czwartek, 29 listopada 2012

Stosy, czyli to, co będę czytać w grudniu ;)

Dziś, choć zaczęłam pisać recenzję, nie udało mi się jej skończyć. Ostatnie dni były niezwykle intensywne i mijały nie tylko pod znakiem szkoły, ale także z blogiem i pisaniem w tle. Był to też czas planowania świątecznych podarunków. Ale nie o tym dziś mowa! Postanowiłam przypomnieć o sobie i zaprezentować Wam co będę czytać w najbliższym czasie, kiedy za oknem powoli zacznie padać śnieg ;)

Niech więc apetyt rośnie w miarę jedzenia - pierwszy stos zawiera egzemplarze recenzenckie wyprane oczywiście nie przypadkowo (od dołu):


Czy było warto? Odyseja dżinsowych kolumbów” Liliany Arkuszewskiej to pozycja mająca w sobie coś z literatury podróżniczej, troszeczkę z przygodowej, a na dodatek z literatury faktu – opowieść emigrantki. Książka, choć bałam się, że nie przypadnie mi do gustu, jest pisana naprawdę dobrym językiem i szybko ją się czyta (od Novae Res)
Ostatnia spowiedź tom I” Niny Reichter to z kolei powieść młodzieżowa, będąca hitem internetu. Kiedy moja siostra zobaczyła tą lekturę, chciała zacząć czytać ją przede mną. (od Novae Res)
Słowa i światy. Rozmowy Janiny Koźbiel” zaciekawiły mnie samym faktem, iż kilku z czternastu autorów, z którymi rozmawia Pani Janina piszą naprawdę niezwykle lub są popularni wśród wyrafinowanych czytelników. (od Portalu Sztukater)
Zawsze o tym marzyłam” Rity Golden Gelman uwielbiam powieści podróżnicze i jestem ogromnie ciekawa, jak wygląda mieszkanie „na walizkach” wg Autorki (od Pascala)
Zablokowany Formuła 1” Haasa Wolfa choć Formułę 1 oglądam rzadziej od piłki nożnej nie mogłam sobie odpuścić pozycji z charakterystycznym warkotem z toru wyścigowego w tle ;) (od Portalu Sztukater).

Teraz czas na pozycje równie apetyczne – stos biblioteczny (od dołu):

M jak Mickiewicz” Tomasza Łubieńskiego to publikacja, którą wypożyczyłam, aby dogłębnie poznać postać polskiego Wieszcza narodowego Adama. Choć lekcje polskiego niejako wymogły na mnie tą lekturę, nie żałuję – zapowiada się naprawdę ciekawie.
Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza lektura szkolna, którą każdy powinien przeczytać. Nawet nie dlatego, że czytamy ją w szkole, ale przede wszystkim z patriotycznego obowiązku.
Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” Doroty Masłowskiej do przeczytania tej pozycji zachęciła mnie Kreatywa. I choć przyznaję, że pozycja jest wyznaniem, podoba mi się nietypowy styl Pani Doroty.
Kalamburka” Małgorzaty Musierowicz to kolejna część z cyklu „Jeżycjady”, która stanęła na mojej drodze, a która mnie zaskakuje (pod względem treści) ;)

Teraz czas na gwóźdź programu – zakup własny, którego nie oddam za żadne skarby świata:


I tak notka dobiegła końca. Jutro, jeżeli uda mi się przed meczem (a jeżeli nie to późnym wieczorem) opublikuję recenzję niezwykłej książki -Bilbordu” J. D. Bujak.

A! I zapomniałabym wspomnieć - przepiękne zakładki, które znajdują się na każdym zdjęciu to wygrana u Magdy Polakow. Uwielbiam je ;)


wtorek, 13 listopada 2012

[106] Richard Paul Evans „Szukając Noel”

Wyd. Znak,
Kraków 2006, 296 str.
Ocena: 10/10 Perełka

Nasze życie, które toczy się lepiej i gorzej, często zmienia się, kiedy na swojej drodze spotykamy wyjątkowych ludzi. Często nie zdajemy sobie sprawy o ich wartości, o tym ile dla nas mogą zrobić i ile dla Nas znaczą. Czy warto wierzyć w to, że przyjaciele, których poznajemy w najbardziej nietypowych warunkach (np. w sklepie obuwniczym) , są Nam z góry przeznaczeni by zmienić nasze dotychczasowe życie?

