niedziela, 22 lutego 2015

Cecelia Ahern "Love, Rosie"


Wydawnictwo AKURAT
Warszawa 2015, 512 s.
Ocena: 5/10 OK.

Będąc dzieckiem wszystko wydaje się tak uchwytne i namacalne, że nawet przez moment nie pomyślimy, by mogło zabraknąć w życiu czegoś, co dotąd było stałe. Mówi się, że gdy dorastamy jedyne, co się nie zmienia to nasze marzenia. Wyrastamy z ubrań i przyzwyczajeń, zmieniamy się wizualnie i emocjonalnie. Często w naszym życiu siłą rzeczy braknie przyjaciół, z którymi dzieliliśmy beztroskie godziny w piaskownicy czy pierwszej szkolnej ławie. Czy przyjaźń może trwać wiecznie? A zwłaszcza ta między kobietą a mężczyzną?

Cecelia Ahern to pisarka, która niezmiennie potrafi zauroczyć prostotą. Jest znaną na całym świecie autorką bestsellerów, która zdobyła uznanie czytelników aż w 46 krajach świata. Popularność przysporzyła jej debiutancka powieść "PS. Kocham Cię", która doczekała się swojej ekranizacji. W zapadającym w pamięć filmie wystąpili Hilary Swank i Gerard Butler. Kolejne powieści Ahern pojawiały się na księgarnianych półkach w Polsce z niezwykłą regularnością. "Love Rosie" to druga z książek Irlandki, która w bieżącym roku doczekała swojego wznowienia. Wcześniej została wydana pod tytułem "Na końcu tęczy".

Alex i Rosie od dzieciństwa są nierozłączni i niepokonani. Dość długo do szczęścia nie był potrzebny im nikt - wystarczyło, że mieli siebie. Dopiero, gdy zaczynają dorastać, ich życie, mimo silnej więzi zaczyna biec dwoma różnymi drogami. Chłopak razem z rodzicami przeprowadza się tysiące mil od Irlandii - do Bostonu. Dziewczyna planuje dokończyć liceum w Dublinie i razem z Aleksem studiować w Ameryce. Ma już nawet wybraną uczelnie. Nie spodziewa się jednak, że bal absolwentów, zupełnie odmieni jej życie, sprawiając, że co innego będzie w nim teraz najważniejsze. 

"Życie jest zabawne, prawda? Kiedy już myślisz, że wszystko sobie poukładałeś, kiedy zaczynasz snuć plany i cieszyć się tym, że nareszcie wiesz, w którym kierunku zmierzasz, ścieżki robią się kręte, drogowskazy znikają, wiatr zaczyna wiać we wszystkie strony świata, północ staje się południem, wschód zachodem i kompletnie się gubisz."*

Historia może się wydawać zbyt oczywista, a nawet banalna. Tak jak za każdym razem, gdy wkraczałam w rzeczywistość tworzoną przez Ahern, miałam jednak nadzieję, że to, co powierzchownie proste, okaże się znacznie czymś więcej. Ahern ma niebywałą zdolność, dzięki której opowieść pochłania czytelnika, niezależnie od jego stosunku do następujących wydarzeń, więc spodziewałam się, że "Love, Rosie" pochłonie mnie bez reszty. Tymczasem...

...trudno było mi wczytać się w lekturę. W pierwszej chwili zostałam zaskoczona brakiem płynnej narracji. Początkowo forma, w jakiej zostały spisane kolejne losy Alexa i Rosie - liściki z lat szkolnych, wiadomości SMSowe, mailowe, krótkie relacje - wydawała mi się niesamowicie irytująca i mało przemyślana. Nie przypomniałam sobie, bym kiedykolwiek czytała powieść, w której dokonano podobnego zabiegu. Było to zdecydowanie oryginalne i nowatorskie w moim dotychczasowym doświadczeniu z literaturą. Nieodparcie towarzyszyła mi jednak myśl, czy aby czasem ta nieszablonowość nie jest zbyt dużym ryzykiem.

