wtorek, 23 lipca 2013

[128] Agnieszka Lingas-Łoniewska „W szpilkach od Manolo”

Wyd. Novae Res
Gdynia 2013, 240 str.
Ocena: 7/10 Dobra

Ze szpilkami jest tak, że jedne je kochają i dałyby sobie uciąć rękę za parę z najnowszej kolekcji, inne uważają je za niewygodne, a ze znacznie większym entuzjazmem wybierają buty na płaskim obcasie. Wiele pań twierdzi, że dodają one kobiecości i sprawiają, że czują się piękniejsze. Z kolei o romansach dużo osób na zdanie, że to pozycje o znikomej wartości, bo o ile opisują piękno uczucia, o tyle w życiu nie bywa to tak jak w książkach. Romans i wysokie buty jednak nie wydają się zbyt nowatorskim połączeniem. A może jednak mogą być czymś więcej?

Liliana to trzydziestoparolatka, która kocha koty, wysokie obcasy. Prócz kilku dziwnych obsesji ma wybujałą wyobraźnię i cięty język. Od lat pracuje w korporacji, choć tak naprawdę ma dość wyścigu szczurów i nieznośnej przełożonej, która razem z dziewczynami, z którymi współpracuje, nazywają Lejdi. Kobieta nie spodziewa się jednak, że w jej życiu szykują się nie małe zmiany, a wszystko zacznie się od miejsca parkingowego. Na dodatek nie tylko to będzie męczyć jej myśli, ale również pewien socjopata, który nie wiedzieć czemu, poluje na nią. Gdyby tylko wiedziała, że tajemnicze kartki z numerkami nie były ulotką, którą jak zwykle wepchnęła do torebki...

Pani Lingas-Łoniewska to wrocławianka, która pisze książki łączące w sobie sensację z nutką romansu. W 2009 roku zaczęła swoją pisarską przygodę od opowiadań fan fiction, które publikowała w internecie, pod pseudonimem Agnes_scorpio. To właśnie pozytywne komentarze internautów były bodźcem do tego, by zająć się pisaniem na poważnie. Laureatka konkursu na kryminalne opowiadanie z Dolnym Śląskiem w tle ma na swoim koncie takie powieści jak „Bez przebaczenia”, „Zakręty losu”, „Zakład”, „Szósty” czy „W zapomnieniu”. Każdorazowo premiera jej powieści spotyka się z entuzjazmem czytelników w całej Polsce.

Kiedy chwytałam w dłonie kolejną książkę Pani Agnieszki, wiedziała, że będzie kipiała ona emocjami, tak, jak to było w przypadku wcześniejszych publikacji pisarki, które czytałam. Jedak coś więcej niż emocjonalność podczas lektury, przyciąga mnie do pozycji Pani Lingas-Łoniewskiej. Mimo że wiele osób twierdzi, że w romansach nie można odnaleźć nic prócz ckliwych słów, zawsze próbuję odnaleźć w nich drugie dno. W przypadku tej autorki póki co – udawało się to. A jak było tym razem?


Choć książka od dawna leży na moim biurku przeczytana, trudno mi było zebrać się na napisanie jej recenzji. Książki Pani Agnieszki już nie raz wywoływały we mnie ogrom emocji, który na długo pozostawał. Byłam ciekawa czy tym razem pozostanie na dłużej, czy może uleci. Po trudnych kilku dniach, kiedy moje myśli męczyło coś zupełnie innego niż najnowsza publikacja, zebrałam się w sobie, by opowiedzieć o książce, która pokazuje, że czytając romanse możemy mieć nie tylko romantyczny nastrój, ale i uśmiech od ucha do ucha i zaciekawienie, kiedy na kartach powieści pojawiają się tropy pachnące kryminałem.

"Bogata wyobraźnia i dobra pamięć nie zawsze są błogosławieństwem."

