czwartek, 26 grudnia 2013

[133] Ted Kowalski "Niebieska trawa"

Wyd. Novae Res,
Gdynia 2013, 238 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra

Za każdym razem, gdy oglądam Ligę Mistrzów czy Puchary Europejskie uwielbiam, kiedy mecze zawędrują na niezwykle urokliwy, nie tylko pod względem przyrody, ale przede wszystkim stadionów, Półwysep Apeniński. Same serce Włoch i jego największe piękno stanowią jednak zabytki tj. moim zdaniem zdecydowanie Koloseum. A gdyby tak zestawić te dwie rozbieżności – coś wiekowego i football, którym rządzą pieniądze (i to nie tylko na okładce) ?

Nie od dziś wiadomo, że Meme uwielbia piłkę nożną i z wielki zaangażowaniem ogląda mecze nie tylko swojej ulubionej drużyny polskiej Ekstraklasy – Lecha Poznań – ale także lig zagranicznych czy reprezentacji. Nie ukrywam, że postanowiłam przeczytać „Niebieską trawę” ze względu na moje piłkarskie zainteresowania. Kiedy chwytałam za książkę, nie tylko zastanawiałam się jak będą wyglądać realia piłkarskie w zupełnie innym kraju, ale również ciekawił mnie aspekt sensacyjny, który zapowiadano w opisie. Z wielką euforią, z racji, ze moja lektura zbiegła się z początkiem sezonu polskiej Ekstraklasy, zaczęłam czytać :)

Pan Ted Kowalski zadebiutował książką „Prorok polski”, która to przez wiele miesięcy znajdowała się na liście bestsellerów portalu iBook (firmy Apple sprzedającego ebooki). „Niebieska trawa”, która została uhonorowana w 2012 roku 1. nagrodą w konkursie zorganizowanym z okazji Tygodnia Książki, to pierwsza jego pozycja, która ukazała się drukiem.

Renato to jeden z niczym nie wyróżniających się mieszkańców Velo leżącego niedaleko Neapolu. Na co dzień pracuje w odlewni, która jest dla niego drugim domem, a kiedy powraca do czterech pustych ścian, znacznie milszym staje się południe spędzane razem z przyjacielem za domem. To właśnie na niepozornym podwórku, na którym na jednym z murów budynku wymalowano kontur bramki, narodził się wielki talent piłkarski, „egzekutor”, którego chciałaby mieć niejedna drużyna. Tylko jego umiejętności zostały „odkryte” zbyt późno, bo ma już pięćdziesiąt pięć lat, co nie pozostawia żadnych realnych szans na grę w zawodowej drużynie. A jednak, nie wszystko na kartach powieści jest takim, jakiego spodziewałby się czytelnik.

Książka często towarzyszyła mi podczas meczów Lecha Poznań
Treningi, które zupełnie nieświadomie stworzyły z Renato mistrza strzałów wolnych czy też „jedenastek” początkowo wydawały mi się nierealnymi. Od lat oglądam mecze, czytam wywiady ze znakomitościami tej dyscypliny i choć mam świadomość, że i oni ćwiczą wiele godzin tygodniowo, nie myślałam, że taka praktyka mogłaby doprowadzić do chwili, gdy skuteczność osiągnie magiczną liczbę 100%, ale i wręcz na „zawołanie” piłka zostanie skierowana w odpowiedni róg. Ta druga zależność była dla mnie zwłaszcza wątpliwą do momentu strzału jednego z piłkarzy Lecha Poznań, który w wywiadzie pomeczowym przyznał, że niejednokrotnie zostawał po treningach i sam lub z bramkarzem, oddawał strzały wole, aż i w meczu przyszła mu taka okazja. W tym momencie od razu w mojej głowie zrodziła się myśl, że można by „wytrenować” tak poprzez ciężką pracę i dyscyplinę naszą reprezentację? :)

Renato leżał, patrząc w sufit, a Ernesto siedział przy nim. Choć obaj milczeli, byli połączeni niewidzialnymi więzami. Wysyłali fale zrozumiałe tylko dla siebie, komunikaty o wzajemnej trosce i wspólnocie losów.”

Mogłoby się wydawać, że „Niebieska trawa” może być gratką jedynie dla fanów piłki nożnej, jednak okazuje się, że w pozycji nie tylko można odnaleźć to, co my – kibice – lubimy najbardziej, ale i spojrzeć na życie toczące się w maleńkiej mieścinie, odkryć niepisaną hierarchię panującą wśród społeczeństwa, ujrzeć prawdziwą przyjaźń, a nawet usłyszeć prawidła życiowe, które czasem mogą nawet wprawić w zaskoczenie. Wbrew pozorom większość stron nie zajmują opisy wprost z murawy, ale najzwyklejsze codzienne sytuacje. Wątek dotyczący relacji międzyludzkich został ukazany w różnych obliczach, jednak w każdej można było odczytać szacunek czy chęć pomocy tym, którzy byli ważni dla konkretnych bohaterów. Ponadto na kartach powieści znajduje się także miłość, przyjaźń czy poczucie wspólnoty.

Przyjaźń jest bardzo ważna, może nawet najważniejsza. Jeśli przyjaciel cierpi, to trzeba mu pomóc, bo wtedy i tylko wtedy możemy sprawdzić, ile ta przyjaźń jest warta.”
Bardzo podobało mi się jak Pan Kowalski przedstawił Velo – było to miasteczko pełne ciepła i życzliwości. Co najbardziej mi się spodobało – ludzie mieli tam ogromne poczucie wspólnoty, co niejednokrotnie w dzisiejszym świecie jest zaniedbywane, a ludzie potrafią mijać się ulicą, nawet nie wypowiedziawszy ku sobie choćby „dzień dobry”. W moim odczuciu taki obraz rodzinnego domu Renato stanął w kontraście z współczesnymi mieścinami, piętnując nierzadko pozbawione uczuć zachowania ich mieszkańców. Moim zdaniem potrzebne są i w realnym świecie takie miejsca jak Velo – z niezwykłą atmosferą, która sprawi, że raz przyjechawszy, z trudem przyjdzie człowiekowi opuścić ten region :)

Przyznam, ze czytając końcowe rozdziały książki poniekąd obawiałam się, że przygoda z piłką dla Renato ukaże się jakże ulotną chwilą. A jednak los czasem uśmiecha się do człowieka, a list z sądu nie musi oznaczać wyłącznie kłopotów. Choć w pewnym momencie wszystko stało się już zbyt przewidywalne, a ciekawość została zaspokojona przed ostatnim zdaniem, zakończenie okazało się miłym zaskoczeniem, spoglądając „przez ramię” zwłaszcza na początkowe strony.

