poniedziałek, 29 sierpnia 2011

[69] Agnieszka Forland „ Przepis na torcik orzechowo-bezowy ( czyli jak zrealizować marzenia)

Wyd. Kampuni
Lipiec 2011, 132 str. + segregator
Ocena: 7/10 Dobra


Ciasta, cząsteczka, babki, torciki, mazurki, makowce, rolady – chyba każda kobiet lubi czasem upichcić coś z tych specjałów ;) Zawsze z wielkim zaangażowaniem tworzą, by potem usiąść spokojnie przy stole, ukroić sobie kawałek i upić łyk świeżo zaparzonej kawy. Ten obraz z pewnością wiele razy błądzi w naszej podświadomości. A wtedy, nie co innego, jak chwycić za książkę kucharską i do roboty ! ;D Ale czy debiut Pani Agnieszki na pewno pomoże nam upiec sernik ?

Agnieszka Forland z pewnością znana jest, choć kilku z Was, jako Tarocistka Agnieszka. Głównie dlatego, że była mi obca, kiedy chwytałam za jej poradnik, postanowiłam znaleźć kilka informacji o numerologicznej 7 spod znaku Bliźniąt. Ta, zaledwie 37-letnia kobieta, jest uważana za jedną z najlepszych specjalistek w swoim zawodzie. Kartami Tarta zajmuje się już od kilkunastu lat, ale nie tylko to stanowi jej jedyne zajęcie. Jest ona również doradcą w popularnych egzoterycznych programach telewizyjnych. Już od jakiegoś czasu marzyła o wydaniu książki, która byłaby źródłem motywacji dla innych. Jej marzenie stało się celem, a teraz jest już rzeczywistością ;)

Powódź. Trwa akcja ratunkowa. Do jednego z odciętych przez wodę domostw podlatuje helikopter. Ratownik krzyczy do mężczyzny (…):
- Hej, człowieku, przylecimy po ciebie. Rzucimy Ci drabinkę. Uratujemy cię!
- Nie, dziękuję. Jestem wierzący. Pan Bóg mnie uratuje.
Minęły dwie godziny. Mężczyzna dalej stoi na dachu (…). Znów podlatuje helikopter.
- Hej, człowieku, przylecimy po ciebie. Rzucimy Ci drabinkę. Uratujemy cię!
- Nie chcę. Modlę się. Pan Bóg mnie uratuje.
Po kolejnych dwóch godzinach helikopter znowu ruszył z pomocą. Mężczyzna unosił się na wodzie, trzymając kurczowo komina.
- No, nie wygłupiaj się pan. Właź na drabinę, bo utoniesz – krzyknął ratownik.
- Nie wejdę. Bóg mnie uratuje !
Niestety pomoc boska nie nadeszła i Franek utonął. Puka wściekły do bram raju. Otwiera mu Bóg i rzecze:
- No i jak tam Franek?
- Jestem zły i rozgoryczony.
- Dlaczego? - pyta zdziwiony Pan Bóg
- Wyszedłem na idiotę. Modliłem się o Twoja pomoc, a ty mnie zignorowałeś. (…)
- Oj, Franek, Franek. A ile razy miałem po Ciebie ten helikopter wysyłać ?”


Mogę się założyć, że przynajmniej połowa z potencjalnych czytelników „Przepisu na torcik orzechowo-bezowy (czyli jak zrealizować marzenia)” - Was, z pewnością, kiedy pierwszy raz spojrzała na pozycję była pewna, ze to książka kucharska. Jeśli tak, możecie sobie podać rękę ze mną – sama spodziewałam się kilkunastu przepisów, a tu ku mojemu zdziwieniu nie było ich aż takie wiele ;P Za to znalazłam tu o wiele więcej – ciekawe cytaty, wiele mądrych słów, a również zaskakujących faktów. 
 

Nie ma takiej sytuacji, której, dzięki swoim myślom i działaniom, nie można zmienić.”

