niedziela, 1 marca 2015

Beata Gołembiowska "Malowanki na szkle"


Wydawnictwo COMM
Poznań 2014, 300 s.
Ocena: 7/10 Dobra 

W górskim krajobrazie to nie zazielenione szczyty czy zapach świeżego powietrza owiewającego ciało mnie zachwyca. Ogromny spokój, uczucie błogości, a zarazem otwarty umysł - wśród ścieżek wiodących ku wierzchołkowi, z którego możemy obserwować piękno otaczającej nas natury, odrywamy się na chwilę od codzienności. Przeżycia, jakich dostarcza człowiekowi wspinaczka, spacery i życzliwość tubylców - to czaruje szczególnie. Cieszę się, że ta magia gór została wykorzystana do stworzenia "Malowanek na szkle" - historii przepełnionej emocjami...

Beata Gołembiowska to pisarka, która w zeszłym roku urzekła całą blogosferę swoją emocjonalną opowieścią "Żółta sukienka". W krótkiej formie zagrała na uczuciach czytających, wprawiając w mimowolne wzruszenie. Po lekturze jej książki czytelnik nie mógł ot tak odłożyć publikacji na półkę - w końcu pozostawiła wyraźny ślad w sercu. W 2014 ukazała się druga z powieści napisanych piórem pisarki pochodzącej z Poznania, która w 1989 roku wyemigrowała do Kanady. Pani Beata studiowała w rodzinnym mieście biologię środowiskową, a przed emigracją mieszkała z mężem i dziećmi w Radomiu.

Jola od lat zajmuje się arachnologią. Wykładnie na Uniwersytecie, poświęca swoje życie nauce o pająkach i spotkaniom ze studentami. Poza tym interesuje się hinduską, lub wędrować górskimi ścieżkami i ujmuje ją taniec i śpiew górali. To właśnie w czasie wyjazdu w Tatry poznaje Jędrka. Będąc grubo po czterdziestce w końcu zaczyna marzyć o o miłości, której nigdy nie zaznała od matki. Dopiero z czasem zdaje sobie sprawę jak brakowało jej tego matczynego uczucia. Czy odnajdzie je w Murzasichlu? Tak rozpoczyna się opowieść o kobietach i mężczyznach, których życie doświadczyło. Losy bohaterów - Joli i Michaliny oraz mieszkańców górskiej chaty - Heli, Bartka i Jędrka, przeplatają się, tworząc barwną opowieść.  

"[...] moja samodzielność była skorupą ochronną stworzoną przez lata usilnych starań. Zdawało mi się, że wystarczą mi przyjaźnie i pasja zawodowa. W tym momencie, na tych schodkach poczułam, że zawsze tęskniłam do prawdziwej, matczynej miłości."*

Pierwsze fragmenty książki idealnie zarysowują całą sytuację i po zaledwie kilku stronach czytelnik wkracza w świat wykreowany przez Gołembiowską. Pisarka niespiesznie prowadząc czytelnika niemal za rękę przez czeluście pamięci kolejnych bohaterów tworzy prostą, niepretensjonalną opowieść o wszystkich barwach życia - tych lepszych i gorszych. Tytuł podsuwa mi na myśl, że nasza podróż od przeszłości do teraźniejszości jest jak odkrywanie barw i warstw farby na obrazie stworzonym przed laty. Tutaj także fundament historii ma swoje źródła w tym, co minione.
Pani Beata Gołembiowska [źródło].

Narrator, który zmienia się w kolejnych rozdziałach powieści opowiada zwykle o wydarzeniach, które już miały miejsce. Całość stanowi więc swego rodzaju "wspominki", które często, jak to bywa, są niezwykle fragmentaryczne. Pomysł zmieniającej się perspektywy w opisywaniu rzeczywistości był jak najbardziej trafiony. Dzięki temu czytelnik ma okazje poznać każdego z bohaterów "od środka". Początkowo byłam przekonana, że będą "mówić" jedynie kobiety. Rozdziały pisane "męską" ręką jednak bardzo mi się spodobały i sprawiły, że "Malowanki na szkle" nie są jedynie powieścią o kobietach, ale i mężczyznach, którzy również stają twarzą w twarz z trudnymi wyborami.