Podczas meczu Lech Poznań - Zawisza Bydgoszcz
powstała nawet ciekawa zakładka, która niestety
zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach


Wszyscy czuli się naładowani energią i
podnieceni. Byli zaskoczeni, bo spojrzeli na Velo od strony, od której nigdy nie patrzyli. Dostrzegli możliwości, o jakich wcześniej nie myśleli.”

Od początku zastanawiałam się co może oznaczać tytuł – w końcu trawa na murawie jest zielona, nie niebieska. „A może chodzi o blask reflektorów padający na nią” - myślałam, gdy wertowałam kolejne strony, co raz bardziej zaciekawiona przygodą Renato i sytuacją w FC Napo. Mini wykład Fiorelli był niezwykle pomocny w rozszyfrowywaniu tytułu, jednak najbardziej znaczne jest moim zdaniem zakończenie. Autor świetnie wykorzystał maleńki motyw, który znika niemal na połowę publikacji i powraca „z przytupem” rozwiązując akcję. Dawno nie widziałam takiego zabiegu i muszę przyznać, że m.in. tym Pan Ted zaskarbił sobie moje uznanie ;)

Podsumowując, muszę powiedzieć, że lektura tym bardziej przypadła mi do gustu, gdyż nie opisywała tylko football, ale Pan Ted świetnie zarysował też wewnątrz-klubowe relacje piłkarzy i „przyjaźnie” zarządu, których zwykli kibice nie mogą zobaczyć z poziomu widowni. Czytelnik mógł dzięki temu poczuć się, jakby oglądał wszystko „od kuchni”. Najważniejszym okazało się jednak to, iż Pan Kowalski nie zanudziłby nawet osoby, która lubuje się w tej dyscyplinie, ale wymierzył „odpowiednie porcje” danych elementów w budowaniu fabuły, dzięki czemu jego książkę śmiało mogę polecić każdemu (!)

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res, za co serdecznie dziękuję ;)

środa, 25 grudnia 2013

Informacje z "kraju" i ze "świata"...


Hej ho, do pracy by się szło.. ;)
Jak pewnie zauważyliście – dość dawno nie było na KSIĄŻKACH-MEME żadnej recenzji, stosu, listopadowego podsumowania czy choćby wyników zorganizowanego przeze mnie konkursu. Już nie pierwszy raz w tym roku, mimo że czytałam naprawdę wyjątkowe lektury, zagościł we mnie leń, który nie pozwalał spisać swoich spostrzeżeń na temat przeczytanych książek. Przeczytane pozycje piętrzyły się, jednak za każdym razem, kiedy planowałam zabrać się za uporządkowanie bloga, zaczynałam pisać opowiadania lub robić cokolwiek innego. Przeglądałam nawet wasze blogi i na nowo starałam się odnaleźć siły, wracając do pierwszych postów na moim blogu. Aż w zeszłym tygodniu usiadłam się i jak dawniej (ku utrapieniu czytających) napisałam długaśną, trzystronnicową opinię. Dziś w gotowości są już dwie recenzje, a skończenie trzeciej to kwestia kilkudziesięciu minut :) Na biurku zaś (i w innych nietypowych miejscach w pokoju) pozostaje sześć pozycji do zrecenzowania. Mam nadzieję, że uda mi się napisać o nich do końca roku. Każdą gotową opinię opatrzoną zdjęciami i cytatami zaplanuję też z Bloggerem, by na bieżąco nadrabiać zaległości i dać Wam możliwość czytania o często bardzo dobrych publikacjach. Kilkadziesiąt stron do przeczytania, na które składa się aż pięć zupełnie różnych od siebie książek i kilka lektur szkolnych – to wszystko przede mną jeszcze przed Nowym Rokiem! Życzcie mi więc powodzenia :)

Z „kraju” już było, więc przychodzi czas na informacje ze „świata”. Wielu spośród Was już pewnie słyszało, bo nasza „Sztukaterowa rodzina” nie jest mała, ale i ja chciałabym wspomnieć choć słówko o dwóch akcjach, którym przewodniczy portal, z którym współpracuję niemal od początku mojej blogowej działalności :) Portal Sztukater to nie tylko dział książki czy jak mogłoby sądzić wielu „darmowe egzemplarze recenzenckie”. To coś więcej. Mianowicie działa on pod opieką Stowarzyszenia Sztukater, które zajmuje się przede wszystkim walką z wykluczeniem społecznym. Razem ze Sztukaterem dostajemy możliwość niesienia pomocy tym, którym jest ona po prostu potrzebna. Już dość dawno (ach, że też mnie tyle czasu tu nie było) portal rozpoczął Ogólnopolską Zbiórką Darów Kulturalnych, która na celu ma wspomaganie m.in. świetlic wiejskich. Działania te mają na celu wspomóc placówki, których półki świecą pustkami. Kiedy o tym przeczytałam, od razu pomyślałam, że to niezwykłe przedsięwzięcie, gdyż każdy powinien mieć możliwość przeczytania choćby krótkiej opowieści. Sama mam do biblioteki niezły kawałek i nie wyobrażam sobie, żeby był ktoś, kto nie ma możliwości przeczytać choć jeden publikacji w miesiącu. Myślę więc, że akcja, o której możecie więcej przeczytać TUTAJ, naprawdę jest godna uwagi ;) Zainteresowanych nie tylko akcją, ale i Sztukaterem zapraszam na stronę i facebookowy profil portalu. Z kolei "operacja" opatrzona tytułem „A ty jak spędzisz święta?” to kampania poruszająca problem samobójstw. Nasza „rodzina” postanowiła wesprzeć tych, którzy w okresie świąt są najbardziej narażeni na „niewłaściwe myśl” - samotnych. Od dnia 24. grudnia do 26. grudnia każda osoba, która będzie czuła się samotna, otrzyma szansę rozmowy z Sztukaterowiczami. Rodzinna atmosfera, ciepło i zrozumienie ofiarowane zupełnie bezinteresownie zostanie „podarowane” w te święta każdemu, kto napisze na Artie Sztuk - Profil na FB (dyżur 24 h), a także GG: 4768328 (dyżur 24 h). Mam nadzieję, ze ta niezwykła akcja stanie się w kolejnych latach tradycją :)