Najbardziej atrakcyjną rzeczą, która może przyciągnąć uwagę czytelnika, jest oprawa graficzna. Muszę powiedzieć, ze kolor różowy zawsze kojarzył mi się z przepychem, a zarazem mocnym akcentowaniem czegoś”. Ile razy broniłam się, żeby kupić bluzkę w różowym kolorze, bo byłam pewna, ze będę wyglądać zbyt „cukierkowo”. Jednak to, w jakich kolorach została zaprojektowana cała szata książki, pozwoliły mi przekonać się, że jeśli coś jest różowe nie musi wyglądać wręcz głupio. Myślę, że wielu z tych, którzy nie czytali jeszcze tego poradnika, przyciągnie ta magnetyczna i wyraźna w barwach okładka ;)


Kolejną rzeczą, która spotkała się z moim uznaniem jest umieszczenie w lekturze ciekawych, a również inspirujących cytatów, które przeplatają się z treścią poradnika. Myślę, że ten zabieg, jest wielkim plusem dla atrakcyjności, jak również unikalności pozycji. Ponadto owe cytaty, nie tylko wyróżniają publikację z ogroma ilości poradników, ale również doskonale motywują.

„Nie myśl, co ludzie myślą o Tobie, niech oni zastanawiają się, co Ty myślisz o nich, jeśli już musisz poświęcać temu energię.”


Właśnie motywacja – to ona jest najważniejszym aspektem pozycji. Pani Forland, pisząc lekkim, a wręcz codziennym językiem, świetnie zachęca do działania. To nie są tylko słowa o pieczeniu, składnikach i foremkach, które potrzebne są nam do upieczenia tytułowego torcika. Niosą one głębsze przesłanie, a Autorka w idealny sposób usiłuje nam pokazać, jak łatwo jest pokierować własnym życiem i spełniać marzenia, jeśli się tylko chce i wierzy oraz jeśli włoży się pracę w osiągnięcie swojego celu. Metafora, jaką zastosowała pisząc o przepisie na torcik orzechowo-bezowy sprawdziła się świetnie – sama czułą się zmotywowana do działać, wyznaczyłam sobie cel i jego realizację chcę rozpocząć z dniem 1 września ;D



Ciekawym pomysłem jest też segregator, który towarzyszy poradnikowi i ma posłużyć nam za własną książkę kucharską. Moc kolorowych kartek przeplatane z miejscem na zapisanie własnych celów, jak również mapka postępów naszej „drogi do marzenia”, świetnie uzupełniają się z samym poradnikiem. Dzięki tym dwóm „podręcznikom, jednym zapisanym słowami autorki, a drugim- naszymi, możemy zostać nie tylko „Mistrzynią Cukiernictwa”, a również spełnić się życiowo.

Podsumowując, muszę stwierdzić, że wśród poradników, których czytałam niewiele (bo przecież czym jest „malutka” liczba trzy ? ) ten jest moim faworytem.

Za możliwość przeczytania książki, niezmiernie dziękuję Pani Agnieszce Forland, jak również Katarzynie Ślusarek ;)

wtorek, 23 sierpnia 2011

[68] Marcia Willett „Letni domek”

Wyd. Replika
Sierpień 2011, 348 str.
Ocena: 7/10 Dobra

W naszej podświadomości możemy „znaleźć” wydarzenia, o których pamiętamy tylko zarysy. To ona wpływa na naszą psychikę i wyobraźnię. Kiedy coś pozostaje w niej nie do końca odkryte przez naszych bliskich, możemy się czuć, jakby ktoś stał za naszymi plecami, jednak kiedy się obejrzymy widzimy tylko pyłki kurzy, oświetlone promieniami słońca. Tak właśnie czuł się główny bohater mojej ostatniej lektury - „Letniego Domku” Pani Marcii Willett.

Urodziła się w Somerset i mieszka w Devon wraz z mężem. Od dziecka marzyła by zostać baletnicą. Od zawsze uwielbiała także czytywać książki. Zapewne, kiedy była w moim wieku, nie przypuszczała, że stanie się popularną autorką, której powieści będą mogli czytać nawet Polacy. O kim mowa? Te kilkadziesiąt słów, które właśnie przeczytaliście dotyczą, nie kogo innego, jak autorki bestsellerowej publikacji wydanej przez Replikę, która pochłonęła mnie w ostatnich dniach.

Po śmierci matki Matt znajduje małą szkatułkę, w której zgromadziła ona wszystkie pamiątki z jego dzieciństwa. Są w niej zdjęcia dorastającego Matta, mimo to, wydają mu się bardzo obce i odległe. Ponadto nie ma na nich jego siostry – Imorgen. Dlaczego mężczyzna nie pamięta uwiecznionych na fotografiach ubrań, zabawek ani nawet miejsc? Tymczasem jego młodsza siostra Im wraz z mężem i małą córką muszą wyprowadzić się z wynajmowanego domu. Milo, będący przyjacielem rodziny, proponuje Im kupno Letniego Domku – uroczego, niewielkiego dworku, wybudowanego na życzenie jego prababki, Heleny. To właśnie tam rodzeństwo odkryje wielki sekret i przekona się, jak silne mogą być więzy krwi. 