"Na końcu tęczy czeka spełnienie marzeń"
Przyjaźń damsko-męska uważana jest przez wielu za nierealną. Od zawsze będąca tematem spornym, którego zwyczajnie nie idzie rozwikłać na korzyść jednej ze stron. Wielu uparcie twierdzi, że nie jest ona możliwa. Zgodzę się z argumentami, że od przyjaźni do miłości droga nie jest daleka. Także słusznym jest stwierdzenie, że w związku ważnym jest, by drugi człowiek był też dla nas przyjacielem. W moim otoczeniu jest kilka osób, dla których ten rodzaj sympatii stał się wstępem do czegoś więcej. Znam również takie osoby, dla których przyjaźń damsko-męska nie jest niemożliwością, więc byłam ciekawa jakie stanowisko zaproponuje w swojej powieści Cecelia Ahern.

"Posiadanie prawdziwego przyjaciela to najwspanialsza rzecz na świecie, nawet jeśli ten przyjaciel to dziewczyna."*

"Love, Rosie" wydaje się jednocześnie historią zbyt prostą i opowieścią za bardzo złożoną. Poprzez ponad pięćset stron główna bohaterka Rosie próbuje przekonać siebie i czytelnika, że przyjaźń damsko-męska istnieje. Jej relacje z Alexem od początku wydają się jednak czymś więcej - zarówno wszystkim, którzy otaczają Pannę Dunne, jak i osobom, których wzrok utkwiony jest w kolejno następujących po sobie zdaniach. Kocha - nie kocha i tak przez całą powieść. Codzienność - problemy i smutki, którym ulegają bohaterowie pozwala dojrzeć, że życie składa się z wielu istotnych i mniej znacznych szczegółów. Ahern plątając w zaskakujący (nawet jak na nią) sposób życie dwojga ludzi, wplątuje w tę układankę zdezorientowanego czytelnika, który w napięciu oczekuje, kiedy w końcu uczucia wyjdą na jaw. A szczegół, goni szczegół...

Perypetie Rosie i Alexa często są kuriozalne - z dnia na dzień co raz bardziej się mijają, choć pozostają w stałym kontakcie. Kiedy mamy ochotę krzyczeć "Już! Powiedź jej/jemu w końcu" dzieje się coś zdecydowanie przeciwnego. Jednym z mankamentów nie pozwalających porzucić opowieści w połowie zdania, jest świetna kreacja bohaterów. Pisarka zadbała o każdy szczegół tworząc swoje postaci. Sprawia to, że ogromnie przywiązujemy się do nich, niezauważalnie akceptując upór i bezmyślność tej dwójki w sferze uczuć.

"To twoje życie. Jeśli czegoś chcesz, musisz złapać byka za rogi, bo nikt nie poda ci tego na talerzu. Dobre dziewczynki zawsze tracą."*

Momentami niezwykle waleczna, czasem bardzo niezdecydowana Rosie to postać, której nie da się nie lubić. Jej marzenia o własnym hotelu na plaży oczywiście wiodą prym w kolejnych krokach zawodowych, ale to nie konsekwentność w dążeniu do celu przy wsparciu najbliższych, ujęła mnie w Dunne. Spodobał mi się obraz młodej matki, jaki zaproponowała irlandzka pisarka. Jej przywiązanie do Kate, pełne miłości opisy córki wysyłane Alexowi, nieprzespane noce, dylematy i nadzieje, jakich niekiedy pragnie oszczędzić córce - to pokazuje, że nawet kiedy życiem rządzi przypadek, wszystko ma swoje przeznaczenie. 

Zaletą powieści jest też niebywały humor. Liczba zabawnych sytuacji, w którym siostra zdziwiona zaglądała do mojego pokoju słysząc śmiech, jest wyjątkowo duża. Ahern pokazuje, że w życiu są momenty zarówno na smutek, jak i na łzy. Nieśmiertelne "wjem" Alexa zostaje postawione w kontraście z przykrościami codzienności. Ruby, Katie, Toby i rodzice Rosie to kolejne osoby, których obecność na kartach powieści tylko ubarwiała lekturę. Pozytywne zabarwienie sytuacji życiowych bohaterów w połączeniu z grami językowymi irlandzkiej pisarki, dawało wrażenie błogo spędzonych chwil na czytaniu.