I na koniec, jeśli już przebrnęliście przez te wszystkie optymistyczne informacje, chciałabym uszczęśliwić w te święta jedną osobę, która okazała się zwycięzcą w moim konkursie :) Prezent co prawda dotrze po świętach, ale mam nadzieję, że sprawi radość osobie, której nick widnieje na zdjęciu :)

A jednej z recenzji możecie wypatrywać już jutro. Z świątecznymi pozdrowieniami znad mandarynek, które już na początku grudnia antycypowały Święta (jak stwierdziliśmy na religii), Meme ;)

wtorek, 24 grudnia 2013

Bóg się rodzi...

Święta to, moim skromnym zdaniem, najpiękniejszy okres w ciągu roku. Na świat przychodzi dzieciątko, a wokół roztacza się nie tylko zapach igliwia czy wigilijnych potraw, ale i rodzinna, pełna ciepła atmosfera. Z okazji tych niezwykłych świąt chciałabym życzyć wszystkim czytelnikom KSIĄŻEK-MEME przede wszystkim zdrowia, miłości i szczęścia wśród najbliższych. Życzę też by wszystkie wasze marzenia i te większe i mniejsze nigdy nie traciły swej wagi i spełniły się :) Niech Boże Narodzenie będzie też dla Was czasem odpoczynku od codziennych trosk – pracy, szkoły – chwilą, z której będziecie mogli czerpać jak najwięcej radości, a także dzielić się nią z innymi. Niech w waszym życiu nie zabraknie szerokiego uśmiechu, który będzie niczym otucha, gdy spotkają Was jakiekolwiek niepowodzenia ;) Książkoholikom życzę też stosów pod choinką i wielu niezapomnianych lektur :D

[Źródło]

środa, 27 listopada 2013

[132] Marcin Wolski „Prezydent von Dyzma”

Wyd. Zysk i S-ka,
Poznań 2013, 352 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra

Schyłek II wojny światowej to jeden z najbardziej bogatych pod względem historycznym okresów minionego wieku. Wiele wskazywało na to, że wojna zmierza ku końcowi – sowieci zmierzali przez Generalną Gubernię ku Berlinowi, by zadać decydujący cios. Co stało się dalej, dobrze wiemy Jednak czy Hitler mógł zapobiec upadkowi Berlina? Może była szansa, że pomoże mu polska pomoc zbrojna? Tylko jak przekonać do siebie Polaków, którzy to właśnie nie przez nikogo innego jak Hitlera, zostali wyniszczeni? Pomysł, uciekający czas i Nikodem von Dyzma. Co z tego wyniknie?

Marcin Wolski to pisarz, który urodził się zaledwie kilka lat po zakończeniu IIWŚ, bo w 1947 roku. Jest także dziennikarzem, satyrykiem i autorem audycji radiowych „60 minut na godzinę” i „ZSYP”, a nawet telewizyjnych -„Polskie Zoo” oraz kabaretów. Pan Wolski to autor przeszło trzydziestu powieści, m. in. Agent dołu (1988), Ekspiacja (2004), EuroDżihad (2008), Drugie życie (2009), Jedna przegrana bitwa (2010), Ewangelia według Heroda (2011), Doktor Styks (2011), Skecz zwany morderstwem (2012), Wallenrod (2009, 2012) oraz bestselleru Mocarstwo (2012). Spod jego pióra wyszło także kilkanaście zbiorów opowiadań, wierszy i tekstów satyrycznych.
Przez wielu Pan Marcin uznawany jest za człowieka o nieograniczonej wyobraźni, fantastyce i znacznym poczuciu humoru.

Kiedy wszystko wszystko wskazuje na to, iż wojna zakończy się dla Niemiec fiaskiem, naziści chwytają się ostatniej nadziei. Pomysł jest prosty – na stanowisko prezydenta podstawić należy człowieka charyzmatycznego, ale jednocześnie zależnego od III Rzeszy. Wybór pada na Nikodema von Dyzmę. Jednak ten wydaje się być niemożliwym odnalezienia – podczas napaści na Polskę zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Rozpoczyna się wyścig z czasem – w ciągu siedmiu dni trzeba odnaleźć Dyzmę. Nagroda toczy się o najwyższą stawkę. Na starcie stają: Hans Frank, Heinrich Himmler i Joseph Goebbels. Rozpoczyna się gra o przyszłość Europy. Kto zwycięży i odbierze należyte laury?

„Gdyby im wierzyć, osobnika, który mógł być Dyzmą, widziano w ciągu ostatnich trzech miesięcy w 1289 miejscach. W trakcie pobieżnej selekcji ograniczono wykaz do stu dwudziestu miejsc i tyluż podejrzanych.”

Prezydent von Dyzma” był pierwszą książką Pana Marcina, która wpadła w moje ręce, choć już nie raz słyszałam pochlebne słowa na temat jego prozy. Zachęcona pozytywnymi komentarzami w stosunku do autora, kiedy tylko nadarzyła się okazja, zdecydowałam się przeczytać jego powieść.