Kiedy chwytałam za „Letni Domek” spodziewałam się lekkiego czytadła, które nie zawiedzie, ale także nie porwie. Przyznam, ze choć moje oczekiwania nie były zbyt wielkie, chciałam, żeby autorka mnie zaskoczyła. I tak się stało ;) Powieść okazała się ambitną, ale także pełną swojskiego klimatu publikacją. Posługując się nieskomplikowanym, a wręcz codziennym językiem, pozwoliła czytelnikowi płynąc po kolejny stronach. Pani Marcia stworzyła, utrzymaną w ciepłym i rodzinnym klimacie, lekturę, a zarazem opowiedziała nam urzekająca historię, która wzbudza w czytelniku wiele emocji.

Marcia Willett
Mattowi po śmierci matki zostaje tylko szkatułka i niewielki spadek. Ta jedyna pamiątka, która okazuje się być motorem wydarzeń w książce, od zawsze budziła zainteresowanie rodzeństwa. Każdy z nas ma w domu taki magiczny przedmiot, zachowany po babci czy prababci, który zawsze ogląda z tym samym podekscytowaniem. Rodzinne pamiątki to nieodłączna rzecz przemijania pokoleń. Pozwala nam pamiętać o tych co byli przed nami – to właśnie jest dla mnie najbardziej niezwykłe w starej szafie cioci czy pudełku z pamiątkami dziadka. Tym też właśnie była dla Matta szkatułka mamy. Spodobało mi się to, że ta angielska pisarka wprowadziła do swojej mały drobiazg, który tyle znaczył. Dzięki temu mogłam czuć się, jakbym sama otwierała skrzypiące wieczko pudełka i otwierała kotka, z wytchnieniem oczekując myszki ;)

„- Możemy to włożyć do pudełka, mamusiu? - pytał zawsze, prawie potykając się o własne stopy w pośpiechu, by przynieść jej kolejny podarunek, po czym stawał z boku i obserwował całą ceremonię (...)”

Ważnym aspektem książki jest również to, że choć akcja toczy się niespiesznie, jest w pełni przemyślana. Wszystkim, następującym kolejno wydarzenia, towarzyszą ponadto ciekawi i barwni bohaterowie. Najbardziej do gustu przypadła mi Lottie. Ej urzekło mnie w niej to, że potrafiła każdego przejrzeć na wylot i jak nikt znała się na ludziach. Byłam dla niej pełna podziwy, kiedy instynktownie podchodziła Nicka czy Imorgen. Przyznam, ze dawno nie spotkałam się z tak dobrze wykreowaną postacią, z którą sama z chęcią spotkałabym się na kawie i porozmawiałam na przeróżne tematy. Drugą postacią, którą odebrałam równie pozytywnie, była Venetia. Choć początkowo dziwił mnie jej młody duch i tona makijażu na twarzy, mimo siedemdziesięciu lat, zauważyłam, że to obok Lottie jedna z „mądrzejszych” życiowo postaci w tej pozycji.

To wielki błąd, zawsze szukać w ludziach wszystkiego, co najlepsze. Można się tak rozczarować. Znacznie lepiej jest mieć o nich jak najgorszą opinię, a kiedy zdarzy się coś miłego, to taka przyjemna niespodzianka.”

Oryginalna okładka
Czytając powieść Marci Willett przekonałam się, że postaci są przedstawione w bardzo realny sposób, gdyż posiadając cechy, czy też zwyczaje współczesnego społeczeństwa. Tym co najbardziej zapadło mi w pamięci, jest to, że często utożsamiamy z czymś osoby. Przedmiot lub piosenka przywracają Nam wspomnienia, które nie pozwalają od siebie odejść przez długi czas. Wszystko co zagorzenia się w naszej podświadomości, może kiedyś wyjść na światło dzienne. Z mojej strony więc ogromy plus dla autorki, za genialne postaci, dzięki którym czułam się jakbym sama brała udział we wszystkich opisywanych wydarzeniach.