Przyznam, że równie mocno, jak miejsce rozgrywania się akcji upodobałam sobie fragmenty związane z tworzeniem obrazów. Uwielbiam malarstwo i fakt, że właśnie na sztuce budowana jest cała opowieść, był dla mnie niezwykle znaczny. Z nadzieją czekałam na momenty, w których będzie opisywany sam proces tworzenia i nie zawiodłam się. Adam, Jędrek i Hela - trójka artystów, którzy różnili się od siebie stylem i motywami, z jakimi chwytali pędzel, malują z równie wielką pasją i zaangażowaniem. Autorka idealnie przelewa natomiast na papier ich intencje, pragnienia i uczucia.

"Spojrzałem na ledwie zaczęty obraz - kilka maźnięć pędzlem na kremowym podkładzie. Był to widok, który zawsze podnosił mi poziom adrenaliny i rozbudzał wyobraźnię to tego stopnia, że wpadałem w amok i - prawie bez snu i jedzenia, tylko pijąc duże ilości wody - pracowałem do końca, aż wreszcie mogłem ujrzeć to, o czym marzyłem."*
  
Jedynym minusem powieści jest dziwne urwanie, którego nijak nie mogę zrozumieć. Momentami wydaje się, że zdarzenia następują zbyt szybko. Brakuje czegoś pomiędzy zdaniami, jakby celowo zostało wykasowane. Oczywistym jest fakt, że nie każdy szczegół w życiu jest istotny, ale moim zdaniem miesiące przemijają z zawrotną prędkością. Te zabieg, choć jak najbardziej właściwy dla charakteru opisywanych wydarzeń, czasem zwyczajnie denerwuje, a w umysł wkrada się niepokój. W takich chwilach zwątpienia w celowość akcji pisarka momentalnie jakby wyczuwała naszą wątpliwość, kierując myśli w stronę bohaterów, spisując znamienne dla ich życia wydarzenia. Może i to było celowe? :)

Decyzje Joli były dla mnie często zaskakujące. Z każdą stroną uczyłam się akceptować jej poczynania - była bohaterką, która nigdy nie postępowała tak, jakby się spodziewał czytający. Była to jednocześnie jej wada i zaleta. Z sympatią zaczęłam na nią dopiero spoglądać, gdy stworzyła niepojętą więź z Helą - ujmującą góralką z krwi i kości. Były niemal jak matka i córka.
 
Prócz Heleny, którą polubiłam z całego serca mimo błędów przeszłości, pozytywnie w moim odczuciu wypadła postać Wandy.Przez wielu może niezauważona, niedostrzegalna szara myszka, ale jakże ważna w życiu Joli. Choć miała mnóstwo własnych problemów, potrafiła słuchać i być dla przyjaciółki swoistą studnią, gdzie wrzucała woreczki z problemami, by móc odejść z oczyszczoną głową i sercem pełnym radości. Ujmował mnie jej zaangażowanie w rodzinę, a zarazem ciekawiła pasja muzyczna, którą dopiero po jakimś czasie postanowiła pielęgnować.

Kadr z filmu zwiastującego premierę "Malowanek na szkle".
"Kochamy obce osoby, a najbliższych nie potrafimy. I wyrzuty sumienia nic nie pomogą. Trzeba zostawić je za brzózką.
- Gdzie? – spojrzałam na nią ze zdumieniem.

