wtorek, 26 maja 2015

Pierwszy PATRONAT MEDIALNY Książek Meme!

Ostatnie tygodnie mimo natłoku obowiązków na uczelni, licznych prac oraz podróży od lekarza do lekarza obfitowały także w chwile radości. O jednej z wielu, które sprawiły, że uśmiech nie schodził z mojej buzi przez dłuższy czas, chciałabym pokrótce opowiedzieć dziś, informując jednocześnie, że jeszcze kilka dni i znów będę mogła napisać kilka recenzji, opowiedzieć o tym, jak marzenia się spełniają oraz utwierdzić w przekonaniu, że pokonywanie granic jest możliwe :)

A dziś.... PIERWSZY PATRONAT MEDIALNY KSIĄŻEK MEME!

CO BY BYŁO, GDYBY DWÓCH GENIALNYCH PISARZY ZMIERZYŁO SIĘ W WALCE NA WYOBRAŹNIĘ? A GDYBY STAWKĄ MIAŁO BYĆ ŻYCIE KOBIETY, KTÓRĄ OBAJ KOCHAJĄ...?

M.A. Trzeciak po raz kolejny zaskakuje. Jej powieść wciąga jak wir na niebezpiecznych wodach jeziora, jak tornado, które przechodzi, zostawiając za sobą same zniszczenia. Fenomenalnie opowiedziana historia Kiki, Kary, Karo, Karoliny Klementyny nie pozwoli o sobie zapomnieć.
 
Kiedy dwójka pisarzy poznaje Kiki, przeczuwają, że wkrótce nic nie będzie takim samym. Odkrywając kolejne karty jej przeszłości rozgrywają walkę, w której siła wyobraźni odgrywać będzie naczelną rolę. A Panna Kain nie pozwoli o sobie zapomnieć nie tylko Teodorowi i Radonowi, ale i czytelnikom!
 
Ludzka fantazja rządzi się swoimi prawami. Jest nieprzeniknioną otchłanią, w której odmętach skrywają się najgłębsze pragnienia, lęki i marzenia. Razem z Trzeciak podróżujemy w głąb ludzkiej psychiki, odkrywając najbardziej zaskakujące zakamarki duszy i przekraczając granicę między tym, co realne, a tym, co wyobrażone. 
 
"Nadmiar fantazji prowadzi do wyobcowania. Ale przecież jej brak to czysta pustka. A pustka jest gorsza niż śmierć".

Wkrótce jeszcze więcej o książce, jak i samej autorce. A dziś mogę dodać, że choć nie udało mi się jeszcze opublikować recenzji, jestem urzeczona jak przy czytaniu "Inframudno", zaskoczona jak przy "Bliżej Dalej", jednak w najbardziej pozytywny sposób.

Krótko mówiąc... "Dwa życia Kiki Kain" to genialna gra fikcją na miarę najlepszych! 

Moją opinię będziecie mogli przeczytać jeszcze w maju. Radzę więc bacznie wypatrywać jej publikacji :)

[źródło]

sobota, 9 maja 2015

Cecelia Ahern "Kiedy cię poznałam"

Wydawnictwo AKURAT
Warszawa 2015, 416 s. 
Ocena: 8/10 Bardzo dobra


Życie wiedzie różnymi ścieżkami. Niekiedy nasza droga biegnie pomiędzy pięknymi krajobrazami, pełnymi zieleni, zapachu wiosny i powiewu świeżości. Są jednak dni, a czasem nawet miesiące czy lata, gdy nasza podróż staje się wyjątkowo trudna, a jej szlak biegnie niemal pod górkę. Zarówno te dobre, jak i złe chwile kształtują w nas konkretnego człowieka. A doświadczenia minionych lat sprawiają, że jesteśmy taką, a nie inną osobą.

"To brzmi jak banał, kiedy ktoś mówi, że trzeba zwolnić tempo, ale to prawda. Ja zwolniłam i dzięki temu dostrzegam dużo więcej."*


Cecelia Ahern, to jedna z najbardziej znanych pisarek na całym świecie, którą niemalże znają choć w najbardziej nikłym stopniu wszyscy. Pochodząca z Irlandii kobieta, która ma dwoje dzieci i miesza w dużym mieście, przypomina wiele z nas. Ale to, że posiada niebywałą wrażliwość na świat i potrafi przelać swoje emocje na karty książki, zdecydowanie sprawia, że można ją nazwać kimś wyjątkowym. Dla mnie jest jednak jeszcze kimś więcej - osobą, która swoimi powieściami pomaga znaleźć w sobie to coś, dzięki czemu błyszczymy równie mocno jak ona. 