Ktoś w jednym z okolicznych domów grał na fortepianie – to było Chopin, Sonata fortepianowa c-moll, jej dźwięki wpadające do ogrodu przez otwarte okno. Od tamtego popołudnia ten utwór już na zawsze kojarzył się Lottie z Tomem.”

Moją uwagę w pozycji zwróciło uwagę przede wszystkim to, że autorka, w dużej mierze, bazowała na uczuciach. Poszczególni bohaterowie żywili do siebie przeróżne uczucia, które często zmieniały się jak w kalejdoskopie. Zauważyłam również, że dla postaci „Letniego Domku” była też ważna bliskość rodziny. Niezwykle mnie to urzekło. Dzięki temu zabiegowi wszystko wydawało się bardziej realne i przyznam, że miejscami czułam się, jakbym siedziała na kawie z przyjaciółką i słuchała historii pewnej rodziny.

Wszyscy potrzebujemy kogoś, kto zawsze, bez względu na wszystko, będzie po naszej stronie.”

Podczas mojego spotkania z angielską literaturą mogła również wiele przeczytać o małżeństwie. W dzisiejszym świecie współmałżonkowie borykają się ze zdradą, kłamstwem, ale również z przysłowiową sielanką. Nie od dziś wiadomo, że życie razem jest trudne. Jednak dzięki słowom bohaterów pierwszej, przetłumaczonej na język polski, książki Pani Willett możemy przekonać się jak ważny jest związek dwojga ludzi. Wiadomo, potrzeba wyrzeczeń, a czasem kilku cichych dni, ale czym jest w porównaniu do tego miłość, którą jesteśmy darzeni do końca swoich dni ? Może nie powinnam się wypowiadać w tej kwestii, bo do mężatki mi daleko, ale uważam, że możliwość bycia kochaną przez drugiego człowieka, to najpiękniejsze, co człowiek otrzymał.

Alice też cię przecież kocha, nawet jeśli jest w swojej miłości większą realistką i jej uczucia są bardziej przyziemne. Wiem, ze z nią nie będziesz sobie urządzać spontanicznych pikników na plaży, ale jej miłość jest stała i potrafi wiele przetrwać, zwłaszcza że Alice wciąż się nie poddała. Ty, pomimo jej wszystkich wad, również ją kochasz.”

Podsumowując, przyznaję bez ogródek – z chęcią chwycę za kolejną powieść tej autorki, jak tylko ukaże się w Polsce. Te, nie tylko pisane mądrym językiem, ale również pełne ukrytego przesłania pozycję, mogę polecić nie tylko czytelniczką literatury kobiecej, ale również fanom tajemnic i nieznanej do końca przeszłości. Tą pełną uczuć i relacji międzyludzkich powieść rekomenduję również miłośnikom sielskich i rodzinnych klimatów. Nie dajcie się namawiać, by obejrzeć drobiazgi znajdujące się w szkatułce ;)

Dziękuję wydawnictwu Replika oraz portalowi Sztukater.pl, dzięki których uprzejmości, mogłam przeczytać ta książkę ;)

    


czwartek, 18 sierpnia 2011

[67] Anna Onichimowska „Lot Komety”

Wyd. Świat Książki
Warszawa 2007, 192 str.
Ocena: 9/10 Niecodzienna

W życiu każdego człowieka, prędzej, czy później następuje kryzys. Kiedy pod naszymi nogami ląduje przysłowiowa kłoda, czujemy się często osamotnieni w swoich problemach. Wtedy, często lgniemy do ludzi, którzy są gotowi podać nam rękę. Często jednak okazuje się, że taka pomoc nie jest bezinteresowna, a grunt, na którym się znajdziemy kruszy się nam pod nogami. Dzięki Pani Onichimowskiej, mogłam przeczytać o takim właśnie zachwianiu, które przeżywa tytułowa bohaterka.

