środa, 24 grudnia 2014
niedziela, 14 grudnia 2014
[165] Jacek Getner „Pan Przypadek i Korpoludki”
Wydawnictwo
Zakładka,
Warszawa
2014, 234 str.
Ocena:
6/10 Niezła
Wieczna
pogoń za pieniędzmi i sławą to pragnienia dość dużej części
populacji naszego globu. Trofea ustawiane skrzętnie na półce,
droga na szczyt po drabinie kariery w jednej, od lat, firmie to proza
życia kilkudziesięciu procent polskiego społeczeństwa. Zaglądając
w głąb niejednej korporacji można przekonać się, że nie są oni
zwykle zgodną rodziną, pracującą w pocie czoła z takim
zaangażowaniem jak maleńkie mrówki w mrowisku. Między szykami
pracowników niejednej firmy skrywa się przecież zazdrość,
nienawiść i kłamstwa...
Jacek
po ogromnym rozgłosie jaki przyniosła mu sprawa wiceministra
Urbaniaka staje się jednym z najbardziej pożądanych, a
jednocześnie nielubianych osób w kraju. Na dodatek, kiedy u jego
boku niemalże zawsze w Zakrapialni pojawia się Małgosia –
była-nie-była żona wcześniej wspomnianego Urbaniaka, każdy
skrycie ma ochotę znaleźć się na jego miejscu, choć
wspaniałomyślnie wielce pogardza zachowaniem niby-detektywa.
Detektywa, który uważa się za jasnowidza i pogrywa na nosie
policji. Tylko czy ot tak można zrezygnować w środku burzy, która
rozpętała się już dawno? Łoś wierzy, że więcej nie będzie
musiał śledzić Jacka, ale rzeczywistość staje się inna, gdy na
horyzoncie pojawiają się nowe zagadki do rozwikłania.
Pan
Getner to człowiek, który ostatnimi czasy niezwykle zaskakuje
czytelników. Pokazuje, że można pisać nie tylko przyjaźnie dla
serca książkoholika, ale i skutecznie przemieszczając w swej
prozie najbardziej zaskakujące powiązania z wielkimi tego świata.
O sobie pisze, że prócz pisarza jest scenarzystą i dramaturgiem.
Czytającego, który zatraca się w jego lekkim piórze męczy jednak
myśl, że mamy nie tylko dwóch Jacków, ale i dwóch detektywów
wkradających się w przeróżne środowiska. W końcu Pan Getner to
znakomity obserwator świata, który swoimi, często zabawnymi
historiami próbuje pokazać nam prawdę o codzienności.
„[...]
jest kimś w rodzaju Robin Hooda, który gnębi bogatych ważniaków
wywyższających się nad innymi.”*
Mojemu
trzeciemu spotkaniu z Jackiem Przypadkiem, zwłaszcza tak szybko
następującemu po lekturze bardzo dobrej, drugiej części,
towarzyszyła nie tylko ogromna ekscytacja ale i wiele wymagań i
oczekiwań. Bardzo chciałam, by niektóre wątki zostały
rozbudowane, by nadal nie zabrakło tej iskierki, którą zauważyłam
w oglądaniu razem z detektywem świata celebrytów. Wiele mogłam
chcieć, jednak nic nie było ode mnie zależne. Mogłam jedynie
wierzyć, że ludzie są banalnie przewidywalni :)
Pierwsze,
co rzuciło mi się w oczy, gdy wyjęłam książkę z koperty, była
genialna okładka. Pozornie zbyt prosta i jednokolorowa, dawała
wielkie pole do popisu czytelnikowi, który mógł jedynie zgadywać,
jakich ciekawostek „z kraju i ze świata” dostarczy nam tym razem
Przypadek. Powoli kartkowałam kolejne strony, przyglądałam się
detalom. Od razu zauważyłam, jak Pan Getner sprytnie zatytułował
kolejne opowieści. Pisarz nawet nie wie, ile tym drobnym gestem
sprawił mi radości.
![]() |
W obliczu korporacji z wiewiórką :) |
„A
jak się chciało pracować w dużej, międzynarodowej korporacji, to
nie ma czasu na takie głupoty jak życie osobiste!”*
Zadowolona,
długo nie zastanawiałam się nad rozpoczęciem przygody z
„Morderstwem w Orient Espresso”. Przypadek zupełnym przypadkiem
(wiem jak to brzmi) trafia do restauracji, w której znaleziony
został denat z pałeczką wbitą w splot słoneczny. Główny
podejrzany... ugrzązł w maleńkim okienku, a pracownicy korporacji
przytrzymani siłą przez właścicielkę, są ogromnie wzburzeni.
Brawurowo poprowadzona narracja, dbałość o najmniejszy szczegół
działający na wyobraźnię czytającego, sprawiły, że tak jak
podkomisarz Łoś, chcemy dorównać Jackowi. Niestety, tak jak
policjant – jesteśmy o krok za nim. Mimo to, perypetie gości
Orient Espresso, zdolności dedukcyjne i zgoda oraz współpraca
(sic!) policjanta z Przypadkiem wprawiają w niemałe osłupienie.
„Historia
jest nauczycielką życia. Warto poświęcić jej trochę czasu.”*
Nietypowa
sprawa związana z papierosami oznakowana kryptonimem „Zbrodniarz i
kara” zdecydowanie zaskoczyła mnie swoją tematyką. W toku
śledztwa spodziewałam się jakiś „fajerwerków” w rozwiązaniu
bądź zaskakującego obrotu sytuacji w punkcie kulminacyjnym. W
historii, która swoją nazwą bardzo przywodziła na myśl powieść
Dostojewskiego, była jak dla nie zbyt przewidywalna i za mało
ambitna, jak na postać detektywa-jasnowidza, którą wykreował Pan
Getner.
Z
utęsknieniem czekałam zatem na ostatnią sprawę dla Przypadka,
która zyskała miano „Moralności Pana Julskiego”. Przyznam, ze
tutaj od początku znów zaczęłam dobrze się bawić. W głowie
miałam kilka rozwiązań, typowałam kilka osób, ale tylko dwóch
Jacków wiedziało kto wysłał plik. Ta opowieść zyskała na
dodatek dużo kolorytu, z racji, że najwięcej, w stosunku to dwóch
pozostałych, było w niej wątków kontynuowanych z poprzednich
części serii. Poza tym przy opisie zdjęć Julskiego z rybą,
skojarzyła mi się tylko jedna osoba. Kto? O dziwo sam Pan Jacek Getner ;)
„-
No. Powinni zrobić rezerwat z takimi jak ten Sakowicz.
