sobota, 31 grudnia 2011

Podsumowania nadszedł czas, czyli nieco o 2011 roku ;)

Kolejny rok mija, a my nawet nie zdążyliśmy dobrze tego zauważyć. Wielkimi krokami, bo już za kilka godzin, nadchodzi Nowym Rok 2012. A co przyniósł Nam jego poprzednik ?

W 2011 roku przeczytałam dość niewiele lektur, bo 65 książek ;) W sumie to 64, bo nie wiem czy dziś zdążę skończyć czytaną właśnie przeze mnie pozycję. Choć planowałam o wiele więcej, cieszę się z tego wyniku. Nie tylko udało mi się pokonać przeciwności losu, ale również poznać nowe, wspaniałe, często zaskakujące „smaki”, o których z pewnością nie zapomnę. Myślę, że na samym czele tej piramidki może stanąć Joanna Bujak z „Listą” i „Spadkiem”. Wyróżnienie te należy się jej nie tylko za niebagatelny styl i napięcie w „Liście”, ale także oryginalność i lekkość w pisaniu o rzeczach niewiarygodnych w „Spadku”. Obok niej plasuje się Richard Paul Evans, który zachwycił mnie niesamowitymi „Stokrotkami w śniegu”. Książka doprowadziła mnie do łez i mam nadzieję, że 2012 przeczytam jego inne pozycje. Na najwyższe podium zasłużył również John Marsden z serią „Jutro”. Przyznaję, że już nie mogę się doczekać, kiedy chwycę za czwartą część, która już czeka na półce ;) Tegorocznym objawieniem wśród popularnych autorów była dla mnie Pani Agnieszka Lingas-Łoniewska. Rewelacyjny „Zakład” narobił mi tylko apetytu na pozostałe jej powieści i liczę, że w 2012 sięgnę za „Bez przebaczenia” czy „Zakręty losu”. Miłym zaskoczeniem wśród debiutujących pisarzy była, nie tylko wyżej wspomniana Joasia, ale również Ida Jatczak- autorka „Szarej tęczy”. Myślę, że jej książka była dla mnie największym, ale przyjemnym zaskoczeniem, ponieważ nie spodziewałam się po opisie tak emocjonującej opowieści. W najlepszą podróż dookoła świata zabrali mnie w tym roku nie tylko autorzy publikacji przeczytanych w ramach konkursu :”PODRÓŻE DUŻE I MAŁE”, ale również Bożena Gałczyńska- Szurek z „Tajemnicą greckiej Madonny” , niezastąpiona Ewa Nowak z „Lawendą w chodakach” oraz genialna Anna Onichimowska z „Dziesięcioma stronami świata”. Najwięcej łez wylałam, czytając nie tylko „Zakład” i „Stokrotki w śniegu”, ale również pozycję Jolanty Szwed „Zaufać”. Reporterskim okiem poznałam też Szwecję z Piotrem Kraśko i "Światem według reportera. Szwecja.”. Spotkanie z Kingiem („Miasteczko Salem”), Christie („Dziesięciu Murzynków”) oraz Murakamim („Na południe od granicy na zachód od słońca”) uważam za udane i planuję zapoznać się z innymi ich pozycjami. To samo mogę powiedzieć również w przypadku Jodi Picoult, która także w tym roku mnie porwała ;)

Rok 2011 był dla mnie czasem poznawania nie tylko nowych smaków literackich, ale również wielu nowych i wspaniałych osób. Nawiązałam współpracę z Wydawnictwem Novae Res, mogąc współpracować z przemiłą Panią Kamilem i Panem Jakubem. W tym roku zaczęłam też swoją przygodę z Znak literanova oraz Panią Alicją i Panem Tomaszem, których również gorąco pozdrawiam ;) Współpracowałam również z Wydawnictwem eSPe. Od ponad pół roku jestem Recenzentem portalu Sztukater, współpracując z wieloma niezastąpionymi ludźmi: m.in. Agnieszką i Tomkiem ;) Rok 2011 był także dla mnie początkiem nowej drogi jaką jest Liceum, klasa o profilu humanistycznym. Przyznaję, że cieszę się z nowej szkoły, ponieważ poznałam wielu ciekawych osób, nie tylko mojej klasy, z którymi mam wiele tematów do rozmów.

A jak wyglądał ten rok w liczbach ? W zeszłym roku moją stronę odwiedziło 7 631 osób,a 582 pozostawiło tutaj swój ślad. W tym roku ilość wejść wzrosła do 27335 osób, a 938 duszyczek, zapisało się na stronach bloga ;) 

Zrecenzowałam 38 pozycji oraz, co cieszy mnie chyba najbardziej – przeprowadziłam trzy wywiady Z AnnąAndrew – autorką „Kronik Niebios”, Joanną Bujak – autorką „Listy” i „Spadku” oraz Andrzejem Staszewskim – autorem „Paczki”. W planach na nowym rok mam już kolejne rozmowy ;) Wracając do pierwszej z Pań, z którymi chciałam rozmawiać – nie dawno jej e-book doczekał się swojego papierowego debiutu, czego ogromnie chciałabym jej pogratulować. Przyznaję, że już nie mogę się doczekać, kiedy będzie on zdobił również moją półkę ;P

W tym Nowym, 2012 roku będę nie tylko kontynuować wyzwanie Znalezione pod choinką i Możesz więcej, ale również przystąpiłam już do wyzwania Z półki organizowanego przez Wrota Wyobraźni.