Uwielbiam tą okładkę! :)
Już nie pierwszy raz chwyciłam za pozycję, w której pisarz odwołując się do wydarzeń historycznych, tworzy fikcję literacką. Ostatnim razem te podejście nie udało się tak, jak się tego spodziewałam, dlatego też do tej lektury podchodziłam niezwykle ostrożnie. Przyznam, że najbardziej obawiałam się jeżyka autora, bo przecież od niego w dużym stopniu zależy dalsze powodzenie czytanej lektury. Tutaj, jak się okazało, zostałam mile zaskoczona – Pan Wolski pisze niezwykle przystępnie, a z kolejne przeczytane linijki tekstu przemijają wręcz niezauważalnie. W ciągu kilku chwil okazuje się, że zamykamy książkę z zwiedzoną miną, że to już koniec, bo przecież „tak dobrze się to czytało”. 

Mogłoby się wydawać, że opierając się na historii nie można napisać zbyt ciekawej książki, która zainteresowałaby człowieka w każdym wieku. Od razu przychodzą mi na myśl te tłumy, które niejednokrotnie ziewają na lekcji, gdy nauczyciel stara się z jak największą dokładnością przedstawić losy naszych przodków. A po lekturze książki Pana Marcina śmiało mogę powiedzieć niedowiarkom, że publikacja oparta na wydarzeniach historycznych wcale nie musi być nudna, a wręcz przeciwnie porywająca – taką właśnie opowieść stworzył Pan Wolski :)

Kolejną rzeczą, która z pewnością zaskakuje jest znikoma obecność panującej wokół wojny. Autor umieszcza akcję kolejno rozgrywających się scen z dala od najbardziej „krwawych” miejsc w Europie, gdzie widać było przerażające oblicze wojny. Czytelnik z jednej strony ma świadomość toczącej się gdzieś w tle wojny, jednak czasem wydaje się jakby historia była pisana z pominięciem tych najstraszliwszych momentów ludzkiego przemijania. Sprawiało to, że książka była bardziej lekka, mimo że początkowo mogliśmy sądzić, iż nie będzie tak „łatwo, miło i szybko”.

Autor opisuje wydarzenia niejednokrotnie podszywając je humorem, co niewątpliwie sprawia, że czytanie staje się przyjemniejsze. Barwne postacie opisywane bez ogródek i niedopowiedzeń są kolejnym atutem książki. Strasznie przypadło mi również do gustu to, jak Pan Wolski przedstawiał biorących w wyścigu. Nie zamykał ich w drętwych ramach, a wszystko okraszał humorem, pokazując w różnoraki sposób motywacje ich kolejnych działań. Nie myślałam, że przy tej publikacji na mojej twarzy na tak długo zagości uśmiech.

Będzie, co będzie... (…) Jeśli wygra i zrealizuje zamysł Führera, sukces stanie się kamieniem milowym Trzeciej Rzeszy. Ale jeśli przegra...? Od dzieciństwa najbardziej bał się śmieszności. Może ten lęk sprawiał, że przypisywał sobie rolę demona. Wielokroć bardziej wolał wzbudzać strach niż śmiech.”

Tym co niewątpliwie wywołało nieskrywaną nawet w autobusie ekscytację lekturą było proroctwo, które czytała Lusia, a także historia ze Staruchą w domu Błażejów. W obu „wizjach” została ukazana przyszłość, która dziś otacza nas naprawdę. Myślę, że poprzez to Panu Marcinowi już w pełni wciągnąć czytelnika w opowieść i podsycić ciekawość na tyle, by sam zaczął odliczać ostatnie dni poszukiwań i oczekując odnalezienia Dyzmy.

Tymczasem, gdy opuszczali dom Błażejów, jako ostatni z grupy wychodził Ludwig. Starucha zamrugała do niego, dając znak, że chce mu coś powiedzieć. Esesman nie znał polskiego, ale nadstawił ucho. Ku jego zaskoczeniu tym razem nawiedzona mówiła po niemiecku.
- A masz ty kuzynka imieniem Joseph?
- Mam, służy teraz w Hitlerjugend.
- To poproś go, kiedy już biskupem Rzymu zostanie, aby odmówił modlitwę za grzeszną duszę starej Błażejowej.”

Książka z moją oryginalną zakładką :D
Rzadko kiedy piszę o tym jak książka jest wydana. W tym przypadku nie mogę sobie jednak tego poskąpić, z racji wydania, nie tylko przyjemnego dla oka wizualnie, ale również świetnego rozmieszczenia tekstu na kolejnych stronach. Niewątpliwie muszę stwierdzić, ze publikacja „ze skrzydełkami” (co bardzo lubię), a przede wszystkim dość duża czcionka sprawiają, że czytelnik nie ma problemów z czytaniem nawet do późnych godzin nocnych, kiedy to tomiszcze oświetla jedynie wątłe światło żarówki lampki.

Podsumowując, muszę przyznać, że publikacja Pana Marcina to literatura, którą czyta się z przyjemnością. Cieszę się, że są jeszcze osoby, które nawiązując do historii potrafią pisać nie tylko dobrym językiem, ale i wciągnąć czytelnika niczym przygodówka czy romans. Po lekturze śmiało mogę stwierdzić, że „Prezydent von Dyzma” to jedna z pozycji, którą niewątpliwie warto przeczytać nie tylko z racji na wartką akcję siedmiodniowych poszukiwań, ale i radość z czytania, jaka towarzyszy nam podczas ponad trzystustronnicowego tomiszcza ;)

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości portalu Sztukater i wydawnictwu Zysk i S-ka, za co serdecznie dziękuję ;)

czwartek, 21 listopada 2013

„Łukasz napisał...” - KONKURS z „Torsjami” w tle

Jak już mówiłam – w końcu nadchodzi obiecany konkurs. Pewnego październikowego popołudnia spotkałam się z Łukaszem, który przygotował specjalnie dla Was – tak! Dla WAS – Moi Kochani Czytelnicy ;) Pisarz z moich okolic pomógł zorganizować mi konkurs, w którym do wygrania będzie (uwaga, uwaga) – jego najnowsza książka „Torsje” z autografem!