Kim jest Pani Onichimowska ? To kalendarzowy wodnik, mieszkający w Warszawie. Pisze z zamiłowania, choć jest to jej „sposób” na życie. Autorka nie raz przyznaje na spotkaniach autorskich, że jest urodzoną podróżniczką. Mawia, że pół dotychczasowego żywotu spędziła za granicą. Po studiach pracowała przez kilka lat w Redakcji Literatury dla Dzieci w Krajowej Agencji Wydawniczej. Następnie znalazła się w się w bliźniaczej redakcji bliźniaczego wydawnictwa - w Młodzieżowej Agencji Wydawniczej . Jednak w 1990 roku MAW przestał istnieć. Wówczas założyła wraz z grupą przyjaciół, zaangażowanych w książkę dla dziecka, Fundację "Świat Dziecka". Choć mieli wiele planów, początkowo z trudem zdobywali fundusze. Jedną z ich pierwszych, bardziej spektakularnych akcji było sprowadzenie dla pacjentów szpitali dziecięcych całego TIR-u zabawek z Anglii. Organizowali oni również międzywydawniczy konkurs na "Dziecięcy Bestseller Roku" i rozdają Dongi, który później przejęła przejęła Polska Sekcja IBBY, a Fundacja przestała istnieć. W 1976 debiutowała w twórczości literackiej wierszami dla dorosłych, zamieszczonymi na łamach Sztandaru Młodych oraz Kultury. Współpracuje z Polskim Radiem, jest autorką wielu słuchowisk dla Teatru Radiowego. Jej debiutem książkowym był zbiór wierszy Gdybym miał konia, wydany w 1980. Otrzymała wiele nagród i wyróżnień literackich w Polsce i za granicą. Pisuje nie tylko książki dla młodzież, czy dorosłych, ale również dla mniejszych czytelników. Wiersze, opowiadania, powieści, słuchowiska, scenariusze teatralne i filmowe – mówiąc krótko : coś dobrego, dla każdego ;) Będąc na spotkaniu autorskim z Panią Anną dowiedziałam się nie tylko tego co już wcześniej napisałam, ale również, że uwielbiała ona w młodości brać udział w konkursach literackich. Zachęcała nas – młodych do nieustannego kształtowania swojej „pisaniny”, a zarazem własnej osoby.

Kolejna książkę Pani Onichimowskiej, którą przeczytałam, zakupiłam na spotkaniu autorskim z tęże pisarką. Pięknie opatrzona autografem książka, która spoczywa na mojej półce opowiada o Komecie, która na pierwszy rzut oka, nie ma do czynienia z niczym złym. Nie tylko przestała ćpać i zmieniła środowisko, ale również w tym roku zdaje maturę. Ponadto nie pozwala się już nazywać Kometa – od niedawna jest Alą. Jednak nikt nie wie, że wstąpiła do "Rodziny", niebezpiecznej sekty wabiącej obietnicami wyzwolenia ciała i duszy... Na trop nauczanej w sekcie "tykanedii" - "tajemnej sztuki", a tak naprawdę destrukcyjnego kultu kontroli umysłu, wpada Jacek, były chłopak Komety i też były narkoman. Destrukcyjny kult kontroli umysłu nie cofa się przed niczym, aby zdobyć, a później - zatrzymać swoich członków...

Jak już wcześniej pisałam – pierwsza część spotkała się nie tylko z moim podziwem, ale także z entuzjazmem mojej siostry. Do lektury drugiej części przystąpiłam pewna kolejnego sukcesu Pani Onichimowskiej w moich oczach. Muszę przyznać, ze nie zawiodłam się. Pisząc lekkim, a zarazem barwnym językiem, Pani Anna porwała nas w świat pełen kłamstw, niedomówień, manipulacji i żądań. Pokazała nam, że człowiek, który zabłądził, nie musi się teoretycznie podnieść, ale trafić, mówiąc krótko „w jeszcze większe bagno”.

Co najbardziej spodobało mi się w tej części ? Muszę powiedzieć, ze nie było czegoś wyróżniającego się spoza całej fabuły. Wszystkie fakty, zdarzenia i intrygi równie przyciągały czytelnika, nie pozwalając przestać czytać. Podoba mi się w jaki sposób pisze ta wspaniała polska pisarka – potrafi „trzymać” czytelnika od pierwszej do ostatniej strony ;)

"Mam szczęście - powtarza sobie, dzisiaj to brzmi jak głupi żart, lecz przecież będzie kiedyś jutro."

