niedziela, 22 marca 2015

Magdalena Kawka "Rzeka zimna"

 
Wydawnictwo SOL
Warszawa 2011, 320 s.
Ocena: 7/10 Dobra 

Zimowe krajobrazy zwykle zapierają dech w piersiach. Natura, zwłaszcza na wsi bądź niewielkiej mieścinie, okryta białym puchem wydaje się tak niewinna, jakby nigdy wcześniej nie została dotknięta ręką człowieka. Nawet domy, na których dachach zalega ciężki śnieg, wydają się częścią, dopełniającą pełnie ujmującego prostotą widoku. Mimowolny spokój ogarnia ciało i ducha, zapewniając poczucie bezpieczeństwa w tej nieco bajkowej krainie. Tylko czy Grzmoty są częścią optymistycznej opowiastki?

Pisarkę, która lata temu zapuściła swoje korzenie w Poznaniu, rozpoczynając tutaj studia na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, nie mogłam chociażby nie kojarzyć. Byłam ogromnie ciekawa twórczości kobiety, która imała się tak różnych zajęć. Była w końcu kwiaciarką, dziennikarką i urzędnikiem, a to zgoła nietypowe połączenie. Doświadczona, że z najbardziej zaskakujących profesji wyrasta ogromny życiowy bagaż, z ciekawością przejrzałam publikacje Magdaleny Kawki, obiecując sobie, że wkrótce chwycę za choćby jedną. Moje "wkrótce" jednak znacznie się oddaliło.

Małgorzata Zawiastowska - znana pisarka, która nie może opędzić się od natrętnych dziennikarzy, postanawia przenieść się do Grzmotów, by tam pracować nad nową powieścią. Kiedy jednak zbliża się termin ustalony z wydawcą, kobieta jakby "rozpłynęła się w powietrzu". Laptop na biurku, rzeczy osobiste, a nawet telefon - wszystko to znajduje Tamara w całkowicie pustym domu matki. Gdzie jest? Co się stało? Czy możliwe, że wyszła i nie wróciła? A może została porwana? - mnogość pytań nie ułatwia, a próba poszukiwań kieruje do sprawy, której rozwikłanie zostało porzucone w połowie... 

"Ludzie przeminęli, odeszli w zapomnienie razem ze swoimi planami i marzeniami, a pozostały po nich banalne krzesła, komody [...]"* 

"Rzeka zimna"...
Kawka to jedna z pisarek, na której prozę miałam ogromną ochotę. Oddając tabun lektur i wypożyczając kolejne, natknęłam się powieść, której okładka swoją prostotą przykuwała wzrok. Szybko przeczytałam opis z tyłu okładki i spojrzałam na hipnotyzujące zdjęcie autorki. Do domu wróciłam z dwoma nadprogramowymi publikacjami "na później", w tym właśnie z "Rzeką zimną", która intrygowała tajemniczością kolejnych szczegółów: tytułem, nietypową historią i bohaterami.

Początek, przedstawienie francuskiej rzeczywistości Tamary i jej życia z dala od Polski, został bardzo dokładnie przemyślany. Kawka umiejętnie pokazuje nam codzienność kobiety, rodzinę jej męża i kwiaciarnie, która prowadzi. Każdy z tych elementów buduje jej osobowość i wizerunek kobiety przedsiębiorczej i kochanej. Tamara jednak nie do końca potrafi tworzyć z mężem - Cyrylem - rodzinę. Jej obawy są silniejsze od posiadania potomstwa. Dlaczego? Pozornie nie mamy szansy się dowiedzieć, gdyż kobieta po telefonie Weroniki - przyjaciółki matki - wyjeżdża, po latach wracając do Polski.

Akcja powieści toczyła się w zmiennym tempie. Niekiedy brak postępów w śledztwie Tamary, wydawać by się mógł irytujący, ale takim nie jest. Wtedy bowiem wkraczamy w klimat gawędy snutej przez narratora obserwującego wszystko z boku. Kiedy popadamy w ten nieco sielankowy i zimowy klimat, naraz wydarzenia zaczynają następować po sobie w zdumiewająco szybkim tempie. Nie ma ani chwili na oddech, porzucenie książki, herbatę. W momencie kiedy prędkość opowiadanej historii zostaje niemalże potrojona, trudno rozstać się z bohaterami, którzy znajdują się co raz bliżej rozwiązania zawiłości życia w Grzmotach.

Relacja matka - córka, która rysuje się nieco poza bieżącymi wydarzeniami, pozostawia ogromny oddźwięk. W zachowaniu Tamary początkowo wyczuwamy ogromną niepewności - kobieta nie jest pewna, czy jest właściwą osobą, by szukać matki, z którą nie miała dobrego kontaktu. Nie zna jej przyzwyczajeń i przyjaciół, a już w zupełności - jej życia w Grzmotach. Jest bezradna. Mimo to, jakaś część w niej postanawia się przełamać i nie przerywać poszukiwań matki, która, jak się później okazuje, była w różnych relacjach z mieszkańcami miasteczka. 

