środa, 27 marca 2013

Wywiad z Martą A. Trzeciak – Autorką „Inframundo”

To, że uwielbiam kino i filmy wszelkiego gatunku, wiadomo nie od dziś, w końcu „ (…) miękkie czerwone fotele, ciemna sala, szelest popcornu i to, co najważniejsze – duży, początkowo ciemny ekran, na którym z czasem pojawia się obraz. Kilkadziesiąt minut przyjemności, podczas których możemy przyglądać się perypetiom różnych osób i stworów.” to rzeczy, które sprawiają człowiekowi uciechę. Dziś kiedy ma miejsce Międzynarodowy Dzień Teatru, mówię o kinie, choć i pobyt w teatrze jest dla mnie bardzo emocjonalnym przeżyciem. Jednak to właśnie Marta – autorka „Inframundo”, z którą miałam okazję porozmawiać, sprawiła, że sala kinowa stałą się dla mnie miejscem magicznym...

Marta A. Trzeciak

Meme: Witam serdecznie i na wstępie od razu bardzo dziękuję, że zgodziła się Pani odpowiedzieć na te kilka moich pytań ;)

Marta A. Trzeciak: Witam również - cała przyjemność po stronie mojej oraz kina „Inframundo” :).

Meme: Bohaterowie Pani debiutanckiej pozycji nie tylko pracują w kinie, ale i żyją kolejnymi seansami wyświetlanymi na ekranie tytułowego „Inframundo”. Skąd pomysł by Greta i jej przyjaciele byli pasjonatami filmu?

Marta A. Trzeciak: Przyznam szczerze, że bohaterowie moich książek po prostu pojawiają się w mojej wyobraźni jako odrębne i rzeczywiste twory – skoro Greta i Laudo są ludźmi, którzy kochają stare filmy, to takimi właśnie pozwoliłam im być na kartach powieści. Skoro Greta jest niepoprawną marzycielką, rozmawiającą z bohaterami starych filmów, to po prostu nie mogłam pozwolić, by stała się kimś innym. Poza tym, miłość bohaterów „Inframundo” – w szczególności Grety – do starego kina uosabia przywiązanie do marzeń z dzieciństwa. Greta kocha stare filmy, bo się z nimi wychowała. Unika tego, co krzykliwe, nowoczesne i jej zdaniem – bezwartościowe. Kino pozwala jej żyć w świecie marzeń, który zna i w którym czuje się bezpieczna.

Meme: Główna bohaterka wiele razy w swojej wyobraźni stawała się częścią swoich ulubionych produkcji i rozmawiałam z postaciami widzianymi na dużym ekranie. Czy tak jak Greta ma Pani swój ulubiony film, przy którego oglądaniu przeżywa Pani dylematy widzianych kreacji?

Marta A. Trzeciak: Oczywiście! Do moich ulubionych filmów należy „Kotka na rozgrzanym, blaszanym dachu” z Elizabeth Taylor i Paulem Newmanem, czy niezastąpiona „Casablanca” z Humphreyem Bogartem i Ingrid Bergman. Za każdym razem, gdy oglądam te filmy zagryzam palce i czuję ciarki na plecach – dialogi bohaterów mają wartość, ich rozterki są soczyste, a charaktery spójne. Kiedyś filmy kręciło się w taki sposób, w jaki realizowało się sztuki teatralne – każde ujęcie było dziełem sztuki, a każdy dialog był wartościowy. Oczywiście, nie chodzi mi o to, że „za starych czasów” powstawały same dobre filmy, a teraz nie ma nic wartościowego – po prostu panowała inna konwencja. Bardziej przypominająca powieść, w której każde zdanie ma znaczenie i nie można sobie pozwolić na „śmieci”, chyba, że czemuś konkretnemu służą.

Meme: Z pewnością publikacja debiutu to nie łatwa sprawa. Na decyzję podjęciu próby wydania własnej powieści wpływa wiele rzeczy. Jak to było w Pani przypadku?

