Warszawa
2013, 352 str.
(wydanie
drugie, zmienione)
Ocena:
8/10 Bardzo dobra
Każdy
człowiek szuka w życiu szczęścia. Te pragnienie wiąże się nie
tylko z karierą czy spełnieniem, ale również ciepłem rodzinnym i
potomstwem. Każda kobieta, kiedy jej życie ustabilizuje się, a dni
może dzielić z ukochanym mężczyzną, chciałaby, aby jej rodzina
powiększyła się, Dzieci, na które przychodzi „czekać” matką,
są kochane jeszcze zanim się urodzą. Jednak „wypatrywane”
maleństwa nie pojawiają się, a zamiast nich przychodzą słowa
„niepłodność”. Wyrok? A może jednak nie? Może ktoś czeka na
końcu świata, by narodzić się w sercu matki?
Dwie
przyjaciółki , które poznały się w czasie studiów i jedno
pragnienie. Pani Justyna, jak i Pani Beata, to Absolwentka Wydziału
Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego o specjalizacji
resocjalizacja. Obie pełne chęci do życia i zwykłej ludzkiej
życzliwości, którą można zasmakować na kartach ich książki.
Żony, matki, kobiety spełnione...
Wydawać
by się mogło, że sprawy bezpłodności są obce zaledwie
osiemnastoletniej dziewczynie, którą jestem. Na lekturę
niewątpliwie ważnej książki, jaką stanowią zwierzenia dwóch
kobiet, zdecydowałam się z racji, iż znam kilka par, które
borykają się z niepłodnością. Byłam ciekawa jak to wszystko
wygląda „od środka”. Chciałam dowiedzieć się, jak mogą
pokonać ten „wyrok” młode małżeństwa, a także przekonać
się, jak wygląda proces adopcyjny i zachowania otaczającego nas
środowiska, kiedy się na takie coś decydujemy.
Pani
Justyna i Pani Beata na każdej kolejnej stronie, odkrywają przed
czytelnikami swoje tajemnice. Pokazują towarzyszące smutki, a
czasami wręcz stany depresyjne. Nie wstydzą się swojej słabości,
a czytający, mimo że nie przeżywał podobnych problemów, rozumie
ich słabości. Zwłaszcza te, związane z wszelakimi próbami zapłodnienia.
„Dla
tego rodzaju placówek liczą się tylko wyniki. To korporacje,
fabryki dzieci. Sukces mierzony wykresem stanowi o powodzeniu
spółki.”
Bardzo
podobało mi się, jak została złożona pozycja. Każdy kolejny
rozdział miał swój tytuł i pasujacy do niego cytat, który za
każdym razem wywoływał wielkie emocje u mnie, jako czytelnika,
zwłaszcza w momencie, gdy nie był mi obcy. Każdy dział zawierał
część pisaną przez Panią Justynę i Panią Beatę. Co ciekawe –
były one pisane inną czcionką, więc nie trudno było rozróżnić,
która z nich wypowiada się w danym momencie. Dzięki dwóm
historiom i różnym odniesieniom do konkretnych spraw, mogliśmy
obserwować dwie drogi do upragnionego szczęścia. Każda inaczej
podchodziła do Boga czy in vitro, miała inne racje dotyczące tych
zagadnień. Przekonania obu Pań pozwalały za każdym razem
zastanowić się choć na chwilę, co my zrobilibyśmy, znalazłszy
się w takiej sytuacji. Kolejne rozdziały pozwalały więc
zastanowić się czytającemu nad własnym życiem. Na dodatek
czytając, możemy poczuć się, jakbyśmy siedziały obok Pani
Justyny i Pani Beaty, popijały kawę razem z nimi i słuchały ich
zwierzeń. Myślę, że to niezwykły plus książki pozwalający
przebrnąć przez nią bardzo szybko, jednocześnie nie nudząc się
i uśmiechając się, zwłaszcza przeczytawszy ostatnie strony
publikacji ;)
„
Nie
chcę słyszeć, że nie wiem, co to życie, bo nie wychowałam
jeszcze dzieci, bo jetem młoda. Jak bardzo chciałabym się
dowiedzieć co to jest życie – a nie potrafię go dać swojemu
dziecku.”
To
niezwykle trudno pisać o bólu i smutku jaki pojawiał się z
brakiem dwóch czerwonych kresek na teście ciążowy, a także kiedy
każdego miesiąca przeżywało się żałobę z nadejściem
kolejnego cyklu miesiączkowego. Widać było, jak trudne była dla
kobiet styczność z małymi dziećmi czy matkami oczekującymi
potomka. Niezwykle poruszającym momentem jest chwilą, opisów,
kiedy to jedną z kobiet wręcz odrzucało od matek w stanie
błogosławionym, nawet jej siostry. Choć dobrze wiedziała, że
może sprawić przykrość drugiemu człowiekowi, nie mogła się
pogodzić z tym, że ona nie tak samo głaskać zaokrąglonego
brzuszka czy wsłuchiwać się w bicie serca nienarodzonej istoty
podczas badania USG.
„Decyzje
dojrzewają jak owoce. Czasami słońce im sprzyja i rosną szybko,
czasami jednak brak światła spowalnia proces. Nic tu nie da
chemiczne przyspieszenie. Każdy owoc musi dojrzewać w swoim tempie.
