poniedziałek, 8 lipca 2013

[126] Nicola Doherty „Tylko się nie zakochaj”

Wyd. Pascal
Bielsko-Biała 2013, 384 str.
Ocena: 7/10 Dobra

Słońce, plaża, wiatr przyjemnie rozdmuchujący włosy - wydawać by się mogło, że w nadmorskiej willi na Sycylii do szczęścia jest Nam jedynie potrzebny orzeźwiający napój w dłoni i jak to mówią: „Żyć, nie umierać”. Jednak dla Alice nie to się liczy. Wbrew pozorom przyjechała tu do pracy i nie powinna ani myśleć o własnych przyjemnościach, chociaż przebywanie obok Luthera Carsona już wywołuje uśmiech na jej twarzy. W końcu nie codziennie spotyka się swojego idola. Jednak Alice powinna oddać się właściwemu wykonaniu zadania. Czy uda jej się rozgryźć gwiazdora, zadowolić Olivię, mimo licznych wpadek i irytującego managera Sama?

Zastanawialiście się co zrobilibyście, gdybyście spotkali swojego ulubionego aktora? Alice też nie. Dotąd Luthera mogła podziwiać jedynie zza ekranu telewizora lub na plakacie powieszonym w biurze. Wydawnictwo, w którym pracuje powierza jej niezwykle odpowiedzialną misję – ma dokończyć autobiografię nie z kim innym, jak właśnie z Carsonem. Choć rzucają ją na głęboką wodę, ma nadzieję, że uda jej się skłonić mężczyznę do wyznania najskrytszych tajemnic, zapewniając jednocześnie wydawnictwu wielki sukces. Ale włoska, słoneczna wyspa wiąże się z wieloma atrakcjami, którym aktor nie opiera się. Prócz niego Alice ma na głowie irytującego managera Sama i smukłą i zadumaną w sobie Annabel. Dziewczyna będzie musiała znaleźć sposób, by przechytrzyć obu Panów, wytrzymać z Annabel i zrealizować swój plan.

Pani Nicola, jak pisze na swoim blogu, zaczęła prace nad swoją debiutancką powieścią w 2009, inspirując się na własnych doświadczeniach nabytych podczas pracy w Hodder & Stoughton, gdzie z czasem stała się redaktorem działu non-fiction i pomagał przy autobiografiach m.in Grahama Nortona, Billie'a Pipera i Russella Branda. Inspiracją dla autorki był także krajobraz Sycylii, którą nie raz mogła oglądać, przebywając szwagierki, która miała tam rodzinę. Praca przyniosła oczekiwane skutki, a pozycja ukazała się nie tylko na brytyjskim rynku wydawniczym. Pani Doherty jest obecnie w trakcie prac na drugą publikacją, która ujrzy światło dzienne w 2013 roku w Wielkiej Brytanii.

Od samego początku, kiedy tylko chwyciłam za książkę, lekki styl autorki sprawiał, że od dawien dawna czytałam powieść z uśmiechem na ustach, niecierpliwie wertując kolejne strony. Podobno początek jest zapowiedzią tego, co znajdziemy dalej – w tym przypadku wręcz nie mogłam się doczekać dalszego ciągu, przez co pozostawało mi co raz mniej stron do przeczytania. I nie wiedzieć jak, dotarłam do ostatniej strony w ciągu bodajże trzech dni ze smutną miną, bo był to już koniec tej historii o wartkiej akcji ;)

Lekkość to jedno, ale ważna jest przede wszystkim treść i sam pomysł, który wydał mi się ciekawy. Szczególnie dlatego zwrócił moją uwagę, że interesowało mnie to, jak wygląda praca w wydawnictwie. Bardzo spodobały mi się więc opisy wprost z biura. Jeszcze ciekawsze były te „z terenu”. Dzięki prozie Pani Nicoli mogłam co nieco dowiedzieć się jak to wszystko wygląda i jak to mówią „czym się je”. Świetną sprawą było też to, że wywiady nie znajdowały się na jednej czy dwóch stronach, a poświecono im więcej stron. To sprawiło, że dostrzegłam kilka trafnych pytań, które pomagają, że tak powiem „ciągnąć rozmowę”. Co do przepisywania konwersacji – z pewnością to ciężka, ale i efektywna praca.

(...) najważniejsze to nigdy nie odzywać się, żeby wypełnić ciszę w trakcie wywiadu. Jeśli możesz, przeczekaj to, a wtedy on coś powie. I prawdopodobnie będzie to coś ważnego.”

Za pośrednictwem książki Pani Doherty mogłam także zobaczyć, co czyją gwiazdy na co dzień przechadzające się po czerwonym dywanie, a jednak – normalni ludzie, tacy jak my, bo przecież też kochają, czują, a nawet doznają zawodów. Każde kolejne zdanie sprawiało, że co raz bardziej myślałam, iż nie jest aż tak różowo, jak mogłoby się nam wydawać, po tamtej stronie. A początkowe zainteresowanie naszą osobą, choć sprawia przyjemność, z czasem może stać się uciążliwe.
Pani Nicola (źródło)

Fajnie jest dać komuś autograf, bo to trochę tak, jakbyś podarował mu coś wyjątkowego. Ale kiedy fani tylko robią ci zdjęcie komórką i nawet się do ciebie nie odezwą, czuję się, jakbym był małpą w zoo.”