Marta A. Trzeciak: Decyzja o wydaniu książki zapada jakby „sama”. Pisanie powieści trudno porównać do jakiejkolwiek innej czynności – jest zarazem ciężką pracą i świetną zabawą. W moim przypadku jest też „przymusem”. Kiedy postaci powieści pojawiają się w mojej wyobraźni, kiedy przychodzi mi pomysł na nową historię nie za bardzo mam wybór :) – po prostu muszę siąść do kartki papieru i przelać tę historię na papier. Gdy już tych historii trochę się nagromadzi, człowiek chce, aby jego „dziecko” ożyło – chce wydać książkę. Tworzy się zarówno dla siebie, jak i dla czytelników, tak samo jak żyje się zarówno dla samego siebie, jak i dla swoich bliskich. Wiadomo, że najważniejsze jest, by samemu być zadowolonym z tego, co się napisało, ale jednocześnie – to czytelnicy sprawiają, że świat powieści może ożyć naprawdę – w ich emocjach.

Meme: Pisanie często bywa niełatwą sprawą. Zwłaszcza kiedy tysiące słów i kwestii wytworzonych w wyobraźni bohaterów wręcz „pchają się” na kartkę. Co było dla Pani najtrudniejsze podczas pisania? A może to droga debiutanta okazała się najtrudniejszym etapem do chwili, gdy mogła Pani trzymać w rękach „własne dziecko” ?

Marta A. Trzeciak: Zdecydowanie najtrudniejszą rzeczą podczas tworzenia książki była dla mnie dyscyplina pisania. Zapewne każdy pisarz inaczej podchodzi do tworzenia – z pewnością są tacy, którzy rozrysowują sobie plan powieści, opracowują szczegółowo każde wydarzenie, a dopiero na końcu siadają do pisania. W moim przypadku tak nie jest. Najpierw pojawiają się bohaterowie, potem świat, w którym żyją oraz historie, których doświadczają. Moich bohaterów traktuję jak prawdziwe osoby, więc jak najprędzej chcę dać im życie, prawo do głosu i swobodę działania. W związku z tym, do pisania podchodzę bardzo emocjonalnie. Niekiedy więc, muszę zmuszać się do tego, by uporządkować wydarzenia w taki sposób, bym nie tylko ja i bohaterowie wiedzieli, co się dzieje, ale również czytelnik.
Natomiast, jeśli chodzi o samą drogę debiutanta to wydanie powieści nie wydaje mi się najtrudniejszym etapem. Dopiero zderzenie z rzeczywistością potrafi zaboleć. Ludzie chętniej wybierają to, co znane, niż dają szansę komuś, o kim nie słyszeli lub komuś, kto nie chce się promować na płatkach śniadaniowych. Muszę przyznać, że otrzymuję bardzo wiele ciepłych słów dotyczących „Inframundo”, ale aby te ciepłe słowa do mnie dotarły warunek jest jeden – ktoś musi najpierw przeczytać książkę, aby ją polubić. Z tym niekiedy jest problem.

Meme: Pisanie miało być dla Laudo korzyścią materialną i sposobem na godne życie dla nowo powstałej rodziny. A czym jest ono dla Pani? Opowiadanie historii to pasja, zawód, a może misja umożliwiająca przekazanie konkretnych życiowych sytuacji?

Marta A. Trzeciak: Pisanie jest dla mnie niemal wszystkim – nawet, jeśli brzmi to jak truizm. Jest zarazem pasją, sposobem wyrażenia swoich myśli, uwolnieniem wyobraźni, jak i „przymusem” wewnętrznym. Pisanie jest tworzeniem nowych światów, stwarzaniem realnych i nierealnych ludzi, jest słynnym „zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu – to odbija lazur nieba, to błoto przydrożnej kałuży”.

Meme: Długopis, kartka papieru, notes, brulion, maszyna do pisania, klawiatura, monitor, laptop. Każdy autor może w inny sposób tworzyć własne dzieło. Jak wyglądało u Pani pisanie „Inframundo”? Robiła to Pani w tradycyjny sposób z piórem w dłoni, czy może systematycznie stukała w klawiaturę? Debiutancka powieść była tworzona od deski, do deski, czy może fragmentacjami?

Marta A. Trzeciak: Ostatecznie powieść trafia oczywiście do komputera. Zanim to jednak nastąpi, ożywa po części na mojej starej maszynie do pisania, po części w notesie, gdzie zapisywana jest piórem. Zwykle do komputera siadam, by napisać gotowy rozdział, ale jeśli natchnienie przychodzi w pociągu, w parku, podczas kolacji, czy kawy – wtedy pozostaje brulion i pióro... Nie ma ucieczki przed wyobraźnią :).

