niedziela, 26 stycznia 2014

Szmat czasu.. - świętujemy czwarte urodziny bloga! :)

W planach miałam pisanie kolejnego postu z serii „Informacje z kraju i ze świata”, gdyż trochę spraw się nazbierało, tych lepszych, jak i tych gorszych, ale.. Właśnie, ale :) Pod wieczór wpadł w moje ręce kalendarz, a gdy otworzyłam na dzisiejszej dacie, zobaczyłam piękny napis „URODZINY BLOGA” i nie mogłam się powstrzymać, by nie napisać coś dla Was z tej okazji, Moi Drodzy Czytelnicy :)

[źródło]
Ach, jeszcze dziś pamiętam, jak pełna obaw zakładałam stronę na Onecie. To już cztery lata mojego pisania, blogowania, odrywania świata od zupełnie innej, wcześniej nieznanej strony. Przez ten czas nie wygrałam konkursu Bloga Roku, nie zaczęłam reklamować znanej marki, nie skończyłam pisać książki i niestety nawet nie udało mi się wziąć udziału w Targach Książki..

Jednak nie ważnym jest to, czego nie zrobiłam, bo przecież wszystko przede mną. Marzenia są po to, by je spełniać, a raz założone cele, nie ulegają tak szybko zmianie, choć czasem lądują na moment, na dnie szuflady. Dlatego wierzę, że szczęście się do mnie uśmiechnie :) Dzięki mojemu miejscu na świecie miałam nie tylko okazję pisać, doskonalić swój warsztat czy poszerzać słownictwo. Dzięki blogowaniu poznałam masę niesamowitych osób, z którymi kontakt mam po dziś dzień. Miałam także sposobność nie tylko uczestniczyć w kilku spotkaniach autorskich, ale i porozmawiać z samymi pisarzami dłużej :)

Moje blogowanie to zasługa Ety, o czym nie raz już mówiłam. Również jej chciałabym szczególnie podziękować za te cztery lata – kochana, gdyby nie Ty, nie wiadomo czy pisałabym dziś ten post :) W tym miejscu chciałabym też podziękować wszystkim tym, którzy pozostawiając po sobie ślad, dają mi siły i motywacje do dalszego działania – zarówno tym, który zatrzymali się na KSIĄŻKACH-MEME na stałe, jak i tym, który na chwilę „wpadli” na mojego bloga.

Na koniec mogę jedynie powiedzieć, że mam nadzieję, iż to nie ostatni rok, ale kolejny będący kroplą w oceanie życia, który będę z Wami dzielić :D

niedziela, 12 stycznia 2014

[135] Katarzyna Wójcik „Krzemyki”

 
Wyd. Warszawska Firma Wydawnicza,
Warszawa 2013, 74 str.
Ocena: 5/10 OK.

Pisząc wiersze zostawiamy tam cząstkę siebie – kawałek naszych wspomnień, radości i smutków, niewielki bagaż naszych doświadczeń skryty pomiędzy kolejnymi słowami, którymi pragniemy przelać na kartkę cień duszy. Choć każdy z nas ma zupełnie inną duszę, która zupełnie inaczej czuje, postrzega i odbiera różne zjawiska i rzeczy, potrafimy rozpoznawać wzajemną radość w słowie, którym przychodzi się posługiwać człowiekowi. Dla mnie takim odkrywaniem „twarzy” drugiej osoby, zupełnie mi nieznanej, bywa często czytanie poezji. Bo przecież za tekstem od zawsze i na zawsze kryje się istota ludzka :)

Kim jest autorka tekstu? Niestety nie mam pojęcia. Z tego co zapisane na okładce mogę jedynie sądzić, iż to odważna osoba, która nie boi się szukać odpowiedzi na najtrudniejsze pytania. Nie poddaje się w tym zajęciu, spoglądając na codzienność niemalże przez maleńkie okienko pokoju. „Krzemyki”, które postanowiła wydać drukiem to zbiór prostych wierszy, które nie pisała tylko i wyłącznie przysłowiowym piórem, ale i przede wszystkim sercem.