Przyznam, że ciężko było mi sobie wyobrazić pozycję Pani Agnieszki, która mogłaby być komedią. W końcu to właśnie ona zauroczyła mnie swoimi romansami, które często były podszyte wątkiem kryminalnym. Ale nigdy nie myślałam, że przy książkach Pani Lingas- Łoniewskiej mogłabym tyle razy się zaśmiać, choć wokół mnie byli ludzie, którzy nie rozumieli mojego rozbawienia i patrzyli wręcz z przymrużeniem oka. Wielu pisarzom zarzuca się, że ich książki zbyt odstają od rzeczywistości, a niekiedy frazy zapisane na stronach tworzące literacki wymiar, zbyt odstają od tego, co otacza Nas na co dzień. W przypadku dzieł Pani Agnieszki te stwierdzenie jest zawsze błędnym – tym razem czytając niektóre rozmowy Liliany i jej koleżanek, miałam wrażenie jakbym widziała niektóre wymiany zdań moje i moich przyjaciółek. Każda kolejna taka konwersacja sprawiała, że zaczynałam utożsamiać się z bohaterami i wczuwać w ich sytuacje. Najbliższa mi była właśnie główna bohaterka, chyba dlatego, że tak jak ona bardzo lubię koty ;)

Nie wiem, kim jest ten facet, ale chyba musi być wyjątkowy, skoro tak cię odmienił.”

Jak zwykle bohaterzy pojawiający się na kartach powieści Lingas-Łoniewskiej są tak wykreowani, że od razu przypadają do gustu czytelnikowi, a nawet sprawiają wrażenie jakby mieli kilka naszych cech. W Lilianie najbardziej podobała mi się jej stanowczość i niezależność, a zarazem delikatność, z jaką lokowała swe uczucia. Choć wydawała się twarda zewnętrznie, od wewnątrz była wulkanem emocji, który dotknięty, w każdej chwili może wybuchnąć. Z kolei Michała polubiłam za to, że mimo iż był przystojnym mężczyzną, pod tą skorupą skrywała się wrażliwość. Zewnętrznie dobrze zbudowany i wysportowany facet, a wewnątrz kruchy gość, który także potrzebuje ciepła, miłości i stałości w uczuciach. Bardzo polubiłam też charyzmatyczne przyjaciółki Liliany. Znały się szmat czasu i wiedzę na swój temat potrafił wykorzystywać tak pięknie, jak wtedy gdy po ślubie z jednej z nich zabrzmiał mój Happysad ;)

Każda z nas szuka swojego księcia z bajki, który pewnego dnia nadjedzie, wypatrywany od lat, na białym koniu. Choć książęta już dawno wyginęli, miłość może spotkać Nas w najmniej spodziewanym momencie, a mężczyzna, którego przypadkowo spotykamy, tak jak ten, który staje na drodze Liliany, może być właśnie tym, który potem okaże się naszym wymarzonym. Książka Pani Agnieszki wskazuje nam wręcz, że nie należy się za nim rozglądać, bo miłość nadchodzi w tak niespodziewanej chwili jak wtedy na parkingu. I pamiętajcie – miejsce parkingowe w korporacji to rzecz święta ;)

W każdym razie musiałam poukładać sobie w głowie, co tak naprawdę czuję do tego faceta, bo teraz jedyne, co we mnie wzbudzał, to okropny chaos – i w głowie, i w sercu. A tego bardzo nie lubiłam.”

Nie przepadam za tym, by w tekście pojawił się nadmiar wulgaryzmów, bo przecież dawniej literatura była zachwycająca bez tego i jestem zdania, że powinno tak pozostać, bo wszystko w naturze ma swoje miejsce. Pani Agnieszka, mimo że ich używała, nie przedobrzyła i zachowała równowagę. Język powieści był dzięki temu lekki i przystępny, choć nie rzadko pisarka przekazywała nam, że tak powiem „twarde” prawdy.

Nie patrz na to przez pryzmat waszych byłych związków. (…) To nigdy tak nie działa, a może wiele popsuć. Uważasz, że nie możesz wykonać kolejnego kroku, bo ostatnio gdy go zrobiłaś, wpadłaś w czarną dziurę. To wielki błąd, można wiele stracić.”