Meme: Czasami wszystko ustalone jest z góry od początku, a bohaterowie „nie wtrącają się i nie chcą zmieniać tego, co ich czeka”. Czy miała Pani od początku zaplanowane, jak potoczy cię akcja, jakie przygody będą przeżywać bohaterowie i jakie trudności będą ich spotykać ? Czy może w trakcie pisania wszystko samo nabrało kolorów?

Marta A. Trzeciak: W moich powieściach nie mam nad bohaterami władzy absolutnej. Są rozbrykani i rzadko mnie słuchają – kiedy już ich charakter się ukształtował, zachowują się tak, jak podpowiada im natura. Tak, jak powiedziałam wcześniej – kluczem do odpowiedzi na to pytanie jest kolejność, w której poszczególne elementy powieści pojawiają się w mojej głowie. Wszystko zaczyna się od bohatera. Jeśli bohater jest człowiekiem o określonej przeszłości i charakterze, wydarzenia, które go spotkają kreują się częściowo same. Moje planowanie sprowadza się zatem do „knucia intrygi” lub prowadzenia fabuły w odpowiednim tempie. Niekiedy jednak, zdarza się, że chciałam, żeby bohater zrobił pod koniec powieści coś innego, niż ostatecznie robi.

Meme: Każdy pisarz ma swój ideał, kogoś, kto jest dla niego nie tylko autorytetem, ale również kimś, w kogo książki może się zaczytywać bez opamiętania. Czy i Pani ma taki własny autorytet w świecie literatury? Może ktoś szczególnie często gości na Pani półkach?

Marta A. Trzeciak: Naturalnie, mam swoich ulubionych autorów. Uwielbiam Marqueza za jego realizm magiczny – zwłaszcza w „Stu latach samotności”, przepadam za Vonnegutem, u którego podziwiam odwagę prostoty, cenię Dumasa za to, jak kreuje rzeczywistość, lubię bardzo Irvinga za to, że ceni sobie opowieść bardziej niż górnolotny przekaz. Oczywiście, książką mojej „nastoletniości” był „Mistrz i Małgorzata”, a hitem dzieciństwa „Porwanie Baltazara Gąbki” :). Długo by wymieniać.

Meme: Pytanie, które chciałabym zadać raczej nie powinno być zaskoczeniem. Z napisaniem pierwszej pozycji zyskała sobie Pani osoby, które będą czekać na kolejne książki (ja z pewnością do nich należę). Czy planuje Pani powstanie kolejnej lektury? A może ona już powstała lub jest w trakcie tworzenia i niebawem będę mogła chwycić kolejną Pani powieść w ręce?

Marta A. Trzeciak: Bardzo mi miło :). Następna książka już powstała, jednak nie została jeszcze wydana. Greta i „Inframundo” są dość angażujący, więc moja kolejna powieść musi jeszcze trochę poczekać zanim zacznie pachnieć farbą drukarską. Nosi tytuł „Dalej” i opowiada historię trzech sióstr, które spotykają się po latach w dość nietypowych okolicznościach. Mieszanka jest prawdziwie wybuchowa – Rita jest nieokrzesaną perkusistką, Matylda weganką udzielającą się społecznie, a Stella cierpi na chroniczną bezsenność. Siostry spotykają się w wielkim domu swojej ciotki, która roztacza wokół siebie aurę tajemniczości. Okazuje się, że czeka je zadanie, które wymaga współpracy i przełamania swoich uprzedzeń. Siostry odkryją, że łączy je coś więcej, niż tylko więzy krwi...

Meme: I na koniec – Jak zachęciłaby Pani potencjalnych czytelników do lektury swojego debiutu?

Marta A. Trzeciak: Uważam, że „Inframundo” jest wyjątkowe, ponieważ pozwala czytelnikowi rozwiązywać tajemnice razem z Gretą i zanurzyć się w jej wyjątkowej wyobraźni. Każdy z nas jest po części Gretą, Laudo lub Erwiną – mamy swoje marzenia, pragnienia oraz lęki. Niekiedy boimy się tego, co nowe i kurczowo trzymamy się tego, co znane i stare. Poza tym, powieść porusza tematykę starego kina i filmów – pozwala czytelnikowi poczuć, co to jest prawdziwa „magia kina”.