Regulamin:

1. Organizatorem konkursu jest Meme (właścicielka bloga), a sponsorem nagrody Łukasz A. Zaranek – autor m.in. „Torsji”
2. Konkurs będzie przeprowadzony w formie losowania. Aby zgłosić się wystarczy wyrazić chęć w komentarzu, podać (dla formalności) tytuł pierwszej książki Łukasza oraz rok jej wydania. W zgłoszeniu należy zamieścić także swojego maila. Byłabym też wdzięczna za umieszczenie banerka konkursu na waszych blogach :)
3. Nagrodą w konkursie będzie książka pt. „Torsje” z autografem Autora :)
3. Konkurs trwa od 21 listopada 2013 roku do Mikołajek – 6 grudnia 2013 roku do godz. 23:59
3. Ogłoszenie zwycięzcy nastąpi w przeciągu trzech dni od zakończenia konkursu.
4. W losowaniu mogą brać udział tylko osoby posiadające blogi.
5. Losowanie jest kierowane do osób mieszkających w Polsce.
6. Ze zwycięzcą skontaktuję się drogą mailową. W przypadku, gdy zwycięzca w ciągu 7 dni nie odpowie na wiadomość, nastąpi losowanie innego szczęśliwca.
7. Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.)
8. Niniejszy Regulamin wchodzi w życie z dniem rozpoczęcia Konkursu i obowiązuje do czasu jego zakończenia.


Zatem... klawiatury w ruch, bo czasu jest niewiele! ;) Powodzenia ^^

środa, 13 listopada 2013

Meme podsumowuje - PAŹDZIERNIK 2013

Październik był jednym z najdłuższych miesięcy w moim odczuciu. Zwłaszcza w sferze nie-czytelniczej, choć wśród przeczytanych przeze mnie pozycji zagościło wiele perełek ;)

Wszystkie „atrakcje” rozpoczęło przedstawienie w Obornickim Ośrodku Kultury pt. „Zbrodnia”. Po spektaklu wyszłam ze zdecydowanie pozytywnymi wrażeniami :) W październiku przypadały także urodziny mojej najlepszej przyjaciółki Ety z Książkowej Kawiarni, z którą znamy się od gimnazjum. Udało mi się „wyczarować” dla niej niezwykły i być może trochę sentymentalny prezent, nad którym prace pochłonęły mnie na długie wieczory na początku miesiąca. Po przygotowaniach przyszedł czas na niezapomnianą Osiemnastkę przez „duże O” (niestety w niepełnym składzie). Po wspólnych zabawach udaliśmy się na Pieszy Rajd Papieski. Kolejny tydzień zafundował następną osiemnastkę – tym razem przyjaciółki z dzieciństwa. Na dodatek w październiku siostra spędziła w szpitalu trzy tygodnie, co także przysporzyło wiele nerwów nie tylko rodzicom, ale i mi. Pozytywnym było zakończenie miesiąca – spotkanie z Łukaszem Zarankiem, co oznacza, że już jutro ogłoszę konkurs oraz powrót Karoliny do domu ;)

Książkowo udało mi się przeczytać w całości dwie porywające publikacje i chwycić za kilka lektur szkolnych, z których nie wszystkie zostały jeszcze skończone. Miesiąc zaczął się lekturą „Niebieskiej trawy”, z okolicznościową zakładką wyznaczającą mi kolejne miejsca czytania. Po dość dużej przerwie powróciłam też do lektury pozycji Pani Nowak – wraz z Weroniką, bohaterką „Bransoletki” mogłam się wybrać na warsztaty teatralne, które były „oczyszczeniem” duszy ;) Przez moje ręce przewinęło się także „Przedwiośnie”, „Cudzoziemka”, „Granica”. Do wszystkich z nich przyjdzie mi jeszcze powrócić i uzupełnić braki, jednak każda na swój sposób zapadła w pamięci :)

Jak rysuje się listopad? Po raz kolejny chwycę za lektury - „Granicę” (w dalszym ciągu), „Ferdydurke” i najprawdopodobniej „Mistrza i Małgorzatę”. Tej ostatniej szczególnie nie mogę się doczekać. Na moim biurku leży już pierwsza listopadowa przeczytana – ekscytacja podczas czytania powieści Pani Nowak sprawiła, że powróciłam wraz z „Drugim” do serii Miętowej :) Co jeszcze przyniesie listopad? Półka z książkami 'do przeczytania' kurczy się, a że niedługo zbliża się wizyta w bibliotece, zakupy książkowe i przesyłka egzemplarzy do recenzji – wszystko możliwe! :)

wtorek, 29 października 2013

Wywiad z Łukaszem A. Zarankiem - Autorem "Nadyii" i "Torsji"

Pewnego marcowego dnia, na kilka dni przed moimi urodzinami, dostałam maila od dotąd nieznanego mi Pisarza, który jest mieszkańcem (uwaga!) mojego powiatu ;) Za sprawą przypadku, trafił na mojego bloga, przejrzał z zaciekawieniem i zaproponował lekturę jeszcze nieopublikowanych „Torsji”. Prócz zaskakującej lektury, udało mi się poznać niezwykłego człowieka. Kim jest więc Łukasz A. Zaranek? Przekonajcie się o tym sami, czytając wywiad, który udało mi się przeprowadzić z przemiłym i rezolutnym Łukaszem ;)

Łukasz podczas LiteraTura I Wrocław 2013 (źródło)

Meme: Witam serdecznie Łukaszu :) Bardzo się cieszę, że zechciałeś odpowiedzieć na kilka moich pytań, mimo mojej długiej nieobecności i braku odpowiedzi :)