Jasmine może i nie jest pracoholiczką, ale kocha to, co robi i uwielbia być nieustannie zajętą. Jej czas, prócz pracy zajmuje też opieka nad starszą siostrą - Heather, dotkniętą zespołem Downa, z którą po śmierci matki, zostały same. Do stałych punktów w jej życiu należy również znienawidzony sąsiad, który codziennie zakłóca ciszę nocną oraz ojciec, w którym brak jej zrozumienia. Kiedy jednak w jej układance zaczyna brakować stałego zajęcia, nie może pogodzić się z panującą pustką. Zwolniona z pracy i zmuszona do rocznego płatnego urlopu ogrodowego, rozpaczliwie próbuje znaleźć dla siebie zajęcie, angażując się w coś, czego dotąd nie robiła. Nie wie jeszcze, jak to odmieni jej życie.

"Moja młodsza siostra Jasmine zawsze była zajęta. Zajęta, zajęta, zajęta. A kiedy nie była, opiekował się mną. Ale teraz nie jest zajęta i nie musi się już mną opiekować. Musi się zaopiekować sobą."*

Pierwsze wrażenie. Chwytasz książkę w dłonie, przeglądasz pobieżnie strony pełne słów. Być może natrafiasz na jedną ze stron tytułowych rozdziałów. Niezależnie od pory roku i charakterystycznego dopisku pod nią, intryguje Ciebie tytulatura. Z dopiero kiełkującą ciekawością, poszukujesz pozostałych, kompletując okrągły rok. Tylko co może ten czas oznaczać? 

Drugie spojrzenie. Wtedy wszystko zaczyna kształtować się w głowie. Czytasz kolejne strony, początkowo czując, że wkraczasz nie w tą opowieść co trzeba. Pełno tu wspomnień, mnóstwo emocji tych tu i teraz, jak i tamtych sprzed lat. Poznajesz ją - główną bohaterkę. Ma na imię Jasmine. Razem z nią przychodzi też on - Matt. Zaczynasz myśleć, planować, co może się wydarzyć. Pisarz jest jednak ponad tymi wszystkimi scenami, które rozgrywają się wewnątrz Ciebie...

Kiedy zaczynałam książkę, właśnie tak się czułam. Przeszłam przez owe dwa etapy, z czasem porzucając swój pancerz stereotypowego, nieufnego czytelnika i wczytując się w powieść, tak niepodobną do wszędobylskich romansów czy krwawych kryminałów. Cecelia Ahern opisując skrawek życia Jasmine tworzy opowieść o dojrzewaniu dorosłego człowieka, pokazując, jak ważne jest to, by poznać siebie i osiągnąć upragnione szczęście, nawet, jeśli wymagałoby to dużo czasu oraz chwili zawieszenia, zwolnienia bezlitosnego tempa, jakie wyznacza współczesny świat.

Główna bohaterka nie spodziewała się, że może ją połączyć jakakolwiek pozytywna więź z Mattem Marshallem, którego szczerze nienawidziła od pamiętnej audycji. Irlandzka pisarka, wiążąc losy sąsiadów, pokazuje przejrzysty, ale niepozbawiony zabawnych scen, pełnych ironii dialogów i wspólnych działań na przekór uprzedzeń, obraz budowania przyjaźni. Jasmine przez długi czas nie zauważa jak przebyła drogę między nienawiścią, a sympatią. Kiedy połączyła ich samotność, współczucie i mimowolnie rodzące się wsparcie, stali się dla siebie kołem ratunkowym, dzięki któremu dryfując, w końcu nauczyli się samodzielnie pływać.

"Patrzę na swój ogródek, piękny i kwitnący, który połączył mnie z magicznym, wewnętrznym źródłem wiedzy. Im głębiej kopię w ziemi, tym głębiej kopię w sobie."*

Więź, która rodzi się między nimi jest niezwykła. Cecelia pozwala czytelnikowi na nowo uwierzyć w przyjaźń mimo znacznej różnicy poglądów i sympatię, która nie ma nic wspólnego z głębokim uczuciem, a mimo to wiąże się z ogromnym wsparciem. Sam Matt, któremu również wypadałoby poświecić choć chwilę, okazuje się bardziej skomplikowaną osobą, niż na początku myślał zarówno czytający, jak i główna bohaterka. Bo przecież:

 "Można jednak myśleć, że się kogoś zna, a tak naprawdę wcale go nie znać."*

Słowem, które pozostaje w pamięci i sercu po lekturze, motywem, tak pełnym treści, zapachów i wspomnień czytelnika oraz bohaterów, staje się OGRÓD. Ahern opierając całą fabułę i losy bohaterki na skrawku jałowej przestrzeni, a z czasem pięknym i zadbanym terenie, stworzyła powieść zupełnie inną od swoich poprzednich dokonań. Jasmine odnajdując ukojenie w budowaniu ogrodu, tworzy z placu pełnego szlachetnego piaskowca, pięknie malowany słowami zakątek, który staje się powodem jej wewnętrznej przemiany. Kobieta przeobraża się tak, jak jej ogród - Kwitnie i pięknieje.