"Od pierwszego spotkania wyczuwała, że Tamara nie należy do najbardziej spontanicznych osób na świecie i potrzebuje dużo czasu, żeby się otworzyć i obdarzyć kogoś zaufaniem. Bardzo w tym wszystkim przypominała swoją mamę, choć z całych sił robiła, co mogła, żeby nie być do niej podobną."*

Ciekawym ogniwem w amatorskim śledztwie Tamary jest Weronika. Muszę przyznać, że początkowo podchodziłam do tej bohaterki dość nieufnie, jednak ta kobieta po przejściach emanuje ogromnym spokojem i życiową mądrością, mimo swojego niewyparzonego języka. Czułam, że z dnia na dzień stała się przyjaciółką nie tylko zaginionej Małgorzaty, ale i głównej bohaterki. Ich relacja, czasem nabierała kolorytu zwykłego koleżeństwa, ale miałam poniekąd wrażenie, że Weronika jest swoistą opiekunką Tamary. Bardzo ją polubiłam.

Egzemplarz z biblioteki czytany inaczej :)
Wybuchowa mieszanka, jaką są mieszkańcy Grzmotów została stworzona w sposób godny podziwu. Magdalena Kawka bezproblemowo poradziła sobie ze stworzeniem zamkniętej społeczności, w której każdy niemal wszystko o sobie wie, ale nikt nic nie chce mówić. Z zafascynowaniem śledziłam, jak kolejno były odkrywane karty, jak bohaterzy byli demaskowani przy pomocy kota - Bufeta, sąsiadki - Pani Agady i Elizy i Pawła Bogusza.

Zaletą powieści jest niewątpliwie fakt, że Grzmoty nie stanowią jednej z miejscowości, w której panuje wszędobylska sielskość i radość. Pisarka śmiało pokazuje życie bohaterów, którzy codziennie muszą zastanawiać się, czy będą mieli co włożyć do garnka. Jednocześnie nie zapomina, że i w nich obecne jest przeświadczenie, by czynić to, co jest najlepsze dla dziecka, nie dla nich. Kawka, pokazując moc miłości rodzicielskiej, podpowiada, że i ta może balansować na niebezpiecznej krawędzi.

Nie mogę oczywiście pominąć szalenie ciekawej przestrogi przekazywanej sobie przez sąsiadów. Duch myśliwego, który ze strzelbą na ramieniu i krążącym wokół niego psem przechadzał się torami, na których przed laty zginął... - to było dopiero coś! Sama najchętniej przyglądałabym się rzeczywistości za oknem z Tamarą, gdybym tylko mogła. Zjawa, która niekiedy traciła przymioty mary materializując się pod postacią jednego z sąsiadów idealnie dopełniała bajowy i czarodziejski klimat, który Kawka zgotowała w niewielkiej miejscowości pod Szczecinem. 

"Podobno jak człowieka śmierć zaskoczy niespodzianie, to dusza do nieba trafić nie może i błąka się po ziemi, nie wiedząc, że już do żywych nie przynależy."* 

Poznańska pisarka odważnie wprowadza kolejne wątki do powieści. Mimo ich dość sporej liczby, czytelnik nie gubi się, a nawet wręcz przeciwnie - bez problemu porusza się między mieszkańcami Grzmotów, samodzielnie próbując dopasować elementy układanki. Części udało mi się domyślić, ale wiele mnie zaskoczyło. Jedne, co trudno było mi odgadnąć to tytuł. Przez większą część książki wydawał się niedopasowany do treści lektury. Dopiero zakończenie nieco rozjaśniło jego pochodzenie. W moim zamyśle tytułowa "Rzeka zimna" stała się przyczyną całych wydarzeń - nieświadomym poruszycielem.

Magdalena Kawka pokazuje, że swojskim klimatem, jego zagadkowością i tajemniczością można czarować nawet w polskich realiach. Nie potrzebne są rozległe lasy, sekretne miejsca i nierealne krainy, by stworzyć iluzje pięknie przekazywanej gawędy rozgrywającej się we współczesnym świecie. Mimo nagromadzenia wątków obyczajowych, splątania ich z kryminalnymi, zakończyłam lekturę, nie kończącą się do końca happy endem, z uśmiechem na ustach. Ogromnie zachęcam do zapoznania się z prozą tej polskiej pisarki - to kawał, od początku, do końca przemyślanej, literatury :)

Cytaty pochodzą z książki Magdaleny Kawki pt. "Rzeka zimna", kolejno ze stron: 11, 206, 87.
 

sobota, 14 marca 2015

Diane Chamberlain "Milcząca siostra"

Wydawnictwo Prószyński i S-ka
  Warszawa 2015, 456 s.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra 

Każda rodzina ma swoją tajemnicę. Jedna bardziej trywialną, inna - niezwykle mroczną. Trafiając na strzępki informacji z przeszłości, trudno oderwać się od kart, które wręcz proszą się o odkrycie. Idąc krok za krokiem z ciekawością, gdzieś w sercu nieświadomie pojawia się lęk przed przeniknięciem niejasnych faktów. Przecież nie musi być tak, jak się spodziewany. Prawda może zburzyć cały dotychczasowy porządek świata, zwłaszcza, gdy okaże się, że rzeczywistość, w którym żyliśmy była jedynie dobrze skonstruowanym kłamstwem.

