Wydawnictwo
Novae Res,
Gdynia
2014, 358 str.
Ocena:
5/10 OK.
Czasami
nie wszystko jest w życiu takie, na jakie wygląda. Jedno wydarzenie
może całkowicie odmienić bieg życia człowieka i pokazać w
jakiej bańce odizolowującej go od prawdy żył. Dopiero wtedy tak
naprawdę możemy zrozumieć (?) kim jesteśmy, co zrobiliśmy źle.
Czasem jest czas, by naprawić wszystko. Znacznie częściej jednak
musimy toczyć wyścig, by w ostatniej chwili wpaść do
pomieszczenia z uśmiechem, że udało się wywinąć spod ręki
śmierci.
Marta
A. Trzeciak to pisarka, którą poznałam przy okazji lektury
„Inframundo”. Jej życie bywało równie zadziwiające, co
egzystencja bohaterów, których tworzy na potrzeby książek. Ta
młoda kobieta pracowała nie tylko w fastfoodzie czy ZOO, ale nawet
w rzeźni. Teraz jest zarówno pisarzem, jak i naukowcem. Na
przestrzeni lat, od momentu debiutu, na pewno nieco zmieniło się
jej życie, ale miłość do pisania nie umarła. Kim jest? Jeśli
chcecie odkryć jej wiele oblicz polecam wywiad z autorką „Bliżej
dalej”, który przeprowadziłam przy okazji premiery jej debiutu.
W
wyniku tajemniczej śmierci ojca, trzy siostry trafiają do domu
ciotki. Rita i Stella bywają tu regularnie, jednak Matylda powraca
po latach. Dla każdej ten dom nadal pozostaje pełen błogich
wspomnień z dzieciństwa. Zmierzając na pogrzeb ojca, nie mają
pojęcia, że powrót do znajomych czterech ścian sprawi, że
wszystko się zmieni, a one będą musiały wyruszyć w podróż,
która otworzy przed nimi rodzinne sekrety.
Kiedy
zaczynałam czytać książkę żyło we mnie przeświadczenie, że
historia spisana przez Trzeciak może być nieco podoba do tej, którą
stworzyła Pani Rudnicka w książce „Natalii 5”. W końcu w obu
siostry spotykają się po niewyjaśnionej śmierci ojca, by potem
doświadczyć serii następstw tego wydarzenia. Jak się później
okazało to jedyne podobieństwo w tych dwóch lekturach, które
drastycznie się różnią, mimo że pokazują w różny sposób
siostrzaną miłość.
„Nie
można jednak całe życie chodzić w kole ratunkowym. Rzuca się je
dopiero, gdy ktoś tonie. Tylko wtedy ma to sens.”*
Pierwsze
niemal sto stron powieści toczyło się aż zbyt oczywiście.
Momentami pojawiały się niezrozumiałe fragmenty albo napisane zbyt
patetycznym językiem wypowiedzi, które denerwowały, jednak
wszystko kręciło się wokół jednego tematu. Swoisty wstęp do
opowieści Marty był moim zdaniem zbyt długi i drobiazgowy, a przez
to nieco nużący. Nie myślałam, że pogrzeb i przygotowania do
niego można opisywać aż na tylu stronach. Zdarzenia rozgrywające
się po ceremonii następują tak szybko, że uśpiona czujność
czytelnika zostaje gwałtownie wybudzona ze snu, a ciekawość
zaczyna roztaczać błędne koło, które tak lubię podczas
odkrywania tajemnic w książkach.
„ Dookoła
unosił się zapach ciepłej, parującej wilgocią ziemi, na
powierzchnię wylegały dżdżownice i ślimaki, a Matylda i jej
ojciec mieli na wszystko czas. Pochyliali się z ciekawości nad
dwoma winniczkami, których drogi lada moment miały się skrzyżować,
ciekawi, co zrobią, gdy już do tego dojdzie. Ślimaki zawsze
wydawały się być zaskoczone spotkaniem – jakby dowiadywały się
o obecności tego drugiego dopiero, gdy go dotknęły.