Nietypowe zapełnienie pustki przez bohaterkę pokazuje też, jak wielką rolę w życiu człowieka zaczyna odgrywać nieustanna pogoń, w której praca staje się pojęciem zasadniczym. Wydaje się, że Cecelia niemal pyta, jak Gauguin - "Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy?" Jasmine nie od razu odnajduje odpowiedzi na te pytania. Dopiero po jakimś czasie potrafi oddzielić ziarno od plew. Dopiero wtedy może zacząć żyć.

"Żeby pofrunąć, trzeba najpierw oczyścić skrzydła z gówna. Pierwszy krok: rozpoznać, co jest gównem."*


Trudno nie wspomnieć o Heather i jej wpływie na kształt powieści. Starsza siostra bohaterki urodziła się z zespołem Downa. Po śmierci matki, Jasmine czuje, że musi przejąć opiekę nad siostrą. Wspólne tworzą system kręgów (piekielnie ciekawa sprawa!) i decydują razem z grupą wsparcia o najważniejszych działaniach. Cecelia świetnie akcentuje zarówno stosunek społeczeństwa do osób, które posiadają dodatkowy chromosom, jak i zachowanie bliskich, którzy próbują chronić ich przed całym złem świata. Heather zdecydowanie jest bohaterką, której nie da się nie lubić, a którą pisarce udało się chyba najlepiej dookreślić, oddają piękno jej natury.

Po lekturze pozostała mi głowa pełna myśli, które walczą ze sobą o pierwszeństwo. Gdy zamknę oczy widzę uśmiechniętego człowieka. Kiedy wysilę zmysł zapachu - czuję świeży zapach trawy i licznych kwiatów. To coś zupełnie innego niż dotychczas. Ahern sprawia, że spoglądając na powieść nie przypominam sobie jedynie imion bohaterów czy konkretne sytuacje, ale przeróżne wonie. Bo ta książka zdecydowanie pachnie. I to wieloma porami roku :)

Przesłanie powieści, które uświadamiamy sobie z każdą kolejną stroną, niesie co raz większe pokłady optymizmu, a zarazem spokoju i błogości, które wypełniają całe ciało. Z każdą, kolejno następującą porą roku rozkwitamy jak Jasmine, akceptując to co było, jest i będzie. Do dziś nie mogę się nadziwić nad pięknem ostatnich słów powieści, które genialnie podsumowują całość, w końcu każdy kiedyś z nas przeobrazi się z gąsienicy w motyla. I tego też Wam życzę razem z Cecelią Ahern. :)

"Teraz rozumiem, że nigdy nie zastygamy w miejscu, nasza podróż nigdy się nie kończy, bo nigdy nie przestaniemy się rozwijać i rozkwitać: kiedy gąsienica myślała już, że świat się skończył, stała się motylem."*

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości portalu Business & Culture, za co serdecznie dziękuję ;)

 *Cytaty pochodzą z książki Ceceli Ahern "Kiedy cię poznałam", kolejno ze stron: 377, 327, 310, 373, 342, 413.

wtorek, 5 maja 2015

Izabela Sowa „Azyl”


Wydawnictwo Znak
Kraków 2013, 240 str. 
Ocena: 5/10 OK. 

Miejsc, w których możemy się ukryć w dzisiejszych czasach przed wszystkimi, nie tylko ludźmi, ale i problemami, nie jest wiele. W dobie wszechogarniającego Facebooka, telefonów komórkowych, Wi-Fi czy innych udogodnień multimedialnych, trudno tak po prostu zniknąć spod obserwacji ciekawskich. Mimo prób gdzieś w głowie pozostaje myśl, by sprawdzić wiadomości SMS oraz skrzynkę mailową. Jednak daleko od domu, w obcym kraju, łatwiej znaleźć azyl dla naszej duszy. Jedynie ducha, bo myśli przecież i tak chodzą swoimi ścieżkami.