Rhiley przez całe dotychczasowe życie była pewna, że jej siostra Lisa, będąc nastolatką, popełniła samobójstwo. Nikt nigdy nie wspominał jej o okolicznościach tych wydarzeń, ona też nie pytała. Po ponad dwudziestu latach, sprzątając dom ojca po jego śmierci, odkrywa, że Lisa wcale nie umarła - jej siostra przybrała nową tożsamość. MacPherson w czasie poszukiwań będzie musiała znaleźć odpowiedź na wiele pytań. Co stało się przed laty? Dlaczego Lisa opuściła dom, rodzinę i miasto, pozostawiając ich bez żadnej wiadomości? I w końcu - dlaczego jej siostra od tak dawna milczy?

Chamberlain to pisarka, której twórczość stopniowo odkrywam. Nie raz już wspominałam, że za sprawą Książkówki trafiłam na literaturę tworzoną przez amerykańską autorkę, i nie żałuję. Popularna twórczyni powieści obyczajowych, które cieszą się sympatią czytelników na całym świecie, zyskuje co raz większą aprobatę wśród polskich książkoholików. Nie boi się poruszać trudnych tematów, robiąc to w sposób wnikliwy i na tyle tajemniczy, że jej książek nie idzie porzucić ot tak między zdaniami. Ponadto w jej lekturach nigdy nic nie bywa oczywiste...
 
Porządkując dom razem z Rhiley, mimowolnie angażujemy się w życie bohaterki. Kobieta, przygotowując na aukcję miejsce, w którym dorastała, musi uporać się nie tylko z bagażem emocji, ale i masą pamiątek i papierzysk, które po swojej śmierci pozostawił jej ukochany ojciec. Wśród mnóstwa bibelotów, które Frank darzył szczególną sympatią, Rhiley odnajduje zdjęcia siostry - młodej skrzypaczki - i nagrania z koncertów, kiedy ta była jeszcze dzieckiem. Chce zrobić to, czego nigdy nie miała możliwości - poznać siostrę chociażby przez te filmy i fotografie. Obraz Lisy, którego nie mogła zapamiętać jako dwulatka, nabiera dla niej namacalnych cech.

"[...] uświadomiłam sobie, że od początku do końca ją sobie wymyśliłam. Nic o niej nie wiedziałam, więc musiałam sobie wyobrazić, jaka była. Teraz nagle zobaczyłam jej twarz. Zobaczyłam, jak ciężko pracowała. Była tylko dzieckiem."*

Kolejne etapy poszukiwań i następne, równie zaskakujące odkrycia głównej bohaterki sprawiają, że poznajemy obraz całej rodziny, której kulą u nogi staje się przeszłość. Matka nie potrafi porzucić żalu po śmierci ukochanej córki; ojciec, pełen zmęczenia odznaczającego swe piętno na twarzy, żyje obok bliskich, ale jednocześnie poza nimi. Samobójstwo Lisy wpływa na wszystkich MacPerson'ów. Wszystkim brak brak ciepła, bliskości, a przede wszystkim rozmowy. Każdy jednak inaczej sobie z tym radzi.

Próby milczenia doświadczyłam także ja... :)

Powieść podzielona jest na trzy części. Nie tylko Rhiley, ale także Lisa ze swojej perspektywy przedstawia nam historię sprzed lat. Pozycja, której kolejne rozdziały oparte są na dochodzeniu do teraźniejszości, czyta się z wypiekami na twarzy. Przyznaję, że nie mam pojęcia czego byłam bardziej żądna - momentów, w których będę mogła poznać prawdę od bezpośredniego uczestnika tamtych wydarzeń, czy dalszych poszukiwań młodej MacPherson. Chamberlain zdecydowanie pod tym względem gra na pragnieniach czytającego, irytując go w sobie charakterystyczny sposób.

Amerykańska pisarka jak zwykle porusza w swojej powieści tematy trudne, które wymagają zaangażowania emocjonalnego czytelnika. Chamberlain z premedytacją wchodzi na obszary psychiki bohaterów. Każdy, kto w jakiś sposób na chwilę "dostaje głos" w historii toczy wewnętrzną batalię. Moje spojrzenie w szczególności skierowało się ku Danny'emu. Mężczyzna, który ma za sobą doświadczenie walk na froncie, początkowo budził lęk swoim zachowaniem nie tylko w Rhiley, ale również we mnie. Z czasem, gdy dostrzegłam silny wpływ samobójstwa Lisy oraz życia w ciągłym kłamstwie i niedopowiedzeniach także na jego egzystencję, zaczął wydawać mi się najciekawszą i najbardziej złożoną postacią, której "nie odstępowałam" na krok.