Kiedy zaczynałam czytać zbiór wierszy Pani Wójcik na pewno miałam nie małe wymagania po moim poprzednim spotkaniu z poezją opublikowaną przez WFW autorstwa Pani Moniki Wardy-Saran. Kilkadziesiąt stron więcej, dodatkowe kilkanaście wierszy w porównaniu z poprzednim moim czytaniem twórczości poetyckiej – była to nie lada gratka i uciecha, gdy początkowo tylko wyłącznie kartowałam publikację niewielkich rozmiarów. Jednak wtedy, pomiędzy kolejnymi przewracanymi pobieżnie stronicami, w głowie zrodziła się myśl: „Czy i tym razem zakończę lekturę z zadowoloną miną?”

Wszystko na swój nie tylko koniec, ale i początek. Dla mnie zbiór nie zaczął się jednak z pierwszym wierszem, który w moim odczuciu był niczym tytułowe „Złudzenia” - pozostawiał złudzenie wyrwanej z kontekstu historii, którą być może czytelnik powinien odkryć dopiero kilka stron dalej. Dlatego postanowiłam przymknąć oko na to pierwsze potknięcie – każdemu przecież się zdarza – i bez cienia wątpliwości rozsmakowałam się w „Kiedyś...”. Czytając ten krótki, zaledwie kilkudziesięciowersowy utwór, zauważyłam pasję, jaką darzy Pani Wójcik tworzenie i jak wielką wagę odgrywa dla niej, rozświetlając często szarą, jak to bywa, codzienność. Słowa pozwalają jej wzlatywać ku górze i sprawiają, że kolejny dzień jawi się lepszym.
Czytanie, wertowanie, "smakowanie"...

kiedy tak ćwiczę słowa
kiedy je zbieram w jedną całość
to trochę tak
jakbym się miała od nowa zakochać
w pierwszej literze
w drugim zdaniu
i to właśnie moje pisanie (...)”*

Podczas lektury często towarzyszyły mi już stare i często zapomniane, wśród przepychu panującego na rynku muzycznym, piosenki. Nie dziwnym więc było, że ten przypadkowy zbieg okoliczności sprawił, że w pamięci zapadł mi też wyjątkowo wiersz „Stare piosenki”. Nie wiem czy w całym zbiorze znalazłabym wiersz, który jest wg tak trafnie sformułowany jak ten. W końcu to, co raz wpadnie nam do ucha, nie zostaje zapomniane, a trwa gdzieś obok, by kiedyś, w odpowiednim momencie o sobie przypomnieć.

(...) stare piosenki
są jak uśmiech, który się w oku zatrzymał
choć je czart łamie na pół
trwają przy nas”**

W zbiorze niestety znalazłam też wiersze, które totalnie do mnie nie trafiły. Było ich dość sporo, jednak najbardziej utkwił w mojej pamięci w dość niechlubnym świetle utwór pt. „Los”. Ten, choć początkowo zapowiadał się całkiem ciekawie, w pewnym momencie jakby posypał się. Muszę powiedzieć, że to wygląda nawet tak, jakby zabrakło na niego pomysłu, a kolejne frazesy były dopisywane niemal na siłę, by tylko go skończyć. Niektóre sformułowania dziwiły, inne pozostawiały głuchy odgłos w głowie. O co mogło chodzić Pani Wójcik? Nie mam za bardzo pojęcia...

(...) spadł panu długopis z biurka
niech się pan nie martwi
proszę mi podać te zmęczone kwiaty z wazonu
wyrzucę (...)”***

Jeden z wierszy, które spodobały mi się najbardziej
Na koniec mogę jedynie powiedzieć, że Autorka pozostała dla mnie nieodkrytą tajemnicą. Choć może nie do końca mam rację. Przed lekturą była dla mnie po prostu „tą” Katarzyną Wójcik, której imię i nazwisko widniało na okładce niewielkiej książeczki. Po przeczytaniu kilku wierszy kształtował się w mojej głowie obraz kobiety, która pochylona nad kartką, wieczorami, po ciężkim lub nieco bardziej przyjemnym dniu zapisywała kilkadziesiąt słów o tym, co widzi wokół. Czasem wychodziło to mniej udolnie, kiedy świat przelatywał jej między palcami, a zdania wydawały się być niesmaczną papką. Jednak bywały takie momenty, kiedy na mojej twarzy pojawiał się uśmiech, gdyż razem z Panią Kasią (w wyobraźni na twarzy Pani Katarzyny pojawiała się radość z tworzenia i w mig stawała się pełną optymizmu Kasią) błądziliśmy w labiryncie, będąc co raz bliżej odnalezienia odpowiedzi na najtrudniejsze pytania.