-
Ostatni prawdziwi faceci dla wszystkich prawdziwych kobiet! […]
Człowiek by wpadał do takiego rezerwatu i wiedział, że żyje.”*
Moje
serce w powoli zaczyna skradać jednak Sakowicz, choć sama nie
rozumiałam jego rzekomego uroku. Przez poprzednie dwie części
byłam wierna Przypadkowi, ale Małgosia... Ciężko było mi ja
polubić, a jak w końcu postać spotkała się z moja sympatią za
sprawą sernika.... - sami sprawdźcie, co się stało. Jeśli chodzi
o pozostałych bohaterów – najbardziej zaskoczyła mnie Malwina
(która nieustannie myli mi się z Marzeną). Chyba wszystkich
zaskoczyła. Łącznie z Przypadkiem, pokazując, że ludzie nie
zawsze są banalnie przewidywalni. Ależ mi się podobało to mocne
zakończenie!
![]() |
Wiewiórka miała wyglądać na wystraszoną... |
Nie
jest to w pełnej krasie gorsza część od pozostałych. Pan Getner
przyzwyczaił swoich czytelników do wysublimowanych historii,
niemożliwych rozwiązań i zaskakującego oblicza każdej ze spraw.
Ta ogromna moim zdaniem przejrzystość i nawet trochę błahość
sytuacji w opowieści zatytułowanej „Zbrodniarz i kara” dość
mocno zawiodła. Dopiero kolejna sprawa dla Przypadka sprawia, iż
czytelnik czuje, że detektyw nie popadł w rutynę i „bierze
wszystko, jak leci”. Zdecydowanym plusem jest „Moralność pana
Julskiego”, koronująca moment uwagi dla świata wiecznych
przepychanek o pieniądze i sławę.
„Żeby
nie chcieć niczego zmieniać w swoim życiu, można znaleźć bardzo
wiele przyczyn. Pierwszą z nich jest lenistwo, ponieważ dokonanie
każdej zmiany wymaga zwykle zrobienia czegokolwiek. Drugą może być
konsekwentna niechęć do jakichkolwiek zmian, gdy pewien życiowy
constans zapewnia nam poczucie bezpieczeństwa, jakiego nie chcemy
stracić. Młodszą siostrą tej przyczyny jest zwykły strach przed
tym, co będzie.”*
Podczas
lektury miałam chwile zawahania, momenty, w których nieco zawiodłam
się na kompozycji kolejnej zagadki. Ta książka zdecydowanie ma
mocniejsze i słabsze strony. Nie brak w niej jednak elokwentnych,
często trochę bezczelnych i bardzo odważnych komentarzy Przypadka.
Mimo to, myślę że warto przeczytać i tą powieść. Tym, którzy
nie znają historii, zdecydowanie polecam wszystkie trzy części, a
czytelnikom, którzy wahają się czy trzecia odsłona przygód
Przypadka nie zniszczy ideału detektywa, zalecam zaryzykowanie. Bo
ryzyko czasem się opłaca :)
Książkę
miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości autora - Pana
Jacka Getnera, za co serdecznie dziękuję ;)
*Cytaty
pochodzą z książki „Pan Przypadek i Korpoludki”, kolejno ze
stron: 53, 111, 101, 184, 174.
czwartek, 4 grudnia 2014
[164] Jacek Getner „Pan Przypadek i Celebryci”
Wydawnictwo
Zakładka
Warszawa
2013, 234 str.
Ocena:
8/10 Bardzo dobra
Małe
dziecko podchodzi bliżej, puka w szklaną szybę, za którą
znajdują się ludzie. Jednak to tylko telewizja, fikcja scenarzystów
seriali albo galimatias pragnących życiowego sukcesu i sławy
ludzi. Świat, do którego nijak możemy wedrzeć się biernie
obserwując sytuację z kanapy. Tylko czy warto wkraczać w świat
celebrytów? W końcu tam intryga goni intrygę, a tajemnica,
tajemnicę. Czasem przydaje się wstrząs, który zafunduje ktoś z
zewnątrz, ktoś, kto wcale nie pragną się tam znaleźć. Być może
będzie to detektyw i jasnowidz w jednym, jak było w przypadku
świata stworzonego piórem Getnera.
Jacek Przypadek chcąc nie chcąc po ogromnym sukcesie rozwiązanych spraw minionej opowieści, staje się obiektem zainteresowań najbardziej wpływowych osób w kraju. Nic więc dziwnego, że gdy tylko na planie serialu dochodzi do zagadkowego morderstwa jednego z aktorów, sprawa trafia w ręce młodego detektywa. Szantażowany „szołmen” również decyduje się na usługi detektywa-jasnowidza, choć wcale nie ma zamiaru za nie płacić. Ostatnia sprawa, pozornie banalna – poszukiwania narzeczonego uczestniczki wielu reality show, okazuje się wielce korzystna dla samego Przypadka. Znów powracają znajome postacie, by umilić czytelnikom popołudnie.
Pan Getner to scenarzysta sitcomu „Daleko od noszy” oraz serialu komediowego „Ale się kręci”. Dla mnie jednak jest twórcą wielce intrygującej postaci Jacka Przypadka. Na dodatek pisarz ten jest niebywałym obserwatorem najmniejszych w życiu szczegółów, dzięki którym rodzą się tak mądre opowieści, jak te, spisane w "Brzydkiej Miłości". Pan Jacek jest też jednym z twórców literatury, który zaszczycił mnie odpowiedzią na kilka nurtujących mnie pytań, dzięki czemu powstał wyczerpujący wywiad :)
Z pierwszą zagadką, z którą bohater wplątuje się w świat wpływów, dużych pieniędzy i wielu kłamstw jest kwestia zaskakującej śmierci jednego z aktorów serialu „Miłość i medycyna”, który ginie... na planie ostatniego odcinka, w jakim miał wystąpić. Denat za sprawą swojego odejścia znalazł wśród kolegów i koleżanek wielu wrogów. Niektórym zalazł za skórę jeszcze wcześniej, nim odnaleziono go nieżywego w trumnie niezbędnej do sceny pogrzebu. Kto zapił? Komu zależało na śmierci mężczyzny? Pytań jest wiele, jednak Przypadek zna odpowiedź na wszystkie, przez co czytelnik sam zaczyna poddawać wątpliwości jego rzekome umiejętności jasnowidzenia.
Jacek Przypadek chcąc nie chcąc po ogromnym sukcesie rozwiązanych spraw minionej opowieści, staje się obiektem zainteresowań najbardziej wpływowych osób w kraju. Nic więc dziwnego, że gdy tylko na planie serialu dochodzi do zagadkowego morderstwa jednego z aktorów, sprawa trafia w ręce młodego detektywa. Szantażowany „szołmen” również decyduje się na usługi detektywa-jasnowidza, choć wcale nie ma zamiaru za nie płacić. Ostatnia sprawa, pozornie banalna – poszukiwania narzeczonego uczestniczki wielu reality show, okazuje się wielce korzystna dla samego Przypadka. Znów powracają znajome postacie, by umilić czytelnikom popołudnie.