Jednak... najnowsza publikacja Pani Lingas-Łoniewskiej nie wywarła na mnie tak wielkiego wrażenia, jak jej poprzednie pozycje. Po lekturze pozostały we mnie charakterystyczne zdania, które nie raz nie dwa, podczas ich czytania, sprawiały wrażenie, iż mogą być mantrą dla wielu kobiet, którym brakuje pewności siebie i odwagi, by zdecydować się na trwanie w uczuciu.

Pokiwałam głową, starając się zrozumieć to, co do mnie powiedział. Ale nie kolejna rewelacja o siostrze, niewiernej żonie, nie to mną wstrząsnęło. On zwrócił się do mnie 'kochanie'. Moją duszę zalało takie ciepło, taka tkliwość, że poczułam przerażenie. Nie chciałam znowu... zbierać mojego roztrzaskanego serca z podłogi.”

Podsumowując muszę przyznać, że choć książka nie powaliła mnie na kolana, z pewnością zapewniła multum rozrywki i dodała pozytywnej energii i wiary nie tylko mi, ale i osobą, którym czytałam poszczególne frazy wprost z lektury. To lekka i zabawna powieść romantyczna, którą z każdą stroną wprowadzany zaskakujący swym rozwiązaniem wątek kryminalny, tylko ubarwił i uatrakcyjnił. Pozycje chciałabym polecić kobietą, którym brak odwagi nawet w najlepszych szpilkach i mężczyzną, którzy patrzą sercem tak jak Michał ;)

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res, za co serdecznie dziękuję ;)

czwartek, 11 lipca 2013

[127] Katarzyna Michalak "Nadzieja"

Wyd. Termedia,
Poznań 2012, 272 str.
Ocena: 7/10 Dobra

Nadzieja to słowo, które może mieć wiele znaczeń. Każdy, kto ma ją, wierzy w coś, co z pozoru mogłoby być niemożliwe, a jednak dzięki sile jego wiary, może się urzeczywistnić. Nadzieja to stan, w którym nie tylko myślimy o sobie, ale swoimi pozytywnymi myślami chcemy dać siłę drugiemu człowiekowi. Bo mamy nadzieję, wierzymy w to, że wszystko nie musi być takim, na jakie wygląda, że może się okazać inne, może przynieść ze sobą to, co dobre.

Główni bohaterowie poznają się jako dwoje małych dzieci, które mają za sobą bolesne doświadczenia, więc niczym dziwnym nie jest to, że od razu zawiązuje się pomiędzy nimi nić porozumienia. Razem bawią się, dorastają, dzieląc się największymi tajemnicami i lękami. Los sprawia, że zostają rozłączeni mimo łączącego ich uczucia, a wszystko wskazuje na to, że nie będzie im dane już więcej się spotkać. Przeznaczenie jednak jest inne – Aleksiej i Liliana zostaną połączeni czymś znacznie silniejszym – miłością i nienawiścią, która sprawi, że będą swoją obsesją. On będzie zawsze do niej powracał, chociaż ona będzie go ranić. Jak przeciwstawić się temu? Jak znaleźć szczęście? Pozostaje tylko Nadzieja...

Pani Michalak to pisarka, która niezwykłą popularność i sympatię czytelników zdobyła sobie poprzez powieści „Poczekajka”, „Rok w Poziomce” czy „Sklepik z Niespodzianką”. Z wykształcenia jest lekarzem weterynarii, jednak swą pasję pisarską dzieli z miłością do zwierząt, które to nie raz odnajdujemy na kartach jej książek. Stworzeni przez nią bohaterowie, ich problemy i radości sprawiają, że nie jedna czytelniczka utożsamia się z nimi. Dzięki autorce powraca wiara w marzenia i w to, że ludzie mogą być dobry, a życie nie tylko ciekawe, ale i zaskakujące. Na co dzień Pani Kasia mieszka w wymarzonym domku zwanym Poziomką, gdzie jest matką, żoną i po prostu kobietą, która czerpie radość z życia.