Podsumowując, muszę przyznać, ze kilka utworów było naprawdę obiecujących, ale i nie zabrakło tych, po których lekturze czułam się nieco zdezorientowana. Momentami w takich przypadkach czułam się jakby ktoś specjalnie wyciął mi gdzieś zdanie między kolejnymi linijkami. Jednak gdy dalej kartkowałam zbiór przychodziły tak ciekawe utwory jak „Milczący Poeta”, „Proste pytanie” czy „Litery”. Ze względu na te i jeszcze kilka wierszy myślę, ze warto choćby spojrzeć na poezję dziewczyny, która być może tak jak wielu z Nas – najprawdopodobniej szuka swojego miejsca w świecie.

* Fragment wiersza pt. „Kiedyś...”
** Fragment wiersza pt. „Stare piosenki”
*** Fragment wiersza pt. „Los”

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości portalu Sztukater i wydawnictwu Warszawska Firma Wydawnicza, za co serdecznie dziękuję ;)

poniedziałek, 6 stycznia 2014

[134] Ewa Stachniak „Ogród Afrodyty”

Wyd. Znak literanova
Kraków 2013, 512 str.
Ocena: 9/10 Niecodzienna

Afrodyta nie tylko posiadała nieprzeciętną urodę, ale i była od dawien dawna pożądaną przez wszystkich. Piękna bogini nie raz miała swój odpowiedni wśród kobiet, którym przyszło stąpać po ziemi. Zjawiskowe, powabne, pełne zdecydowania, a często i sprytu – mężczyźni nie potrafią przejść obok nich obojętnie. Jednak czy urodziwa, ale biedna dziewczyna może stać się ulubienicą salonów, arystokratką, a co dopiero przyjaciółką króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i księcia Potiomkina?

Autorka powieści, w którą postanowiłam się zagłębić, to rodowita wrocławianka, która od ponad trzydziestu lat mieszka w Kanadzie. Pani Stachniak to przede wszystkim absolwentka anglistyki Uniwersytetu Wrocławskiego i Uniwersytetu McGill w Montrealu. Twórczość Pani Ewy była początkowo publikowana wyłącznie w kanadyjskich magazynach literackich. Choć mieszka za oceanem, jej książki zostały wydane w ojczystym kraju. Są to cztery powieści, wśród których znajduje się czytana przeze mnie - „Ogród Afrodyty”. Prócz tego spod pióra pisarki polskiego pochodzenia wyszły: „Konieczne kłamstwa”,”Dysonans” oraz „Katarzyna Wielka. Gra o władzę”. Pani Stachniak zdobyła uznanie nie tylko wśród polskich czytelników, ale i książkoholików z całego świata.

Zofia ma tylko jedną szansę, by odmienić swój los i z ubogiej Greczynki przeistoczyć się w kobietę opływającą w luksusach. Wszystko zależy tylko od tego, jak wykorzysta swoja nieprzeciętną urodę i zawładnie męskimi pragnieniami by zdobyć to, czego pragnie dla niej matka.

Każda kobieta umie rozłożyć nogi, ale nie każda potrafi się nauczyć, jak nie zanudzać.”

Kiedy po raz pierwszy przeczytałam opis książki, wiedziałam, że nie będę mogła przejść obok niej obojętnie. Tło historyczne, osiemnastowieczna Europa i możliwości snucia fikcji literackiej, jakie jawiły się przed Panią Ewą kusiły za każdym razem, gdy ponownie mój wzrok padał na okładkę czy zapowiedzi na którejś z kolei stronie. W końcu, mimo obaw, że nie sprostam lekturze, zdecydowałam się by przeczytać historię, którą na kanwie autentycznych wydarzeń, stworzyła polska pisarka. Teraz, już dość długo po lekturze muszę powiedzieć, że nie zawiodłam się, a książka choć minęło sporo czasu od zakończenia jej lektury, nadal pozostała w pamięci i zadomowiła się w szufladce opatrzonej napisem „pozytywne wrażenia” ;)

Muszę przyznać, iż nie pamiętam kiedy ostatnim razem czytałam książkę tak długo jak „Ogród Afrodyty”, choć ta niezwykle przypadła mi do gustu. Pozycja Pani Stachniak wpadła w moje ręce już w maju, jednak na długie wakacyjne miesiące wylądowała na półce i przeleżała tam do października, mimo że błogie leniuchowanie zakończyłam miesiąc wcześniej. Jednak za każdym razem gdy spoglądałam na regał, coś „wierciło mnie od środka”. I tak, przy wolnej chwili nie odmówiłam sobie, przesiedziałam z książką, i już zimną herbatą do późnych godzin nocnych, i do końca przeczytałam historię Zofii stworzoną piórem Pani Ewy.