Gdy Mark był jeszcze dzieckiem, mama opowiadała mu, że anioły czasem przebierają się za ludzi i schodzą na ziemię. Jednak, kiedy dorasta, powątpiewa w te słowa. Dopiero upadek na samo dno pozwala mu uwierzyć, że jedno niezwykłe zdanie nie było żadną bajką, ale najszczerszą prawdą. Świat Marka zostaje zburzony w kilka chwil – umiera jego matka, ojciec nie chce go widzieć, zostawia go dziewczyna, a na dodatek zostaje usunięty ze studiów. Jest życiowym nieudacznikiem. Kiedy jet pewny, że to koniec spotyka ją – doświadczoną przez los i skrzywdzoną w dzieciństwie , jednak skłonną do pomocy innym dziewczynę, która przywraca mu nadzieję. Czy mroczne wydarzenia z przeszłości muszą rozdzielić ich na zawsze?

Richard Paul Evans to amerykański pisarz, którego wszystkie jedenaście powieści gościło na listach hitów „The New York Timesa”. Nakład jego powieści sięgał kilkunastu milionów, a pozycje zostały przetłumaczone na dwadzieścia dwa języki. W Polsce nakładem Wydawnictwa Sonia Draga ukazały się: Słonecznik (2006) oraz Doskonały dzień (2006). To laureat wielu nagród literackich, a także społecznik, który aktywnie angażuje się w charytatywne. Za pracę w założonej przez siebie organizacji został uhonorowany „Washington Times Humanitarian of the Century Award” oraz „Volunteers of America National Empathy Award”. Na co dzień mieszka w w Salt Lake City, w stanie Utah z żoną Keri i piątką dzieci.

Po lekturze „Stokrotek w śniegu” wiedziałam, że zbyt długo nie wytrzymam bez magnetycznej prozy Pana Richarda Paula Evansa. Jego w pełni życiowe historie owiewa jakaś tajemnica, zagadka, urok, który przyciąga czytelnika jak magnez. Przeczytasz jedną powieść, która Tobą wstrząśnie i już masz ochotę na kolejną – tak właśnie było ze mną. Choć bywają autorzy, których pozycje chłonę jedna za drugą, nie zawsze czuję tą iskierkę, to „coś”. Wydaje mi się, że zależy to też od gatunku literatury. Maleńki „zapalnik” w przypadku książek zabłysną dopiero po raz pierwszy od czasów lektury mojego ukochanego cyklu... ;)
Pan Richard Paul Evans

Kiedy życie Marka lega w gruzach, wszystko wydaje się być jednoznaczną klęską i mężczyznę nachodzą myśli o popełnieniu samobójstwa, pojawia się ona. Niezwykła, niespotykana – ale nie w tym jak wyglądam (bo nie wygląd najważniejszy w życiu) – ale w swym zachowaniu i umiejętności pokrzepienia słowem rozżalonego serca i zranionej duszy. Niepozorna, a tak naprawdę wielka dziewczyna, która ratuje go przed śmierciom i dająca nadzieję na kolejne dni. Czy może... czy anioły naprawdę przebierają się za ludzi i schodzą na ziemię?

"Pamiętam, że kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, mama powtarzała mi często, iż każdy człowiek przychodzi na świat w jakimś celu."

Każdy miewa chwile, w których w głowie krążą jedne i te same myśli: „Nie udało się. Jestem do bani. To moja wina. Tego nie uda się naprawić”. Często są to nie tylko te błahe sprawy, które mimo wszystko nie powinny spędzać snu z powiek, ale też coś poważniejszego, coś, co powoduje, że nasze życie nie będzie już takie samo jak dawniej, że nie będziemy mogli dawać z siebie maksimum. W takiej sytuacji niezbędny jest ktoś, kto pokrzepi przede wszystkim słowem, postara się zrozumieć sytuację, w jakiej jesteśmy i nie będzie niczego oceniał. Ktoś życzliwy... Na taką osobę właśnie natrafia Mark. Macy, mimo tego co przeszła w życiu jest silną i pałającą energią i entuzjazmem dziewczyną, która z pewnością zdobywa sobie serca czytelników. Wydaje się na tyle normalna, iż człowiek z czasem zaczyna się zastanawiać, czy i na jego drodze nie pojawił się właśnie ktoś taki niepozorny, a jednak tak wiele znaczący...