Meme: Bardzo dziękuję, że poświęciła mi Pani te kilkanaście minut i pozwoliła dowiedzieć się nieco więcej na temat osoby, której dzieło odkrywa się pod niepozorną okładką ;)

Marta A. Trzeciak: Ja również dziękuję bardzo i pozdrawiam moich obecnych oraz przyszłych czytelników :).

Bardzo się cieszę, że udało mi się porozmawiać z tak ciekawą, a zarazem niezwykle pracowitą osobą, jaką jest Marta ;) Mam nadzieję, że mimo wielu zajęć, które pochłaniają jej dnie, będziemy mogli już w niedalekiej przyszłości, przeczytać kolejną powieść młodej pisarki ;)

sobota, 23 marca 2013

[118] Monika Warda-Saran „To tylko sen...”

Wyd. Warszawska Firma Wydawnicza
Warszawa 2012, 40 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra

Pisanie o emocjach, o tym, co czujemy do drugiego człowieka jest niezwykle trudne. Opisywanie świat oczami wyobraźni, jednocześnie starając się ukazać jego barwy – zarówno te szare, jak i kolorowe również bywa ciężką pracą. Są jednak osoby, które podejmują się tych trudnych zadań tworząc wiersze nie tylko pełne uczuć, ale często również przekazujące ważne sprawy. Czytanie poezji z pewnością jest niemniej łatwe, jak samo pisanie. Więc jak czytać poezję? Jak rozumieć to, co autor pozostawia na kartach zbioru swych utworów?

Pani Monika Warda-Saran to z pozoru taki człowiek, jak każdy z Nas. Tym, co ją wyróżnia jest wrażliwość na niedostrzegalne mankamenty otaczającego świata. Młoda poetka pochodzi z Czarnego – małej miejscowości na północy Polski zewsząd otoczonej lasami. Opisująca w swoich wierszach historie, które mogłaby dotyczyć nie tylko jej, ale każdego, dziewczyna jest studentką pedagogiki. Prócz tworzenia własnych tekstów jej pasją jest fotografia. Pani Monika to także miłośniczka Francji.

Każdy wiersz to osobna opowieść, której bohaterem możesz być i Ty drogi czytelniku. Dla Pani Moniki nie ma rzeczy niemożliwych - Czasem, by mogła stworzyć wiersz wystarczy jedynie uśmiech dziecka czy zachód słońca za oknem lub szeleszczący wiat, który obija się o dach... Natchnieniem są nie tylko podróże dookoła świata, ale także te w głąb ludzkiej duszy. Poezja jest dla niej bardzo ważna, bo jak mówi: „Bo tylko poezja sprawia, że dla mnie zatrzymuje się czas, w którym w kilku prostych słowach mogę wyrazić, jak widzę Ciebie… i jak spostrzegam świat…”.

Kiedy w maju ubiegłego roku brałam udział w Debacie Blogerów na poznańskim Zamku, Pan dr Hoffmann zapytał Nas – Blogerki, dlaczego nie recenzujemy poezji. Od tego momentu moim osobistym „wzgórzem do pokonania” było przeczytanie i zrecenzowanie zbioru poezji. Bardzo lubię czytać wiersze, jednak nigdy nie pisałam jeszcze o nich na blogu. Bardzo chciałam, aby zbiór, który przeczytam w ramach mojego wyzwania, był niezwykły. Jakim okazał się ten autorstwa Pani Moniki Wardy-Saran?

Podczas lektury każdego z wierszy napisanych piórem Pani Moniki możemy nie tylko odczytać, ale i momentami poczuć rozmaite emocje od tęsknoty, po miłość. Gdy przeczytamy wszystkie z nich, możemy zobaczyć oczami wyobraźni człowieka, który tęskni za drugą osobą, bo przecież to, co podsuwa czasami wyobraźnia „To tylko sen...”. Bohaterem lirycznym kolejnych utworów Pani Moniki może być każdy z Nas. Wiele ludzi we współczesnym świecie za czymś goni, do czegoś tęskni. Tak jak bohater wielu spośród Nas szuka miłości, akceptacji lub po prostu szczęścia. Codziennie kilka milionów ludzi na świecie kieruje swe myśli ku wyjątkowym osobom, których odwzajemniony uśmiech, sprawił ogromną radość. Kolejne kilkadziesiąt milionów tęskni, oczekując najmniejszego gestu akceptacji, uczucia...