Pan Getner to scenarzysta sitcomu „Daleko od noszy” oraz serialu komediowego „Ale się kręci”. Dla mnie jednak jest twórcą wielce intrygującej postaci Jacka Przypadka. Na dodatek pisarz ten jest niebywałym obserwatorem najmniejszych w życiu szczegółów, dzięki którym rodzą się tak mądre opowieści, jak te, spisane w "Brzydkiej Miłości". Pan Jacek jest też jednym z twórców literatury, który zaszczycił mnie odpowiedzią na kilka nurtujących mnie pytań, dzięki czemu powstał wyczerpujący wywiad :)
Z pierwszą zagadką, z którą bohater wplątuje się w świat wpływów, dużych pieniędzy i wielu kłamstw jest kwestia zaskakującej śmierci jednego z aktorów serialu „Miłość i medycyna”, który ginie... na planie ostatniego odcinka, w jakim miał wystąpić. Denat za sprawą swojego odejścia znalazł wśród kolegów i koleżanek wielu wrogów. Niektórym zalazł za skórę jeszcze wcześniej, nim odnaleziono go nieżywego w trumnie niezbędnej do sceny pogrzebu. Kto zapił? Komu zależało na śmierci mężczyzny? Pytań jest wiele, jednak Przypadek zna odpowiedź na wszystkie, przez co czytelnik sam zaczyna poddawać wątpliwości jego rzekome umiejętności jasnowidzenia.
„Ludzie
uwielbiają wierzyć w takie nadprzyrodzone bzdury. Zresztą, im
bardziej przestają wierzyć w Boga, bo przecież nauka wyklucza Jego
istnienie, tym bardziej wierzą w inne bzdury, które z nauką nie
mają nic wspólnego.”*
Dalej
na drodze detektywa, którego niezmiernie polubiłam (nie wiem czy
postać literacka może jeszcze bardziej przypaść czytelnikowi do
gustu), staje dawny „znajomy”. Ten epizod życia Przypadka został
według mnie wymyślony do najmniejszego szczegółu perfekcyjnie.
Czytając rozwiązanie, otwierałam oczy ze zdumienia, przekonując
się, co autor tym razem sympatykom Jacka. Pan Getner niesamowicie
potrafi wodzić czytelnika za nos! Trochę byłam zła, że udało mu
się skutecznie mną manipulować, ale radość z odkrycia prawdy
była niewątpliwie większa niż rzekoma złość. Te kilkadziesiąt
stron to moim skromnym zdaniem mistrzostwo!
.jpg)
Przyznam, że zaczynając czytać kontynuacje przygód Jacka Przypadka, nieco obawiałam się, czy autor będzie w stanie w równie zabawny i inteligentny sposób kontynuować kreację bohatera. Po pierwszej części wydawało się jednak w jakimś stopniu, że postać została w pełni zaprezentowana przed czytelnikami. Żartobliwość, ogromna erudycja i niebywała inteligencja zauroczyła nie tylko żeńską część bohaterek opowieści Pana Getnera, ale i tą część czytelniczek.
„- Jemu
naprawdę wydaje się, że potrafi każdego prześwietlić na wylot.
Jak aparat Roentgena.
Dopiero ostatnie słowa pana Fryderyka dotarły do Marzeny. No właśnie. Ona w przeciwieństwie do swojego patrona wierzyła w to, że wzrok Jacka rzeczywiście ma wiele wspólnego ze słynnymi promieniami X.”*
Dopiero ostatnie słowa pana Fryderyka dotarły do Marzeny. No właśnie. Ona w przeciwieństwie do swojego patrona wierzyła w to, że wzrok Jacka rzeczywiście ma wiele wspólnego ze słynnymi promieniami X.”*
Dawno
się tak nie ubawiłam, jak podczas lektury „Pana Przypadka i
celebrytów”. Autor niezwykle umiejętnie operując słowem,
zaprosił nas do przeżywania rzeczywistości, która dla portali
plotkarskich jest istnym rajem. W końcu każda afera, a zwłaszcza
takie, w jakich uczestniczy główny bohater opowieści to materiał
na pierwszą stronę gazety. Magazynu, który niestety nie każdy
będzie oglądać z uśmiechem.
Każda ze spraw, jakie pochłonęły w mniejszym lub większym stopniu Jacka, była opisana tak, by czytelnik z lekturą ostatniej strony, doznawał niemałego zaskoczenia. Myślę, że w tym aspekcie pisarz wypadł niezwykle dobrze, nie pozwalając rozwikłać zagadek nie tylko podkomisarzowi Łosiowi czy jego pomocnikowi – starszemu aspirantowi Somańce, ale także samym czytającym. Ciekawą rolę odgrywały też wtrącenia od samego autora. Wydawać by się mogło, że cała historia nie jest spisana, leż opowiadana z ogromnym rozbawienie ze zdezorientowanej osoby spoglądającej na tysiące słów zapełniających strony. Dialog z czytelnikami uważam za kapitalne rozwiązanie! - dzięki temu opowieść tworzona piórem, nabiera realizmu.
Każda ze spraw, jakie pochłonęły w mniejszym lub większym stopniu Jacka, była opisana tak, by czytelnik z lekturą ostatniej strony, doznawał niemałego zaskoczenia. Myślę, że w tym aspekcie pisarz wypadł niezwykle dobrze, nie pozwalając rozwikłać zagadek nie tylko podkomisarzowi Łosiowi czy jego pomocnikowi – starszemu aspirantowi Somańce, ale także samym czytającym. Ciekawą rolę odgrywały też wtrącenia od samego autora. Wydawać by się mogło, że cała historia nie jest spisana, leż opowiadana z ogromnym rozbawienie ze zdezorientowanej osoby spoglądającej na tysiące słów zapełniających strony. Dialog z czytelnikami uważam za kapitalne rozwiązanie! - dzięki temu opowieść tworzona piórem, nabiera realizmu.
Cieszę
się, że w kolejnej części przygód bohatera wykreowanego przez
POLAKA, nie zabrakło postaci, które bardzo polubiłam w pierwszej
odsłonie serii. Przyczyną mojej niemałej radości był
zdecydowanie fakt, iż Pan Getner postanowił rozbudować nieco wątek
Błażeja i nieco naprostować relacje uczuciowe między bohaterami
całe powieści. Przyznam, że najmniej spodobało mi się
rozwiązanie zamieszania z zakochanymi kobietami krążącymi wokół
Przypadka. Miejmy jednak nadzieję, że kolejna część przyniesie
wyjaśnienie i w tej kwestii :)
„[...]
wyciągnęła rękę w stronę Jacka. Ten wstał, nachylił się i
delikatnie pocałował jej dłoń. - No proszę. I w dodatku jest pan
szarmancki.