Zachowuj się naturalnie, zaufaj sobie. Wtedy cokolwiek zrobisz, będzie to dokładnie to, co powinnaś była zrobić.”

Od początku ciekawiło mnie kim będzie tytułowa Noel, zwłaszcza, że koleżanka, która czytała, nie chciała mi szepnąć ani słówka na ten temat. Po lekturze – strasznie jej za to dziękuje, bo bez ciekawości, która mną władała i odrobinki zaskoczenia pozycja nie wywarłaby z pewnością na mnie tak ogromnego wrażenia ;) Cieszę się, że oprócz magi tajemniczości Autor postawił na magię Świąt Bożego Narodzenia, które od wiek wieków sprawiają ludziom tyle przyjemności, dzięki możliwości spędzenia ich z najbliższymi.

"Być może za wszystkimi pieśniami, wierszami i historiami o Bożym Narodzeniu to właśnie się kryje - dążenie do rzeczy, która każdemu człowiekowi wydaje się najlepiej znana i najbliższa. Każdego roku śpiewamy dokładnie te same pieśni, przygotowujemy takie same dania, bierzemy udział w tych samych tradycyjnych rytuałach, by poczuć, że istnieje na ziemi miejsce, które możemy nazwać domem. Bo każdy człowiek szuka przecież własnego domu."

Ponownie autor
Marka i Macy łączą poszukiwania tajemniczej Noel, które jednocześnie powodują nieco inne poszukiwania. Są to mianowicie poszukiwania samego siebie, których to czytelnik również dokonuje podróżując z bohaterami szlakiem ich historii życia. Dzięki parze młodych ludzi niejako zatrzymujemy się na chwilę, by zastanowić się czy i Nam coś nie umknęło, czy nie było zbędne słów, spojrzeń, zachowań, a nawet bólu, którego doznaliśmy lub którym obarczyliśmy drugą osobę. Wbrew pozorom opowieść o poszukiwaniu części siebie przez Macy, nie jest tylko historią jej egzystencji, ale także każdego z Nas, bo przecież nieznane są nikomu minione i nadchodzące zakręty losu.

Zastanawiam się często jak to się dzieje, że podczas gdy ciężkie doświadczenia jednych ludzi hartują, innych pozostawiają złamanych i zgorzkniałych. Znalazłem kiedyś w jakiejś książce celne porównanie: ten sam podmuch jeden płomień gasi, a drugi wzmacnia. Nadal nie wiem jakim ja jestem płomieniem.”

Przyznaję, ze niezwykle związałam się z bohaterami i każdą ich chwilę przeżywałam bardzo osobiście czując się, jakbym tak jak Macy poszukiwała czegoś, co dawno utraciłam, czegoś o czym zapomniałam. Macy nie szukała jedynie Noel, ale przede wszystkim radości, którą mogła z nią dawniej dzielić, kiedy były swoimi wzajemnymi cząstkami bytowania. Wydaje mi się, że każdy staje na takim rozdrożu życiowym zastanawiając się kiedy, jak i gdzie stracił coś dla niego ważnego i dlaczego tak trudno to przywrócić.

Podsumowując, muszę powiedzieć, że potrzebne są takie książki jak ta niewielka powieść Pana Richarda Paula Evansa. Pozycje, które dają nadzieję na nowe lepsze jutro dla tych którzy ciepią, wiarę w to, iż nasze życie nie jest takie „do bani”, a jednocześnie utwierdzają w przekonaniu, że warto docenić to co mamy. Myślę, że publikacja to świetny motywator na trudne chwile, które dopadają każdego z Nas ;)

Skoro mowa o motywatorach – polecam obejrzenie TEGO filmiku ;)

piątek, 2 listopada 2012

Wywiad z Panem Jackiem Getnerem – Autorem zbioru opowiadań „Brzydka miłość”