Moja przygoda z prozą Pani Michalak zaczęła się od małego, niepozornego, kieszonkowego wydania „Roku w Poziomce”. Ta książka była mi niesamowicie potrzebna i nie raz powracam do niej, kiedy na chwilę tracę nadzieję na to, że moje marzenia się spełnią. Od momentu tamtej lektury zapragnęłam chwycić za pozostałe publikacje Autorki. I tak trafiłam na „Nadzieję”, która przyciągała mnie niczym magnes zarówno tytułem, jak i opisem. Pierwsza część serii z czarnym kotem była publikacją, którą postanowiłam zabrać ze sobą w podróż w Bieszczady. Wiedziałam, że na miejscu nie będę miała czasu na czytanie, ale lektura w pociągu wydawała się idealnym rozwiązaniem. Kiedy dzieło Pani Michalak przeszło przez ręce znajomych i mojego Polonisty, gdy odpowiedziałam na wszystkie nurtujące ich pytania dotyczące zarówno Autorki, jak i jej tworu, śmiało mogłam zacząć czytanie, licząc na równie emocjonalne doznania jak przy pierwszym spotkaniu z prozą Pani Kasi. W życiu nie powiedziałabym,że znajdę w niej to, co udało mi się odkryć podczas czytania...

Pani Katarzyna Michalak
Powieść Pani Michalak zupełnie różni się od tych, jakich teraz pełno na rynku wydawniczym. Na dodatek jest też inna niż poprzednie dzieła, jak pisze niejedna czytelniczek. Pani Kasia podejmuje niezwykle ciężki temat przemocy w rodzinie, krzywdy, bólu, ale nie w sposób szczątkowy, tylko dogłębny. Każdy szczegół w jej opowieści ma swoje znaczenie, po coś jest. Choć niektóre rzeczy mogłyby wydawać się Nam nieco nierealne, to jednak trzeba wziąć ogląd na to, że ludzka psychika jest tym, co najbardziej może Nas zaskoczyć i nigdy do końca nie możemy być pewni co zrobi druga osoba, nawet jeśli zdaje Nam się, że znamy ją na wylot. Odwaga Pisarki w ukazywaniu ludzkiego dramatu ma jednak przypomnieć, że przecież to, co działo się w życiu Liliany, ma może miejsce gdzieś obok Nas, że warto na to zareagować, spróbować pomóc drugiej osobie, która tak jak główna bohaterka „Nadziei” co raz bardziej tkwi w bólu, a zarazem samotności i ogromnej potrzebie bycia kochaną, uciekając się do podstępów, używek, a nawet samookaleczenia się.

„A Lilka pragnęła być kochana! Jeśli nie przez Aleksieja, to przez... kogokolwiek.”

Od samego początku czytelnik może zobaczyć czym jest prawdziwa przyjaźń i miłość. Uczucie, które rodzi się między dwojgiem małych dzieci skrzywdzonych przez los początkowo jest dla nich ucieczką od bezlitosnego świata. Nić porozumienia między nimi jest tym silniejsza, im bardziej ufają sobie, a jednocześnie wierzą wzajemnie w siebie. Upływający czas i kolejne wydarzenia są jednak ich sprzymierzeńcami. Aleksiej potrafił się złościć na Lilianę, mieć jej dość, ale zawsze wie, że prędzej czy później znów spotka ją na swojej drodze i wybaczy dziewczynie. Przecież nie mógł powiedzieć „nie czuj, nie pamiętaj, zapomnij”. Serca nie idzie oszukać. Lilou cały czas była w nim nawet, jeśli miał wrażenie, że ich drogi już się rozeszły, że zapomniał o niej. Za każdym razem jednak wracała. Ona również, choć miała świadomość, że go skrzywdziła, pragnęła szczęścia człowieka, który zajmował szczególne miejsce w jej życiu. Chciała być blisko niego, pragnęła widzieć jego uśmiech, jak wtedy w domu Anastazji. Zarówno dziewczynę, jak Aleksieja przy życiu podtrzymywała tytułowa nadzieja w to, że jutro nastąpi nowy, lepszy dzień, zmywając jednocześnie ból minionych chwil. Wierzyli, że kiedyś połączą się w jedno, by już więcej nie poczuć bólu, strachu i upokorzenia.

