Czerwiec
mimo
zatrważająco niskiej aktywności blogowej, będzie istniał w mojej
pamięci jako czas niezwykle płodny twórczo, a także jako pamięć
niesamowitego tygodnia w Bieszczadach, który zmienił moje życie.
Mam nadzieję, że powrócę jeszcze kiedyś w tamte malownicze, a
jednocześnie niejako „oczyszczające duszę” strony. Czerwiec to
też jednak miesiąc zakończenia roku i punkt, od którego co raz
bliżej mi do matury, po zakończeniu klasy drugiej (z wyróżnieniem
nawet) ;)
Ten
miesiąc jednak nie zapisał się chlubnie w archiwum bloga i pamięci
czytelników. Więcej mnie nie było, niż byłam, choć obiecywałam
sobie za wszelką cenę zmienić to, czego nie udało mi się dokonać
w maju. Brak chęci do pisania został przełamany dopiero podczas
bieszczadzkiego tygodnia. Niezapomniane chwile na Małej Rawce czy
Krzemieńcu na długo pozostaną w mojej pamięci, nie tylko z racji
iż wiele z nich, utrwalone zostało na zdjęciach. Kartki mojego
notesu zapełniały się na szczytach w zaskakująco szybkim tempie,
a każdy kolejno zdobyty metr był dla mnie ogromną przyjemnością.
W Bieszczadach zyskałam nie tylko wenę na kolejne recenzje,
opowiadania, a może i coś więcej, ale także wiarę w to, że mogę
nawet góry przenosić, że mogę wszystko, cokolwiek zapragnę,
jeśli tylko bardzo w to uwierzę ;)
Czternastogodzinna
droga pociągiem (w jedną stronę!) upłynęła nie tylko na
rozmowach ze znajomymi i krótkich drzemkach, ale także na czytaniu
„Nadziei” wśród wielu, jakże miłych pytań „Co czytasz? A o
czym to jest? A co polecisz mi z tego i tamtego gatunku?” A książka
Pani Michalak... Z pewnością zaskoczyła, ale niestety nie dorówna
„Rokowi w Poziomce”, który na stałe znalazł sobie miejsce w
moim sercu.
A
jak czerwiec wygląda czytelniczo? Co prawda przeczytałam jedynie 3
lektury, jednak można by powiedzieć: „Dobre i to”, po tym nieco
długim kryzysie. Z wielkim entuzjazmem ostatnie popołudnia po
szkole spędzałam z „Tylko się nie zakochaj” w dłoni, a
stygnącą herbatą na parapecie, gdyż nie szło tej książki ot
tak odłożyć. Ostatnią szkolną lekturą było natomiast „Wesele” autorstwa patrona moje szkoły
, które spotkało się nie tylko z
moim, ale i klasowym entuzjazmem. Na deser kontrowersyjna „Nadzieja”
podczas podróży.
A
lipiec? Nie chciałabym nic mówić, wybiegać w przyszłość, ale
skrycie liczę, że kryzys pozostawiłam za sobą. Pierwsza lipcowa
pozycja już za mną, z kolejną też zbliżam się ku końcowi. Na
dodatek – w głowie świta kilka ciekawych pomysłów na
opowiadanie, a także chęć zmian na blogu. Myślę, że wszystko
zmierza w dobrym kierunku.
Widzę, że obie będziemy przeżywać maturę w nadchodzącym roku ;)
OdpowiedzUsuńLipiec na pewno będzie lepszym miesiącem! Notabene - ważne, że odpoczęłaś. My z kolei poczekamy na recenzje ;)
Pozdrawiam,
Mai
Maturą będziemy martwić się w maju :D A teraz czas myśleć o wakacjach :)
OdpowiedzUsuńMaturą będziemy martwić się w maju :D A teraz czas myśleć o wakacjach :)
OdpowiedzUsuńteż w czerwcu przeczytałam tylko 3 książki, ale kryzysem bym tego nie nazwała, bo ostatnio u mnie to jest norma :) cieszę się, że podobało Ci się w Bieszczadach- to moje rodzinne strony :)
OdpowiedzUsuńTeż w przyszłym roku mam maturę. A taki wynik w czerwcu jest zrozumiały :-)
OdpowiedzUsuńChociaż czerwiec nie był może dla ciebie najlepszy pod względem czytelniczym, to jednak dobrze, że był w innej dziedzinie udany.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Maturę idzie przeżyć ;) Uczyłam się tylko w maju i jestem zadowolona z wyników. Na studia spokojnie się dostanę. Więc nie jest to takie straszne jak wszyscy mówią :)
OdpowiedzUsuń