"[...] nasz czas kiedyś się kończy i w głębi duszy zastanawiamy się, czy przeżyliśmy dobrze te wszystkie sekundy, minuty, godziny, dni, tygodnie, miesiące, lata i dekady."*

W nadmorskim klimacie :)
Mimo wielu sprzeczności - pozytywnych i negatywnych części lektury - Cecelia przemyca charakterystyczne dla siebie "złote myśli", jedną z rzeczy, za które polubiłam jej prozę. Dzięki nim sprawia, że historia Alexa i Rosie przestaje być nieco banalnym romansem osób, które znają się całe życie, a staje się sytuacją, w jaką mogło popaść wielu. Powraca dobrze znany uniwersalizm, chociaż traktowałam go w tym przypadku z małą dozą rezerwy.

Dawno nie miałam tak mieszanych uczuć po przeczytaniu powieści, która nim jeszcze pojawiła się w moich rękach, stanowiła pozycję obowiązkową. Od zawsze ciągnęło mnie do starszych publikacji bestsellerowej pisarki, może już nieco zapomnianych. Ogromnie liczyłam, że "Na końcu tęczy", które ni stąd ni zowąd trafiło na ekrany kin, jednoznacznie mnie zachwyci. Powieść Ahern nie do końca spełniła tym razem moje wysokie oczekiwania.

Chociaż lektura dostarczyła mi wielu emocji nie mogłam zamknąć książki z uśmiechem i pełnym usatysfakcjonowaniem. "Love, Rosie" jest jak potrawa, w której zabrakło któregoś ze składników, a mimo to powierzchownie dobrze wygląda. Nie jest doskonała, wspaniała i zachwycająca - może trochę, jak życie, w którym nie wszystko poszło tak jak trzeba. Finał pozostawia po sobie słaby uśmiech. Brak iskierek w oczach i rozbicia emocjonalnego, jakie serwowała nam pisarka przy innych powieściach. 

"Teraz już wiem na pewno, ze tam, na końcu tęczy, czeka na mnie spełnienie marzeń."*

W każdym przypadku ocena pozycji Ahern będzie inna. Dla jednych okaże się historią pełną wrażeń, dla innych nie pozbawionym humoru wspomnieniem. Część doceni publikację za wspaniałą kreację bohaterów, inni za mnogość dostarczanych emocji. Wszystkie te cechy nie zostały przeze mnie nie zauważone - "Love, Rosie" to całkiem dobra książka. Żadna z jej właściwości nie sprawia jednak, że tak, jak w przypadku poprzednich czytanych przeze mnie opowieści spod pióra Ahern, czytelnik niemal "lewituje w powietrzu" oczarowany magią drzemiącą w słowie pisanym :)

*Cytaty pochodzą z książki Ceceli Ahern "Love, Rosie" kolejno ze stron: 54, 149, 482, 160, 416.

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości portalu Business & Culture, za co serdecznie dziękuję ;)
 

wtorek, 17 lutego 2015

5 lat minęło, jak jeden dzień... + Konkurs


Ponad pięć lat temu, 26  stycznia 2010 skierowałam pierwszych kilka słów "w przestworza internetu" mając nadzieję, że ktoś, kto będzie miał podobnego bzika na punkcie książek jak ja, kliknie i trafi do mojego miejsca w świecie.

[źródło]

Minęło pięć lat, nie osiągnęłam wielkiego sukcesu medialnego, mój blog nie wygrał konkursu Blog Roku, ani nie znalazł się w żadnym prestiżowym rankingu. Nie mam setek polubień na Facebooku i równie dużej ilości obserwatorów. Mimo tego czuję się osobą wygraną. Tworzenie Książek Meme i pisanie tutaj recenzji sprawia mi wiele radości, pozwala odpocząć od problemów i poszerza horyzonty. Dzięki środowisku blogosfery poznałam nie tylko kawał literatury, ale trafiłam też na prozę fenomenalnych autorów, o których istnieniu, nie miałam pojęcia.