W drugiej części przygód Jacka i Ali możemy przeczytać o sektach - „Rodzinach”, które wyciągają „pomocną” dłoń. Pierwsza część opowiadała o narkotykach, temacie dość powszechnym w literaturze. Byłam zaskoczona głównym wątkiem „Lotu Komety”, ale muszę przyznać, ze Pani Anna pisząc o czymś unikalnym, niezwykle zainteresowała potencjalnego czytelnika. Czym tak na prawdę są sekty? Często czytamy o nich w gazetach, czy słyszymy w mediach, ale czy spotykamy się z tym na co dzień ? Rodzina, o której mowa w kolejnym bestsellerze Pani Ani, to nic innego jak takowe „ugrupowanie”. Ale czym ona jest ? Za sektę można uznać każdą grupę, która posiadając silnie rozwiniętą strukturę władzy, jednocześnie charakteryzuje się znaczną rozbieżnością celów deklarowanych i realizowanych oraz ukrywaniem norm w sposób istotny regulujących życie członków. Narusza ona podstawowe prawa człowieka i zasady współżycia społecznego, a jej wpływ na członków, sympatyków, rodziny i społeczeństwo ma charakter destrukcyjny.

Jeden z twoich problemów polega n tym, że ciągle oceniasz innych i analizujesz ich intencje.”

Kolejnym ważnym aspektem przedstawionym w powieści jest to, ze czł9owiek nie powinien polegać na opiniach innych osób, ale zawsze pozostawać sobą. Moim zdaniem Pani Onichimowska wykonała idealny manewr wspominając o byciu sobą. Dorastanie, zmiana szkół czy zakładów pracy często wiąże się ze zmianą środowiska. Często potem możemy usłyszeć od rodziny czy znajomych : „ Ale się zmieniłaś/eś”. Ale czy tak naprawdę jest ? A może choć cząstka prawdziwych nas jest tam gdzieś ? Pamiętam jak kiedyś moja germanista, na ostatniej wspólnej wycieczce mówiła Nam: „ Nowa szkoła, nowi znajomi, nowi nauczyciele... Dzieci, ale proszę Was o jedno – pamiętajcie, że zawsze trzeba być sobą, a nie dostosowywać się do środowiska, które tak naprawdę do was nie pasuje.” Te słowa na zawsze pozostaną ze mną i myślę, że możemy podziwiać Jacka, którym mimo trudnego dorastania, wyszedł z tego, nie zapominając kim jest i co kocha ;)

"Odbijamy się wciąż w oczach innych."

Podsumowując, chciałabym zachęcić wszystkich potencjalnych czytelników do lektury. Ta książka nie tylko pokaże Wam co ważne w życiu, ale uzmysłowi również czego warto unikać. Tak jak pisze Pani Onichimowska :

Kawa ma inny smak, kiedy nie nalewamy jej samemu dla siebie."

Spróbujcie” tej pozycji, jak kawy, która zyska smaku, kiedy zrobicie ją samemu ;)

-------------------------------------------

WEŹ UDZIAŁ !
Naprawdę warto ;D


wtorek, 9 sierpnia 2011

[66] Jolanta Szwed „Zaufać”


Wyd. Novae Res
Gdynia 2010, 179 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra

Zaufanie jest nieodłącznym uczuciem towarzyszącym ludziom dzisiejszego świata. Darzymy nim osoby, które kochamy, którym moglibyśmy powierzyć własne życie. Ale czy można komuś zaufać od tak ? A może jednak ktoś musi ciężko zapracować na nasze zaufanie ? Skoro człowiek musi tak długo pracować na ufność drugiej osoby, to czy łatwo jest napisać książkę, która traktuje właśnie o tym ?

Choć niewiele wiem o Pani Jolancie myślę, ze to jedna z lepszych debiutantek. W swojej książce wykazuje się nie tylko lekkością języka, ale również idealnie ukazuje nam ważne aspekty życia. Wiele osób ma wstręt do polskiej literatury. Jednak myślę, że warto docenić nawet takie osoby, które zadebiutują, a później słuch o nich zaginie. Mimo to przyznam, że cicho liczę, iż jeszcze kiedyś będę mogła chwycić za pozycję tej Pani. Czytając jej derut czułam, iż sama też mogę zdziałać naprawdę dużo i może kiedyś, w przyszłości, ktoś będzie miał podobne wrażenia, czytając lekturę, która wyjdzie spod mojego pióra ;)

Jak można się domyślić, powieść Pani Szwed traktuje o zaufaniu. Ale nie tylko. Ukazuje ona to, co złego może spotkać młodych ludzi u początków swojej egzystencji - alkoholizm, narkotyki, śmierć bliskiej osoby. Główna bohaterka – Kasia, mimo wielu problemów życiowych ( jej ojciec jest alkoholikiem, który często podnosi rękę na swoją rodzinę) powierza swoje życie Bogu i ufa mu bezgranicznie. Dziewczyna znajduje się nieraz w centrum nieprzyjemnych zawirowań, ale wychodzi z nich zwycięsko, jest wierna miłości, nie przyjmuje tanich ofert tego świata. Przyjmuje na siebie ból i cierpienie, chroni siostrę Basię i mamę przed ojcem tyranem, wierząc, że Bóg pomoże jej i tak jak Jezus, wytrzyma to co złe.