Tak wygląda śmierć, pomyślała. Moment straty zbyt przejmujący, aby go pojąć. Chwila złączenia bólu z miłością. Chwila bez 'jestem' i bez 'będę'. Tylko wspomnienia, rozpraszane i zacierane przez czas.”

Czytając... :)
Co bardzo mi się spodobało od samego początku – Autorka postawiła na akcję rozgrywającą się dwutorowo. Czytelnik miał okazję jednocześnie poznawać losy młodej Zofii, jak i już dojrzałej, ale schorowanej - na łożu śmierci. Z każdą kolejną stroną obserwujemy nie tylko chorobę, która co raz bardziej pochłania kobietę, ale i perypetie dziewczyny, która z biednej Greczynki przeistoczyła się w ulubienicę salonów osiemnastowiecznej Europy. Powrót do wspomnień zagnieżdżonych w otchłaniach duszy Zofii stanowi niejako rozrachunek z życiem, w którym nie zawsze postępowała zgodnie z moralnym punktem widzenia. Przypomina sobie ludzi, których nie tylko zraniła, ale i tych których kochała i przez których była uwielbiana.

Życie poszczególnych ludzi jest ze sobą złączone, związane na różne, najbardziej tajemnicze sposoby. Tak, życie to łańcuch zdarzeń, które wtórują sobie jak echo. Ich znaczenie jest ukryte do czasu, aż ujawni je jakiś neutralny czynnik, na przykład przypadkowe spotkanie czy nagłe olśnienie.”

Wydaje mi się, że obok dwutorowości powieści największym atutem jest właśnie tło, o którym wspominałam. Historia jest moim konikiem i uwielbiam się wczytywać w publikacje, w których autorzy opierają na niej fabułę choć w niewielkiej, ale odgrywającej pewną rolę, części. Buzia śmiała mi się sama za każdym razem, gdy kojarzyłam historycznych bohaterów czy miejsca, w których rozgrywały się kolejne wydarzenia. Jeszcze więcej radości dawało mi poznawanie, tego, co nieznane za każdym razem, gdy wpisywałam hasło w wyszukiwarkę, czytałam opis lub oglądałam zdjęcia, by później powrócić do lektury mając w głowie inny i zdecydowanie mniej rozmazany obraz rzeczywistości, w której w danej chwili przychodziło żyć postaciom „Ogrodu Afrodyty”.

Sama bohaterka, choć miejscami początkowo mnie irytowała, została ukazana jako silna kobieta, której nie zabrakło zdecydowania, w najważniejszych momentach. Bywała nie tylko przedstawiana jako pełna kobiecości i seksualności przedstawicielka płci pięknej, ale przede wszystkim jako inteligentna i sprytna dziewczyna, która nie dała przyzwolenia na to, by żyć wg z góry określonych konwencji, a spełnić swe pragnienia. Zofia nie tylko nie siedzi cicho i jest gotowa, by wyrażać swoje zdanie w pełni zdecydowanie, ale także budzi podziw mężczyzn i jest adorowana, co z kolei sprawia, iż wiele Szlachcianek czuje do niej po prostu nienawiść i jest zazdrosna o kobietę, która w taki sposób potrafi wykorzystywać swoje atuty.

Bóg jest Wielkim Inżynierem ludzkiego losu, posyłając nas na szachownicę życia i dając nam do ręki narzędzia, które mają pomóc w naszej ziemskiej wędrówce. Gdy krzyżują się nasze losy, gdy okoliczności stykają ze sobą dwie dusze, trzeba skłonić głowę przed Wielkim Planem Istnienia.”

Po lekturze nadchodzi mnie jedno fundamentalne pytanie – Czy Zofia zaznała szczęścia? Czy można zaznać je cały czas za czymś goniąc lub uciekając przed opiniami innych w ochronie dobra własnej rodziny? Nie mi to oceniać, jednak myślę, że trudno było złapać radość z codzienności, najdrobniejszych spraw i znamiennych wartości jakie niosło za sobą kochanie. Tylko czy Zofia kiedyś w pełni kochała? Czy tylko „skakała z kwiatka na kwiatek” w poszukiwaniu pełni, jakiej oczekiwała od życia? Myślę, że największą miłością, na którą się zdobyła było uczucie, jakim darzyła własne dzieci, choć nie zawsze to okazywała, starała się dla nich o to, co najlepsze.

