środa, 15 października 2014

[161] Krzysztof Koziołek „Święta tajemnica”


Wydawnictwo Kropka
Zielona Góra 2009, 288 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra

Spowiedź święta stanowi jedną z nadrzędnych części w życiu katolika. To dzięki niej możemy splamieni grzechem, ponownie umocnić swoją wiarę. Dla księży spowiedź to posługa, która ma swoje nadrzędne zasady – oznacza bezwzględną tajemnicę nie tylko tego, co zostało powiedziane, ale również tego, że coś w ogólne było mówione. Mężczyźni skryci za kratką konfesjonałów słyszeli już niejedne okropieństwa, pomagali słowem ludziom, którzy dopuścili się zła. Nikt jednak, zarówno z grona spowiedników, jak i spowiadających się, nie spodziewał się, że kiedyś, w konfesjonale padną słowa: „Zabiłem dziecko”, a morderca będzie śmiał się człowiekowi w twarz, mając świadomość, że kapłan nie będzie mógł zdradzić choćby słowa...

Pan Krzysztof Koziołek to pisarz pochodzący z Zielonej Góry, na co dzień mieszkający w Nowej Soli, na której ulicach umieszcza niektóre z fragmentów swoich powieści. Pisarz ukończył Politologię na Uniwersytecie Zielonogórskim. Swoją przygodę z prozą rozpoczął w 2007 roku publikacją „Droga bez powrotu”. „Święta tajemnica”, będąca jego kolejną wydaną pozycją została nominowana do nagrody Lubuskiego Wawrzynu Literackiego. W 2010 roku autor został zgłoszony do Paszportu Polityki 2010. W 2011 roku Krzysztof Koziołek otrzymał Lubuską Nagrodę Literacką, uznany za najbardziej obiecującego lubuskiego pisarza. Dziś na na swoim koncie siedem książek, uczestniczy w wielu spotkaniach z młodzieżą i czytelnikami, które trudno wyprzeć z pamięci. Tak samo jak jego prozę...

Ksiądz Sambor to wikary, któremu kolejne dni mijają na spowiedziach, mszach, modlitwie i nauce w szkole. Pewnego zimowego poranka z półsnu wyrywa go głos spowiadającego się, którym okazuje się morderca osiemnastolatka, który zaginął zaledwie kilkanaście godzin wcześniej. Tajemnica nie pozwala zdradzić księdzu żadnych szczegółów. Z kolejnym wizytami mężczyzny, ojciec postanawia podjąć własne śledztwo, by dać kres działaniom zabójcy, który spędza mu sen z powiek. Nie ma pojęcia, w jaką grę zostanie wplątany i ile poświęci.

Kiedyś przez myśl przeszedł mi wielce podobny pomysł na opowiadanie z księdzem i mordercą w rolach głównych. Gdy na spotkaniu autorskim usłyszałam o fabule książki Pana Koziołka, byłam maksymalnie zaskoczona, ze ktoś wykorzystał „mój” pomysł. W końcu zapragnęłam poznać prozę tegoż pisarza, pożyczając publikację od znajomej. Jednak od chwili „wypożyczenia” do właściwej lektury minęło sporo czasu, a pierwsze emocje rozdzierające duszę i serce minęły. Tak przystąpiłam do czytania.

Gdy zaczynałam czytać książkę i powoli poznawać księdza Sambora moja wyobraźnia sprawiła, że w postaci tej upatrywałam znajomego kapłana. Początkowo wydawało mi się to intrygujące, że wiele w wielu cechach ojciec przypominał dobrze znaną mi osobę, jednak z czasem pomyślałam sobie również o kilku innych duchownych, których znam osobiści i zlękłam się. Bo, gdyby wydarzyło się coś podobnego, nie byłoby już tak zajmujące...

„Z młodzieżą trzeba postępować inaczej. Nie można jej wszystkiego narzucać i mówić 'Bo tak ma być i już”. Młodzi ludzie, tak samo zresztą jak wielu starszych, a w dzisiejszych czasach jest ich szczególnie dużo, chcą myśleć samodzielnie, samemu dochodzić do pewnych rzeczy. Zresztą zawsze uważałem, że Stwórcy nie zależy na produkowaniu owieczek podążających ślepo za swoim pasterzem, tylko tworzeniu istot myślących, szukających Boga, zastanawiających się nad Jego potęgą, miłością i miłosierdziem (...)” 