Uśmiechnij się do mnie, proszę!
Ale gdzie jest Twój uśmiech? (…)”*

Wiele daje to, o czym wspominałam chwilę wcześniej – Pani Monika nie sięga po jakieś wysublimowane opisy zdarzeń, nie powraca do historii, a bierze na warsztat to, co ludzkie i znane. Dzięki temu, czytając kolejne utwory Czytelnik może utożsamiać się z bohaterem lirycznym, jednocześnie często przekonując się kim tak na prawdę jest i co, tam głęboko w sercu, gdzie nikt nie ma wstępu, czuje do drugiego człowieka.

Kim jesteś?
Szczęściem wpisanym w moje życie?(...)”**

Pani Monika zajmując się tym, co może odczuwać każdy z nas nie zawęża tego tematu jedynie w obrębie miłości, a także porusza kwestię odszukiwania własnej drogi życiowej, co bywa nie łatwe. Bohater poszukuje sensu życia, jego kierunku, a przede wszystkim szczęścia, które dla wszystkich, bez względu na majątek, wygląd czy narodowość, odgrywa nadrzędną rolę podczas ludzkiej egzystencji.

W zestawieniu tych utworów, niby dalekich od siebie tematycznie, a jednak połączonych motywem tęsknoty, autorka, przekazując prawdy życiowe nawiązuje do wielu motywów. Cieszę się, że Pani Monika zasięgnęła i natury, jako tła ludzkiej wędrówki ku marzeniom. Metafory, które zafundowała czytelnikowi, niezwykle pobudzały wyobraźnie, a ich czytanie sprawiało tym większą przyjemność, że na dworze śniegu co niemiara, a wiosna daleko...

Zaraz mnie dogoni,
Już plącze me warkocze,
Przenika moją duszę,
Tak bardzo mnie łaskocze. (...)”***

W swoim zbiorze, Pani Monika nie bała się nawet odwołać do osoby Boga, za co ogromny plus. Na dodatek wiersz pt.” List do Boga” wyrażał to, co może czuć wiele ludzi. Rozmyślania, jakim oddaje się bohater liryczny, pozwalają Czytelnikowi jeszcze bardziej poczuć się częścią lektury, którą ma właśnie przed sobą. Bo przecież iluż z Nas „(...) Nie chce, żeby cierpiał świat...”?

Moim faworytem w zbiorze jest jednak najkrótszy z wierszy. „Cenne drogi”, mimo że brzmią jak aforyzm albo życiowa dewiza, idealnie wpasowują się w tematykę, której zostały poświęcone wszystkie utwory w debiucie Pani Wardy-Saran. Bo przecież droga do szczęścia znajduje się w sercu, tylko trzeba odnaleźć to miejsce wewnątrz siebie, gdzie zostało to zapisane...

Najcenniejsze drogi w życiu
To te, do których nie ma map,
A którymi prowadzi ludzkie serce.”****

Podsumowując, zbiór wierszy Pani Moniki to nie tylko pozycja o poszukiwaniu szczęścia i tęsknoty, ale również zaledwie czterdzieści stron, dzięki którym człowiek zyskuje nadzieję, że na końcu drogi, może bliżej, a może dalej, bez względu na to, przez co przejdzie, czeka go spełnienie ;) Z tego miejsca chciałabym podziękować Pani Wardzie-Saran za taką małą chwilę, która mam nadzieję przyniesie wielkie skutki i będzie dla mnie motywacją w działaniu, ilekroć chwycę za „To tylko sen...”. A wszystko, co będzie się działo, nie okaże się jedynie błogim snem...

*Fragment wiersza pt. „Prośba”
** Fragment wiersza pt. „Kim jesteś?”
*** Fragment wiersza pt. „Wiatr”
**** Fragment wiersza pt. „Cenne drogi”


Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości portalu Sztukater i Warszawskiej Firmy Wydawniczej, za co serdecznie dziękuję ;)