Zanim zniknęłam na jakiś czas z blogowego świata, przeprowadziłam wywiad z przemiłym Panem Jackiem Getnerem i niezwykle błyskotliwym obserwatorem otaczającego świata. W swoim czwartym wywiadzie z kolejnym niesamowitym polskim pisarzem powracam w formie tradycyjnej – pisanej. Mimo to, chciałabym spróbować wywiadu video po raz kolejny ;) Przyznam, że, kiedy po raz pierwszy przeczytałam odpowiedzi Pana Jacka byłam nie tylko zaskoczona i zadowolona. Już nie mogę się doczekać, kiedy zostanie wydana seria, o której wspomina autor. Jaka? Przeczytajcie sami ;D

Pan Jacek Getner


Meme: Witam serdecznie Panie Jacku i uprzejmie dziękuję, że zgodził się Pan odpowiedzieć na kilka moich pytań. Zbiory opowiadań drastycznie różnią się od powieści, którymi rynek wydawniczy jest wręcz zalewany. Fundamentalna różnica tkwi w tym, że autor musi mieć nie jeden, ale kilka pomysłów na fabułę. Skąd czerpał Pan swoją inspirację? Są to historię wysnute wyobraźnią czy może pisane życiem?

Jacek Getner: Niezależnie od gatunku, jaki uprawiam, to inspirację czerpię zawsze z życia. Ja to życie tylko przetwarzam literacko, bo jednak nie pisuję reportaży. A jeśli chodzi o te opowiadania, to właściwie wszystkie te historie zdarzyły się naprawdę. Kilka z nich zasłyszałem. W niektórych opowiadaniach połączyłem dwa, trzy różne zdarzenia w jedną historię. Zdecydowana większość tych opowiadań jest jednak autobiograficzna. Przy czym, zastrzegam, ja nie przeżywam aż tak wiele, jak mogłoby się wydawać po ich lekturze. Ja jedynie trochę więcej zauważam. Bo pisarz, żeby pisać o ciekawych rzeczach, nie musi przeżyć wiele więcej od innych, musi więcej od nich zauważać. Pięknie ujął to w swoich „Szkicach piórkiem” Andrzej Bobkowski. „Prawdziwy pisarz to nie ten, który dobrze pisze – to ten, który najwięcej dostrzega.” Ta maksyma stała się dla mnie mottem mojego pisania.

Meme: Tak wiele utworów zawartych w jednej książce może sprawić, że autor ma możliwość manipulacji nie tylko emocjami czytelnika, ale również stylem. Niestety bywa też często, że ten język jest gorszy w poszczególnych opowiadaniach. Jednak Panu udało utrzymać się równy poziom. Jest na to jakaś recepta? Potrzeba więcej rozumu czy może serca? ;)

Jacek Getner: Potrzeba dużo treningu. Każdy zawód wymaga wprawy, ciągłego doskonalenia umiejętności. Tylko dzięki temu można dojść do wysokiej formy w jakiejkolwiek profesji. Ja pisze bardzo dużo, czasem mam wrażenie, że nawet za dużo. Ale dzięki temu udaje mi się utrzymywać w moim pisaniu „równą formę”

Meme: Każdy moment z życia ludzi, który Pan opisał, ma w sobie to „coś”. Jeden poucza, drugi zaskakuje. Czy kiedy zaczynał Pan tworzyć ten zbiór, było w zamiarze pouczyć czytelnika i wstrząsnąć nim, pokazując co może się stać w następstwie jego czynów?

Jacek Getner: Kilka pierwszych opowiadań powstało z myślą o konkursie na krótkie opowiadanie, który swego czasu ogłosiła „Polityka” i Jerzy Pilch, jedno z nic zostało nawet laureatem tego konkursu („Mój kolega Rainman”). Wtedy nie myślałem jeszcze kompletnie o tym, że może powstać z tego zbiór opowiadań. Ale ponieważ ogłoszenie wyników konkursu przeciągało się, postanowiłem coś zrobić z tymi opowiadaniami. Założyłem blog, zacząłem je publikować. Ponieważ spotkałem się z bardzo pozytywnym odbiorem i dużym zainteresowaniem, zacząłem tworzyć kolejne opowiadania. I po dziś dzień, choć już teraz pisuje te opowiadania rzadziej, niż uprzednio, staram się, żeby każde miało w sobie to „coś”. Zaskakiwało lub dawało do myślenia a najchętniej, gdyby udało się obie te rzeczy połączyć.