Wracałeś za każdym razem. Ja ciebie raniłam, zdradzałam, zawodziłam, ty odchodziłeś, leczyłeś rany na ciele i na duchu, wybaczałeś – za każdym razem mi wybaczałeś – by wracać”

Moja, nieco wytarta w podróży, "Nadzieja"
Styl, który urzekł mnie przy poprzedniej lekturze dzieła Pani Kasi, tym razem zachwyca jeszcze bardziej. Pisarka z każdą kolejną stroną co raz bardziej sterowała moimi emocjami. Z momentu na moment sprawiała, że albo miałam dosyć głównej bohaterki i miałam ochotę schować książkę do bagażu, albo był mi jej żal, czułam to, jak bardzo ją bolą zadawane krzywdy. Współczułam dziewczynie, która z czasem sama niszczyła się od środka. Każde kolejne słowo było jednak zapisywane z wyczuciem. Mimo że niektóre sceny mogły być kontrowersyjne, zaskoczyła mnie ich obecność, to po namyśle stwierdzam, że bez nich wszystko nie byłoby już takie same...

Choć zakończenie jest niezwykle wzruszające i poruszyło mnie również, nie jestem pewna czy Autorka niepotrzebnie nie wprowadziła do książki jeszcze jednego elementu, bo przecież każdemu z Nas Irak kojarzy się z jednym. Z jednej strony pokazuje to jak nasze życie może zostać pokierowane przez konkretne wydarzenia w naszej egzystencji, a jednak z drugiej strony – czytelnikowi mogło wydawać się to nieco nierealne i zbyt przerysowane. Może bez tego zakończenia wszystko odebrałabym nieco inaczej?

Na mojej twarzy pojawiał się uśmiech, kiedy podczas czytania w drodze powrotnej odkrywałam, że Nadzieja będąca oazą Liliany i Aleksieja to miejsce gdzieś blisko mnie, gdzieś tam, skąd ja właśnie wyjeżdżam. Każdorazowo opis prób dostania się przez Lilou do domu Anastazji sprawiał, że wypatrywałam w tekście znajomej nazwy, krajobrazów, jakbym sama pragnęła odnaleźć azyl dwojga małych dzieci. A może właśnie wyjeżdżałam z takiego miejsca pozytywnych myśli? Może każdy z Nas ma gdzieś tą swoją tytułową Nadzieję?

I nigdy nikomu nie powiedziałam, że jedynym miejscem, do którego tęskniłam przez całe życie, jest Nadzieja.”

Podsumowując, muszę powiedzieć, że dawno książka nie wyzwoliła we mnie jednocześnie tylu pozytywnych i negatywnych emocji. Choć od lektury minęło już kilka tygodni, jej część nadal we mnie tkwi, wewnątrz pozostaje wiele pytań, na które jeszcze nie do końca potrafię odpowiedzieć. Jedno co mogę śmiało powiedzieć o książce to to, że „Nadzieja” po prostu rozkłada na łopatki czytelnika, jednocześnie pokazując, że nie zawsze wszystko musi być sielankowe i kończyć się happy endem, a droga do szczęścia, do którego dąży każdy człowiek, nie zawsze jest usłana różami. Polecam każdemu, kto pragnie zostać zaskoczony tym, że powieść nie musi być pisana radościami człowieka, by zadowolić, ale także może zawierać to co trudne i złe, a wywołać znacznie więcej emocji.