- Tak właśnie jest w życiu, gwiazdeczko (…) widzimy tych, którzy nas otaczają, ale tak, jakbyśmy ich nie dostrzegali. Dopóki ich nie dotkniemy.”*
- Tak właśnie jest w życiu, gwiazdeczko (…) widzimy tych, którzy nas otaczają, ale tak, jakbyśmy ich nie dostrzegali. Dopóki ich nie dotkniemy.”*
To,
co podobało mi się początkowo, gdy poznawałam siostry, z czasem
było uciążliwe. Chodzi mi o imiona bohaterek, które nie zostały
mianowane popularnymi Monikami, Annami czy Martami, ale Matyldą,
Ritą i Stellą. Podobała mi się ta innowacja, dość rzadka w
polskiej literaturze. Jednakże z czasem, kiedy do historii wkraczały
co raz to nowe postacie nie mogłam nadziwić się kombinacją
pisarki nadającej wytworom swojej wyobraźni miana niemożliwe do
zapamiętania. W końcu ile razy spotkaliśmy się z Adaleną, Nomadą
czy Satriz?
Choć
bohaterowie nosili nietuzinkowe imiona w tym zgoła innym od
rzeczywistego świecie, pisarka genialnie zarysowała każdą postać,
jednocześnie każdym ich czynem starając się ukazać i napiętnować
ludzkie, często nieznośne przywary. Dzięki bohaterom mogliśmy
zobaczyć portrety osób, które możemy upatrywać nie tylko wokół
siebie, ale często nawet w nas samych. Dzięki postaciom utworzonym
przez Trzeciak błędy stają się wyraźniejsze, niż mogły by być,
a zalety w końcu zostają dostrzegane. Myślę, że działa to
znacznie na korzyść bohaterów centralnych opowieści, zwłaszcza
Rity, Matyldy i Ofelii, które stają się czytelnikowi naprawdę
bliskie, mimo swojej odmienności. Ich sporadyczne radości cieszą,
a smutki – wprawiają nieco w zapomnienie nie pozwalające oderwać
się od powieści do momentu, kiedy nastąpi jaśniejsza karta w ich
życiu.
Prócz
bohaterów w większości brak nazw konkretnych miejsc, krajów.
Pojawia się jedna nazwa miejscowości i miana, jakim określane są
poszczególne kluby, które upodobali sobie hazardziści. Jest to
trochę denerwujące, ale wygodne dla autora, który nie jest
sprawdzany, czy właściwie odwzorcował prawdziwe ślady w historii
rodziny.
„(...)
nienawiść jest jak ogień – sieje spustoszenie tam, gdzie się
pojawi, i wiąż jest jej więcej.”*
Z
pewnością pozycji, która wyszła spod pióra Marty nie możemy
odbierać zbyt dosłownie. Za dużo w niej niezrozumiałych faktów,
dziwnych zbiegów okoliczności i substancji o nieznanym pochodzeniu.
Trudno tak naprawdę określić czy Jej powieść to historia
fantastyczna, czy bardziej obyczajowa. Jedno jest pewne – poprzez
nietuzinkowych bohaterów pisarka rzuciła nam na twarz kilka ważnych
zdań na temat rodziny, rodzeństwa i skrywanych głęboko
niepożądanych wspomnień. Tak jak bohaterzy z pewnych powodów
gdzieś się ukrywali całe życie, tak często ukrywają się
prawdziwi ludzie, nie chcąc przyjąć do wiadomości prawdy.
Jedno
jest pewne – choć nie tego spodziewałam się po „Bliżej dalej”
nie mogłam dziwnie oderwać się od książki, w której wszystko
znacznie odbiegało od rzeczywistości. Każde kolejne zdanie było
przesycone ogromem tajemnicy, nie pozwalającej się rozwikłać i
dziwnym, ale magicznym klimatem. Z każdą kolejną stroną
zastanawiałam się kim są tak naprawdę bohaterowie posiadający
nadprzyrodzone (?) zdolności. W kończy czy ktoś z Nas jeździ na
oślep wiedziony na zakrętach intuicją?