"[...] To nie mój umysł jest chory - powiedział - tylko moja dusza. A jej nie wyleczysz prochami."*

Ważną rolę w opowieści odgrywa też mały instrument - Violka. Przez chwilę niesamowity świat muzyki wydaje nam się okrutnym placem, na którym toczy się nieustanna walka. Wiele spostrzeżeń w tej kwestii nasuwa czytelnikowi profesja Rhiley, która zdecydowanie wydaje się być wybrana pod wpływem samobójstwa siostry. Przez długi czas mamy jedną możliwość - podążać za jej przypuszczeniami i wnioskami. Dopiero kiedy zaczęła się przede mną jawić druga strona medalu, spojrzenie to poszerzyło się. Muzyka, każdy dźwięk, staje się niezwykle pożądanym krzykiem smutku i szczęścia całej rodziny. Piękny odgłos skrzypiec i melodia z nich płynąca, która pojawia się gdzieś w naszym umyśle, roztacza swą "woń" przez całą powieść.

Dodanie opowieści odrobiny zabarwienia kryminalnego nie pierwszy raz wychodzi autorce na dobre. Fakt ten sprawia, że stajemy się detektywem, który nie tyle, co Rhiley pragnie odnaleźć siostrę, ale bardziej jak Danny - znaleźć sprawiedliwość. Byłam rozdarta pomiędzy tymi dwoma postawami bohaterów. Każda w jakimś stopniu wydawała mi się słuszna i właściwa dla rozwiązania całej zagadki. Byłam też ogromnie ciekawa jak w świetle działań rodzeństwa zachowa się poszukiwana, która odchodziła od rodziny z myślą, że nigdy więcej ich nie zobaczy, a oni w ogóle nie będą mieli pojęcia, że tak na prawdę nie popełniła samobójstwa.

Kobiety to Czytają!
"[...] sprawiedliwość ma wiele postaci."*

Charakterystyczne postacie uwikłane w całą historię sprawiają, że czytelnik porzuca początkową myśl wedle której cała historia jest przewidywalna. Czytając kolejne strony i odkrywając następne tajemnice czułam się co raz bardziej zaskoczona. Mam wrażenie, że tylko Chamberlain potrafi tak silną nicią spajać najbardziej skrajne elementy świata przedstawionego, tworząc jednorodną i mocną, pod względem dostarczanych wrażeń, opowieść. Nie znam żadnej innej pisarki, która sprawiałaby, że czytelnik jej powieści zdaje się być wyłączony na tych kilka momentów, kiedy oddaje się lekturze, z realnego świata. To, co dzieje się tu i teraz, zdaje się być nam obojętne. Bardziej prawdopodobne było, że wystygnie mi obiad albo spóźnię się na pociąg po siostrę, niż możliwość, że odłożę książkę chociażby przed skończeniem rozdziału.

Chamberlain sprawia, że wydarzenia w lekturze idą w jednym z możliwych kierunków. Czytelnik, jak i sama autorka mają pełną świadomość, że wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Czy rozwiązanie jest dobre? Chamberlain pozostawia tę kwestię sumieniu czytającego, który zaczyna zastanawiać się, jak postąpiłby w obliczu podobnego precedensu we własnej rodzinie. Podzieliłby punkt widzenia Dany'ego czy może cieszyłby się razem z Rihley? Bez próby wczucia się w sytuacje bohaterów nie możemy zdecydować o jednokolorowej barwie finału. 

"Człowiek nie może [...] bez końca uciekać od swoich błędów."* 

"Milcząca siostra" to powieść, która wodzi za nos. Przez nią błądzimy od skrajności w skrajność. Chamberlain niesamowicie miesza, wprowadza zaskakujące rozwiązania, ale nie robi tego odpychająco. To pozycja, którą czyta się błyskawicznie, a która nie nudzi. Myślę, że jej autorka jest jedną z najlepszych przedstawicielek swojego kraju, które tworzą prozę obyczajową. Zdecydowanie polecam powieść, w której tak naprawdę najważniejszą postacią nie jest niewidziana od lat siostra, ale całą rodzina - jako całość i osobne ogniwa. Obiecuję, że tę publikację o barwach ludzkiego kłamstwa przeczytacie z ogromną ciekawością i nieodpartym wrażeniem, że lektura zbyt szybko topnieje w rękach. 

*Cytaty pochodzą z książki Diane Chamberlain "Milcząca siostra", kolejno ze stron: 97,119, 418, 407. 

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka, za co serdecznie dziękuję ;)

wtorek, 10 marca 2015

Sue Monk Kidd "Sekretne życie pszczół"


Wydawnictwo Literackie
Kraków 2015, 352 s.
Ocena: 10/10 Perełka.

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA 
WZNOWIENIA BESTSELLEROWEJ POWIEŚCI!
Premiera: 19 marca. 