Pani Sowa to jedna z najbardziej znanych polskich pisarek ostatnich lat. Należy ona do grona osób, które debiutowały, kiedy ja dopiero zaczynałam czytać bajki. Od tych dni minął szmat czasu, a dorobek pisarski Pani Izabeli urósł do pokaźnych rozmiarów. W tym roku światło dzienne ujrzała już trzynasta powieść autorki i zapewne, nie była ostatnią. Poza jej literacką wizytówką, wyróżnia się z tłumu feministycznymi poglądami i wegetariańskim sposobem odżywania. Ponadto pisarka silnie wspiera działanie organizacji prozwierzęcych.

Wiktoria dość spontanicznie decyduje się wyjechać. Postanawia spędzić wakacje w Dubrowniku, z dala od rodziny, a przede wszystkim Bastka, o którym chciałaby nauczyć się nie myśleć non stop. Wraca do miejsca, gdzie przed laty bywała z rodzicami, licząc, że u źródła jej pierwszych radości, znów odnajdzie szczęście. Pod chorwackim niebem spotyka ludzi, którzy tak jak ona, doświadczeni przez życie, poszukują azylu i życiowej ostoi.

Na lekturę „Azylu” zdecydowałam się dość spontanicznie. Kiedy obiła mi się o uszy informacja o konkursie z „Powrotem” Izabeli Sowy, postanowiłam zapoznać się z jej poprzednia publikacją. Jedyną lekturą, która wyszła spod pióra tej polskiej pisarki, a którą czytałam przed laty była „Agrafka”. Pamiętam, że wtedy nie za bardzo byłam zadowolona z przeczytanej powieści – liczyłam na wiele więcej. Na jakiś czas odpuściłam sobie kolejne próby z jej prozą, choć „Zielone jabłuszko” niewątpliwie kusiło. Na mojej drodze, tak jak na ścieżce głównej bohaterki pojawił się tytułowy Azyl zmieniający całkowicie wszystkie plany.

Jako małe dziecko bardzo pragnęłam mieć własnego psa, zresztą jak większość dzieciaków w moim wieku. Nie zadowalał mnie szary burek mieszkający w budzie przed domem. Psa w domu się nie doczekałam, jednak z takimi mogłam się spotkać u wujostwa czy znajomych rodziców. Nie chcę tu opowiadać o moim dzieciństwie lecz o świetnym, moim zdaniem, pomyśle na trzon „Azylu”. Wyjeżdżając na wakacje nie myślimy o zadomowieniu się tam, jednak w sytuacji Wiktorii słowo WAKACJE nabiera szerszego znaczenia. To taki urlop od życia, nie tylko w pięknej chorwackiej scenerii, ale i przy dźwiękach poszczekiwań psów wszelkich ras. To ostatnie szczególnie mi się podobało. Uwielbiałam momenty, kiedy Wiktoria wracała do Azylu, by tam oddać swoje serce pracy przy zwierzętach. Wtedy też zdałam sobie sprawę, że mając zajęte ręce (i nie koniecznie tylko tym, co główna bohaterka), człowiek mniej myśli o tym, co go dręczy.

Izabela Sowa [źródło].
„ (…) dawno się pogodziłam, że ludzie odchodzą, podobnie jak psy. Pojawiają się nowi, potem znikają i tak w kółko.”* 

Pani Izabela postawiła na niestandardowe następowanie po sobie kolejnych rozdziałów, mimo najzwyklejszej w świecie numeracji cyframi arabskimi. Mam na myśli bowiem zabieg, który po raz pierwszy widziałam w literaturze, a który dostarczył mi niemałej frajdy. Pisarka często kończyła rozdział pytaniem, bądź znamiennym dla fabuły zdaniem, by rozpocząć kolejny odpowiedzią, wyjaśnieniem, które tak naprawdę... nie dotyczyło tego, co pojawiło się w poprzednim rozdziale. Ile naśmiałam się nad tą nietypowością, która nierzadko wywiodła rozemocjonowanego czytelnika w pole. To, co zrobiła Pani Sowa zdecydowanie stanowi w dużej mierze zasługę, jeśli chodzi o finalną ocenę publikacji.

Główna bohaterka początkowo wydawał mi się zbyt zagubioną, jak na swój wiek. Wielu oczekiwało od niej stabilności uczuć i decyzji, tego jednak brakowało w życiu żony męża idealnego, który okazał się nie do końca taki doskonały. Z czasem pisarka odkrywa zasłonę, jaką została spowita dusza Wiktorii. Widzimy jej lęki, smutki i pragnienia. Widzimy w niej człowieka, który, tak jak wielu, stracił przed laty sens życia i możliwość realizacji dziecięcych marzeń. Wiktoria staje się bardziej realna, a jej kreacja bardzo wiele zyskuje w oczach czytelnika, początkowo nie rozumiejącego dręczącej pochmurnymi rozmyślaniami, postaci centralnej. 