Długo
zastanawiałam się nad tym, dlaczego pisarka nadała swojej, nieco
irracjonalnej opowieści, taki, a nie inny tytuł. Dopiero kiedy
zamknęłam okładkę po przeczytaniu całej lektury, zrozumiałam,
że cała powieść przypomina popularną wśród dzieci, a nawet
dorosłych zabawę „ciepło – zimno”. Z każdą kolejną stroną
wydaje nam się, że jesteśmy bliżej (ciepło) sensu i rozwiązania
akcji publikacji. Czytając dalej rozumiemy jednak, że gwałtownie
się oddalamy i jesteśmy dalej (zimno). Podczas czytania cały czas
rozgrywa się ta walka i kończąc, nie jesteśmy do końca pewni czy
odnaleźliśmy to, co chciała przekazać nam Trzeciak.
„Historie
się kończą, opowieść trwa wiecznie.”*
Całość
wydaje się jakby snem, jawą, w której bardzo trudno było mi się
odnaleźć. Nie jestem pewna czy oczekiwałam po bardzo oryginalnej
osobie, jaką jest Marta, aż tak nierealnej i odstającej od
rzeczywistości . Książka, która stworzona została w myśli
realizmu magicznego i była przez niektórych porównywana z zamysłem
Bułhakowa w „Mistrzu i Małgorzacie” nie do końca odnalazła
moje pełne uznanie. Były fragmenty, którym oddawałam się całym
sercem. Widziałam z każdym zdaniem ogromny potencjał w opowieści
Trzeciak, który moim zdaniem całkowicie został zmarnowany
zakończeniem. Według mnie było one jakby wymuszone zasadą, że
powieść zawsze musi mieć swój jasny koniec. Tu ostatnie słowa
okazują się nie zaletą, lecz wadą.
„Każde
z nas ma swoją drogę, która niejednokrotnie prowadzi w przepaść.
Ale czy próba uniknięcia upadku zawsze nas przed nim uchroni?”*
Podsumowując,
muszę przyznać, że nie tego spodziewałam się po „Inframundo”,
które mnie zachwyciło. Wiele upatrywałam sobie w debiucie
Trzeciak, który przeczytałam już dość dawno temu, a który cały
czas siedzi gdzieś w mojej pamięci. Widziałam w nim pasję pisania
i radość z kolejno stawianych słów. W „Bliżej dalej” autorka
moim zdaniem za bardzo skupiła się na założeniu, które postawiła
sobie, nim zaczęła pisać. W moim odczuciu, mimo kilku pozytywnych
aspektów, czegoś zabrakło. Sądzę jednak nadal, że ta młoda
pisarka może jeszcze pokazać wielu, którzy od lat są na scenie,
co to znaczy kawał dobrej literatury. Życzę jej z całego serca
powodzenia, licząc, że w kolejnej publikacji subtelność i magię,
którą zachłysnęłam się podczas lektury „Inframundo”.
Książkę
miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa
Novae Res, za co serdecznie dziękuję ;)
*Cytaty
pochodzą z książki „Bliżej dalej”, kolejno ze stron: 89, 67,
90, 15, 43
Przyjemnie spędziłam czas w jej towarzystwie
OdpowiedzUsuńDla mnie to mistrzowskie wykonanie realizmu magicznego. Wspaniałe dzieło i nietuzinkowa pisarka.
OdpowiedzUsuńCiekawe zdjęcia :) Być może się skuszę, ale nie będę na nią specjalnie polować :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że raczej letnie wrażenie na Tobie ta książka wywołała. Mam co do niej kilka uwag, dlatego nie wiem, czy chcę się już z nią zapoznać.
OdpowiedzUsuńPiękna recenzja :)
OdpowiedzUsuńA ja bardzo chętnie bym przeczytała :)
OdpowiedzUsuńCzytałam ją jeszcze przed wakacjami i bardzo mi się podobała :)
OdpowiedzUsuńTak to jest, gdy wiele oczekujemy. Nieraz niestety kolejne książki danego autora nie spełniają naszych oczekiwań. I to uczucie "niespełnienia" jest chyba najgorsze.
OdpowiedzUsuńJak będę miała kiedyś okazję zapoznać się z tą książką - to na pewno skorzystam :)
OdpowiedzUsuńSama nie wiem... Chyba chwilowo podziękuję, bo mam mnóstwo czekających X czasu, ale może kiedyś. ;)
OdpowiedzUsuń