Życie w przyrodzie, jego powtarzalność i harmonia wydają się zgoła inne od ludzkiej egzystencji. Maleńkie owady zapylające rośliny i produkujące miód tak jak człowiek, mają jednak swoje problemy i zadania. Dlatego ich obecność działa kojąco na umysł Lily, pozwalają zatrzymać się i zrozumieć, że jest się o krok od prawdy, dla której przemierzyła dziesiątki mil. Pukając do drzwi nie ma świadomości, że August, June i May staną się dla niej prawdziwą rodziną, której zawsze jej brakowało.

Posiadanie kogoś, kto będzie nas kochał niezależnie od naszych uczynków to pragnienie każdego człowieka. Lily Owens nie czuje jednak, by komuś na niej zależało - zwłaszcza ojcu. Żyjąc na brzoskwiniowej farmie z T. Rey'em i Rosaleen nieustannie towarzyszy jej niezatarte wspomnienie dnia, w którym zginęła matka. Pamięta też, że to ona ją zabiła. Ta myśl prześladuje dziewczynkę, która usilnie szuka śladów obecności matki w swoim życiu. Pozostał jej jedynie obrazek Czarnej Madonny, na którego odwrocie widnieje nazwa miejscowości - Tiburon.

Sue Monk Kidd to współczesna amerykańska pisarka, która z ogromną śmiałością pisze o rzeczach trudnych - rasizmie, niewolnictwie, śmierci, wierze i zmaganiu się z upiorną przeszłością. Swoimi powieściami zwraca uwagę społeczeństwa na zjawiska, które zwykle bezpośrednio nas nie dotyczą. W Polce ukazały się trzy powieści Kidd. Najpopularniejsza, po raz pierwszy opublikowana w 2004 roku, wkrótce doczeka się kolejnego wznowienia.

"Historie trzeba opowiadać, inaczej umrą, a kiedy umrą, nie będziemy pamiętać, kim jesteśmy i po co istniejemy."*

"Sekretne życie pszczół" to książka, którą czytałam nie pierwszy raz. Na powieść Sue Monk Kidd natrafiłam na początku mojej literackiej przygody. Wtedy, tworząc bloga od kilku tygodni, napisałam o niej zaledwie kilka zdań. Dziś te słowa, tak ważne wtedy, wydają się niewystarczające - potrafię pisać dużo za dużo, a tej powieści zdecydowanie się to należy. Nie mówię o przegadaniu, a jedynie o ukazaniu głębi, piękna i prostoty publikacji Kidd, którą każdorazowo chwytam w ręce z równie dużą radością. 

Decyzja o ponownej lekturze nastąpiła dość spontanicznie i ani przez chwilę nie obawiałam się, że w oczach niemal dwudziestolatki książka wypadnie słabiej, niż gdy czytałam ją będąc w gimnazjum. Powrót do dobrze znanych bohaterów i sytuacji był tym, czego potrzebowałam. Na nowo mogłam uśmiechać się czytając zdania pisane nieskomplikowanym językiem z punktu widzenia czternastolatki. 

Miodowa fotografia :)
"Czy wiesz, że w jednym z eskimoskich języków są trzydzieści dwa słowa oznaczające miłość? - powiedziała August. - A my mamy tylko to jedno. Jesteśmy tacy ograniczeni."* 

Najpiękniejszym przy lekturze powieści jest fakt, że za każdym razem zachwyca na nowo - ciepłem, optymizmem i niewyobrażalną siłą kobiet, od których możemy uczyć się bezinteresownej miłości. Ogromnie polubiłam siostry Boatwright. Najbliższa mojemu sercu była August - najstarsza i pewnie najbardziej stabilna emocjonalnie z trójki rodzeństwa. Imponowała mi swoim opanowaniem i wyrozumiałością. Razem z June, która nierzadko gra czytelnikowi na nerwach, świetnie opiekowały się May, próbując zrozumieć jej spojrzenie na świat. August miała potężną wiedzę na temat otaczającego ją świata - nie tylko pszczół, ale i ludzi. Momentami wydawało mi się, że to dzięki małym owadom łatwiej jest jej akceptować najbardziej zaskakujące zachowania Lily, sióstr i Zacha. 

Sue Monk Kidd płynnie przechodzi od tematów przepełnionych smutkiem, do fragmentów niepozbawionych humoru. Zaskakujące, jak płomień miłości przeplata się z cieniem cierpienia. To w zupełności nie pozwala oderwać się od książki choć na chwilę. Zwłaszcza "Oh! Susanna." May wprawiało mnie w ogromną melancholię. 

" - Ta maszyna segreguje miód - ciągnęła August. - Oddziela dobry materiał od złego. Zawsze uważałam, że przydałyby się takie wirówki dla istot ludzkich.Wrzucałoby się je do środka i wirówka robiłaby to, co do niej należy."* 

Powieściopisarka porusza również temat duchowości. Szczegółowo przedstawia praktyki religijne sióstr, niejednokrotnie cytuje Biblię. Pokazuje, jak ważne w życiu człowieka jest w coś wierzyć. Możliwość zawierzenia swoich trosk i podziękowania za radości codzienności to coś naturalnego w życiu mieszkanek Tiburonu. Lily razem z nimi odkrywa co czuje i jaki ma stosunek do Boga. Sam czytelnik zaczyna zastanawiać się nad swoją pobożnością. 
 