Ebook tej książki można zakupić na stronie koobe.pl klikając TUTAJ ;)

poniedziałek, 8 lipca 2013

[126] Nicola Doherty „Tylko się nie zakochaj”

Wyd. Pascal
Bielsko-Biała 2013, 384 str.
Ocena: 7/10 Dobra

Słońce, plaża, wiatr przyjemnie rozdmuchujący włosy - wydawać by się mogło, że w nadmorskiej willi na Sycylii do szczęścia jest Nam jedynie potrzebny orzeźwiający napój w dłoni i jak to mówią: „Żyć, nie umierać”. Jednak dla Alice nie to się liczy. Wbrew pozorom przyjechała tu do pracy i nie powinna ani myśleć o własnych przyjemnościach, chociaż przebywanie obok Luthera Carsona już wywołuje uśmiech na jej twarzy. W końcu nie codziennie spotyka się swojego idola. Jednak Alice powinna oddać się właściwemu wykonaniu zadania. Czy uda jej się rozgryźć gwiazdora, zadowolić Olivię, mimo licznych wpadek i irytującego managera Sama?

Zastanawialiście się co zrobilibyście, gdybyście spotkali swojego ulubionego aktora? Alice też nie. Dotąd Luthera mogła podziwiać jedynie zza ekranu telewizora lub na plakacie powieszonym w biurze. Wydawnictwo, w którym pracuje powierza jej niezwykle odpowiedzialną misję – ma dokończyć autobiografię nie z kim innym, jak właśnie z Carsonem. Choć rzucają ją na głęboką wodę, ma nadzieję, że uda jej się skłonić mężczyznę do wyznania najskrytszych tajemnic, zapewniając jednocześnie wydawnictwu wielki sukces. Ale włoska, słoneczna wyspa wiąże się z wieloma atrakcjami, którym aktor nie opiera się. Prócz niego Alice ma na głowie irytującego managera Sama i smukłą i zadumaną w sobie Annabel. Dziewczyna będzie musiała znaleźć sposób, by przechytrzyć obu Panów, wytrzymać z Annabel i zrealizować swój plan.

Pani Nicola, jak pisze na swoim blogu, zaczęła prace nad swoją debiutancką powieścią w 2009, inspirując się na własnych doświadczeniach nabytych podczas pracy w Hodder & Stoughton, gdzie z czasem stała się redaktorem działu non-fiction i pomagał przy autobiografiach m.in Grahama Nortona, Billie'a Pipera i Russella Branda. Inspiracją dla autorki był także krajobraz Sycylii, którą nie raz mogła oglądać, przebywając szwagierki, która miała tam rodzinę. Praca przyniosła oczekiwane skutki, a pozycja ukazała się nie tylko na brytyjskim rynku wydawniczym. Pani Doherty jest obecnie w trakcie prac na drugą publikacją, która ujrzy światło dzienne w 2013 roku w Wielkiej Brytanii.

Od samego początku, kiedy tylko chwyciłam za książkę, lekki styl autorki sprawiał, że od dawien dawna czytałam powieść z uśmiechem na ustach, niecierpliwie wertując kolejne strony. Podobno początek jest zapowiedzią tego, co znajdziemy dalej – w tym przypadku wręcz nie mogłam się doczekać dalszego ciągu, przez co pozostawało mi co raz mniej stron do przeczytania. I nie wiedzieć jak, dotarłam do ostatniej strony w ciągu bodajże trzech dni ze smutną miną, bo był to już koniec tej historii o wartkiej akcji ;)

Lekkość to jedno, ale ważna jest przede wszystkim treść i sam pomysł, który wydał mi się ciekawy. Szczególnie dlatego zwrócił moją uwagę, że interesowało mnie to, jak wygląda praca w wydawnictwie. Bardzo spodobały mi się więc opisy wprost z biura. Jeszcze ciekawsze były te „z terenu”. Dzięki prozie Pani Nicoli mogłam co nieco dowiedzieć się jak to wszystko wygląda i jak to mówią „czym się je”. Świetną sprawą było też to, że wywiady nie znajdowały się na jednej czy dwóch stronach, a poświecono im więcej stron. To sprawiło, że dostrzegłam kilka trafnych pytań, które pomagają, że tak powiem „ciągnąć rozmowę”. Co do przepisywania konwersacji – z pewnością to ciężka, ale i efektywna praca.