Co do postanowień noworocznych są one takie:

1.Czytać książki skupiając się na JAKOŚCI, a nie ilości
2.Pisać więcej recenzji
3.Porozmawiać z kolejnymi autorami przeczytanych przeze mnie pozycji ;)
4.Ukończyć zaczęty przeze mnie pod koniec roku projekt
5.Uśmiechnąć się 31 grudnia 2012 i powiedzieć: Wszystko się spełniło ;)

Korzystając ze sposobności, chcę również życzyć Wam Szczęśliwego Nowego Roku 2012, szampańskiej zabawy sylwestrowej oraz aby wszystkie wasze marzenia, pragnienia i cele stały się rzeczywistością ;)

A teraz lecę się szykować, jeszcze raz śląc pozdrowienia wszystkim czytelnikom blogu oraz i w tym roku dziękując Ecie, że namówiła mnie do założenia mojego małego miejsca na ziemi ^^

Po prostu:

czwartek, 29 grudnia 2011

[82] Richard Paul Evans „Stokrotki w śniegu”

Wyd. Znak literanova
przekład: Ewa Bolińska-Gostkowska
Ocena: 10/10 Perełka

Z czym mogą kojarzyć się tytułowe „Stokrotki w śniegu” ? Kiedy zobaczyłam ten zwrot pierwszy raz, strasznie zaczął mnie intrygować, potem – zastanawiać. Przecież w grudniu tych kwiatów dawno nie widać. Może to jakaś metafora ? Coś niemożliwego, tak jak „Stokrotki w śniegu” ?

Rekin nieruchomości, zły, bezwzględny James Kier ginie w wypadku samochodowym. Tak przynajmniej wszystkim się wydaje. Sam Kier dowiaduje się o swojej śmierci z gazet, czytając, że
„(...) Rekin rynku nieruchomości ginie w wypadku samochodowym. Znany deweloper James Kier zginął w wypadku samochodowym, do którego doszło na trasie 1-80. Mężczyzna zmarł na miejscu wskutek uderzenia w słup wysokiego napięcia. Ratownicy przez ponad godzinę usiłowali wydobyć ciało kierowcy z wraku samochodu. Władze twierdzą, że na parę chwil przed fatalnym zderzeniem Kier mógł mieć atak serca.”. Jednak popełniony przez dziennikarza błąd cieszy wszystkich – każdy śmiało mówi co o nim sądzi. Jednak James żyje i może przekonać się, że nie jest lubianą osobą. Szczere komentarze mobilizują go do przemiany. Ale czy jest jeszcze czas, żeby dostać drugą szansę ?

Wydanie 2010
Richard Paul Evans to autor poruszających powieści, z których każda trafia na pierwsze miejsca amerykańskich list bestsellerów. Ich nakład sięgnął już jedenastu milionów, przetłumaczone zostały na dwadzieścia dwa języki, bijąc w wielu krajach rekordy sprzedaży. W Polsce nakładem Wydawnictwa Sonia Draga ukazały się: Słonecznik (2006) oraz Doskonały dzień (2006). Evans jest laureatem wielu literackich nagród, m.in. „1998 American Mothers Book Award”, „Storytelling World Award” i „2005 Romantic Times Best Women’s Novel of the Year”. Udaje mu się pogodzić pisanie z wychowywaniem piątki dzieci i angażowaniem się w działalność organizacji charytatywnych. Jest też założycielem organizacji charytatywnej „The Christmas Box House International” na rzecz zaniedbanych i wykorzystywanych dzieci, za pracę w której uhonorowany został „Washington Times Humanitarian of the Century Award” oraz „Volunteers of America National Empathy Award”. Evans mieszka w Salt Lake City, w stanie Utah z żoną Keri i piątką dzieci. Dzieli swój czas pomiędzy Florencję we Włoszech a Utah w Stanach Zjednoczonych, a na na podstawie niektórych z jego powieści nakręcono uhonorowane nagrodami filmy telewizyjne.

„ Postaram się ci dorównać. Na pewno nie będę tak dobry jak ty, ale się postaram. Sprawię sobie taką bransoletkę, na której wygraweruję CBZS.
- Co takiego?
- „Co by zrobiła Sara".
Uśmiechnęła się.
- Nie, nie rób tego.
- Może powinienem. Przypominałaby mi o wielu rzeczach. - Przyłożył policzek do jej twarzy i wyszeptał: ― Kocham cię.
- Wiem. I tego właśnie pragnęłam na święta.”

Sięgając za tą pozycję, myślałam o niej, jako o dobrej lekturze do wyzwania Znalezione pod choinką. A co dostałam w zamian ? Przyznaję, że dawno nie czytałam tak dobrej publikacji osadzonej w czasie bożonarodzeniowym. Początkowo niewymagające czytadło, stało się ogromne znaczące. Czytając „Stokrotki w śniegu” przez zaledwie 2 dni (i noce) zdałam sobie sprawę z magii świąt i przypomniałam, że człowiek zawsze może dostać drugą szansę.
Wydanie 2011

Kiedy zaczynałam czytać pierwsze rozdziały lektura wydawała mi się szalenie podobna do „opowieści wigilijnej”. Choć tu nie było duchów, domniemana śmierć Kiera stanowiła pewną „podróż”. Dzięki temu epizodowi udało mu się zrozumieć, że jest bezwzględnym i okrutnym człowiekiem. Początkowe dążenia do dobrej opinii przerodziły się w poszukiwania własnej, właściwej tożsamości. Czy my potrafilibyśmy tak jak James zmienić się ? Autor świetnie operuje emocjami czytelnika – początkowo czujemy wręcz wstręt do głównego bohatera. Jednak poznając jego historie i przeżywając wraz z nim wędrówkę „do lepszego życia”, zdajemy sobie sprawę, że bohater jest Nam bliski i lubimy go. Widzimy nie tylko siłę słowa, ale również czynu.

"Tu nie chodzi o to, jakie masz zamiary, tylko o to, jak postępujesz."

Najbardziej spodobało mi się to jak Pan Evans ukazał przemianę Kiera i kolejne etapy jego „dojrzewania” do właściwego życia. Myślę, że autor świetnie dobrał momenty, w których czytelnik dowiadywał się kolejnych faktów o głównym bohaterze. Idealnie nie tylko opisał poszczególne spotkania z „zranionymi”, ale również to, że inni mogą brać z Nas przykład, często ten zły.