(...) szczęście to delikatna roślina, która wymaga słońca i deszczu, aby rosnąć, która zwiędnie i uschnie w ukryciu.”

Podsumowując, muszę powiedzieć, że dawno nie miałam okazji czytać powieści, która usatysfakcjonowała by mnie, mimo tego, ze jej czytanie nie było błyskawiczne. Wręcz przeciwnie – chwilę, gdy mogłam trzymać książkę otwartą przed sobą o jeszcze jeden tydzień dłużej, były chwilami radości w poznawaniu historii Zofii napisanej (uwaga!) przyciągającym czytelnika, niczym magnes, stylem Pani Ewy. Myślę, że autorka dopuściła się nie małego mistrzostwa, bo nie oszukujmy się – do historycznych wydarzeń, która nierzadko nudzą wielu, nie łatwo jest zachęcić, a z pewnością mogę powiedzieć, iż jej książka przypadnie do gustu nie tylko pasjonatom historii :)

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak literanova, za co serdecznie dziękuję ;)

piątek, 3 stycznia 2014

Meme podsumowuje, czyli kilka słów o tym jaki był rok 2013

Ach, jeszcze niedawno wydawało się, ze rok dopiero się zaczyna, a przed sobą mam zeszyt z niezapisanymi trzysta sześćdziesięcioma pięcioma stronami, a przedwczoraj otworzyłam kolejny, zupełnie nowy i czysty, na kartach którego być może spełnią się moje mniejsze i większe marzenia :) Wiele przede mną, jak także wiele za mną. Dziś chciałabym opowiedzieć o tym, co pozostawiłam gdzieś za sobą (ale cały czas gdzieś blisko, można by rzec nawet, że w sercu)... A, że wspominać ostatnimi czasy bardzo lubię, obstawiam, iż rozgadam się na dobre, więc zaopatrzcie się w herbatę :D

Początek roku był oczywiście ambitnym startem – na blogu pojawiło się aż pięć recenzji, a w sumie osiem postów. Styczeń był też miesiącem, w którym KSIĄŻKI-MEME obchodziły (już!) swoje trzecie urodziny, co stało się dla mnie również motorem dla dalszego pisania :) Ze styczniowych lektur najmilej wspominam „Zawsze o tym marzyłam”. Wiele emocji dostarczyła mi też lektura „Ostatniej spowiedzi”, którą zdążyła mi podwędzić sprzed nosa siostra, gdy tylko dotarła paczka. Styczeń to także miesiąc „Rekonstrukcji” - kolejnej genialnej książki Krzyśka, jak i „Zablokowanego” - świetnej pozycji związanej z Formułą 1.

Źródło: Tydzień Obornicki
W lutym pierwsze podsumowanie – które potem stało się tradycjom i lektura „Inframundo” - powieści o kinie, która niewątpliwie pozytywnie mnie zaskoczyła. W marcu miałam też okazję przekonać się, jak miłą osobą jest sama Marta – autorka tejże książki.

Marzec był z kolei miesiącem, w którym wkroczyłam w dorosłe życie, kończąc osiemnaście lat (ach, jak ten czas minął?). Był to więc czas wspólnych chwil z przyjaciółmi i wielu miłych niespodzianek. W tymże miesiącu wzięłam także udział w spotkaniu autorskim z Panią Iwoną Walczak, Panią Joanną Opiat-Bojarską i Panią Joanną Jodełką. W marcowy wieczór zadzwonił też do mnie telefon z zaskakującą propozycją i tak na kilka dni przed moimi urodzinami w lokalnej prasie znalazł się artykuł o mnie i KSIĄŻKACH-MEME :)

W kwietniu lekturą ciekawej książki uraczył mnie Pan Jacek Getner, a mój blog zaczął zbierać fanów także na Facebooku. W kwietniu brałam także udział w spotkaniu z Panią Katarzyną Enerlich – chyba najsympatyczniejszą i pełną optymizmu pisarką, jaką znam :)

Maj to miesiąc, który obfitował w najlepsze lektury. Skończyłam czytać mistrzowską „Lalkę” Prusa, poznałam prozę Pani Witkiewicz i zanurzyłam się w wywiad rzekę z Arturem Barcisiem. W maju na blogu pojawił się też wywiad z Krzyśkiem – nie tylko jeden z najbardziej wyczerpujących, jak i ciekawych.