- Ja
używam tylko słowa grzeczny – powiedział Przypadek, siadając z
powrotem na swoim miejscu. - A kobiecych dłoni nie potrafię
ściskać, więc muszę je całować.
- A
dlaczego pan musi?
- Bo
uważam, że ściskać można cytrynę, a nie ciało kobiety [...]”*
Śmiało
pragnę wysnuć tezę, że seria o przygodach Jacka Przypadka nie
jest zdecydowanie tylko i wyłącznie kryminałem, czy pozycją
detektywistyczną. Znacznie więcej w niej np. komedii, ku radości
wielu czytających, także mnie. Nie brak obyczajowości i kapki
przygodówki. Zdecydowanie jest w niej jednak najwięcej
oryginalności i świeżości, jaką niesie za sobą proza Pana
Getnera spisana na zaskakująco dobrym, jak na współczesną
literaturę, poziomie językowym. Z drugą częścią widzę rozwój
kunsztu pisarskiego, aż strach pomyśleć jak wypadną w jej cieniu
kolejne odsłony przygód Przypadka.
Utwór Pana Jacka Getnera jest świetną odskocznią od codzienności, choć to właśnie życie codzienne opisuje. Zdecydowanie to jedna z lektur, przy której można odpocząć i zrelaksować się, oddając się wyłącznie lekturze. Niezauważalnie można też toczyć grę z Przypadkiem, ale zwykle kończy ona się zerowym wynikiem po naszej stronie. Mimo to polecam wypróbowanie tej walki każdemu, kto szuka w literaturze magii słowa pisanego. Pan Getner niewątpliwie razem z jasnowidzem – Jackiem Przypadkiem, czarują i oczarowują.
Utwór Pana Jacka Getnera jest świetną odskocznią od codzienności, choć to właśnie życie codzienne opisuje. Zdecydowanie to jedna z lektur, przy której można odpocząć i zrelaksować się, oddając się wyłącznie lekturze. Niezauważalnie można też toczyć grę z Przypadkiem, ale zwykle kończy ona się zerowym wynikiem po naszej stronie. Mimo to polecam wypróbowanie tej walki każdemu, kto szuka w literaturze magii słowa pisanego. Pan Getner niewątpliwie razem z jasnowidzem – Jackiem Przypadkiem, czarują i oczarowują.
Książkę
miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości autora - Pana
Jacka Getnera, za co serdecznie dziękuję ;)
*Cytaty
pochodzą z książki „Pan Przypadek i Celebryci”, kolejno ze
stron: 129, 71, 208.
środa, 3 grudnia 2014
"Zimowy sen"
Mój
zimowy sen zaczął się jeszcze, nim nasz kraj ogarnęło to
niesamowicie zimne powietrze, silny wiatr i mroźne moce. Zasnęłam,
tracąc magię czytania. Zaczęłam męczyć się czytaniem, brakowało
w niej tej pasji, co dawniej. Przez wrzesień i październik
próbowałam walczyć z ogarniającym mnie zmęczeniem, ale była to
walka niezbyt wyrównana. Listopad, choć bez grama śniegu w mojej
okolicy, wydawał się czasem, gdy schron przysypany jest kilkumetrowymi zaspami.
Zapędy czytelnicze budziły się we mnie tylko, gdy otwierałam
często rozsypujące się (ku mojej uciesze, gdyż lubię stare
książki), lektury i pozycje na zajęcia. Dopiero słowo „GRUDZIEŃ”
obudziło mnie.
W końcu czego nie zrobisz przed Nowym Rokiem, będzie
ciągnęło się za Tobą przez cały kolejny.
Czuję,
że skrzywdziłam kilka książek, kilku autorów, kilkudziesięciu
czytelników mojego bloga i pozostałych bloggerów. Najbardziej żal
mi jednak publikacji, bo przecież tym żyjemy my, książkoholicy (i
początkujący filolodzy). Niewątpliwie żałuje, że przez moją
absencje blogową niewiele osób poznało wartościową pozycję
Łukasza A. Zaranka – jedyną recenzję, jaką udało mi się
opublikować w listopadzie przeczytało niewielu. Od kilku dni trapi mnie też myśl
o osobach, które pozostawiłam bez wiadomości oraz książkach,
które przeczytawszy, porzuciłam między wydaniami Biblioteki
Narodowej i chusteczkami higienicznymi na biurku. Wczoraj
postanowiłam jednak dokonać swoistego rachunku sumienia. Spisać
wszystko, co złe. Na liście nagromadziło się czternaście
książek, kilka osób, wydawnictw, inspiracji, radości oraz spraw
dla mnie ważnych, które uciekły mi gdzieś, między placami. Nie
mam oczywiście zamiaru wysprzątać biurka na połysk, bo przecież:
Jeżeli
zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką
czego jest puste biurko?
~ Albert
Einstein
Wracając
do meritum – czasu pozostało niewiele, Święta Bożego Narodzenia
co raz bliżej. Oby grudzień był łaskawy dla moich planów i abym
wytrwała w nich do samego końca. Recenzja już jutro. Nie wiem,
czy zdążę odwiedzić wszystkie blogi, ale spróbuję zajrzeć choć
na kilka, dopijając resztkę już nieco zimnej kawy.
[źródło]
Gorąco
pozdrawiam :)
niedziela, 9 listopada 2014
[163] Łukasz A. Zaranek „Nadyia”
Wydawnictwo
Radwan
Tolkmicko
2011, 80 str.
Ocena:
8/10 Bardzo dobra
Każdy
człowiek od urodzenia posiada wolną wolę. Wzrastając, zaczynamy
podejmować samodzielne decyzje – czasem lepsze, niekiedy gorsze.
Bardzo często nie mamy jednak pełnej świadomości, że każda
nasza decyzja, nawet ta podejmowana w momentach, kiedy umysł nie
jest w stanie racjonalnie kontrolować naszych działań, niesie za
sobą skutki. Gdy pojawia się alkohol, nie wszystko, co robimy staje
się oczywistym. W końcu będąc nietrzeźwym, wiele rzeczy umyka.
Dopiero rano, budząc się z potężnym kacem, można zastanawiać
się czy wszystko, co wydarzyło się poprzedniej nocy, było
dobre...
Max
razem ze swoimi „kumplami” jest stałym bywalcem klubów i
dyskotek. Alkohol, a często nawet narkotyki, to codzienna proza jego
życia. Brak konkretnego celu i sensu egzystencji sprawia, że
chłopak popada nie tylko w nałogi, ale i trafia do grona
„szemranego” środowiska. Jedna wymazana z pamięci noc sprawia,
że do chłopaka wracają odgłosy przeszłości, którą uporczywie
próbował odsunąć, topiąc smutki w mocniejszych trunkach. Kiedy
docierają do niego fakty minionych dwudziestu czterech godzin, staje
przed najważniejszą, ale i najtrudniejszą decyzją w swoim życiu.