"Może na tym właśnie polega piekło. Kiedy stajesz twarzą w twarz z prawdą. Widzisz cały ten ból, zło wyrządzone innym i wiesz, że nie możesz im pomóc."

Richard Paul Evans
Idąc dalej chciałabym również wspomnieć o nieziemskiej okładce. Przyznam, ze oglądając pozostałe dwie czułam zawsze pewien niedosyt – pierwsza (z białym tłem) wydawała mi się zbyt delikatna, a druga (w różowych odcieniach) - nieco mdła. Dopiero kiedy zobaczyłam okładkę e-booka, którego ściągnęłam na swój komputer, nie mogłam się powstrzymać, by zaraz nie wgrać go na telefon i zacząć czytać. Myślę, że strona tytułowa prezentuje się wręcz idealnie – genialnie dopasowano nie tylko kolorystykę, ale również zdjęcie oddaje idealnie atmosferę powieści – pełną emocji, tych pozytywnych i negatywnych miłość. Najpierw miłość do samego siebie, potem do innych – żony, syna i przyjaciół.

Wszyscy, a na pewno niektórzy z nas, mamy poważną wadę. To co jest dla nas najważniejsze, potrzebne do życia, bierzemy za oczywiste, za dane. Powietrze. Wodę. Miłość. Jeśli jest obok was ktoś, kogo kochacie, jesteście szczęściarzami. A jeśli ta osoba i was darzy miłością - możecie mówić o prawdziwym błogosławieństwie. Jeśli zaś marnujecie czas dany wam na tę miłość, jesteście głupcami!”
Myślę, że należy również wspomnieć o niebagatelnym tytule, który intrygował mnie od początku. Czytając ostatnie strony powieści, kiedy to mogłam się przekonać o jednej z opcji jego pochodzenia, zrozumiałam, że autor, nazywając książkę „Stokrotkami w śniegu”, chciał nam pokazać, że coś niemożliwego - przemiana złego człowieka w ucieleśnienie dobra – są jak stokrotki, które może otulić śnieżny puch w kwietniu ;)

Podsumowując, muszę przyznać, że dawno nie czytałam tak dobrej pozycji, która wywoływałaby w czytelnika tak skrajne emocje, począwszy od złości, po łzy. Bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że jestem ciekawa pozostałych pozycji tego autora i z pewnością przeczytam je w 2012roku ;) Myślę, że ta dawka pozytywnej energii, zawarta na kartach „Stokrotek w śniegu” przyda się każdemu z Nas na ten Nowy, 2012 rok. I choć ostatni rozdział możesz, drogi Czytelniku, czytać ze łzami w oczach (tak było w moim przypadku), na pewno kiedy odłożysz pozycję, nie powiesz: „Żałuję, że przeczytałem tą książkę”...

sobota, 24 grudnia 2011

Wesołych Świąt ;)

Po raz kolejny naszedł ten piękny czas, a wokół czuć znów słodki zapach makowca i niesamowity aromat barszczu. Każdy z Nas życzy sobie czego innego na te Święta – jedni rodzinnego ciepła, inni czasu, spędzonego w gronie najbliższych. Mimo to z pewnością mogę życzyć każdemu molowi książkowemu pełniuteńkich półek w domowej biblioteczce i masy książek pod choinką ;) Czego jeszcze Wam winszować ? Chyba poniższy wierszyk będzie najodpowiedniejszy:


Sypią się życzenia wokół,
większość życzy świąt obfitych
i prezentów znakomitych,
a ja życzę, moi Mili,
byście święta te spędzili
tak jak każdy sobie marzy.
Może cicho bez hałasu
idąc na spacer gdzieś do lasu,
może w gronie swoich bliskich
jedząc karpia z jednej miski,
może gdzieś tam w ciepłym kraju
czując się jak Adam w raju,
może lepiąc gdzieś bałwana,
jeśli śniegu napada.

niedziela, 18 grudnia 2011

[81] Anna Walczak „Spalona Róża”


Wyd. Novae Res
Gdynia 2010, 347 str. 

Ocena: 7/10 Dobra

Dla wielu z Nas miłość kojarzy się od razu z tym pierwszym spojrzeniem w oczy, magicznym zakochanie i długim szczęśliwym życiem. Mimo to, w wielu przypadkach, nawet tych najbliższych naszemu otoczeniu okazuje się, że nie zawsze dwoje osób padało sobie do stóp od początku swojej znajomości. A co jeżeli nie miłość była pierwsza, tylko nienawiść? Czy uczucie może narodzić się w najbardziej niemożliwych okolicznościach?

Anna Walczak urodziła się w 1995 roku, mieszka we Wrześni. I choć jest młodsza ode mnie – ma 15 lat - wydała swoją pierwszą publikację niespełna rok temu, a w planach ma kolejne. Wiele osób pewnie się zastanawia jak tego dokonała – przecież ona dopiero chodzi do gimnazjum ! Ta niezwykle utalentowana dziewczyna od zawsze lubiła czytać. Później pisanie było również jej pasją. Swoją przygodę z pisarstwem zaczęła od prowadzenia bloga, a w wieku czternastu lat napisała swoją pierwszą powieść pt. Spalona róża. Jej ulubioną lekturą jest Duma i uprzedzenie autorstwa Jane Austen. Kocha gotycki rock i jest fanką takich zespołów jak Evanescence i Linkin Park.


"Miłość wcale nie jest piękna. Nie w moim przypadku. Jest jak pokrzywa - parzy, gdy tylko ją dotkniesz. Jest jak róża. Piękna, z czerwonymi lub herbacianymi płatkami, ale gdy tylko dotkniesz jej łodygi, pokazuje swoją prawdziwą stronę. Ma kolce. Które teraz właśnie dziurawią moje serce."