Dziękuję wszystkim za wszystko. Nie sposób wymienić każdego z imienia albo pseudonimu, pod którym pisze, jednakże chciałabym wspomnieć o kilku wyjątkowych osobach. Dziękuję Ecie z Książkowej Kawiarni za to, że mnie namówiła i wierzyła; Ewie z Książkówki za mnóstwo inspiracji; Futbolowej z Kreatywy, która od samego początku nieświadomie zachęca mnie do działania; Cyrysi, która jest zawsze i mimo wszystko;  Sabince za mnóstwo pozytywnej energii; Awioli z Subiektywnie o książkach; Ann RK z Myśli i słowa wiatrem niesione za możliwość odkrywania czytelniczej odsłony Poznania na różne sposoby; Varii; Kasi ze Świata Kasiencjusza za nasze rozmowy... Nie sposób wymienić wszystkich, którzy przez połowę dekady towarzyszyli w różny sposób mojemu blogowi. Mam nadzieję, że nie będziecie mi mieli za złe tej małej "wyliczanki". Jedni są od dawna, inni przybywali tu z czasem - każdego z Was, również tych których nie wymieniłam, ogromnie cenię za to, że mogę z Wami dzielić swoją pasję.

Dziękuję również wszystkim, którzy mi zaufali - wydawcom, portalom i autorom, umożliwiającym poznawanie dynamicznego rynku wydawniczego, szeroko pojętej literatury oraz samego człowieka. Przepraszam też tych, których w jakiś sposób zawiodłam. Nie zrobiłam tego celowo i świadomie...

Patrząc na to, co właśnie napisałam, myślę, że może to brzmieć trochę jakbym spisywała swoje ostatnie słowa. Nie mam zamiaru żegnać się jednak z Wami. Będę tu przez kolejne lata :) Mam nadzieję, że następna okrągła rocznica dostarczy mi jeszcze więcej radości i przywoła równie barwne wspomnienia.

Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, iż te pięć (!) lat blogowania minie tak szybko. Jak co roku, oczekując magicznej daty 26 stycznia, przegapiłam moment, w którym padała rocznica powstania bloga. Postanowiłam jakoś to zrekompensować czytelnikom mojego bloga organizując konkurs. Długo zastanawiałam się, jaką powieść posłać w świat, by ktoś inny z uśmiechem na ustach mógł otworzyć okładkę, zajrzeć do środka i zacząć czytać. Informacja o spotkaniu z Magdaleną Witkiewicz (które odbyło się na początku stycznia, a o którym opowiem przy innej okazji) sprawiła, że w głowie zrodził się pewien pomysł. Od koncepcji przeszło do realizacji i tak, mam dla jednego "wyjątkowego czytelnika bloga Książki Meme" książkę Pani Witkiewicz "Opowieść niewiernej" z autografem!

Zasady konkursu:
1. Organizatorką konkursu jest właścicielka bloga Książki Meme.
2. Książka "Opowieść niewiernej" Magdaleny Witkiewicz będąca nagrodą w konkursie, została ufundowana przez właścicielkę bloga i opatrzona autografem gdańskiej pisarki.
3. Czas trwania konkursu: 17 luty - 6 marzec do godz. 23.59.
4. Zwycięzcę ogłoszę 8 marca.
5. Zadanie konkursowe: Napisz, dlaczego chciałbyś przeczytać "Opowieść niewiernej" i poleć mi jedną powieść POLSKIEGO pisarza. Nie zapomnij dopisać także swojego maila :)
6. Jeśli chcesz, zajrzyj na Fanpage bloga i polub go :) (nie jest to obowiązek, a jedynie propozycja!).
7. Spośród odpowiedzi na pytanie konkursowe zamieszczonych pod tym postem wybiorę najciekawszą.
8. Zwycięzca ma trzy dni na przesłanie adresu, pod który ma zostać przesłana nagroda.
9. Udział w konkursie mogą wziąć osoby zamieszkałe na terenie Polski.

Zapraszam do udziału :) Tymczasem pozostawiam dla Was tego posta i idę robić to, co lubię - czytać :)

czwartek, 5 lutego 2015

Matthew Quick „Niezbędnik obserwatorów gwiazd”


Wydawnictwo Otwarte
Kraków 2013, 320 s.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra 

Ziemianinie, jeśli to czytasz, oznacza, że jesteś w gronie wtajemniczonych. Nasz sekret, który jeszcze tylko przez ułamki sekund pozostanie utajony, dotyczy książki niezbędnej prawidłowej egzystencji emocjonalnej. Choć zapewne nic nie rozumiesz z moich słów, tak jak ja nie rozumiałam sensu powstania Numeru 21, nie przerywaj lektury. Nie podłapało mnie psychiczne rozchwianie, ani nie zamieniłam się w robota zaprogramowanego przez NASA albo inną podobną jej organizację. Dopuściłam się jedynie pewnych działań w mojej kapsule mieszkalnej na Ziemi – zajrzałam do „Niezbędnika obserwatorów gwiazd”...