Pozycja, którą czytałam
Meme: Przyznam, że z trudem byłby wybrać mi jednego osobnego faworyta wśród tych trzydziestu utworów. Czy Pan ma swoje ulubione opowiadanie? Dlaczego uważa je Pan za inne, sentymentalne, a może nawet lepsze od pozostałych?

Jacek Getner: Chyba za takie ulubione uważam „Brzydką miłość”. Ale nie dlatego, że szczególnie podoba się mnie, tylko dlatego, że zauważyłem, że wywiera największe wrażenie na bardzo różnych czytelnikach. A dla mnie szalenie ważne jest to, jak odbierają mnie czytelnicy. Na przykładzie tego opowiadania zrozumiałem też po raz pierwszy, jak warto słuchać opinii sowich czytelników. W swojej pierwotnej wersji kończyło się ono nieco innymi zdaniami. Miało wyrażać dokładnie to samo, ale po komentarzach czytelników zauważyłem, że nie zostałem właściwie zrozumiany. Dlatego błyskawicznie je poprawiłem i tym razem okazało się, że dobrze wyraziłem to, co miałem na myśli.

Meme: Skoro istnieje lider, jestem ciekawa czy wytypowałby Pan również słabsze ogniwo.

Jacek Getner: Tak, jest na pewno kilka takich słabszych ogniw, słabszych zresztą z różnych względów. Ale nie lubię o nich mówić.

Meme: Jedna z historii wywołała we mnie jednocześnie zdziwienie, a zarazem uśmiech. Mi również, tak jak głównej bohaterce opowieści, zdarza się (ale tylko w wyjątkowych przypadkach) czytywać zakończenie wcześniej, a potem mówić, że byłam tego pewna. Dlatego strasznie zaintrygował mnie ten zakręcony thriller, który „pokonał” Hanię. Wiem, że pisuje Pan też dłuższe utwory, dlatego nie omieszkam się spytać: Czy istnieje on naprawdę? Jeśli tak, to: Czy faktycznie jest aż nieprzewidywalny?

Jacek Getner: Tak, istnieje naprawdę, choć na razie nie ukazał się on, z różnych względów, drukiem. Myślę, że zakończenie jest rzeczywiście nieprzewidywalne. Generalnie suspens uczyniłem znakiem firmowym mojego pisania i bardzo staram się zawsze zaskoczyć czytelnika na końcu. Niektórzy mają mi to za złe, uważając, że to zagrania pod publiczkę. Ale ja się tym nie przejmuję, bo całą swoją twórczość przeznaczam „pod publiczkę”. Nie piszę bowiem dla siebie, ale dla moich czytelników.
A sytuacja podobna jak z Hanią powtórzyła się raz jeszcze, tym razem w przypadku sztuki teatralnej. Przed jej publicznym czytaniem usunąłem z niej ostatnie zdanie. Po czytaniu zapytałem widzów, czy się domyślają, jak ono brzmiało. Nie odezwał się nikt. A gdy je wypowiedziałem na głos, jedna z widzek z radością oznajmiła, tak jak Hania, „wiedziałam”.


Meme: Pisarz to również człowiek. Dlatego chciałabym zapytać: Czy poza pisaniem, które z pewnością stanowi Pana największą pasję, ma Pan jakieś inne hobby? Czy jest coś co sprawia, że zapomina Pan o otaczającym świecie?

Jacek Getner: Przede wszystkim rodzina, moja żona i syn, są moim największym „hobby”. A oprócz tego wędkarstwo, zbieranie grzybów i w ogóle wszystko, co pozwala na fajny, aktywny kontakt z przyrodą.

Meme: Teraz czas na pytanie dość kontrowersyjne, które zadawałam już kilku autorom w rozmowach z nimi: Co sądzi Pan na temat polskiej literatury, a przede wszystkim tego, że czytelnicy chętniej sięgają po książki napisane przez zagranicznych pisarzy?

Inna z książek Autora
Jacek Getner: No cóż, przyznam szczerze, że mam na ten temat od wielu lat dość wyrobiony pogląd, który obejmuje nie tylko pisarzy ale również dramatopisarzy. I jest to pogląd niezbyt pochlebnych dla naszych twórców. Generalnie mam wrażenie, że bardzo często lekceważą oni odbiorców. Wspierają ich w tym wydawnictwa i teatry.