Madison Carpen i Daniel Broogins są przeciwieństwami. Ona od zawsze biedna, poniżana i doświadczona przez los. Nic nieznacząca. On bogaty i pożądany, krętacz, kobieciarz. Drań.
Nienawidzą się. Czy żyjąc pod jednym dachem, w mrocznym domu i czarnej przestrzeni, pomimo przeciwności losu i niebezpieczeństwa, uda im się... Uwierzyć w miłość?*

Kiedy zobaczyłam tą książkę na stronie Novae Res, zaczęłam zastawiać się co tak naprawdę mogła napisać tak młoda osoba. Nie tyle, że wątpiłam w jej dojrzałość, jednak nie myślałam, że mając tyle lat można stworzyć tak wiele. Myślę, że śmiało można pogratulować Ani, nie tylko dobrego pióra, ale również wytrwałości i z pewnością uporu, dzięki którym wydała tą książkę ;)

Co szczególnie spodobało mi się w pozycji? Młoda pisarka inteligentnie manewrowała narracją. Sama lubię to robić, kiedy piszę i moim zdaniem jest to atrakcyjne dla czytelnika. Choć dla wielu mogłoby to być niezauważalne, jest to tak mały szczegół, a cieszy.

Idąc dalej podobało mi się to, że 15-latka zrobiła z nieznacznej i wręcz banalnej historii książkę przesyconą emocjami. Jednocześnie poruszyła ważne tematy pokazując Nam, że coś z pozoru białe, może się okazać w rzeczywistości czarne. Świetnie poradziła sobie nie tylko z tematem maltretowania, ale również z zestawieniem dwóch przeciwnych charakterów. Mistrzowsko opisywała incydenty zachodzące między dwoma nienawidzącymi się osobami, jednocześnie cały czas prowadząc do przemienienia się brzydkiego kaczątka w najpiękniejszego łabędzia.


W sercu zawsze pozostają ślady. Żadna operacja ich nie usunie. Ale jest coś, co może złagodzić ból, zadziałać lepiej niż najskuteczniejsze lekarstwo. To miłość.”


Muszę przyznać, że początkowo nie polubiłam postaci głównej bohaterki. Jednak czytając kolejne strony powieści i przekonując się jakie trudne życie wiodła ta wątła ciałem, ale silna duchem kobieta, zrozumiałam, że nie jest ona tylko żądna pieniędzy, jak wydawało mi się dwudziestu stronach. Długo nie mogłam się też przekonać do Daniela – cały czas wydawał mi się tym samym, oschłym cwaniaczkiem. Najbardziej polubiłam Rebekę, ponieważ jako jedyna nie traktowała ludzi, według tego jak są zamożni – od razu polubiła Medison i była dla niej jak matka.

Jedynym mankamentem, który nieco mnie zrażał, choć jest on naprawdę nieznaczny były powtórzenia. Sama, kiedy piszę wypracowanie lub jakieś opowiadanie czy recenzję zawsze staram się (oczywiście w miare możliwości) ich wystrzec. Kilkakrotnie moja niezastąpiona Polonistka, która uczyła mnie niestety tylko przez dwa lata gimnazjum, zwracała mi uwagę na ten błąd stylistyczny. Dlatego bez problemu zauważam to, kiedy czytam jakiś tekst ;)

Podsumowując, muszę przyznać, że Ania odwaliła wręcz kawał dobrej roboty. Jestem ciekawa jak będzie wyglądać jej kolejna publikacja i czy będzie ona równie dobra. Mogę jeszcze tylko dodać, że chętnie pożyczyłabym sobie od Anny Walczak tą wytrwałość w dążeniu do swoich najskrytszych marzeń ;)


Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res.




* Opis pochodzi z tyłu okładki ;) 

A stronę, a raczej blog Ani znajdziecie TU ;)
Oraz zwiastun książki TUTAJ.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

[80] John Marsden „Jutro 3. W objęciach chłodu” + GARŚĆ Informacji ;)

Wyd. Znak literanova
22 wrzesień 2011, 269 str.
Ocena: 10/10 Perełka

Recenzje: Jutro 1 i Jutro 2

Wojna, choć nie przebiera w środkach, to nie tylko walka. To strach o jutro, o to czy obudzimy się następnego dnia, czy może zamykając oczy ujrzymy świat po raz ostatni. To również czas, który doświadcza nie tylko naszą wytrzymałość na ból fizyczny, ale również ten psychiczny. Z każdą chwilą człowiek staje się mniej odporny na stres, a rodzina, przyjaźń, czy inne relacje budowane na przestrzeni czasu zostają wystawione na ogromną próbę. Krótko mówiąc – wojna uczy Nas, że lepiej obejrzeć się trzy razy za siebie, niż zginąć bezmyślnie.

John Marsden – australijski pisarz - podbił serca milionów ludzi na całym świecie serią ,,Jutro'', serią która stała się fenomenem. Seria otrzymała kilkadziesiąt nagród w Australii, Stanach Zjednoczonych, Szwecji i Niemczech. W USA znalazła się na liście najlepszych książek dla młodzieży, a w Szwecji na pierwszym miejscu na liście książek polecanych przez nastolatków. W Polsce pierwsza i druga część serii stały się bestsellerami.

Kolejna seria ukazuje Nam już nie zwykłych nastolatków, ale bohaterów, którzy podjęli się bardzo niebezpiecznych akcji. Jednak czy bohaterowie nadal mogą nimi pozostać? Co dalej mogą zrobić, aby pomóc swoim rodakom w niewoli ? Jednak oni, mimo strachu czują coś gorszego. Przez cały czas towarzyszy im lęk o najbliższych, który wręcz narasta od odległych kontaktów z ludźmi. Młodzież również dręczy to, jak dlatego będą się w stanie posunąć w swoich działaniach i czy one choć trochę pomogą rodzinom. Od inwazji minęło pół roku i nadciąga chłód – zima. Mimo to Ellie i jej przyjaciele wiedzą, że nie będzie to chłodny czas, lecz gorący i pełen trudnych decyzji.