Rozpoczynając lekturę tej nietypowej powieści, wkraczamy do świata pełnego przemocy i przemilczeń. Świata, w którym tak naprawdę nie można żyć pełnią życia. Nie są w nim ważne marzenia i talent, ale praca i przystosowanie się do panujących warunków. Zwłaszcza, jeśli tak jak Finley jesteś jedynym białym w drużynie koszykarskiej. Człowiekiem, za którym ciągnie się przeszłość wypierana mimowolnie ze świadomości.

Pan Matthew to amerykański pisarz, który światowy rozgłos uzyskał z publikacją swojego debiutanckiego dzieła pt. „Poradnik pozytywnego myślenia”. Powieść zyskała aprobatę nie tylko w wersji pisanej, ale również jej ekranizacja ściągnęła tłumy ludzi do kin, także w Polsce. Autor ma za sobą kolejne powieści, które zaraz po premierze, zapragnięto przenieść na duży ekran.

Niekiedy życie przysparza nam wielu trosk, smutków i łez. Czasem jednak gorycz skrywa się głęboko w sercu, nie chcąc by rozum przyjął do wiadomości traumatyczną sytuację. Słone krople, które wcale nie spływała po twarzy, zalegają gdzieś wewnątrz, jakby oczekiwały na właściwy moment, na odpowiednią osobę, przed którą nie będzie nam wstyd płakać. Bo przecież tylko prawdziwy przyjaciel potrafi wylewać łzy razem z nami, sprawiając tym ulgę. 

„Prawie wszystko można zniszczyć. Wszystko jest kruche. Tymczasowe.”*

Czytając całą książkę, czułam się niczym Russ – zawieszona w przestrzeni. Moim kosmosem stała się rzeczywistość literacka, tak inna, ale bardzo podoba do otaczających mnie zjawisk. Nie mogłam przestać trwać w tym stanie, chcąc rozszyfrować reguły rządzące kosmosem, zasady wyznaczające bieg rzeczywistości. Zbliżając się do końca, wszystko zaczynało się klarować. Przyjaźń, rodzina, miłość – od zawsze uważałam, że to najwyższe wartości. Cieszę się, że ktoś, w tak sprawny sposób postanowił pokazać młodszym, jak i starszym czytelnikom, co powinno wieść prym w życiu.

„Zabawne, jak jedno brutalne zdarzenie może sprawić, że spojrzysz na świat inaczej.”* 

Tak jak Finley'a, cały czas dręczyły mnie myśli dotyczące Numeru 21. Ciągle był gdzieś we mnie nieuzasadniony niepokój, lęk przed tym, co pisarz mógł zapisać dalej. Z każdą kolejną stroną dochodziło do mnie, że Pan Quick nie pisze powieści science-fiction, ale odtwarza realne życie – traumę pourazową, która dotyka tak wiele dzieciaków w moim wieku, a także osoby starsze. Jak ja zachowałabym się w obliczu utraty rodziny? Na dodatek tak niespodziewanej straty w zaskakujących okolicznościach? Czy moja psychika byłaby w stanie wytrzymać tak ogromny ciężar?
Matthew Quick [źródło]

Mój ziemski przewodnik Finley – te słowa szczególnie zapadły mi w pamięć. Ileż to ludzi, którzy tak jak Finley wyciągnęli pomocną dłoń, pojawiło się w naszym życiu? Przyglądając się doskonale wykreowanym postaciom dwóch rozgrywających i Erin, odkrywałam w nich te cechy, które często mogłabym przypisać moim przyjaciołom. Zapis relacji, jakie istniały między nimi zdecydowanie stanowi odzwierciedlenie przyjaźni czy miłości, jakie doświadczamy w życiu. Pan Matthew spisywał to, co „leżało mu na serduchu” - a to jest najczęściej najwłaściwsza droga, by stworzyć coś niepowtarzalnego.