Łukasz
Zaranek to zapalony społecznik, który aktywnie działa nie tylko
dla swojej miejscowości, ale i całej gminy. Mężczyzna angażuje
się nie tylko w życie polityczne swoich okolic, ale przede
wszystkim w wydarzenia kulturalne i sportowe. Każdą wolną chwilę
poświęca na obserwacje otaczającego go świata, starając się, by
w swoich książkach i wierszach zwrócić uwagę na rzeczy
najistotniejsze.
Muszę
powiedzieć, że po przeczytaniu „Torsji” i poznaniu samego
Łukasza, byłam ogromnie ciekawa jego debiutu. Sama radość w
oczach, z którą ten mężczyzna mówi o pisaniu, pozwalała mi
przeczuwać, że jego pierwsza książka nie zrodziła się bez
przyczyny i nie jest lekturą, obok której można przejść
obojętnie. W końcu zwróciła kogoś uwagę i proza młodego
pisarza ujrzała światło dzienne. W kartkach pełnych słów
skrywających się za niewątpliwie przykuwającą wzrok okładką,
upatrywałam literackiego rozsmakowania, w tym, co proste, ale dobrze
wykonane.

Cieszę
się, że Zaranek, jako początkujący pisarz skupił się na jednym
bohaterze – Maxie, wykorzystując w pełni możliwość wykreowania
postaci, nie stawiając na dwie czy trzy osoby stanowiące oś
publikacji. Mężczyzna, którego stworzył został na tyle dobrze
przedstawiony czytelnikowi, że trudno w tym aspekcie cokolwiek
zarzucić. Mimo, że mamy tylko jednego głównego bohatera, Łukasz
nie umniejszył roli pozostałych, przedstawiając ich równie
rzetelnie i skrupulatnie, ale nie nachalnie i obcesowo.
Język
„Nadyi” jest niezwykle prosty i bardzo współczesny, dlatego
czytający nie ma problemu z tym, żeby zaaklimatyzować się w
opisywanej rzeczywistości. Całość tekstu, mimo co jakiś czas
pojawiających się przekleństw, czyta się przyjemnie i bardzo
sprawnie. Nic nie mąci naszej uwagi, nie utrudnia odbioru. Sposób,
w jaki Zaranek przedstawia kolejne wydarzenia pozwala poczuć się
tak, jakbyśmy obserwowali zdarzenia gdzieś z boku. Również
narracja stanowi zaletę noweli – zrozumienia jej sensu i przekazu.
„Miłość
zabija. Zabija nas od wewnątrz i nic jej w tym nie przeszkadza.
Nawet głupia nadzieja, która podobno nigdy nie umiera.”*
Najbardziej
intrygująca, a zarazem niezwykle dopracowana jest postać tytułowej
Nadyi. Czytelnik od samego początku nie ma pojęcia kim jest i
dlaczego pisarz postanowił nadać właśnie taki tytuł swojej
noweli. Postać, która nie istnieje już w równoległej
rzeczywistości, a jedynie wyobraźni głównego bohatera, potęguje
odczucia rozdarcia wewnętrznego Maxa. Nadaje ona tekstowi nie tylko
oryginalności dopiętej do prostego tematu, ale i wartkości jakże
krótkiej akcji. Nadyia jest bodźcem całych wydarzeń, przyczyną
czytelniczego rozsmakowania.
![]() |
Kolejne zdjęcie, które bardzo lubię... :) |
„Nadyia”
to nowela, która stanowi przestrogę. Łukasz rysując przed
czytającymi historię Maxa, w pierwszej chwili nieco irytującego
lekkoducha, ale już po kilku stronach chłopaka o trudnej
przeszłości, stara się zaznaczyć, że w realnym świecie możemy
spotkać wielu jemu podobnych. Ukazując historię jednego zdarzenia,
pisarz uchwyca w ramy niebezpieczeństwa związane z odurzeniem
alkoholowym grożące nastolatkom. Wiele osób w moim wieku żyje od
imprezy do imprezy. Takie też środowisko przedstawia Łukasz,
pokazując co może się zdarzyć w świecie alkoholu, narkotyków i
przygodnego seksu.
Szkoda,
że dostępność tej książki jest tak mała. Trudno ją znaleźć
w niejednej księgarni internetowej, a co dopiero – w stacjonarnej.
Mi udało się „dopaść” jeden jedyny egzemplarz biblioteczny.
Serwisy aukcyjne również milczą... Więc jeśli tylko dojrzycie ją
gdziekolwiek – w sklepie czy innym, czasem bardziej zaskakującym
miejscu, koniecznie kupcie tę drobnych rozmiarów książeczkę,
która skrywa życiowe prawdy. Zdecydowanie polecam debiut Łukasza
A. Zaranka, który moim skromnym zdaniem jest publikacją lepszą od
jego kolejnej książki „Torsje”.
*
Cytat pochodzi z książki Łukasza A. Zaranka „Nadyia” ze strony
30.
wtorek, 4 listopada 2014
[162] M. A Trzeciak „Bliżej. Dalej”
Wydawnictwo
Novae Res,
Gdynia
2014, 358 str.
Ocena:
5/10 OK.
Czasami
nie wszystko jest w życiu takie, na jakie wygląda. Jedno wydarzenie
może całkowicie odmienić bieg życia człowieka i pokazać w
jakiej bańce odizolowującej go od prawdy żył. Dopiero wtedy tak
naprawdę możemy zrozumieć (?) kim jesteśmy, co zrobiliśmy źle.
Czasem jest czas, by naprawić wszystko. Znacznie częściej jednak
musimy toczyć wyścig, by w ostatniej chwili wpaść do
pomieszczenia z uśmiechem, że udało się wywinąć spod ręki
śmierci.
Marta
A. Trzeciak to pisarka, którą poznałam przy okazji lektury
„Inframundo”. Jej życie bywało równie zadziwiające, co
egzystencja bohaterów, których tworzy na potrzeby książek. Ta
młoda kobieta pracowała nie tylko w fastfoodzie czy ZOO, ale nawet
w rzeźni. Teraz jest zarówno pisarzem, jak i naukowcem. Na
przestrzeni lat, od momentu debiutu, na pewno nieco zmieniło się
jej życie, ale miłość do pisania nie umarła. Kim jest? Jeśli
chcecie odkryć jej wiele oblicz polecam wywiad z autorką „Bliżej
dalej”, który przeprowadziłam przy okazji premiery jej debiutu.
W
wyniku tajemniczej śmierci ojca, trzy siostry trafiają do domu
ciotki. Rita i Stella bywają tu regularnie, jednak Matylda powraca
po latach. Dla każdej ten dom nadal pozostaje pełen błogich
wspomnień z dzieciństwa. Zmierzając na pogrzeb ojca, nie mają
pojęcia, że powrót do znajomych czterech ścian sprawi, że
wszystko się zmieni, a one będą musiały wyruszyć w podróż,
która otworzy przed nimi rodzinne sekrety.