Kilka miesięcy temu doszlibyśmy pewnie do wniosku, że poczernianie twarzy, kamuflaż i synchronizowanie zegarków to lekka przesada w stylu hollywoodzkich filmów, ale teraz robienie takich rzeczy wydawało nam się czymś oczywistym.”

Czym ta część wyróżnia się od dwóch pozostałych ? Myślę, że autor, nadal pisząc lekkim, ale wyrazistym językiem, „dodał” szczyptę więcej emocji, co nie tylko zaostrzyło napięcie, ale również bardziej wciągało czytelnika w lekturę. Tutaj nie ma czasu na nudę, na zastanawianie się, czy czsem nie skończyć rozdziału jutro. Z każdą stroną miałam ochotę na kolejną, choć dobrze wiedziałam, że siostra zaraz będzie kazała mi zgasić światło, bo już dochodzi 23:00....

Myślę, że autor w trzeciej części tej fenomenalnej serii pokazał Nam – młodzieży, że szkoła jednak się na coś przydaje, nawet fizyka, często nielubiana wśród moich rówieśników. Tym Pan Marsden mnie zdobył – nigdy nie myślałam, że dla wielu bezsensowne lekcje mogą się w końcu przydać ;) Pomysł Kevina był na tyle genialny, że byłam pełna podziwu nie tylko dla jego intelektu, ale również sprytu. Wiele osób, które znam z pewnością główkowałoby od strony militarnej jak zatrzymać ciężarówkę, a tu możliwe było wręcz tak proste rozwiązanie ;) Czytając ten fragment od razu przypomniały mi się słowa Pani Profesor od chemii na temat przydatności obliczeń molowych: „ - Jak będziecie w Milionerach i Hubert Urbański zada wam pytanie ile wynosi liczba Avogadra, z uśmiechem mu odpowiecie, wygrywając milion ;)
- Pani Profesor i pozdrowimy Panią. - odpowiedział jej ktoś z uczniów”

Kolejną rzeczą, która zdobyła moje uznanie była akcja w Zatoce Szewca. Muszę przyznać, że była ona na miarę nie tylko Akcji pod Arsenałem z „Kamieni na Szaniec”, ale również zasadzką, którą trudno byłoby przeprowadzić nawet dorosłym. Z napięciem czytałam kolejne wersy powieści nie mogąc nadziwić się ogromu odwagi tych młodych ludzi. Czy my też zrobilibyśmy to co oni ? Czy może wolelibyśmy skryć się w lesie zdała od zagrożeń ?

Moim zdaniem autor fenomenalnie pokazał Nam czym jest odwaga. I nie mówię tu tylko o poszczególnych akcjach, ale o WIELKIM czynie Robyn. Owa bohaterka zawsze wydawała mi się niepozorna, jednak kojarzyła mi się z silną, dobrze zbudowaną, młodą kobietą. A kim okazała się w trzeciej części serii ? Myślę, że ta niezwykła dziewczyna zasługuje ma miano najodważniejszej i liczę na to, że w kolejnych częściach pojawi się wzmianka o niej i o tym, jaką odwagą się wykazała, dobrze znając konsekwencje własnych czynów.


Podsumowując, muszę powiedzieć, że emocje i napięcie rośnie wraz z każdą częścią, a jedna przebija następną. Przyznaję, że liczę na to, iż autor nie zwolni „tępa”, a kolejna cześć, tak samo jak poprzednie pozwoli mi zastanowić się nad tym co robię, kim jestem i czy byłabym zdolna do walki ramię w ramię z Ellie i jej przyjaciółmi.

Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak literanova


-----------------------

Trzecie losowanie za nami. Myślę, że zwycięzcy będą zadowoleni. I tak z 10 osób do losowania, szczęśliwcami są numerki: 5, 8, 6, 1, czyli : Elwika, Eta, Pinko i Domi. ;) Bardzo proszę Was, dziewczyny o kontakt na mojego maila: meme@poczta.onet.eu
Ostatni moment na uzyskanie dostępu do kodu będą miały osoby, które złożą pod tą notką komentarz o pełnej godzinie do dnia 14 grudnia ;) Jeśli osób będzie więcej niż 4, przeprowadzę losowanie ^^
-------------------
Tyn, ty ryn, ty, tyn … ^^

Nadszedł czas ogłosić wyniki świątecznego konkursu ze Znakiem. Choć zgłosiło się zaledwie 7 osób, trudno było wybrać zwycięzców ;) I tak:


I Miejsce: Przepowiednia
Święta Bożego Narodzenia kojarzą mi się ze śniegiem. Gdy byłam mała święta zawsze spędzałam u dziadków, a tam, na dużym podwórku zawsze były duże zaspy. Można było lepić bałwana, zjeżdżać na sankach i rzucać się śnieżkami. A to wszystko kiedy tylko się zapragnie, bowiem w święta nie chodzimy do szkoły. Święta to także dla mnie rodzina, bowiem rodzice tego dnia zawsze mieli dla mnie czas, czytali mi bajki, bawili się ze mną. Wspólnie zasiadaliśmy do wigilijnego stołu i ubieraliśmy choinkę. Odwiedzaliśmy także krewnych, których nie widzieliśmy przez cały rok.
Na Wigilijnym stole nie może zabraknąć opłatka i świeczki z Caritasu. Bez tego stół wigilijny, nie jest stołem wigilijnym.
Oczywiście dobrze by było, gdyby pojawiły się tam pierogi z kapustą i grzybami. Jestem osobą wybredną, jeśli chodzi o jedzenie, ale akurat na to danie mam oddzielny żołądek.