Wszystkie rozdziały tej pasjonującej książki mają wspólny element - opatrzone są notkami o życiu i obyczajach pszczół. Losy mądrze zarysowanych postaci i owadów łączą się w nieoczekiwany sposób. Rozpoczynając lekturę kolejnych rozdziałów, czytamy wpierw krótki cytat, urywek opisujący życie mieszkańców ula. Pisarka, wkomponowując w akcję pszczeli motyw, tworzy nieskomplikowaną opowieść o trudnościach i radościach życia. 

"Do tej chwili myślałam, że zbliżenie białych i kolorowych to wielki cel, teraz jednak uznałam, że lepszym pomysłem jest, abyśmy nie mieli w ogóle koloru."* 

Kidd tworzy swoistą balladę o naturalnej dobroci wypływającej z głębi serca niezależnie od ilości pigmentu skóry. Problem konfliktu rasowego w Ameryce w latach '60 i '70 XX wieku zostaje silnie zaakcentowany przez pisarkę. W najprostszych sytuacjach przekazuje czytelnikowi wiedzę na temat tego, jak były traktowane w niektórych rejonach kraju osoby o ciemniejszym odcieniu skóry. Poczucie niesprawiedliwości, smutek i żal - to jedne z odczuć jakie wywołują scysje, opisywane piórem Kidd.

Za każdym razem, kiedy spoglądam na okładkę powieści, mam w głowie tysiące pszczół, które w swym tańcu zataczają powietrzne kręgi. Magia i wszechobecny, słodkawy zapach miodu, to jedne z cech, za które pokochasz tę książkę! Błogie chwile spędzone w otoczeniu sióstr Boatwright są ukojeniem nie tylko dla Lily walczącej z duchami przeszłości, ale i czytelnika. Dom w kolorze piór flaminga, Czarna Madonna z czerwonym sercem na piersi na zawsze już pozostaną żywe w twojej pamięci. 

"Większość ludzi nie ma pojęcia, jak skomplikowane rzeczy dzieją się wewnątrz ula. Pszczoły mają swoje sekretne życie, o którym nic nie wiemy."* 

"Sekretne życie pszczół" jest balsamem dla duszy niosącym ze sobą wiarę, nadzieję i miłość. Urok i prostota powieści sprawiają, że jak miód - wywołuje uczucie błogości, wewnętrznego spokoju i mimowolnej radości. To wyjątkowa pozycja, która moim zdaniem powinna być obowiązkowa dla każdego, komu czytanie sprawia przyjemność. Trudno polecić mi więc publikację Kidd jednej grupie wiekowej czy społecznej - myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie.

*Cytaty pochodzą z książki Sue Monk Kidd "Sekretne życie pszczół", kolejno ze stron: 128, 164, 94, 243,  ,174.
Poprzednia opinia powieści pisana pięć lat temu TUTAJ :)

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackie, za co serdecznie dziękuję ;)

niedziela, 8 marca 2015

"Opowieść niewiernej" dla... - rozwiązanie konkursu

Organizowanie konkursu z okazji urodzin bloga było dla mnie ogromną przyjemnością. Przypomniałam sobie tę ekscytację i radosne wyczekiwanie terminu zakończenia zabawy - emocje, które zwykle towarzyszyły mi, gdy chciałam "wypuścić" książkę w świat.

Niezwykle ucieszyły mnie też liczne życzenia - zarówno od tych, którzy zaglądają do mnie regularnie i od dawna oraz tych, którzy dopiero co trafili na mojego bloga. Mam nadzieję, ze przed nami kolejne lata pisania, czytania i blogowania.

Ku mojemu zdziwieniu, mimo licznych odwiedzin posta, nie było kilkudziesięciu chętnych i moja rola wydawała się błahostką. Niemniej jednak wybór okazał się niezwykle trudny. Widać było, że każda z uczestniczek pozostawiła w swojej wypowiedzi cząstkę charakteru i pragnienia lektury "Opowieści niewiernej". Ogromnie dziękuję też za propozycję publikacji do przeczytania - Obiecuję w wakacje zapoznać się z dziełami podanych autorów, jeśli uda mi się znaleźć je w bibliotekach :)

A teraz czas na wyczekiwaną informacje. Najbardziej ujęła mnie odpowiedź napisana przez... Oblicza Rozy. Serdecznie gratuluję i proszę o przesłanie adresu na mojego maila, abym mogła przesłać nagrodę.Oby ten tydzień okazał się bardziej aktywny w kwestii bloga - do napisania :)

niedziela, 1 marca 2015

Beata Gołembiowska "Malowanki na szkle"


Wydawnictwo COMM
Poznań 2014, 300 s.
Ocena: 7/10 Dobra 

W górskim krajobrazie to nie zazielenione szczyty czy zapach świeżego powietrza owiewającego ciało mnie zachwyca. Ogromny spokój, uczucie błogości, a zarazem otwarty umysł - wśród ścieżek wiodących ku wierzchołkowi, z którego możemy obserwować piękno otaczającej nas natury, odrywamy się na chwilę od codzienności. Przeżycia, jakich dostarcza człowiekowi wspinaczka, spacery i życzliwość tubylców - to czaruje szczególnie. Cieszę się, że ta magia gór została wykorzystana do stworzenia "Malowanek na szkle" - historii przepełnionej emocjami...