- Mój dziadek, Franciszek, kiedy miał jakieś problemy, to zwykł brać skrzypki i szedł nad potok, gdzie rosła stara brzoza. Opierał się o nią i grał tak długo, aż zapomniał o wszystkich kłopotach."*

Najbardziej w pamięć zapadł mi jednak wątek Michaliny. Fakt zbieżności imion na pewno jakoś wpłynął na mój stosunek do tej postaci, ale to rozterki, lęki i sama historia kobiety dogłębnie mnie poruszyły. Matka Joli, z którą nie łączyła ją szczególna wieź emocjonalna okazała się bohaterką, która bała się utraty, dlatego też rezygnowała z przywiązania nawet do córki. W chwili, gdy zaczynamy czytanie wydaje nam się przysłowiową kulą u nogi Joli. Z czasem przychodzi sympatia, kiedy Michalina opowiada o najtrudniejszej chwili w swoim życiu - śmierci rodziców i momencie utraty brata. 

"Jacuś jeszcze żył, chciał nawet coś siostrze powiedzieć, lecz po kilku minutach skonał. Trzymając cały czas w objęciach martwego chłopczyka, odnalazła ciała rodziców. Śmierć ojca i matki dotarła do jej świadomości, ale z utratą braciszka nie mogła się pogodzić."*

"Malowanki na szkle" to powieść, która powinna zachwycić wielu, jednak bez rozgłosu medialnego nie trafi w ręce czytelników w całej Polsce. A szkoda, bo to kolejna pozycja tej pisarki, która zasługuje na równie ciepłe przyjęcie. Mam nadzieję, że piękny zwiastun powieści, w którym przy każdym oglądaniu zakochuję się od nowa oraz recenzje blogerów sprawią, że prozą Gołembiowskiej zainteresuje się znacznie więcej osób i kolejne książki (a wierzę, że takie będą!) od razu zdobędą uwagę książkoholików :) 

Po lekturze nie czujesz się wbity w fotel, Twoje oczy nie są wilgotne, ale serce nadal pozostaje w ogromnym poruszeniu. Pani Gołembiowska kolejny raz stworzyła zwykła opowieść, która czyni niemały zamęt w psychice, sprowadza na nas chwile refleksji. Tak jak Adam, oczyma wyobraźni siedzimy "z duszą na ramieniu" wpatrzeni w widok za oknem. W uszach słyszymy muzykę, która w rzeczywistości dochodzi z naszego wnętrza. Taj jak bohaterowie zaczynamy rozmyślać nad przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Emocje, które wywołała powieść są trudne do opisania - ale zdecydowanie było warto poczuć to "coś", które nie pozwala odwrócić głowy od tytułu, okładki, malunków na szkle i górskich krajobrazów. :)

*Cytaty pochodzą z książki Beaty Gołembiowskiej "Malowanki na szkle", kolejno ze stron: 47, 148, 46, 3. 

A poniżej zwiastun, o którym wspominałam :)

  

4 komentarze:

  1. Pięknie dziękuję autorce za tak wnikliwą i dobrze napisaną recenzję. Cenię ją sobie szczególnie też za słowa krytyki, które dają mi wskazówki do mojego dalszego pisania, szczególnie co powinnam pogłębić, aby czytelnik naprawdę zżył się z postaciami. Recenzja daje pełny obraz "Malowanek na szkle" i jestem pewna, że czytelnik po jej przeczytaniu dobrze wyczuje, czy lektura książki to jego "klimaty".

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam podstawowe pytanie: czy dużo jest fragmentów odnośnie pająków? Mam straszną arachnofobię i unikam wszystkiego, co związane z tymi strasznymi zwierzętami. Poza tym książka wydaje się warta uwagi. Znam twórczość pani Beaty i "Żółta sukienka" też mnie urzekła ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O pająkach jest tylko jeden mały fragment. Pani Kasiu, spokojnie może Pani sięgnąć po Malowanki!

    OdpowiedzUsuń
  4. W tej chwili nie ma czasu jakoś specjalnie na czytanie, ale myślę, że i tak raczej nie sięgnę po tę pozycję ;)

    OdpowiedzUsuń

Mały ślad po Tobie = Wielki uśmiech na mojej buzi ;)