W jej wypowiedzi najbardziej ujęło (czytaj rozbawiło) mnie podkreślone zdanie: ;D

II Miejsce: Eta
Święta to nie tylko trzy dni zaznaczone w kalendarzu na czerwono. To nie tylko góra jedzenia, rodzina przy boku i góra prezentów pod choinką. Święta Bożego Narodzenia to niesamowity klimat. W Wigilię od rana u mnie zawsze wiele się dzieje. Niemal wszyscy - mama, tata, ja i siostra, która przychodzi koło 9 rano - kręcą się wokół kuchni. Coś trzeba dokończyć, coś doprawić a coś wyjeść z miski palcem. W tle lecą kolędy, prezentów pod choinką przybywa, z kuchni dochodzą anielskie zapachy, za oknem prószy śnieżek. Coś pięknego. Na wigilijnym stole MUSZĄ być makiełki. Zawsze się o nie upominam, zawsze są robione na samym końcu i zawsze najszybciej znikają ze stołu. Sposób w jaki je jemy zabawnie wygląda - każdy wyciąga z miski po jednej widelcem, bez nakłada na swój talerzyk ;)” 
 
Cały czas ciekawią mnie MAKIEŁKI, których nigdy nie jadłam, jednak nagroda należy się za podkreśloną część ;)

+ dodatkowa nagroda specjalna za ogromny indywidualizm otrzymuje Aleksandra ;D Ja również postanowiłam nagrodzić drobnym prezencikiem.
Naszą rodzinną, świąteczną tradycją jest własnoręczne
upieczenie chleba. Jego wyjątkowość polega na tym, że pieczemy go tylko
na Boże Narodzenie. Tradycję tę wprowadziła moja prababcia Leokadia-
moja ukochana Lola. Przepis jest bardzo prosty i dostępny chyba w każdej
książce kucharskiej i portalach o gotowaniu.
Składniki: 500g mąki pszennej,150g maki żytniej,2 łyżki cukru,2
łyżki soli,1,5 szklanki wody, 2 łyżki oliwy lub oleju,1 torebka suszonych drożdży.
Ze składników ugnieść ciasto, odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia
(około 20 min). Ugnieść ciasto i uformować z niego bochenek chleba,
bochenek układamy blaszce z papierem do pieczenia. Pieczemy w temperaturze
około 200 stopni sprawdzając wykałaczką czy chlebek w środku jest już
suchy.Pod koniec pieczenia smarujemy wierzch chleba rozmieszanym białkiem
z jajka i jeszcze podpiekamy do zarumienienia.
Po upieczeniu, chlebem pachnie cały dom. I właśnie wtedy wiem, że
Święta się zaczęły i będą wspaniałe.
Długo myślałam dlaczego
nasz chleb tak wybornie smakuje. Teraz już wiem. Cała miłość i
doświadczenie mojej prababci, babci a potem mamy zawarta jest w tym
chlebie.
Atmosfera Świąt i podniosłość Wigilii jest najlepszą
przyprawą. Ja już założyłam własną rodzinę i wiem ,że tę
tradycję chcę zachować i przekazywać dalszym pokoleniom. Chcę by i oni
poczuli magię świąt i miłość, oddanie rodziny.”

Tutaj nie byłam obojętna na NIEZWYKŁE – podkreślone zdania ;)

Dziewczyny proszę Was o podesłanie adresów. Jutro rano (przed siódmą) wyślę do Was informację z powiadomieniem o wygranej, gdyby któraś z Was nie zajrzała na bloga ;)

---------------------

Kochani,

korzystając z okazji, chciałabym zachęcić Was do korzystania z przeglądarki prezentów, którą specjalnie dla swoich klientów przygotowało Wydawnictwo Znak. 



Moim zdaniem to świetny pomysł i przyznaję – Sama już z niej korzystałam i jest naprawdę wielką pomocą ;) 
 

niedziela, 4 grudnia 2011

[79] Eric – Emmanuel Schmitt „Kiki van Beethoven”

Wyd. Znak literanova
Kraków 2011
Ocena: 7/10 Dobra

Siedzę, nucąc sobie pod nosem kolejny z setek utworów jakie słyszałam. Muzyka jest nie tylko dla mnie, ale również dla mas ludności Ziemi ważną rzeczą. Jednak czy zastanawialiśmy się kiedyś, co zrobilibyśmy, gdyby po prostu jej nie było, gdybyśmy nie słyszeli kolejnych nut, niegdyś zapisanych na kartkach ? Pozostałą by cisza. Cisza, która wręcz dudniłaby Nam w uszach, a serce ściskał żali i tęsknota za tym, co zawsze było znajome...

Eric – Emmanuel Schmitt to pisarz, którego wręcz nie idzie nie znać. Każdy z Nas, chwytając za powieści owego Pana, zakocha się bez pamięci w jego prozie. Ten bardzo dobry autor urodził się  28 1960 roku w Sainte-Foy-les-Lyon w rodzinie sportowców - jego matka była mistrzynią Francji w sprincie, a ojciec – uniwersyteckim mistrzem boksu. Wychowywał się w rodzinie ateistycznej. Kiedy rozpoczął studia filozoficzne, porzucił ateizm dla gnozy, którą zamykał w formule: nie wiem. Jednak w każdym dłuższym wywiadzie pisarz powraca do wydarzenia, które nieodwracalnie zmieniło jego życie duchowe – wydarzenia, w które wszedł jako niewierzący, a z którego wyszedł jako wierzący. Eric-Emmanuel Schmitt to nie tylko doktor filozofii, autor naukowej rozprawy o Diderocie, poczytnych powieści i oglądanych przez szeroką publiczność sztuk. To także – a może przede wszystkim – człowiek nieustający w rozwoju, baczny obserwator życia i świata.*