Beata Gołembiowska to pisarka, która w zeszłym roku urzekła całą blogosferę swoją emocjonalną opowieścią "Żółta sukienka". W krótkiej formie zagrała na uczuciach czytających, wprawiając w mimowolne wzruszenie. Po lekturze jej książki czytelnik nie mógł ot tak odłożyć publikacji na półkę - w końcu pozostawiła wyraźny ślad w sercu. W 2014 ukazała się druga z powieści napisanych piórem pisarki pochodzącej z Poznania, która w 1989 roku wyemigrowała do Kanady. Pani Beata studiowała w rodzinnym mieście biologię środowiskową, a przed emigracją mieszkała z mężem i dziećmi w Radomiu.

Jola od lat zajmuje się arachnologią. Wykładnie na Uniwersytecie, poświęca swoje życie nauce o pająkach i spotkaniom ze studentami. Poza tym interesuje się hinduską, lub wędrować górskimi ścieżkami i ujmuje ją taniec i śpiew górali. To właśnie w czasie wyjazdu w Tatry poznaje Jędrka. Będąc grubo po czterdziestce w końcu zaczyna marzyć o o miłości, której nigdy nie zaznała od matki. Dopiero z czasem zdaje sobie sprawę jak brakowało jej tego matczynego uczucia. Czy odnajdzie je w Murzasichlu? Tak rozpoczyna się opowieść o kobietach i mężczyznach, których życie doświadczyło. Losy bohaterów - Joli i Michaliny oraz mieszkańców górskiej chaty - Heli, Bartka i Jędrka, przeplatają się, tworząc barwną opowieść.  

"[...] moja samodzielność była skorupą ochronną stworzoną przez lata usilnych starań. Zdawało mi się, że wystarczą mi przyjaźnie i pasja zawodowa. W tym momencie, na tych schodkach poczułam, że zawsze tęskniłam do prawdziwej, matczynej miłości."*

Pierwsze fragmenty książki idealnie zarysowują całą sytuację i po zaledwie kilku stronach czytelnik wkracza w świat wykreowany przez Gołembiowską. Pisarka niespiesznie prowadząc czytelnika niemal za rękę przez czeluście pamięci kolejnych bohaterów tworzy prostą, niepretensjonalną opowieść o wszystkich barwach życia - tych lepszych i gorszych. Tytuł podsuwa mi na myśl, że nasza podróż od przeszłości do teraźniejszości jest jak odkrywanie barw i warstw farby na obrazie stworzonym przed laty. Tutaj także fundament historii ma swoje źródła w tym, co minione.
Pani Beata Gołembiowska [źródło].

Narrator, który zmienia się w kolejnych rozdziałach powieści opowiada zwykle o wydarzeniach, które już miały miejsce. Całość stanowi więc swego rodzaju "wspominki", które często, jak to bywa, są niezwykle fragmentaryczne. Pomysł zmieniającej się perspektywy w opisywaniu rzeczywistości był jak najbardziej trafiony. Dzięki temu czytelnik ma okazje poznać każdego z bohaterów "od środka". Początkowo byłam przekonana, że będą "mówić" jedynie kobiety. Rozdziały pisane "męską" ręką jednak bardzo mi się spodobały i sprawiły, że "Malowanki na szkle" nie są jedynie powieścią o kobietach, ale i mężczyznach, którzy również stają twarzą w twarz z trudnymi wyborami.

Przyznam, że równie mocno, jak miejsce rozgrywania się akcji upodobałam sobie fragmenty związane z tworzeniem obrazów. Uwielbiam malarstwo i fakt, że właśnie na sztuce budowana jest cała opowieść, był dla mnie niezwykle znaczny. Z nadzieją czekałam na momenty, w których będzie opisywany sam proces tworzenia i nie zawiodłam się. Adam, Jędrek i Hela - trójka artystów, którzy różnili się od siebie stylem i motywami, z jakimi chwytali pędzel, malują z równie wielką pasją i zaangażowaniem. Autorka idealnie przelewa natomiast na papier ich intencje, pragnienia i uczucia.