„Życie baletnicy trwa równie krótko jak życie motyla – ostrzegał Kierownik. – Wykorzystajcie więc dobrze swój czas. Bo potem zostaną wam tylko sny o lataniu.”*

Bardzo, ale to bardzo polubiłam też pozostałe postacie. Szczególnie do gustu przypadł mi Vinko ze swoimi sentencjami 24h na dobę i wesoła barmanka Jasna. Trudno mi zdecydować, kto bardziej powodował, ze na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Niemniej jednak każdy z nich miał to „coś”, co sprawia, że czytelnik chwyta za książkę z przyjemnością, wiedząc ile wigoru i zwykłej ludzkiej radości, odnajdzie na kartach powieści. W Vinko ceniłam sobie jeszcze jego niebywałą wrażliwość i momenty melancholii, która o dziwno nie nudziła, a zachęcała do poznawania tej postaci. Pani Sowa w kwestii bohaterów spisała się w „Azylu” całkiem dobrze.

„– Wierzę, że złe rzeczy nie dzieją się przypadkiem. – Spojrzał jej prosto w oczy. – I że dają nam szansę na zmianę.”*

Choć akcja powieści biegła dość prędko i czytelnik nie miał za dużo czasu na nudę, nie brakowało też momentów na refleksję. Krótkim fragmentem, który najbardziej zapadł mi w pamięci był urywek rozmowy ojca z córką. Zadziwia mnie, jak wiele w nim prawdy i to tej, której nie zauważamy na co dzień. Dawniej ludzie nie mieli tylu udogodnień, jak my, a ich życie było często o wiele szczęśliwsze. Wiktoria w swoich rozmyślaniach rejestruje coś, co być może chodzi po głowie wielu, ale nigdy nie zostaje wypowiedziane. W sercu jednak pozostaje nieopisywalny żal...

Chorwacki azyl [źródło - ciekawy wywiad, polecam].
„ - Ludzie mają dziś chyba wszystko – zignorowała uwagę męża. – Klimatyzację, nawet w domu, paszport w szufladzie, dewizy do kupienia w kantorze na rogu, przewodniki dostępne w każdej księgarni, a do tego różne nowe wynalazki: GPS-y dla zagubionych, kurtki, które oddychają, i namioty wygodniejsze niż własna sypialnia…
- … a w telewizji tyle atrakcji, że nigdzie nie chce się ruszać – zakończył wyliczankę tata.”* 

Ciekawym było to, iż w powieści polskiej pisarki pojawiły się nie tylko piękne widoki chorwackich krajobrazów, ale także obrazy napiętnowane cierpieniem ludzi, którzy przeżyli wojnę. Sporadycznie pojawiały się krótkie zdania, które przypominały Nam o tymże wydarzeniu, które odmieniło losy mieszkających tam narodów i trwale wyryło rysę na sercu i duszy. Mieszkańcy okolic przestali być idealną wspólnotą, jaką się w nich upatrywało. Pozostało „MY” i „ONI”, które główna bohaterka słyszała na swojej drodze. Zostało też wiele zranionych psychicznie ludzi, którzy uciekali w codzienną rutynę, by spróbować nie pamiętać tych ciężkich chwil.

„Azyl” może nie błyszczy jak oszlifowany diament czy choćby perła mieniąca się kolorami. Prędzej można by go zbliżyć do kamienia, których wiele jest na plaży, a jednak przykuwa on wzrok zbieracza. Dla mnie ta powieść jest małym objawieniem. W końcu udało mi się odnaleźć coś choćby minimalnie zadowalającego w prozie Sowy. Podobno apetyt rośnie w miarę jedzenia. Myślę, że w moim przypadku jest tak z czytaniem publikacji tej polskiej pisarki. Po słabej moim zdaniem „Agrafce”, odkryłam potencjał w całkiem niezłej publikacji pt. „Azyl”. Liczyłam, że „Powrót” przyniesie jeszcze lepsze doznania, jednak się zawiodłam. Mimo to, Was, drodzy książkoholicy zachęcam do lektury, która pachnie Chorwacją – Azyl stoi przed Wami otworem :) 

*Cytaty pochodzą z książki „Azyl”, kolejno ze stron: 53, 59, 45, 64.