Kiki kiedy zauważa w sklepie ze starociami znajomą maskę, kupuje ją bez chwili zastanowienia. Zaabsorbowana pokazuje ją swoim czterem przyjaciółką. I tu wszystko się zaczyna. Bo przecież ile można trwać w drętwocie, zanim zorientujesz się, że coś jest nie tak ? Zapomniana melodia staje się początkiem rozmyślań Kiki nad życiem, które każdego czytelnika popychają do refleksji nad własnym życie. Jednak koniec opowiadania nie zamyka pozycji i dalej możemy przeczytać zapiski autora, które wywołują w czytelniku jeszcze więcej emocji ;)

Kiedy po powrocie do domu zobaczyłam na biurku ogromną paczkę, bardzo się ucieszyłam i jak najszybciej chciałam ją rozpakować. Choć koleżanka rozpakowała za mnie przesyłkę, dobrze wiedziałam za którą książkę chwycę najpierw. Zaintrygowała mnie ta folia w którą była zapakowana (żart) ;P A tak naprawdę byłam ogromnie ciekawa nie tylko samej pozycji, ale również płyty – pełna entuzjazmu przystąpiłam do lektury.

Przyznam, że po raz kolejny nie zawiodłam się na tym francuskim pisarzu. Pan Schmitt udziela Nam tym razem nie tylko lekcji muzyki, ale również możemy odbyć mały wykład o życiu. Najbardziej spodobało mi się to, że autor jako główną bohaterkę osadził osobę starszą ;) Przyznam, że dawno nie czytałam powieści z perspektywy starszego człowieka, tym bardziej byłam ciekawa jak potoczą się dalsze losy Kiki. Cieszę się, że Pan Eric - Emmanuel Schmitt ukazując niedługą historię przekazał Nam tak wiele.

"Piękno jest nie do zniesienia (...). 
Jeżeli chce się spokojnie żyć, lepiej trzymać się z daleka od piękna;
 inaczej, przez kontrast, dostrzega się mizerność życia, 
jego zerową wartość. 
Słuchać Beethovena to jak założyć buty geniusza
 i zdać sobie sprawę, że mamy inny rozmiar."

Mogliśmy nie tylko zastanowić się nad wagą muzyki w naszym życiu, ale również symboliką pewnych obrazów przeszłości. Przyznam, że nigdy nie zastanawiałam się, czy to, co robię w tej chwili, będzie odgrywać w przyszłości ważną rolę. Myślę, że po lekturze pozycji, choć trochę zmienił się mój stosunek do tego co robię, myślę i czuję. Teraz z pewnością zarejestruje i „poukładam” w odpowiednich szufladkach każde słowo, każde zdarzenie.

Idąc dalej, należy wspomnieć tle lektury – traumatyczne przeżycia kształtują nie tylko naszą osobowość, ale również wpływają na nasze dalsze życie i nasze ruchy bezwarunkowe. Pisząc te słowa mam na myśli nie tylko historię rodziny Kiki, ale również to co przeżyli bliscy Rachel. Wycieczka do Auschwitz poruszyła również mnie – chociaż nie byłam tam jeszcze domyślam się jakie byłyby moje odczucia na widok tych wszystkich okropieństw jakie przeżyli ludzie tacy jak my.

Z moim entuzjazmem spotkałam się również druga część książki, aczkolwiek żałuję, że te, wywołujące w człowieku wiele rozmyślań, fragmenty, czytałam ze znacznie mniejszym zapałem niż historię Kiki. Moim zdaniem pierwsza część książki była znacznie żywsza, a rozdział „od autora”, znacznie spokojniejszy, mimo wszystko idealnie podsumował pozycję.

Podsumowując, przyznaję, że publikacja spod pióra Erica – Emmanuela Schmitt,
pomimo lepszych i gorszych momentów nie powiewa nudą i kształtuje każdego, kto chwyci ją w ręce. Ponadto chwile czytania ubogaca Nam płyta z utworami niesamowitego i zawsze pozostającego w pamięci Beethovena. Myślę, że zarówno Pisarz jak i samo wydawnictwo (mam ty na myśli głównie okładkę), po raz kolejny spisali się na medal ;)

* Opis pochodzi ze strony Wydawnictwa ;)


Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak literanova




Drugie losowanie za nami. Myślę, że zwycięzcy będą zadowoleni. I tak z 9 osób do losowania, szczęśliwcami są numerki: 8, 3, 9, 7, czyli : Klaudia, Rapisodia, Sara i Xx Zaczytana xX ;) Bardzo proszę Was, dziewczyny o kontakt na mojego maila: meme@poczta.onet.eu
A już dziś rusza kolejna edycja ;) W komentarzu proszę o magiczne słówko zgłaszam się ^^ Szansę na wygranie kodu rabatowego 30% zniżki na dowolne książki w Wydawnictwie ZNAK macie do 10 grudnia. Powodzenia ;)

niedziela, 27 listopada 2011

[78] Bogusław Zalcman „Piłka, goździki i ...”


Wyd. Novae Res
Gdynia 2009, 220 str.
Ocena: 6/10 Niezła

Piłka nożna i kobieta ? Każdy facet powiedziałby z pewnością NIE. Dlaczego ? Tak jak ostatnio stwierdził mój kolega z klasy: „ No przecież ty na pewno nawet nie wiesz co to ten duży prostokąt za facetem w krótkich spodenkach i dużych rękawicach…” – kobiety oglądające mecze to dwie różne sprawy, a co dopiero grające w tą dyscyplinę…

Pan Bogusław Zalcman to 54- letni emeryt mieszkający w Chocianowie. Od wielu lat działa w klubie piłki nożnej kobiet - LUKS Ecoren Ziemia Lubińska , a jego zamysłem było napisanie historii mającej popularyzować piłkę nożną kobiet. W Polsce coraz więcej dziewcząt uprawia tę dyscyplinę sportu, jednak wciąż traktowana jest ona z przymrużeniem oka i nie ma takiej rangi i takiego uznania jak w innych krajach, a kobiety grające w piłkę nożną traktowane są czasami jak jakieś dziwadła.