Nie tak dawno byłem na publicznym spotkaniu z właścicielką jednego z największych wydawnictw, która rwała włosy głowy, że Polska jest jedynym krajem Europy, gdzie rodzimi autorzy przegrywają walkę o czytelnika z twórcami zagranicznymi. Narzekała na polskiego czytelnika, że tak mało zainteresowany jest literaturą krajową. Sęk jednak w tym, że pierwszy bym jej żałował, gdyby nie fakt, że to właśnie jej wydawnictwo wydało całe mnóstwo „antyksiążek” polskich autorów, gdzie najważniejszy była „zabawa z językiem”, „dekonstrukcja”, „demitologizacja” czyli, ogólnie rzecz ujmując tzw.: „poziom artystyczny”. Za to ciekawa, sprawnie opowiedziana, uniwersalna historia schodziła na dalszy plan, albo jej w ogóle nie było. A żeby zarobić na te „antyksiążki”, których nie chciał nikt kupować, czy nawet czytać, wydawała dobrą literaturę zagraniczną, która rozchodziła się w przyzwoitych nakładach…

Kilka lat temu z optymizmem patrzyłem na pojawianie się polskich bestsellerów, które, miałem nadzieję, że odwrócą tendencję. Ale tak się nie stało, autorzy bestsellerów raczej nie potwierdzają się w kolejnych pozycjach. I nie wiem, czy ta tendencja ma szansę się odwrócić, bo polski czytelnik, mam wrażenie, jakoś bardzo się przyzwyczaił, że polski autor może napisać coś dobrego tylko na zasadzie wyjątku i z reguły trzeba go omijać szerokim łukiem. Ostatnio, z wielką radością, ale też z pewnym rozbawieniem, czytałem blogowe recenzje moich utworów, w których recenzenci z pewnym zdziwieniem odkrywali, że polski autor może pisać w sposób przystępny i ciekawy, dobrze opowiedzieć jakąś historie, zaskoczyć czytelnika. Tak jakby była to rzeczywiście rzadkość warta podkreślenia. A to przykre. Bo przecież zanim przyszły dwa noble za poezję, pierwsze dwa były za literaturę, którą się świetnie czyta…
Generalnie jest to temat rzeka na dłuższy esej, więc nie ma sensu, bym go alej rozwijał w tym wywiadzie.

Meme: I na koniec – Czy w najbliższym czasie planuje Pan wydanie w wersji papierowej czegoś nowego, dotąd nie znanego, choć w maleńkiej części czytelnikowi? A może mole książkowe będą mogły szukać w księgarniach pozycji, której fragmenty były publikowane na blogu?

Jacek Getner: tak obecnie pracuje nad czymś, co jest znane niewielkiej części czytelników. Tworzę coś, czego mi brak w polskiej literaturze a mianowicie postać genialnego detektywa. Kogoś na kształt Sherlocka Holmesa i Herculesa Poirot. W mojej postaci dołożę do dwóch wzmiankowanych panów łobuzerski urok porucznika Borewicza i irytujący charakter doktora House’a. W chwili obecnej mam zaprojektowanych czternaście książek, w każdej z nich mój bohater będzie rozwiązywał trzy zagadki, o mniej lub bardziej kryminalnym charakterze.
Wszystko będzie narysowane dość lekką, pastiszową kreską, pod którą jednak będzie się kryło ważne, ciekawe tło. Uważny czytelnik je dostrzeże, temu mniej uważnemu nie powinno ono przeszkadzać w czytaniu

Meme: Bardzo serdecznie dziękuję Panu, że zgodził się Pan odpowiedzieć na moje, jakże zawiłe, pytania oraz publikację rozmowy na moim blogu ;)

Jacek Getner: Cała przyjemność po mojej stronie ;D

Cieszę się, że powróciłam do przeprowadzania wywiadów, do pisania i czytania. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku uda mi się przeprowadzić choć jedną rozmowę z pisarzem ;)

Dziś na blogu zagościła także nowa, bardziej jesienna i już nie tak „cukierkowa” grafika. Dwa zdjęcia są mojego autorstwa, a środkowe pochodzi STĄD ;) Nowy wystrój to efekt nowej siły, która została we mnie tchnięta i motywacji do działania, którą zawdzięczam nie tylko rodzinie i przyjaciołom, ale też życzliwym słowom wielu blogerów ;)