Kiedy
zaczynałam czytać książkę żyło we mnie przeświadczenie, że
historia spisana przez Trzeciak może być nieco podoba do tej, którą
stworzyła Pani Rudnicka w książce „Natalii 5”. W końcu w obu
siostry spotykają się po niewyjaśnionej śmierci ojca, by potem
doświadczyć serii następstw tego wydarzenia. Jak się później
okazało to jedyne podobieństwo w tych dwóch lekturach, które
drastycznie się różnią, mimo że pokazują w różny sposób
siostrzaną miłość.
„Nie
można jednak całe życie chodzić w kole ratunkowym. Rzuca się je
dopiero, gdy ktoś tonie. Tylko wtedy ma to sens.”*
Pierwsze
niemal sto stron powieści toczyło się aż zbyt oczywiście.
Momentami pojawiały się niezrozumiałe fragmenty albo napisane zbyt
patetycznym językiem wypowiedzi, które denerwowały, jednak
wszystko kręciło się wokół jednego tematu. Swoisty wstęp do
opowieści Marty był moim zdaniem zbyt długi i drobiazgowy, a przez
to nieco nużący. Nie myślałam, że pogrzeb i przygotowania do
niego można opisywać aż na tylu stronach. Zdarzenia rozgrywające
się po ceremonii następują tak szybko, że uśpiona czujność
czytelnika zostaje gwałtownie wybudzona ze snu, a ciekawość
zaczyna roztaczać błędne koło, które tak lubię podczas
odkrywania tajemnic w książkach.

- Tak właśnie jest w życiu, gwiazdeczko (…) widzimy tych, którzy nas otaczają, ale tak, jakbyśmy ich nie dostrzegali. Dopóki ich nie dotkniemy.”*
To,
co podobało mi się początkowo, gdy poznawałam siostry, z czasem
było uciążliwe. Chodzi mi o imiona bohaterek, które nie zostały
mianowane popularnymi Monikami, Annami czy Martami, ale Matyldą,
Ritą i Stellą. Podobała mi się ta innowacja, dość rzadka w
polskiej literaturze. Jednakże z czasem, kiedy do historii wkraczały
co raz to nowe postacie nie mogłam nadziwić się kombinacją
pisarki nadającej wytworom swojej wyobraźni miana niemożliwe do
zapamiętania. W końcu ile razy spotkaliśmy się z Adaleną, Nomadą
czy Satriz?
Choć
bohaterowie nosili nietuzinkowe imiona w tym zgoła innym od
rzeczywistego świecie, pisarka genialnie zarysowała każdą postać,
jednocześnie każdym ich czynem starając się ukazać i napiętnować
ludzkie, często nieznośne przywary. Dzięki bohaterom mogliśmy
zobaczyć portrety osób, które możemy upatrywać nie tylko wokół
siebie, ale często nawet w nas samych. Dzięki postaciom utworzonym
przez Trzeciak błędy stają się wyraźniejsze, niż mogły by być,
a zalety w końcu zostają dostrzegane. Myślę, że działa to
znacznie na korzyść bohaterów centralnych opowieści, zwłaszcza
Rity, Matyldy i Ofelii, które stają się czytelnikowi naprawdę
bliskie, mimo swojej odmienności. Ich sporadyczne radości cieszą,
a smutki – wprawiają nieco w zapomnienie nie pozwalające oderwać
się od powieści do momentu, kiedy nastąpi jaśniejsza karta w ich
życiu.
Prócz
bohaterów w większości brak nazw konkretnych miejsc, krajów.
Pojawia się jedna nazwa miejscowości i miana, jakim określane są
poszczególne kluby, które upodobali sobie hazardziści. Jest to
trochę denerwujące, ale wygodne dla autora, który nie jest
sprawdzany, czy właściwie odwzorcował prawdziwe ślady w historii
rodziny.
„(...)
nienawiść jest jak ogień – sieje spustoszenie tam, gdzie się
pojawi, i wiąż jest jej więcej.”*
Z
pewnością pozycji, która wyszła spod pióra Marty nie możemy
odbierać zbyt dosłownie. Za dużo w niej niezrozumiałych faktów,
dziwnych zbiegów okoliczności i substancji o nieznanym pochodzeniu.
Trudno tak naprawdę określić czy Jej powieść to historia
fantastyczna, czy bardziej obyczajowa. Jedno jest pewne – poprzez
nietuzinkowych bohaterów pisarka rzuciła nam na twarz kilka ważnych
zdań na temat rodziny, rodzeństwa i skrywanych głęboko
niepożądanych wspomnień. Tak jak bohaterzy z pewnych powodów
gdzieś się ukrywali całe życie, tak często ukrywają się
prawdziwi ludzie, nie chcąc przyjąć do wiadomości prawdy.
Jedno
jest pewne – choć nie tego spodziewałam się po „Bliżej dalej”
nie mogłam dziwnie oderwać się od książki, w której wszystko
znacznie odbiegało od rzeczywistości. Każde kolejne zdanie było
przesycone ogromem tajemnicy, nie pozwalającej się rozwikłać i
dziwnym, ale magicznym klimatem. Z każdą kolejną stroną
zastanawiałam się kim są tak naprawdę bohaterowie posiadający
nadprzyrodzone (?) zdolności. W kończy czy ktoś z Nas jeździ na
oślep wiedziony na zakrętach intuicją?

„Historie
się kończą, opowieść trwa wiecznie.”*
Całość
wydaje się jakby snem, jawą, w której bardzo trudno było mi się
odnaleźć. Nie jestem pewna czy oczekiwałam po bardzo oryginalnej
osobie, jaką jest Marta, aż tak nierealnej i odstającej od
rzeczywistości . Książka, która stworzona została w myśli
realizmu magicznego i była przez niektórych porównywana z zamysłem
Bułhakowa w „Mistrzu i Małgorzacie” nie do końca odnalazła
moje pełne uznanie. Były fragmenty, którym oddawałam się całym
sercem. Widziałam z każdym zdaniem ogromny potencjał w opowieści
Trzeciak, który moim zdaniem całkowicie został zmarnowany
zakończeniem. Według mnie było one jakby wymuszone zasadą, że
powieść zawsze musi mieć swój jasny koniec. Tu ostatnie słowa
okazują się nie zaletą, lecz wadą.
„Każde
z nas ma swoją drogę, która niejednokrotnie prowadzi w przepaść.