„Spoglądam w oczy Russella. Próbuje powstrzymać łzy. Zastanawiam się, czy naprawdę myśli, że jego rodzice są na statku kosmicznym, czy też używa kosmosu jako pewnego rodzaju tarczy – warstwy słów, dzięki którym może się swobodnie i szczerze wyrażać, prawie jak w przebraniu, choć brzmi to bardzo dziwnie.”* 

Bardzo podoba mi się, że pisarz, tak często poruszał wagę literatury w życiu młodego człowieka. Pojawił się tak mój ukochany „Mały Książę”, świetnie odzwierciedlający zagubienie Russella w otaczającym go świecie. W powieści nie zabrakło także wzmianki o kultowej, głównie wśród młodzieży, ale także i dorosłych, serii o Harrym Potterze. Klub czytelniczy był strzałem w dziesiątkę jak dla mnie, mola książkowego. Jeśli jednak o niego chodzi, mimo że niezwykle intrygowały mnie główne postacie, raczej nie mogłabym do niego dołączyć. Niemniej jednak przyznam, ze przez kilka sekund niedostępnym umysłom ziemskich istot, zaczęłam zastanawiać się, czy aby ponownie nie spróbować wgłębić się w pierwszą część tej poczytnej serii :)

Ciekawym motywem w życiu bohaterów była koszykówka. Nie stanowiła ona dla nich tylko i wyłącznie gry – czasem stawała się sensem życia, możliwością ucieczki, pokazania swojej siły. Każdy z innych pobudek zaczął grać, posiadał inne wspomnienia związane z tablicą, o którą nierzadko uporczywie trafiała piłka, nie chcąc wpaść do kosza. Pan Matthew sprawia, że dyscyplina pozornie nic nie znacząca dla czytelników nie zainteresowanych tym sportem, staje się czymś więcej niż jedynie jedną z wielu gier zespołowych.

„[...] koszykówka może was dużo nauczyć i że te lekcje są ważniejsze niż zwycięstwa i przegrane, indywidualne statystyki, ważniejsze nawet niż sama gra, bo na parkiecie uczycie się życia i to najcenniejsza rzecz, jaką wyniesiecie z tego doświadczenia”*

W temacie gwiazdozbiorów - Wielka Niedźwiedzica [źródło]
Początkowo byłam bardzo zawiedziona tym dziwnym, a nawet nieco irracjonalnym zakończeniem. Z czasem jednak zrozumiałam, że to właśnie koniec jest wisienką na torcie, idealnym podsumowaniem całego odrealnienia publikacji. Moment nieuchronnej decyzji Finley'a, jego rozmowę z Russem, czytałam ze łzami w oczach. Pięknym było zobaczyć w literaturze ludzi, dla których przyjaźń, wzajemna akceptacja i niejako milczenie, stało się deską ratunku – kołem, rzuconym, gdy wir wciągał go w swoje czeluście.

„Za każdym razem, kiedy myślę sobie, że świat jest paskudny, że życie nie ma żadnego znaczenia, przypominam sobie, że to tu jest i zawsze na mnie czeka – mówi Russ. – Zawsze mogę spojrzeć w kosmos i się zachwycić, bez względu na to, co się dzieje. A gdy spoglądam w górę, moje problemy robią się takie małe. Nie wiem czemu, ale zawsze czuję się wtedy lepiej.”* 

„Niezbędnik obserwatorów gwiazd” to książka dla każdego, kto chce na chwilę się zatrzymać. Idąc przez życie, niczym ciemną noc, w której nie możemy być niczego pewni, stanąć i spojrzeć w niebo pełne gwiazd. To, co ponad horyzontem, jest tym co jest przed nami – niepewną przyszłością. Pan Matthew pokazuje, że ogromnie ważną prawdę życia. Stara się pouczyć swoich czytelników, by nie być jedynie dla siebie, ale żyć w poczuciu, że nasze poczynania mogą pomóc innym. Każdy z bohaterów jego książki żyje i kroczy krętymi ścieżkami rzeczywistości dzięki komuś. Powieść ta jest wskazówką, by nie cofać dłoni, gdy ktoś nam bliski, potrzebuje ucieczki z jednej wielkiej czarnej dziury.

*Cytaty pochodzą z książki „Niezbędnik obserwatorów gwiazd”, kolejno ze stron: 149, 158, 88, 19, 180.