Początek mimo wszystko wydawał się nieco słaby – nie mogłam się w nim odnaleźć, a narrator opisujący wszystko dość szczegółowo denerwował. Na dodatek, nie wszystko było tak, jakbym sobie wyobrażała i jak obstawiałam, mając kiedyś w głowie podobną wersję wydarzeń. Z kolejnymi stronami powieść zaczynała nabierać kolorytu, zdarzenia przybierały na tempie, a moje czytanie stawało się co raz bardziej zachłanne. Postanowiłam przymknąć oko na dość smętne moim zdaniem wprowadzenie w szkolną rzeczywistość ks. Sambora, będącą najsłabszym punktem pierwszych rozdziałów i rozpocząć wspólne poszukiwanie bestialskiego mordercy.

„Kto pyta, ten przynajmiej się nas czymś zastanawia, sam dochodzi do wniosków. A że to trwa czasami bardzo długo, bywa że i całe życie? Co z tego, skoro wiara urodzona w taki sposób, zazwyczaj bardzo bolesny, jest znacznie silniejsza od tej ślepo przyjętej?”*

Rzeczą, która wprowadziła mnie w największy podziw był sposób podziału książki. Okazało się to nie tylko funkcjonalne, ale i niezwykle sprytne. Tradycyjnie rozpoczęła się ona prologiem. Potem nastąpiły trzy tematyczne części, zapowiadające w jednym słowie o czym czytelnik będzie mógł przeczytać w nadchodzących rozdziałach. Zabieg ten sprawił, iż wędrowanie z ojcem dzień po dniu okazywało się niezwykle ekscytujące. Choć zabójca zostaje ujawniony na ponad sto stron przed końcem ze względu na koniec części opatrzonej tytułem „pościg”, nie żałowałam, iż tak została rozstrzygnięty najbardziej znamienny szczegół kryminału. Wkrótce po rozpoczęciu fragmentów opatrzonych tytułem „proces”, przekonałam się jak wiele uczynił dla nas – czytelników Pan Koziołek, nie kończąc powieści, po odkryciu zbrodniczych kart. Jestem mu niezwykle wdzięczna za ten, pełen rozdzierających serce emocji, ostatni kawałek tekstu.

„Ksiądz Sambor spuścił wzrok, pochylił głowę, chowając twarz w dłoniach. Westchnął głęboko, niemal doświadczając zmysłami pogrążenia się w otchłani. Czuł się zupełnie tak, jakby znalazł się w wielkiej beczce lepkiej smoły, mając przy tym zawiązane oczy i zakneblowane usta. Jakby szukał rękoma brzegu kadzi, jednak ślepy, miotał się tylko, nie mogąc też wezwać pomocy. A każdy kolejny ruch zamiast prowadzić go ku wolności, pogrążał tylko coraz głębiej i głębiej...”*

Autorowi należą się również gromkie brawa za kreację głównego bohatera. Pan Koziołek znacznie bardziej skupił się na portrecie psychologicznym, co tutaj okazało się niezwykle ważnym posunięciem. Wszystkie rozterki, wahania i krzyki suszy były opisami niezwykle realnymi – pełnymi bólu, smutku, bezradności czy złości. W części zatytułowanej „Proces” emocje zawarte między słowami przybrały na sile i nie sposób było dołączyć do grona skandujących przed sądem „Dajcie go nam!” ludzi, mając ogląd na całość wydarzeń.

„Bardzo łatwo jest oceniać kogoś na podstawie relacji w mediach. Szkopuł w tym, iż media często posługują się tylko strzępami informacji, najczęściej tymi najbardziej spektakularnymi, niekoniecznie jednak najważniejszymi i dającymi pełny obraz sytuacji (...)”*

Ciekawie zostało przedstawione również dojście do sedna sprawy osób postronnych – Nowickiego, Nadkomisarz Bielskiej, Stawskiej i Piecuch. Bohaterowie Ci zaimponowali mi swoją odwagą, zapalczywością i wiarą w niewinność księdza zwłaszcza jeżeli chodzi o nauczycielki i dziennikarza. Negatywną postacią wg mnie, która pozornie nie zaliczała się do części z morderstwem i innymi przestępstwami wypisanymi na dłoniach, był adwokat. Patrząc na jego postawę wobec oskarżonego, byłam przekonana, że nawet on uznaje księdza za winnego. W tym momencie zaczęłam się zastanawiać ile osób stających na ławie oskarżonych, choć nie mieli winy, było bronionych przez podobne osoby...