"Spojrzałem na ledwie zaczęty obraz - kilka maźnięć pędzlem na kremowym podkładzie. Był to widok, który zawsze podnosił mi poziom adrenaliny i rozbudzał wyobraźnię to tego stopnia, że wpadałem w amok i - prawie bez snu i jedzenia, tylko pijąc duże ilości wody - pracowałem do końca, aż wreszcie mogłem ujrzeć to, o czym marzyłem."*
  
Jedynym minusem powieści jest dziwne urwanie, którego nijak nie mogę zrozumieć. Momentami wydaje się, że zdarzenia następują zbyt szybko. Brakuje czegoś pomiędzy zdaniami, jakby celowo zostało wykasowane. Oczywistym jest fakt, że nie każdy szczegół w życiu jest istotny, ale moim zdaniem miesiące przemijają z zawrotną prędkością. Te zabieg, choć jak najbardziej właściwy dla charakteru opisywanych wydarzeń, czasem zwyczajnie denerwuje, a w umysł wkrada się niepokój. W takich chwilach zwątpienia w celowość akcji pisarka momentalnie jakby wyczuwała naszą wątpliwość, kierując myśli w stronę bohaterów, spisując znamienne dla ich życia wydarzenia. Może i to było celowe? :)

Decyzje Joli były dla mnie często zaskakujące. Z każdą stroną uczyłam się akceptować jej poczynania - była bohaterką, która nigdy nie postępowała tak, jakby się spodziewał czytający. Była to jednocześnie jej wada i zaleta. Z sympatią zaczęłam na nią dopiero spoglądać, gdy stworzyła niepojętą więź z Helą - ujmującą góralką z krwi i kości. Były niemal jak matka i córka.
 
Prócz Heleny, którą polubiłam z całego serca mimo błędów przeszłości, pozytywnie w moim odczuciu wypadła postać Wandy.Przez wielu może niezauważona, niedostrzegalna szara myszka, ale jakże ważna w życiu Joli. Choć miała mnóstwo własnych problemów, potrafiła słuchać i być dla przyjaciółki swoistą studnią, gdzie wrzucała woreczki z problemami, by móc odejść z oczyszczoną głową i sercem pełnym radości. Ujmował mnie jej zaangażowanie w rodzinę, a zarazem ciekawiła pasja muzyczna, którą dopiero po jakimś czasie postanowiła pielęgnować.

Kadr z filmu zwiastującego premierę "Malowanek na szkle".
"Kochamy obce osoby, a najbliższych nie potrafimy. I wyrzuty sumienia nic nie pomogą. Trzeba zostawić je za brzózką.
- Gdzie? – spojrzałam na nią ze zdumieniem.

- Mój dziadek, Franciszek, kiedy miał jakieś problemy, to zwykł brać skrzypki i szedł nad potok, gdzie rosła stara brzoza. Opierał się o nią i grał tak długo, aż zapomniał o wszystkich kłopotach."*

Najbardziej w pamięć zapadł mi jednak wątek Michaliny. Fakt zbieżności imion na pewno jakoś wpłynął na mój stosunek do tej postaci, ale to rozterki, lęki i sama historia kobiety dogłębnie mnie poruszyły. Matka Joli, z którą nie łączyła ją szczególna wieź emocjonalna okazała się bohaterką, która bała się utraty, dlatego też rezygnowała z przywiązania nawet do córki. W chwili, gdy zaczynamy czytanie wydaje nam się przysłowiową kulą u nogi Joli. Z czasem przychodzi sympatia, kiedy Michalina opowiada o najtrudniejszej chwili w swoim życiu - śmierci rodziców i momencie utraty brata. 

"Jacuś jeszcze żył, chciał nawet coś siostrze powiedzieć, lecz po kilku minutach skonał. Trzymając cały czas w objęciach martwego chłopczyka, odnalazła ciała rodziców. Śmierć ojca i matki dotarła do jej świadomości, ale z utratą braciszka nie mogła się pogodzić."*

"Malowanki na szkle" to powieść, która powinna zachwycić wielu, jednak bez rozgłosu medialnego nie trafi w ręce czytelników w całej Polsce. A szkoda, bo to kolejna pozycja tej pisarki, która zasługuje na równie ciepłe przyjęcie. Mam nadzieję, że piękny zwiastun powieści, w którym przy każdym oglądaniu zakochuję się od nowa oraz recenzje blogerów sprawią, że prozą Gołembiowskiej zainteresuje się znacznie więcej osób i kolejne książki (a wierzę, że takie będą!) od razu zdobędą uwagę książkoholików :) 

Po lekturze nie czujesz się wbity w fotel, Twoje oczy nie są wilgotne, ale serce nadal pozostaje w ogromnym poruszeniu. Pani Gołembiowska kolejny raz stworzyła zwykła opowieść, która czyni niemały zamęt w psychice, sprowadza na nas chwile refleksji. Tak jak Adam, oczyma wyobraźni siedzimy "z duszą na ramieniu" wpatrzeni w widok za oknem. W uszach słyszymy muzykę, która w rzeczywistości dochodzi z naszego wnętrza. Taj jak bohaterowie zaczynamy rozmyślać nad przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Emocje, które wywołała powieść są trudne do opisania - ale zdecydowanie było warto poczuć to "coś", które nie pozwala odwrócić głowy od tytułu, okładki, malunków na szkle i górskich krajobrazów. :)

*Cytaty pochodzą z książki Beaty Gołembiowskiej "Malowanki na szkle", kolejno ze stron: 47, 148, 46, 3. 

A poniżej zwiastun, o którym wspominałam :)