Łukasz A. Zaranek: Dziękuję za zaproszenie. Jest mi niezmiernie miło, że zdecydowałaś się na ten wywiad. Jako młoda bloggerka, licealistka i – czego bardzo Tobie życzę – przyszła posiadaczka prawa jazdy, jesteś zaabsorbowana, więc tym bardziej cieszę się, że znalazłaś czas na rozmowę o moich książkach…

Meme: A więc zaczynajmy. Może na pierwszy ogień zapytam o to, co najbardziej mnie nurtuje. Nietypowe tytuły intrygują i często stanowią o nastawieniu potencjalnego czytelnika. Skąd więc pomysł, by nazwać swoją książkę „Torsje”? Dlaczego miałoby to zwrócić uwagę i zaciekawić osobę spoglądającą na pozycje na regałach w księgarni i sprawić, że zapoznają się z opisem, a potem z samą publikacją?

Łukasz A. Zaranek: Idąc do księgarni z zamiarem zakupienia książki, to pierwsze na co zwracamy uwagę to: okładka i tytuł. To stary jak kapitalizm chwyt marketingowy. Szczególnie w przypadku pisarzy spoza mainstreamu (o których nie huczą massmedia, nie rozpisują się gazety) to bardzo ważne. Zarówno okładka mojej pierwszej książki („Nadyia”, Radwan 2011), jak i aktualnie dostępnej, miały intrygować. W przypadku „Torsji” okładka i tytuł to zintegrowana całość, albowiem 3/5 całej przedniej okładki stanowią litery tytułu, których kształt i symbolika nie jest bez znaczenia. Fantastycznym wyczuciem, profesjonalizmem w tym względzie okazała się kaliska graficzka Marta Śniosek-Masacz, która tę okładkę zaprojektowała. Co do samego tytułu: zdaję sobie sprawę, że niektórych może szokować, gdyż ‘torsje’ to nic innego jak wymioty, ‘hafty’, ‘rzygi’, konwulsje – skąd zatem taki tytuł? A to stąd, że ‘torsje’ mogą być także interpretowane metaforycznie i ja takiej interpretacji się dopuściłem. Torsje – jako wyrzut z siebie złych emocji, wspomnień, to ‘rzygnięcie’ całym okropnym światem, który sami sobie psujemy.

Meme: Wiele dzieł powstaje pod wpływem jakiś wydarzeń, sytuacji, które przytrafiają się w życiu lub zasłyszanych opowieści. Co było Twoją inspiracją determinującą powstanie „Torsji”? Co sprawiło, że ta książka po prostu 'musiała powstać'?

Łukasz A. Zaranek: Po wydaniu „Nadyi” czułem, że muszę napisać książkę, która poruszy w większym stopniu zepsucie moralne człowieka współczesnego. Na fali euforii (śmiech) związanej z pierwszą moją książką rozpocząłem prace nad utworem, który miał mówić o samotności człowieka, o jego relatywizmie w postrzeganiu świata i panujących w nim wartości, o konformizmie jakiemu podlega w trakcie swojego życia, a także o jałowości, duszności człowieka wciągniętego w machinę współczesnej cywilizacji. Nie chciałem jednak, aby była to książka przygnębiająca, dlatego wprowadziłem do niej elementy zarówno humorystyczne, jak i oderwane od głównej fabuły, które miały pokazać, że zawsze istnieje ta druga, lepsza strona, do której by dojść, wystarczy tylko przekręcić głowę.

Świeżutkie "Torsje" (źródło)
Meme: Nikomu nieznany człowiek z niczym nie wyróżniającej się części Polski. Jak trudne było wydanie pierwszej powieści? Skąd w Tobie tyle uporu? Czy kolejna publikacja przyszła już łatwiej?

Łukasz A. Zaranek: Pierwsza książka pisana była między wrześniem 2005 a marcem roku następnego. Wydanie nastąpiło w czerwcu…2011. Widzisz zatem, że debiutanci lekko nie mają (śmiech). Niemniej jednak po kilku latach odpuszczenia sobie tematu wydania „Nadyi” właśnie na początku roku 2011 postanowiłem po raz ostatni spróbować. Jak widać opłacało się.

Meme: Po lekturze Twojej książki mogę śmiało stwierdzić, że jesteś bacznym obserwatorem świata. To, co nas otacza, przelałeś też na karty najnowszej powieści. Czy pokazanie negatywów współczesności ma coś uzmysłowić? Czy może są to po prostu Twoje refleksje?

Łukasz A. Zaranek: Zawsze wzbraniam przed nazywaniem mnie moralizatorem, a coś takiego zasugerowałaś. Wolę już być enfant terrible (śmiech) łamiącym reguły i trochę nietaktownym. W moich książkach nie znajdziesz kaznodziejskiego tonu, który mówi, że białe jest białe, a czarne-czarne. Używając tej terminologii powiedziałbym bardziej, że poruszam się w szarości. Szarości, w której by się nie zgubić trzeba znać definicję zarówno bieli, jak i czerni. Ja je definiuję.

Meme: Bohaterowie w powieści to podstawa. Twoi są silnie zarysowani, wpływają na wyobraźnię czytającego. Jak tworzysz postaci swoich książek? Czy Aleks i pozostali odnajdują swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości?

Łukasz A. Zaranek: Oczywiście, że postacie które konstruuję na kartach prozy są postaciami fikcyjnymi! Niemniej jednak jak każdy pisarz, wykorzystuję pewne cechy, zdarzenia, sytuacje, motywy, nawiązania, które wydarzyły się/lub mogły się wydarzyć w świecie realnym. Jedną z funkcji literatury jest funkcja mimetyczna (naśladowcza), według niej literatura jest lustrem, w którym obija się rzeczywistość – czasami lustrem zniekształcającym, czasami deformującym, bywa także lustrem wyostrzającym, a nawet… weneckim. (śmiech)

Meme: Czy obawiasz się reakcji czytających na ogromną ilość wulgaryzmów, które odnajdujemy w „Torsjach”? Myślisz, że mogłoby to zniesmaczyć i uprzykrzyć lekturę?