„Czasem prawda skrywa się nieco głębiej. Tylko trzeba chcieć ją znaleźć.”*

Choć początkowo byłam zwiedzona końcem, doszłam do wniosku, iż tym sposobem zakończenia fabuły autor nie poszedł w kierunku banalnych rozwiązań, sięgając po coś własnego, innego. Epilog nieco skojarzył mi się z ostatnimi scenami popularnych TVN-owskich produkcji, aczkolwiek słowa wyjaśnienia co do każdej postaci usatysfakcjonowały mnie. Cały wydźwięk powieści wprawił mnie nieco w smutek, iż człowiekowi czasem zabrana zostaje dość pochopnie szansa na zwykłą sprawiedliwość. Ksiądz Sambor to jedynie postać fikcyjna, ale ile jest tych, być może nawet niewinnych, którzy nie mieli możliwości na obiektywny proces.

„Żeby coś w sobie zmienić, trzeba najpierw tego chcieć.”*

Myśląc o moim, początkowo nieco sceptycznym nastawieniu do „Świętej tajemnicy”, zastanawiam się skąd znalazło ono miejsce w mojej głowie. Powieść pełnego zaskakujących pomysłów na książki pisarza, okazała się wciągającą lekturą, nawet zważywszy na to, iż czasu nie mam tak wiele jak zawsze, ze względu na wakacyjną pracę. Krótko mówiąc: Szczerze polecam publikację, w której choć od początku będziemy niemalże wiedzieć co się wydarzy, mimo wszystko nie będziemy się nudzić, a wręcz przeciwnie – będziemy razem z księdzem Samborem próbować podsunąć zbrodniarza pod nos policji. 

Cytaty pochodzą z książki "Święta tajemnica", kolejno ze stron: 243, 243, 193, 228, 210 ,91 

piątek, 10 października 2014

Meme podsumowuje - WRZESIEŃ 2014

Wrzesień był dla mnie miesiącem wyczekiwania – kiedy wszyscy szturmem (choć nie zawsze najchętniej) ruszyli ku szkolnym bramą, ja pomiędzy dniami przepełnionymi pracą i czytaniem, oczekiwałam października. Ten, chowając się gdzieś w oddali na kartach kalendarza, zbliżał się bardzo powoli. W pierwsze jesienne popołudnia udało mi się jednak czasem ujarzmić myśli i oddać lekturze pozycji, których liczba w pokoju z każdym dniem zwiększała się.

Ku mojemu zaskoczeniu, po podliczeniu jakież to powieści umilały mi życie we wrześniu, doliczyłam się aż pięciu książek. Myślę, że ten wynik w moim przypadku jest jak najbardziej zadowalający, zwłaszcza, że czasu na czytanie nie miałam tyle, co zwykle. Bardzo się cieszę, że wśród przeczytanych przeze mnie publikacji znalazło się dzieło autorstwa Sue Monk Kidd, za której prozą już się stęskniłam. Ależ to była uczta! Źródłem pozytywnych doznań literackich była też wzruszająca powieść młodzieżowa autorstwa Formana. Nieprzesłodzona, jak bywało z książkami poruszającymi się w sferze problemów nastolatków, stonowana, a jednocześnie zapadająca w pamięć. Uśmiech na mojej twarzy wywołały też fragmenty książek Trzeciak i Zaranka. W jednym przypadku drugie spotkanie okazało się lepsze od pierwszego, z kolei w drugim – nie do końca mogłam odnaleźć cząstkę, która zafascynowała mnie przy pierwszym poznaniu. Kto zaciekawił, a kto nie do końca zaspokoił ciekawość? Wkrótce się dowiecie :)

Za mną już dziesięć październikowych dni. Pierwsze długie godziny spędzone na uczelni, pierwsze zajęcia, a na dodatek - „walka” z USOS-em zakończona zwycięsko. Mijający tydzień pechowca (tyle zrządzeń losu jest przecież aż niemożliwym) był niezwykle zbitką męczących chwil, w których bardzo brakowało mi bloga. Koniecznie muszę rozplanować sobie w nadchodzącym czasie, by mieć sposobność nie tylko do publikowania już gotowych opinii, ale także odwiedzania ulubionych stron w blogowym światku. Tymczasem kończę, by oddać się lekturze „Stu imion”. Ach, jak dobrze spoglądać przed siebie, kiedy na biurku czeka tyle fascynujących powieści :)