Czerwiec, ach czerwiec.. Wtedy to zakochałam się bez pamięci w... Bieszczadach. Wyjazd w góry w niewielkiej grupie, nowo poznaniu ludzie, podróż pociągiem TLK, niesamowicie spędzone (zaledwie) pięć dni i wiele chwil podczas wędrówki, kiedy znalazłam czas na przemyślenia nad własnym życiem. Bieszczadzkie piesze wycieczki były też czasem walki z samą sobą, z której myślę, że wyszłam zwycięsko. W tamte piękne strony podróżowała ze mną „Nadzieja”, która wzbudziła ciekawość współpodróżnych, jak i „Ciotki”, które wciągnęły jedną z koleżanek.

Lipiec i sierpień minęły mi wręcz niezauważalnie – na spotkaniach z przyjaciółmi, długich rozmowach do późnych godzin nocnych i lekturach czytanych w świetle lampki nocnej :) W sierpniu już drugie moje opowiadanie pt. „Tydzień wgłębi obrazu...”. Po raz kolejny opublikowałam mój tekst dzięki Pani Magdalenie Kordel w zbiorze zatytułowanym „Spotkania wczorajsze”.

Z rozpoczęciem roku szkolnego na blogu pojawiało się co raz mniej recenzji, bo zaledwie jedna miesięcznie aż do samego grudnia.. Choć czytałam kilka naprawdę niesamowitych pozycji, nie udało mi się ich opisać (muszę to oczywiście nadrobić). Ale zabierałam się za kolejne, bo.. nie mogłabym przeżyć bez czytania. Chyba mnie rozumiecie książkoholicy? :) Przez blog w tym czasie przewinęły takie książki jak nietuzinkowe „Torsje” Łukasza A. Zaranka, „Prezydent von Dyzma” Marcina Wolskiego, od której to publikacji wręcz nie mogłam się oderwać i „Niebieska trawa” wyjątkowo smaczny kąsek, zważywszy nie tylko na piłkę nożną w tle :)

Pod koniec października udało mi się poznać osobiście Łukasza – autora „Torsji” - z którym korespondowałam już od dłuższego czasu. Pisarz z moich okolic okazał się przesympatycznym człowiekiem i podarował egzemplarz swojej powieści na konkurs, który zorganizowaliśmy specjalnie dla Was – Moi Drodzy Czytelnicy.

Przed końcem roku – jeszcze w grudniu – już trzecie moje opowiadanie trafiło po raz kolejny do zbiorku utworzonego z inicjatywy Pani Magdy zatytułowanego „Gospoda pod choinką” . W kolejnym moim tekście pt. „Nigdy nie jest za późno, by uwierzyć” starałam się poruszyć istotne wg mnie problemy, które mogą dotknąć każdego z Nas. Jestem ciekawa jakie wrażenie zrobi ono na czytelnikach. Już trzecie opowiadanie... może teraz czas już na coś własnego? ;)

W Ostatnich dniach grudnia na nowo odnalazłam swoją pasję i motywacje do dalszej pracy. Nie tylko jeśli chodzi o bloga, ale także moje pisanie. Wiele zmian nastąpiło też w kwestii myślenia o moich marzeniach, tych mniejszych i większych za sprawą artykułu Gosiarelli :) Nabrałam wiary, że wszystko, czego pragnę, jest do spełnienia i przystąpiłam do działania :D

Znów rok pełen wrażeń za mną :) Mniej książkowych, ale równie znacznych w moim życiu. Jeśli chodzi o przeczytane książki bez problemu polepszyłam swój wynik z zeszłego roku, ale nie dobrnęłam do wyznaczonej liczby 52 – przeczytałam 50 książek. Na KSIĄŻKACH-MEME pojawiły się 24 recenzje przeczytanych przeze mnie powieści. W 2014 roku chciałabym nie tylko spełnić marzenia, ale i patrząc na niego jako książkoholik – nadrobić zaległości z powieściami, które od dawna stoją na mojej półce i zacząć częściej wypożyczać publikacje w bibliotekach.

Ze swojej strony pozostało mi jeszcze tylko życzyć niezwykłego 2014 roku, który wyraźnie zapisze się w Waszym życiu! :D