(...) najważniejsze to nigdy nie odzywać się, żeby wypełnić ciszę w trakcie wywiadu. Jeśli możesz, przeczekaj to, a wtedy on coś powie. I prawdopodobnie będzie to coś ważnego.”

Za pośrednictwem książki Pani Doherty mogłam także zobaczyć, co czyją gwiazdy na co dzień przechadzające się po czerwonym dywanie, a jednak – normalni ludzie, tacy jak my, bo przecież też kochają, czują, a nawet doznają zawodów. Każde kolejne zdanie sprawiało, że co raz bardziej myślałam, iż nie jest aż tak różowo, jak mogłoby się nam wydawać, po tamtej stronie. A początkowe zainteresowanie naszą osobą, choć sprawia przyjemność, z czasem może stać się uciążliwe.
Pani Nicola (źródło)

Fajnie jest dać komuś autograf, bo to trochę tak, jakbyś podarował mu coś wyjątkowego. Ale kiedy fani tylko robią ci zdjęcie komórką i nawet się do ciebie nie odezwą, czuję się, jakbym był małpą w zoo.”

Tak jak i Alice – Sam wydawał mi się od samego początku nieco zgryźliwym, ale mimo wszystko przystojnym mężczyzną. Jego uszczypliwy charakter nie raz, nie dwa denerwował nie tylko główną bohaterkę, jak i mnie. Wydawało się, że już nic nie odmieni tej postaci, a jednak... Sam, którego poznajemy na dalszych kartach powieści okazuje się niezwykle uczuciowym, ale i delikatnym facetem. Gdy Alice ma możliwość poznania go bliżej, wydawać by się mogło, jakby opadła przed nim kurtyna twardych zasad i w niepamięć odeszła odpowiedzialność, jaka każdego dnia nad nim ciążyła. Od razu, nawet w oczach czytelników staje się bardziej atrakcyjny, a w głowie obraz naburmuszonego Sama zamienia się na wizję uśmiechniętego człowieka, od którego wręcz biją pozytywne wibracje.

Patrzy na mnie w taki sposób, jakiego od dawna, a może nigdy, nie widziałam. To mina człowieka, okej, mężczyzny, który jest naprawdę zainteresowany rozmową i chce usłyszeć, co zaraz powiem. I wydaje mi się, że to nie dlatego, że rozmawiamy o nim.”

Pani Nicola daje także czytelnikowi lekcję o tym, czym jest prawdziwe uczucie. Nie chodzi przecież o to, by czuć tylko i wyłącznie przyciąganie do drugiej osoby, wzdychać do jego pięknego uśmiechu czy brązowych oczu. Chodzi o to by czuć, że jest ktoś, kto nas wysłucha niezależnie od sytuacji, że oboje będziemy mogli być nie tylko słuchaczami, ale i rozmówcami.

Kiedy facet pokazuje, że jest tobą zainteresowany, uciekasz gdzie pieprz rośnie. Jakbyś uważała, że na niego nie zasługujesz.”

Jednak bywają takie momenty, że trudno uwierzyć Nam, że ON zainteresował się nami. Robimy sobie wtedy wymówki w postaci: „On mnie tylko lubi” - tak też zachowywała się główna bohaterka. W końcu była to typowa zakompleksiona kobieta, która może nie ma tali osy jak spotykane na co dzień aktorki ze smukłymi nogami do samego nieba i nieskazitelną cerą. Wydaje Nam się, że TEN facet to nie nasza liga, że każdy miły gest skierowany w naszym kierunku poprzedza pożądliwe spojrzenie na inna. I jak tu pokonać własne wrażenia? Chyba trzeba trafić na kogoś takiego jak Poppy – przyjaciółka Alice. Bo ktoś, kto zna Nas na wylot, czasami może mieć rację, patrząc na wszystko z dystansem.

Nie jestem w stanie znieść myśli, że być może podobałam się Samowi i to schrzaniłam. Ale nie wydaje mi się, żeby mnie lubił – a przynajmniej nie tak bardzo.”