-----------------------

Rzadko kiedy się chwalę, ale dziś po prostu nie mogę się powstrzymać, więc mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Planowałam wstawić recenzję w środku tygodnia, jednak tak się składa, że 20 marzec był dniem moich urodzin. I to właśnie wtedy otrzymałam prezent, niezwykły prezent. Od zawsze dzieliłam komputer z rodzeństwem i rodzicami, a tu taka niespodzianka! Przeprowadzka do mojego laptopa potrwała trochę dni, a na dodatek początkowo byłam sceptycznie nastawiona do Windowsa 8... Nie taki straszny diabeł, jakim go malują - rozpracowałam w godzinę ;) I tak dziś, po kilku GB przeniesionych z rodzinnego komputera, napisałam pierwszą recenzję u siebie ;) Mam nadzieję, że nigdzie nie strzeliłam jakiejś literówki ;P  Pozdrawiam i już zapraszam (jeszcze w marcu) na recenzje "Roku w Poziomce", "Stosunków mega-przerywanych" (i może jeszcze kilku), a także wywiad z Martą - autorką "Inframundo" ;D

niedziela, 17 marca 2013

Meme podsumowuje - Luty 2013

Nim zacznę pisać o tym, co miało miejsce w lutym, zacznę może słowem wstępu od przeprosin skierowanych ku Wam, Moi Drodzy Czytelnicy. Ostatnia opinia na blogu pojawiała się 28 lutego, a mamy już 17 marca. Z przykrością mi przyznać, że nie pozostałam śladu swej obecności, choć bywałam tutaj codziennie. Marzec zaczął się od wielkiego „bum” związanego ze spotkaniem autorski (o którym koniecznie muszę opowiedzieć) i artykułu w lokalnej prasie poświęconej Michalinie i KSIAZKA-MEME.

Ale przecież miałam pisać o tym, co wydarzyło się w minionym miesiącu. Luty w tym roku zaczęłam nie od ferii, jak w zeszłym, a wręcz przeciwnie – powrotu do szkolnej rzeczywistości ;) Powroty mimo wszystko bywają miłe, nawet do tego, od czego z uśmiechem na ustach odpoczywamy w piątkowy wieczór, wiedząc, ze jutro będziemy mogli dłużej pospać. I tak, wróciwszy do mojego Liceum (nieprzypadkowo nazywam je moim, bo stęskniłam się chyba trochę za tą szkołą, jej atmosferą, Profesorami i korytarzem pełnym uczniów)... Ale wrócimy do sedna sprawy – od początku lutego rzuciłam się w wir pracy związanych z kolejnymi zadaniami Samorządu Uczniowskiego, a także (z ubolewaniem) zakończenia epoki Romantyzmu na lekcjach języka polskiego. Potem przyszedł długo oczekiwany Pozytywizm z masą ciekawych lektur, ale wcześniej dopadła mnie choroba...

Bardzo rzadko choruję, a kiedy nawet, staram się wyleczyć Gripexem, cały czas pracując na pełnych obrotach (szkoła-dom-czytanie). Tym razem jednak domowe metody nie wystarczyły i zostałam odesłana do łóżka na kilka dni. To właśnie dzięki temu mogłam powrócić do czytania, a nawet chwycić za pozycje, która od lata czekała cierpliwie na swoją kolej ;)

Luty pod względem czytelniczym nie był wcale uboższy, choć liczba przeczytanych pozycji wynosi 7 ;) Udało mi się skończyć „Potop” i muszę przyznać, że z ciężkim sercem rozstawałam się z bohaterami. Przyjemnie, choć „na raty” czytało się „Nie-boską komedię”. Najmilszym zaskoczeniem minionego miesiąca było dla mnie jednak „Inframundo”. Autorka miała wszystko przemyślane od początku do końca, dzięki czemu powstała przepełniona pasją książka. W lutym udało mi się też sprostać osobistemu wyzwaniu przeczytania poezji – chwyciłam za niewielki zbiór utworów Pani Moniki Wardy-Saran. Lekturą, od której nie mogłam się oderwać choć na minutę, podczas gdy leżałam przykryta pod sam nos kołdrą, był „Rok w Poziomce” Pani Michalak. Ta publikacja tchnęła we mnie nadzieję, która tak bardzo była mi potrzebna ;)

A co w marcu? Wiele się już wydarzyło, jednak najważniejszym postanowieniem na te ostatnie czternaście dni jest bywać tu częściej i podzielić się emocjami, jakie towarzyszyły mi podczas czytania pięciu szczególnych książek. Bardzo chciałabym również opisać spotkanie, które dodało mi wiary w siebie i artykuł, którego publikacja i związane z tym skutki, niewątpliwie poprawiły mi samoocenę i pozwoliły uwierzyć, że to, co robię mogłoby zostać ocenione pozytywnie przez Osobę, na której dobrym słowu szczególnie mi zależy...