Ale czy próba uniknięcia upadku zawsze nas przed nim uchroni?”*
Podsumowując,
muszę przyznać, że nie tego spodziewałam się po „Inframundo”,
które mnie zachwyciło. Wiele upatrywałam sobie w debiucie
Trzeciak, który przeczytałam już dość dawno temu, a który cały
czas siedzi gdzieś w mojej pamięci. Widziałam w nim pasję pisania
i radość z kolejno stawianych słów. W „Bliżej dalej” autorka
moim zdaniem za bardzo skupiła się na założeniu, które postawiła
sobie, nim zaczęła pisać. W moim odczuciu, mimo kilku pozytywnych
aspektów, czegoś zabrakło. Sądzę jednak nadal, że ta młoda
pisarka może jeszcze pokazać wielu, którzy od lat są na scenie,
co to znaczy kawał dobrej literatury. Życzę jej z całego serca
powodzenia, licząc, że w kolejnej publikacji subtelność i magię,
którą zachłysnęłam się podczas lektury „Inframundo”.
Książkę
miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa
Novae Res, za co serdecznie dziękuję ;)
*Cytaty
pochodzą z książki „Bliżej dalej”, kolejno ze stron: 89, 67,
90, 15, 43
niedziela, 2 listopada 2014
Meme podsumowuje - PAŹDZIERNIK 2014
Październik
był dla mnie miesiącem, w którym mam wrażenie, że naprzemiennie
czytałam lektury na studia, pisałam, dojeżdżałam (często
solidnie przepełnionym) pociągiem i spałam. Kiedy tylko udało mi
się złapać chwilę dłużej w domu, zaraz starałam się odpocząć.
Dlatego też strasznie was przepraszam, że nie było mnie tutaj z
Wami. Przepraszam też za niedopełnione obietnice bo takie zapewne
były. Kiedy tylko uda mi się spokojnie usiąść do laptopa, będę
tutaj zaglądać z dwa, trzy razy w tygodniu.
Wśród
październikowych lektur znalazły się trzy pełne pozycje, o
których koniecznie muszę wspomnieć. Pierwszą książką, którą
skończyłam w miesiącu inauguracji studenckiej było „Sto imion”
Ceceli Ahern. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem tej
powieści, której pomysł może stanowić dalsze inspiracje dla
wszystkich piszących – czy do szuflady, czy na księgarniane
półki. Między artykułami, utworami poetyckimi i zbiorami poezji
czy pieśni średniowiecznej bądź wstępami do nich udało mi się przeczytać
październikowy zakup – publikację Pameli Ribon pt. „Twoja
kolej”. W tym przypadku zaciekawił mnie rys fabularny, jaki
przedstawili czytelnikom wydawcy na okładce. Ogromnie zaintrygowana
rozpoczęłam czytanie, by razem z bohaterami śmiać się i płakać.
W całości udało mi się też przeczytać „Kronikę polską”.
Choć była to lektura na zajęcia, charakterystyczny język twórcy
bardzo mnie wciągnął, umilając czytanie.
Listopad to miesiąc niezwykle melancholijny.
Uroczystość Wszystkich Świętych i szaruga za oknem zdecydowanie
sprawiają, że życie staje w miejscu, a do głowy przychodzą
najdziwniejsze przemyślenia. Jest to też czas uporczywych katarów
i wiecznie zimnych dłoni (jeśli nie nosi się rękawiczek). Dla
mnie będzie to okres intensywnej lektury pozycji na zajęcia i mam
nadzieję – książek dla przyjemności. Chcę w tym miesiącu też
popisać trochę dla siebie, trochę dla was. Trzy recenzje udało mi
się ukończyć dziś. Ustaliłam ich publikację, gdyż wracając
ostatnim pociągiem, trudno od razu po powrocie nie położyć się
po prostu do łóżka :)
środa, 15 października 2014
[161] Krzysztof Koziołek „Święta tajemnica”
Wydawnictwo
Kropka
Zielona
Góra 2009, 288 str.
Ocena:
8/10 Bardzo dobra
Spowiedź
święta stanowi jedną z nadrzędnych części w życiu katolika. To
dzięki niej możemy splamieni grzechem, ponownie umocnić swoją
wiarę. Dla księży spowiedź to posługa, która ma swoje nadrzędne
zasady – oznacza bezwzględną tajemnicę nie tylko tego, co
zostało powiedziane, ale również tego, że coś w ogólne było
mówione. Mężczyźni skryci za kratką konfesjonałów słyszeli
już niejedne okropieństwa, pomagali słowem ludziom, którzy
dopuścili się zła. Nikt jednak, zarówno z grona spowiedników,
jak i spowiadających się, nie spodziewał się, że kiedyś, w
konfesjonale padną słowa: „Zabiłem dziecko”, a morderca będzie
śmiał się człowiekowi w twarz, mając świadomość, że kapłan
nie będzie mógł zdradzić choćby słowa...
Pan
Krzysztof Koziołek to pisarz pochodzący z Zielonej Góry, na co
dzień mieszkający w Nowej Soli, na której ulicach umieszcza
niektóre z fragmentów swoich powieści. Pisarz ukończył
Politologię na Uniwersytecie Zielonogórskim. Swoją przygodę z
prozą rozpoczął w 2007 roku publikacją „Droga bez powrotu”.
„Święta tajemnica”, będąca jego kolejną wydaną pozycją
została nominowana do nagrody Lubuskiego Wawrzynu Literackiego. W
2010 roku autor został zgłoszony do Paszportu Polityki 2010. W 2011
roku Krzysztof Koziołek otrzymał Lubuską Nagrodę Literacką,
uznany za najbardziej obiecującego lubuskiego pisarza. Dziś na na
swoim koncie siedem książek, uczestniczy w wielu spotkaniach z
młodzieżą i czytelnikami, które trudno wyprzeć z pamięci. Tak
samo jak jego prozę...
Ksiądz
Sambor to wikary, któremu kolejne dni mijają na spowiedziach,
mszach, modlitwie i nauce w szkole. Pewnego zimowego poranka z półsnu
wyrywa go głos spowiadającego się, którym okazuje się morderca
osiemnastolatka, który zaginął zaledwie kilkanaście godzin
wcześniej. Tajemnica nie pozwala zdradzić księdzu żadnych
szczegółów. Z kolejnym wizytami mężczyzny, ojciec postanawia
podjąć własne śledztwo, by dać kres działaniom zabójcy, który
spędza mu sen z powiek. Nie ma pojęcia, w jaką grę zostanie
wplątany i ile poświęci.
Kiedyś
przez myśl przeszedł mi wielce podobny pomysł na opowiadanie z
księdzem i mordercą w rolach głównych. Gdy na spotkaniu autorskim
usłyszałam o fabule książki Pana Koziołka, byłam maksymalnie
zaskoczona, ze ktoś wykorzystał „mój” pomysł. W końcu
zapragnęłam poznać prozę tegoż pisarza, pożyczając publikację
od znajomej. Jednak od chwili „wypożyczenia” do właściwej
lektury minęło sporo czasu, a pierwsze emocje rozdzierające duszę
i serce minęły. Tak przystąpiłam do czytania.