Podsumowując, muszę powiedzieć, że „Tylko się nie zakochaj”, będące pozornie jednym z tysiąca romansów, zawiera coś więcej niż te kilkadziesiąt pozostałych na półce książek. Wśród zdań okraszonych humorem można znaleźć nie tylko uczucie, ale i słowa, które mogą być wskazówką. I za to właśnie można uważać pozycję Pani Nicoli wyróżniającą się ze swojego gatunku. Polecam więc każdemu, kto nie do końca ma w sobie odwagę, bo przecież z jednej maleńkiej kropelki rodzi się cały woda, która sprawia, że na twarzy wędrowca, pojawia się uśmiech.

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Pascal, za co serdecznie dziękuję ;)

piątek, 5 lipca 2013

Meme podsumowuje - Czerwiec 2013

Czerwiec mimo zatrważająco niskiej aktywności blogowej, będzie istniał w mojej pamięci jako czas niezwykle płodny twórczo, a także jako pamięć niesamowitego tygodnia w Bieszczadach, który zmienił moje życie. Mam nadzieję, że powrócę jeszcze kiedyś w tamte malownicze, a jednocześnie niejako „oczyszczające duszę” strony. Czerwiec to też jednak miesiąc zakończenia roku i punkt, od którego co raz bliżej mi do matury, po zakończeniu klasy drugiej (z wyróżnieniem nawet) ;)

Ten miesiąc jednak nie zapisał się chlubnie w archiwum bloga i pamięci czytelników. Więcej mnie nie było, niż byłam, choć obiecywałam sobie za wszelką cenę zmienić to, czego nie udało mi się dokonać w maju. Brak chęci do pisania został przełamany dopiero podczas bieszczadzkiego tygodnia. Niezapomniane chwile na Małej Rawce czy Krzemieńcu na długo pozostaną w mojej pamięci, nie tylko z racji iż wiele z nich, utrwalone zostało na zdjęciach. Kartki mojego notesu zapełniały się na szczytach w zaskakująco szybkim tempie, a każdy kolejno zdobyty metr był dla mnie ogromną przyjemnością. W Bieszczadach zyskałam nie tylko wenę na kolejne recenzje, opowiadania, a może i coś więcej, ale także wiarę w to, że mogę nawet góry przenosić, że mogę wszystko, cokolwiek zapragnę, jeśli tylko bardzo w to uwierzę ;)

Czternastogodzinna droga pociągiem (w jedną stronę!) upłynęła nie tylko na rozmowach ze znajomymi i krótkich drzemkach, ale także na czytaniu „Nadziei” wśród wielu, jakże miłych pytań „Co czytasz? A o czym to jest? A co polecisz mi z tego i tamtego gatunku?” A książka Pani Michalak... Z pewnością zaskoczyła, ale niestety nie dorówna „Rokowi w Poziomce”, który na stałe znalazł sobie miejsce w moim sercu.

A jak czerwiec wygląda czytelniczo? Co prawda przeczytałam jedynie 3 lektury, jednak można by powiedzieć: „Dobre i to”, po tym nieco długim kryzysie. Z wielkim entuzjazmem ostatnie popołudnia po szkole spędzałam z „Tylko się nie zakochaj” w dłoni, a stygnącą herbatą na parapecie, gdyż nie szło tej książki ot tak odłożyć. Ostatnią szkolną lekturą było natomiast „Wesele” autorstwa patrona moje szkoły , które spotkało się nie tylko z moim, ale i klasowym entuzjazmem. Na deser kontrowersyjna „Nadzieja” podczas podróży.

A lipiec? Nie chciałabym nic mówić, wybiegać w przyszłość, ale skrycie liczę, że kryzys pozostawiłam za sobą. Pierwsza lipcowa pozycja już za mną, z kolejną też zbliżam się ku końcowi. Na dodatek – w głowie świta kilka ciekawych pomysłów na opowiadanie, a także chęć zmian na blogu. Myślę, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.