Muszę przyznać, że od dawna miałam ochotę na tą pozycję. Dlaczego ? Znam kilka osób, które dyskryminują płeć piękną, tylko dlatego, że są kobietami. I o tym właśnie jest owa pozycja – o dziewczynach, które chcą robić „swoje”, choć teoretycznie piłka nożna uznawana jest za sport wyłącznie dla mężczyzn. Moje bardzo pozytywne nastawienie, nie tylko do pozycji, ale również do samego autora, który miał genialny pomysł na publikację, nie zmieniło się (na szczęście!) po lekturze. Mimo to, przyznaję, że książka to nie tylko same plusy, ale również kilka minusów.

Bogusław Zalcman
A co dobrego znalazłam w tymże utworze ? Najbardziej spodobało mi się to w jaki sposób autor opisywał przebieg meczów – poprzez swoje (nader dokładne) opisy pisarz sprawił, że czułam się, jakbym była na dobrym meczu. Na dodatek, choć wydarzenia były opisywane z perspektywy drużyny  „Korenu”, Pan Bogusław pozostawał obiektywny – wytykał nie tylko błędy przeciwników, ale również Anki i jej przyjaciółek. Przyznaję, że tym autor zapunktował u mnie i myślę, że byłby dobrym komentatorem podobnych rozgrywek ;)

„Napastniczka może zawalić i dziesięć razy, ale jeśli tylko strzeli jedną bramkę, szczególnie dającą zwycięstwo, to od razu jest bohaterką meczu. Obrończyni może grać wyśmienicie przez cały czas, ale jak tylko popełni jeden błąd, po którym drużyna traci bramkę i przegrywa, od razu to przez nią mecz jest przegrany.”

Idąc dalej, pragnę zaznaczyć, że ciekawym zabiegiem było również wplecenie wątku młodzieńczej miłości – urozmaicało to rozgrywki i problemy nastolatek. Niestety, muszę powiedzieć, że autor nie do końca spisał się w swoim zadaniu. Tak jak na początku rozkwitająca miłość Mateusza i Ani, pierwsze „końskie” zaloty, były nie tylko ciekawie opisywane, ale również nadawały akcji wigoru, tak z czasem postępy i kryzysy ich uczucia stały się strasznie przewidywalne. Myślę jednak, że było to niewielkim minusem dla powieści, zwłaszcza, że nie w przedstawionej przez autora rzeczywistości nie to było najważniejsze. 

Przechodząc z kolei do kwestii bohaterów sądzę, że tu autor spisał się na medal – były pozytywne osoby, dzięki którym kolejne strony pozycji można było czytać z uśmiechem na ustach, ale również złe ogniwa, które mimo wszystko wzbogaciły akcję, robiąc w życiu „Koguta”, jak to nawiano w drużynie Anki, niezłe zamieszanie. Myślę, że najbardziej kontrowersyjną postacią był Mateusz, którym z pewnością na samym początku książki dziewczęta były oczarowane, a który wręcz grał na nerwach, w dalszym biegu wydarzeń. 

Spodobało mi się to, że Pan Bogusław poruszył ważną w dzisiejszym świecie, nie tylko dla młodzieży, ale również dorosłych sprawę ZAZDROŚCI. Pisarz idealnie pokazał, że częstym powodem kłótni wśród partnerów są „domysły” i plotki, z  których rodzi się zazdrość Pan Zalcman idealnie przedstawił, że bardzo często to właśnie mężczyźni traktują Nas – kobiety jak swoją własność i nawet najmniejszy kontakt z innym chłopakiem, jest przez nich kwitowany głupim uśmieszkiem czy wręcz nieuzasadnionymi pretensjami.

„- (…) Ale jakbym się którejś spodobał, to pewnie by mi o tym powiedziała…
- Jak będziesz czekał, aż Ci się jakaś wprost oświadczy, to rzeczywiście możesz się nie doczekać. (…)”

Cieszę się, że jak na tego typu powieść, były również zabawne sytuacje. Do najlepszej z  zaliczam „inteligencję” Franka – kolegi Mateusza w związku z stosunkami damsko-męskim. Nie ukrywam, że śmiać mi się chciało, kiedy przeczytałam, że według Franciszka, to dziewczyna powinna ujawnić swoje uczucie. Nie ukrywam, że takowe zachowanie jest nie tylko rzadkie, ale również w dzisiejszym świecie wręcz zadziwiające. Mimo to, muszę powiedzieć, że chciałabym kiedyś zobaczyć, jak kobieta oświadcza się mężczyźnie ;)

Podsumowując, przyznaję, że mimo swoich plusów i minusów pozycję oceniam pozytywnie. Myślę jednak, że nie jest to książka, którą przeczytałabym więcej niż jeden raz. Sądzę, że lektury o takowej tematyce są świetnym sposobem na ukazanie współczesnemu społeczeństwu, że przecież „Wszystko jest dla ludzi” ;)

Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Novae Res.


-----------------

Pierwsze losowanie za nami. No może z małym spóźnieniem (strasznie przepraszam), ale myślę, że zwycięzcy będą zadowoleni. Choć nie wszyscy, którzy komentowali notkę, postanowiłam wziąć pod uwagę również te osoby, które tego nie zrobiły. I tak z 16 osób do losowania, szczęśliwcami są numerki: 4, 10, 14, 12, czyli : Miravelle, Ola123, Kolomanka i KamCia ;) Bardzo proszę Was, dziewczyny o kontakt na mojego maila: meme@poczta.onet.eu



A już dziś rusza kolejna edycja ;) W komentarzu proszę o magiczne słówko zgłaszam się ^^ Szansę na wygranie kodu rabatowego  30% zniżki na dowolne książki w Wydawnictwie ZNAK macie do 4 grudnia. Powodzenia ;)

PS.Przypominam również o konkursie świątecznym ;)