Tak jak i Alice – Sam wydawał mi się od samego początku nieco zgryźliwym, ale mimo wszystko przystojnym mężczyzną. Jego uszczypliwy charakter nie raz, nie dwa denerwował nie tylko główną bohaterkę, jak i mnie. Wydawało się, że już nic nie odmieni tej postaci, a jednak... Sam, którego poznajemy na dalszych kartach powieści okazuje się niezwykle uczuciowym, ale i delikatnym facetem. Gdy Alice ma możliwość poznania go bliżej, wydawać by się mogło, jakby opadła przed nim kurtyna twardych zasad i w niepamięć odeszła odpowiedzialność, jaka każdego dnia nad nim ciążyła. Od razu, nawet w oczach czytelników staje się bardziej atrakcyjny, a w głowie obraz naburmuszonego Sama zamienia się na wizję uśmiechniętego człowieka, od którego wręcz biją pozytywne wibracje.

Patrzy na mnie w taki sposób, jakiego od dawna, a może nigdy, nie widziałam. To mina człowieka, okej, mężczyzny, który jest naprawdę zainteresowany rozmową i chce usłyszeć, co zaraz powiem. I wydaje mi się, że to nie dlatego, że rozmawiamy o nim.”

Pani Nicola daje także czytelnikowi lekcję o tym, czym jest prawdziwe uczucie. Nie chodzi przecież o to, by czuć tylko i wyłącznie przyciąganie do drugiej osoby, wzdychać do jego pięknego uśmiechu czy brązowych oczu. Chodzi o to by czuć, że jest ktoś, kto nas wysłucha niezależnie od sytuacji, że oboje będziemy mogli być nie tylko słuchaczami, ale i rozmówcami.

Kiedy facet pokazuje, że jest tobą zainteresowany, uciekasz gdzie pieprz rośnie. Jakbyś uważała, że na niego nie zasługujesz.”

Jednak bywają takie momenty, że trudno uwierzyć Nam, że ON zainteresował się nami. Robimy sobie wtedy wymówki w postaci: „On mnie tylko lubi” - tak też zachowywała się główna bohaterka. W końcu była to typowa zakompleksiona kobieta, która może nie ma tali osy jak spotykane na co dzień aktorki ze smukłymi nogami do samego nieba i nieskazitelną cerą. Wydaje Nam się, że TEN facet to nie nasza liga, że każdy miły gest skierowany w naszym kierunku poprzedza pożądliwe spojrzenie na inna. I jak tu pokonać własne wrażenia? Chyba trzeba trafić na kogoś takiego jak Poppy – przyjaciółka Alice. Bo ktoś, kto zna Nas na wylot, czasami może mieć rację, patrząc na wszystko z dystansem.

Nie jestem w stanie znieść myśli, że być może podobałam się Samowi i to schrzaniłam. Ale nie wydaje mi się, żeby mnie lubił – a przynajmniej nie tak bardzo.”

Podsumowując, muszę powiedzieć, że „Tylko się nie zakochaj”, będące pozornie jednym z tysiąca romansów, zawiera coś więcej niż te kilkadziesiąt pozostałych na półce książek. Wśród zdań okraszonych humorem można znaleźć nie tylko uczucie, ale i słowa, które mogą być wskazówką. I za to właśnie można uważać pozycję Pani Nicoli wyróżniającą się ze swojego gatunku. Polecam więc każdemu, kto nie do końca ma w sobie odwagę, bo przecież z jednej maleńkiej kropelki rodzi się cały woda, która sprawia, że na twarzy wędrowca, pojawia się uśmiech.

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Pascal, za co serdecznie dziękuję ;)

9 komentarzy:

  1. Pomimo zachęcającej recenzji ja i tak nie skuszę się na tą pozycję. Romanse mnie nie kręcą i nawet przekonywanie, iż ta książka jest inna niż większość, nie robi na mnie wrażenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy od gustu. Romansów też nie czytam nagminnie, ale lubię w nich odnajdować kilka zdań, które mogą być wiele warte ;)

      Usuń
  2. Brzmi bardzo sympatycznie - idealnie na wakacje ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoja recenzja ogromnie mnie zaciekawiła i skusiła do sięgnięcia po „Tylko się nie zakochaj”, dlatego mam nadzieję, że uda mi się niebawem dostać tę książkę w swoje ręce.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozbroił mnie tytuł :) Chętnie sięgnę po książkę, chociaż jestem mężatką ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam teraz wielką ochotę na takie wakacyjne klimaty :) Nie wiem jakbym zareagowała na obecność w okolicy jakiejś wielkiej gwiazdy filmowej... albo sportowej! Taki Sergio Ramos na przykład... matko! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy na filmową zareagowałabym tak silnie jak na gwiazdę sportową ;) A Ramos w pobliżu byłby chyba w zagrożeniu, gdybyś była w okolicy ;P

      Usuń
  6. Tym razem nie moja tematyka, ale recenzja bardzo zachęcająca :-)

    OdpowiedzUsuń

Mały ślad po Tobie = Wielki uśmiech na mojej buzi ;)