Gdy
zaczynałam czytać książkę i powoli poznawać księdza Sambora
moja wyobraźnia sprawiła, że w postaci tej upatrywałam znajomego
kapłana. Początkowo wydawało mi się to intrygujące, że wiele w
wielu cechach ojciec przypominał dobrze znaną mi osobę, jednak z
czasem pomyślałam sobie również o kilku innych duchownych,
których znam osobiści i zlękłam się. Bo, gdyby wydarzyło się
coś podobnego, nie byłoby już tak zajmujące...
„Z
młodzieżą trzeba postępować inaczej. Nie można jej wszystkiego
narzucać i mówić 'Bo tak ma być i już”. Młodzi ludzie, tak
samo zresztą jak wielu starszych, a w dzisiejszych czasach jest ich
szczególnie dużo, chcą myśleć samodzielnie, samemu dochodzić do
pewnych rzeczy. Zresztą zawsze uważałem, że Stwórcy nie zależy
na produkowaniu owieczek podążających ślepo za swoim pasterzem,
tylko tworzeniu istot myślących, szukających Boga,
zastanawiających się nad Jego potęgą, miłością i miłosierdziem
(...)”

„Kto
pyta, ten przynajmiej się nas czymś zastanawia, sam dochodzi do
wniosków. A że to trwa czasami bardzo długo, bywa że i całe
życie? Co z tego, skoro wiara urodzona w taki sposób, zazwyczaj
bardzo bolesny, jest znacznie silniejsza od tej ślepo przyjętej?”*
Rzeczą,
która wprowadziła mnie w największy podziw był sposób podziału
książki. Okazało się to nie tylko funkcjonalne, ale i niezwykle
sprytne. Tradycyjnie rozpoczęła się ona prologiem. Potem nastąpiły
trzy tematyczne części, zapowiadające w jednym słowie o czym
czytelnik będzie mógł przeczytać w nadchodzących rozdziałach.
Zabieg ten sprawił, iż wędrowanie z ojcem dzień po dniu okazywało
się niezwykle ekscytujące. Choć zabójca zostaje ujawniony na
ponad sto stron przed końcem ze względu na koniec części
opatrzonej tytułem „pościg”, nie żałowałam, iż tak została
rozstrzygnięty najbardziej znamienny szczegół kryminału. Wkrótce
po rozpoczęciu fragmentów opatrzonych tytułem „proces”,
przekonałam się jak wiele uczynił dla nas – czytelników Pan
Koziołek, nie kończąc powieści, po odkryciu zbrodniczych kart.
Jestem mu niezwykle wdzięczna za ten, pełen rozdzierających serce
emocji, ostatni kawałek tekstu.
„Ksiądz Sambor spuścił
wzrok, pochylił głowę, chowając twarz w dłoniach. Westchnął
głęboko, niemal doświadczając zmysłami pogrążenia się w
otchłani. Czuł się zupełnie tak, jakby znalazł się w wielkiej
beczce lepkiej smoły, mając przy tym zawiązane oczy i zakneblowane
usta. Jakby szukał rękoma brzegu kadzi, jednak ślepy, miotał się
tylko, nie mogąc też wezwać pomocy. A każdy kolejny ruch zamiast
prowadzić go ku wolności, pogrążał tylko coraz głębiej i
głębiej...”*
Autorowi
należą się również gromkie brawa za kreację głównego
bohatera. Pan Koziołek znacznie bardziej skupił się na portrecie
psychologicznym, co tutaj okazało się niezwykle ważnym
posunięciem. Wszystkie rozterki, wahania i krzyki suszy były
opisami niezwykle realnymi – pełnymi bólu, smutku, bezradności
czy złości. W części zatytułowanej „Proces” emocje zawarte
między słowami przybrały na sile i nie sposób było dołączyć
do grona skandujących przed sądem „Dajcie go nam!” ludzi, mając
ogląd na całość wydarzeń.
„Bardzo
łatwo jest oceniać kogoś na podstawie relacji w mediach. Szkopuł
w tym, iż media często posługują się tylko strzępami
informacji, najczęściej tymi najbardziej spektakularnymi,
niekoniecznie jednak najważniejszymi i dającymi pełny obraz
sytuacji (...)”*
Ciekawie
zostało przedstawione również dojście do sedna sprawy osób
postronnych – Nowickiego, Nadkomisarz Bielskiej, Stawskiej i
Piecuch. Bohaterowie Ci zaimponowali mi swoją odwagą,
zapalczywością i wiarą w niewinność księdza zwłaszcza jeżeli
chodzi o nauczycielki i dziennikarza. Negatywną postacią wg mnie,
która pozornie nie zaliczała się do części z morderstwem i
innymi przestępstwami wypisanymi na dłoniach, był adwokat. Patrząc
na jego postawę wobec oskarżonego, byłam przekonana, że nawet on
uznaje księdza za winnego. W tym momencie zaczęłam się
zastanawiać ile osób stających na ławie oskarżonych, choć nie
mieli winy, było bronionych przez podobne osoby...
„Czasem
prawda skrywa się nieco głębiej. Tylko trzeba chcieć ją
znaleźć.”*
Choć
początkowo byłam zwiedzona końcem, doszłam do wniosku, iż tym
sposobem zakończenia fabuły autor nie poszedł w kierunku banalnych
rozwiązań, sięgając po coś własnego, innego. Epilog nieco
skojarzył mi się z ostatnimi scenami popularnych TVN-owskich
produkcji, aczkolwiek słowa wyjaśnienia co do każdej postaci
usatysfakcjonowały mnie. Cały wydźwięk powieści wprawił mnie
nieco w smutek, iż człowiekowi czasem zabrana zostaje dość
pochopnie szansa na zwykłą sprawiedliwość. Ksiądz Sambor to
jedynie postać fikcyjna, ale ile jest tych, być może nawet
niewinnych, którzy nie mieli możliwości na obiektywny proces.
„Żeby
coś w sobie zmienić, trzeba najpierw tego chcieć.”*
Myśląc
o moim, początkowo nieco sceptycznym nastawieniu do „Świętej
tajemnicy”, zastanawiam się skąd znalazło ono miejsce w mojej
głowie. Powieść pełnego zaskakujących pomysłów na książki
pisarza, okazała się wciągającą lekturą, nawet zważywszy na
to, iż czasu nie mam tak wiele jak zawsze, ze względu na wakacyjną
pracę. Krótko mówiąc: Szczerze polecam publikację, w której
choć od początku będziemy niemalże wiedzieć co się wydarzy,
mimo wszystko nie będziemy się nudzić, a wręcz przeciwnie –
będziemy razem z księdzem Samborem próbować podsunąć
zbrodniarza pod nos policji.
Cytaty pochodzą z książki "Święta tajemnica", kolejno ze stron: 243, 243, 193, 228, 210 ,91
Subskrybuj:
Posty (Atom)