Chwytając za publikacje Pani Jolanty, byłam pewna, że ta pozycja pozwoli mi odskoczyć od codzienności i ciężkiej literatury, jaką ostatnio czytałam. Kiedy przeczytałam jej recenzję u Leny173, byłam pewna, że kiedyś ją przeczytam. Przyznaję jednak – choć nie miałam zbyt wielu wymagań, do „Zaufać” podchodziłam z dużym dystansem. Teraz śmiało mogę powiedzieć, że te wszystkie obawy nie były potrzebne. Pani Szwed pisze o wszystkim tak bardzo realnie, że po prostu nie idzie nie wczytać się w tą barwną historię dziewczyny z problemami.

Bardzo polubiłam główną bohaterkę – Kasię. Najbardziej podobało mi się w niej to, ze mimo trudnego życia, miała tyle siły ducha i była pełna radości. Ponadto jej poglądy na życie – może nieco odbiegające od racji typowych nastolatek, wydawały się być tymi właściwymi podczas lektury. Polubiłam również Dagę, która wydawała się mieć bardziej buntowniczą naturę. Pisarka idealnie przedstawiła dziewczyny, które przypominały ich rzeczywiste rówieśniczki:

- Widzisz tego przystojniaczka tam na chodniku, po drugiej stronie ulicy?
   - Gdzie ? Nikogo nie widzę.
   - No, tam, na chodniku, w czapce z daszkiem. Chyba się nam przygląda.”

Spodobało mi się również to, że debiutująca autorka umieściła w swojej publikacji wątek przyjaźni. Każda nastolatka ma przyjaciółkę, z którą rozmawia o wszystkim. Może się jej poradzić, a ona wesprze Cie nawet w najtrudniejszej sytuacji.

Gdy dziewczyny były razem, nigdy się nie nudziły, rozmawiały, a czas szybko płynął. Bardzo się od siebie różniły – jedna mała i drobna, druga wysoka i szczupła, ich charaktery wydawały się skrajne. Istniała jednak między nimi mocna więź, ich dusze w lot się rozumiały i spotykały się w przestrzeni, w której tylko im wolno przebywać. Były jak dwie części magnesu – mogły działać tylko razem.”

Według mnie, w „Zaufać” nie ma momentu najciekawszego, gdyż od pierwszej do ostatniej strony pozycja przyciąga jak magnes. Książka porusza problem alkoholizmu, narkomani czy nikotynizmu. Kolejne strony powieści pokazują nam, że z każdej sytuacji jest dogodne wyjście, a Bóg może nam pomóc, jeśli my zawierzymy mu swoje troski.

Po raz pierwszy powiedziałem: nie, dziękuję. Poczułem się wolny, byłem zwycięzcą. Teraz wierzę, że Bóg może poradzić sobie ze wszystkim.”

Niektórzy mogą stwierdzić, że książka jest tylko dla osób wierzących – główna bohaterka ma sliną wiarę, która wyznacza jej kierunek życia. Jestem osobą wierzącą i praktykującą i sądzę, ze pozycja Pani Szwed przypadnie do gusty nawet tym, którzy nie wierzą lub mają inną wiarę. Ta niesamowita powieść skupia się nie tylko ta „wierzę/ nie wierzę”, ale również na problemach młodości i trudnych wyborach.

Uwagę potencjalnego czytelnika, może do niej przyciągnąć nie tylko fantastyczna okładka, ale również nietuzinkowi bohaterowie i wartka akcja. Delikatna i nieskazitelnie jasna oprawa książki, utożsamia to co możemy znaleźć w środku – wzruszającą, a zarazem wzbudzającą podziw historię Kasi.

Podsumowując, stwierdzam, że „Zaufać”, będzie kolejną lekturą, która na długo pozostanie w mojej pamięci, a do końca życia – na mojej półce ;) Polecam ją nie tylko dlatego, ze przypadła mi do gustu, ale również dlatego, ze motywuje ona do działania i kroczenia ku swoim „wymarzonym” celom.

Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res.