Łukasz A. Zaranek: Nie boję się (śmiech). Kto jest bez winy, nich pierwszy rzuci kamień (śmiech). Ale tak poważnie: nagromadzenie wulgaryzmów ma także związek z mimetycznością. Patetyczność i wzniosłość języka moich bohaterów naraziłaby ich na śmieszność.

Meme: Skąd pomysł by w powieści znalazło się opowiadanie 'żyjące własnym życiem', które istotnie wpływa na akcję?

Łukasz A. Zaranek: Masz na myśli opowiadania o Laukasie. Długo zastanawiałem się, czy wdrożyć to opowiadanie w fabułę. Niemniej jednak nie żałuję, że tam się znalazło. Liczę na inteligencję moich Czytelników i wiem, że doskonale poradzą sobie z interpretacją tej przypowieści w odniesieniu do całości utworu.

Autor w nietypowym ujęciu. (źródło)
Meme: Jesteś mieszkańcem moich okolic, jednak przed „Torsjami” nie wiedziałam o żywotności pisarza z moich stron. Czy myślałeś o tym, by w jakiś sposób przybliżyć swoją osobę i twórczość mieszkańcom naszego powiatu?

Łukasz A. Zaranek: Chyba właśnie przybliżam (śmiech). Po wydaniu „Nadyi” miałem kilka spotkań autorskich, stałem się bardziej rozpoznawalną postacią. Mam nadzieję, że osoby „władne” nie pozbawią mnie możliwości spotkania z Czytelnikami i porozmawiania o ich odbiorze „Torsji”.

Meme: I na koniec - nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała o plany na przyszłość. Czego możemy spodziewać się po Łukaszu Zaranku?

Łukasz A. Zaranek: Spodziewać możecie się… wszystkiego (śmiech). Ale konkretnie: w przyszłym roku mam zamiar wydać tomik wierszy, których przez ostatnie… 15 lat nazbierało się całkiem sporo. Ponadto do skończenia pozostają mi „Tajemnice Rogasen”, kryminał z wątkiem rodem z Dana Browna osadzony w realiach Rogoźna i okolic, kilka opowiadań w stylu political fiction, a także kontynuacja „Torsji”.

Meme: Bardzo dziękuję Ci za rozmowę, w której niezmiernie widać tą ogromną pasję tworzenia :)

Łukasz A. Zaranek: Dziękuję i do zobaczenia na spotkaniach autorskich.

Dawno z taką przyjemnością nie rozmawiałam z Pisarzem! Samej udało mi się dowiedzieć naprawdę wiele nowych rzeczy na temat Autora z moich okolic. Mam nadzieję, że poznawszy Łukasza od tej strony, nabraliście jeszcze większej ochoty na lekturę jego książek ;) Dla tych, którzy jeszcze nie posiadają „Torsji” na swoich półkach, mam niespodziankę – w listopadzie wypatrujcie konkursu, w którym do wygrania będą „Torsje” z autografem! ;)

niedziela, 20 października 2013

[131] Karen Wheeler „Samo szczęście”

Wyd. Pascal
Bielsko-Biała 2013, 352 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra

Wydawać by się mogło, że wymarzone miejsce na ziemi i osoba, którą kochamy u boku może stanowić pełnie szczęścia. Jednak los czasami bywa przewrotny, a cios zostaje zadany w najmniej możliwym tego momencie. Szczęście Karen zostaje zachwiane. Jednak czy oznacza to koniec świata? Czy człowiek może podnieść się? Czuć, znów pokochać? Czy może najpierw warto by rozliczyć się z przeszłością?

Karen, będąca zarówno autorką jak i bohaterką powieści to była redaktorka działu mody "Mail on Sunday". Aktualnie współpracuje z czasopismami "Financial Tims How t Spend It" i "Daily Mail". Publikuje także na łamach "Evening Standard", "You" i "Sunday Times Style". Ponadto jej artykuły pojawiają się w wielu magazynach wydawanych poza Wielką Brytanią. „Samo szczęście” jest już trzecią książką Pani Wheeler opublikowaną w Polsce.

Francja, do której zawitała główna bohaterka i w której zadomowiła się na dłużej, była dla niej miejscem pełni szczęścia. Miała przy sobie ukochanych przyjaciół, z którymi zawsze mogła porozmawiać. Idealny układ w nowym świecie londyńskiej fashionistki uzupełniał mały, wiejski domek i latynoski kochanek. Dni ubarwia pachnący croissant o poranku i plotki dobiegające spod kawiarni. Jednak jej świat okazuje się nie tak piękny, jak wymarzony – Karen przyłapuje swojego narzeczonego na zdradzie. Wszystko, co zbudowała w Francji zaczyna upadać niczym domek z kart. Lecz życie przygotowało jeszcze niejedną niespodziankę...

Cała historia zaczyna się jak wiele zupełnie zwykłych obyczajówek, które mogą zachwycić jedynie na chwilę, nie zagrzewając stałego miejsca w pamięci czytelnika. Pani Wheeler odbiega od zwyczajowego 'zakątka na końcu świata' i 'płomiennej miłości'. Poddaje analizie duszę człowieka, duszę kobiety, która utraciła szczęście. Stworzona na bazie autobiograficznych przeżyć pisarki powieść to historia o walce kobiety porzuconej z samą sobą i powracającym uczuciem w rytm codziennie płynącego do przodu życia. Starania Karen, jej uporczywa walka o miłość zdają się wydawać momentami aż nierealnymi. Jednak bohaterka jest jak wiele kobiet, które uporczywie poszukują miłości, z którą często bywa tak, iż nadchodzi gdy człowiek przestaje jej wyglądać. Tworząc psychologiczny portret bohaterki, sprawia, że mogą utożsamiać się z nią osoby, które tak jak i ona doznały zawodu, i starały się walczyć. Choć może ta walka była bezskuteczna..

Całkiem jakby los doprowadził do spotkania dwóch zranionych dusz, żeby mogły sobie współczuć i pocieszać się nawzajem.”

Moją sympatię zyskał sobie Arnaud – sąsiad Karen, który swoim entuzjazmem i rezolutnością zjednywał sobie nie tylko wszystkich mieszkańców Villiers, ale i czytelnika. Myślę, że za jedną z jego zasług można by uznać pomoc w wyjściu Karen z życiowego dołka. Zaraz obok Travisa był dla niej przyjacielem. Było mi szczerze szkoda, że jego dalsze losy sprawiły, że stał się człowiekiem, o którym może łatwiej byłoby po prostu nie pamiętać. Ważną postacią była też Magda, która każdorazowo dodawała do życia bohaterki kolorytu i sprawiała, że jej zasięg wzroku nie był już zwężony do samej siebie i swojego cierpienia, ale mieścił rzeczy naprawdę istotne.

(...) być przydatnym innym, próbować ich podnieść, kiedy upadają przygnębieni – tak jak tylu ludzi próbowało ostatnio mi pomóc – to chyba najwyższy cel życia. Jedyna sprawa, która gwarantuje, że będzie się lepiej czuło z samym sobą na dłuższą metę.”

Pani Wheeler z Biffem [źródło]
Wiele radości sprawiło mi to, że na kartach powieści pojawiło się zwierzę. Był nim Biff – ukochany pupil Karen. Pies sprawiał, że nie tylko na twarzy poszczególnych postaci pojawiał się uśmiecha, ale także i na mojej. Żywiołowy pieszczoch wprowadzał na kolejno przewracane strony wiele radości i swą obecnością pozwalał zwrócić uwagę, że warto cieszyć się z najprostszych i najbardziej niepozornych rzeczy.

Przekonałam się, że kiedy jest źle, trzeba iść naprzód w nadziei, że szczęście czeka tuż za rogiem. I tak zamierzam zrobić: 'iść przed siebie.'”

Książka jest jakby pisana zupełnie niezgodnie z tytułem. Na kartach powieści pozornie nie odnajdujemy „Samego szczęścia”, o którym mowa już na okładce. Razem z bohaterką odkrywamy nie tylko mniej słodkie, ale i te gorzkie strony życia. Wspólnie wylewamy łzy, choć wokół panuje nieład. Można by też powiedzieć, że razem z bohaterką czytelnik może dojść do wielu ważnych wniosków, które sprawią, że nasza egzystencja zyska głębszych wartości.

Bóg dał ci życie i ono jest najcenniejsze. Nie wolno ci mówić, że chcesz je odrzucić, kiedy w tej chwili ktoś gdzieś o nie walczy (...)”

Główna bohaterka nie potrafi się tak po prostu odkochać. Mężczyzna, który zawsze był gdzieś obok, z którym dzieliła swoje dni, nagle miał stać się obcym? Odejść w niepamięć? Wydaje mi się, że każdej kobicie nie łatwo byłoby po prostu zapomnieć. Zawsze znajdą się rzeczy, które będą Nam przypominać o drugiej osobie – zdjęcie, miejsce, piosenka..

Delphie mówi coś, co mnie zdumiewa. - Kiedy poczujesz , że toniesz, wyciągnij rękę, a ja ja chwycę – Zupełnie jakby odczytała moje najczarniejsze myśli. - Nie pozwolę Ci utonąć Ka-renne. Ani ja, ani twoi przyjaciele.”

Jednak i złamane serce i smutek trzeba czasem uciszyć, zając ręce i myśli czymś innym. Nie warto się obwiniać, zastanawiać się co ta druga osoba myśli, co robi, czy pamięta, że zależy jej na niej. Nie warto też próbować jej pokazać, że żyjemy już obok kogoś innego, zwłaszcza, gdy prawda jest zupełnie inna. Mimo to kobieta nie raz nie dwa zachowuje się właśnie tak, jak nie powinna. Myśli, kalkuluje, zastanawia się, jednym słowem „kombinuje”. A może warto by było spróbować zamiast tego poświecić czas przyjaciołom czy zawalczyć o swoje marzenia?

Tak jak wspominałam - momentami pozycja Pani Wheeler mogłoby się wydawać od tak – zwykłą gawędą o ludzkim życiu, o czymś, co może się przytrafić wielu kobietom. Jednak książka nie okazuje się taką banalną, jak można by się spodziewać po przeczytaniu ponad stu stron. Przewidywalność początkowych rozdziałów mydli oczy czytelnika, który zupełnie nie spodziewa się dalszego rozwoju akcji. Ten niespodziewany można by rzec nawet zwrot akcji sprawia, że perypetie bohaterów zostają postawione w innym świetle.

Często ludzie czegoś żałują, bo zakładają, że gdyby postąpili inaczej, skutek byłby lepszy, milszy dla nich. A prawda jest taka, że mogłoby być znacznie gorzej.”

Podsumowując, muszę powiedzieć, że publikacja Pani Wheeler choć mogłaby się nie wydawać literaturą niskich lotów, jest książką niezwykle ważną. Co mam na myśli? Mianowicie poprzez historię pisarki zdajemy sobie sprawę, że każdy rozdział w naszym życiu prędzej, czy później zostanie zamknięty. A osoby, które kochaliśmy czy kochamy, dobrze będą wiedzieć, że zależy Nam na nich, chociaż nie zdobyliśmy się na przeprosiny tego drugiego człowieka, mimo że w głębi duszy zależało Nam na nich. A potencjalnym czytelnikom „Samego szczęścia” mogę dodać tylko jedno ze zdań, które zapisano na okładce powieści: „Będziecie się śmiać, potem płakać, a potem powiecie 'Ach!'”

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Pascal, za co serdecznie dziękuję ;)