Tak samo dojrzewa decyzja o adopcji – u obojga małżonków."
Justyna Bigos i Beata Mozer w DDTVN |
Książka
Gdańszczanek, co ciekawe pokazuje, że nie tylko one czuły się
„winne”. W przypadku Pani Beaty to właśnie jej druga połówka
miała problem. Jednak nikt nikogo nie osądzał, nie miał
pretensji. Publikacja to świadectwo i sile prawdziwej miłości.
Mężowie, choć przeżywali wszystko na równi z żonami, nigdy nie
odwrócili się od nich, zgadzali się na wszystkie badania,
wspierali, kiedy nadchodziły „żałobne” dni. „Mój Anioł”
- pisała jedna z Pań. Byli oni dla nich opoką, ostoją, wsparciem.
Moim zdaniem „Dzieci z chmur” to nie tylko książka o kobietach
pragnących potomstwa, ale i o prawdziwych, kochających mężczyznach.
Rozdziały
opisujące proces adopcyjny pochłonęły mnie bez reszty. Choć
wielu adopcja kojarzy się jedynie z „Rodziną zastępczą” nie
przypominam sobie, by w tym serialu pokazywane było samo
„przyjęcie”dziecka pod swój dach i przygotowywanie się na to.
Panie z niezwykłą delikatnością i dziecięcą radością
opisywały kolejne etapy „kursu”. Czytelnik z każdą stroną
mógł jednocześnie zobaczyć, że to wszystko nie jest tak trudne,
na jakie wygląda, że każde dziecko ma szanse na normalne życie i
miłość. Z perspektywy opisywanych wydarzeń muszę powiedzieć, że
podziwiam wytrzymałość obu kobiet, kiedy do pozostało im jedynie
czekać na upragniony telefon.
„Oczekiwanie
rujnuje psychikę. Nigdzie nie ruszałam się bez komórki. Każdy
sygnał telefonu powodował napięcie wszystkich mięśni, twarda
gula podchodziła mi to gardła...”
Momenty,
w których Panie przybywają do tymczasowych opiekunów dzieci, by po
raz pierwszy zobaczyć dzieci, czytałam ze łzami w oczach. Podczas
tych opisów każde kolejne słowo niosło ze sobą nie tylko
nieopisaną radość, ale również ogromną miłość, jaka
„zgromadziła się” w Pani Justynie i Pani Beacie podczas
oczekiwania przez te wszystkie lata na upragnione szczęści.
Druga
część książki, w której Panie wspominają nieco o stereotypach
związanych z dziećmi adopcyjnymi świetnie zilustrowała obrazek
mamy, taty i dziecka, jaki powstał po przybyciu dziecka do domu, po
jego narodzinach nie pod serduszkiem mamusi, a w nim. Każdym słowem
kobiety podkreślały, że Pawełek i Krzyś są dla nich
najważniejszymi osobami na świecie i oddałyby za nie wszystko ;)
Myślę,
że najmilszą częścią książki był dodatek w postaci bajek
napisanych przez obie Panie w ramach programu przygotowawczego dla
przyszłych rodziców adopcyjnych. Poprzez te historie została
zobrazowana cała tęsknota za dzieckiem, na które czekały
małżeństwa, a także miłość, jaka drzemała w obu kobietach.
Ważne było, iż bajki ukazywały nie tylko z perspektywy Pani Beaty
i Pani Justyny, ale także pisane przez osoby z ich środowiska,
które mogły wszystko obserwować z boku.
„Książka
miała stanowić swego rodzaju lek, plaster na rany zadane przez los.
Miała dać cierpiącym parom poczucie, że w swej udręce nie są
osamotnione.”
Podsumowując,
muszę powiedzieć, że „Dzieci z chmur” to niezwykła książka
o dojrzewaniu do adopcji. Jestem pełna podziwu dla szczerości i
otwartości Autorek, które z każdym słowem chciały uświadomić
małżeństwom cierpiącym na bezpłodność, że jest inna furtka
opisana frazą „szczęście”. Myślę, że największą zaletą
tej pozycji jest nadzieja, jaką ze sobą niesie. Życzę sobie i
kolejnym jej czytelnikom, a także Autorką piszących niejako „z
misją”, by publikacja trafiła do wszystkich, którzy potrzebują
jej lektury ;)
Książkę
miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości portalu
Sztukater i
wydawnictwu
Nasza Księgarnia,
za co serdecznie dziękuję ;)
Pięknie napisałaś o tej książce. Ja również mam ją za sobą... wzbudziła we mnie sporo emocji ale też dała nadzieję- takie książki są potrzebne.
OdpowiedzUsuńNa pewno książka wartościowa, ale raczej nie dla mnie. Każdy ma swoje źródła mądrości, myślę że do mnie ta książka mogłaby nie przemówić :)
OdpowiedzUsuńniestety mam koleżankę, która w wieku 19 lat już boryka się ze świadomością, że nie będzie mogła założyć rodziny... ech, trudny temat dla nas, kobiet, które jak już wspomniałaś chcą założyć typowe domowe ognisko...
OdpowiedzUsuńO kurcze, nie myślałam, że w tym wieku może pojawić się informacja o takim problemie...
UsuńPięknie napisana recenzja, czytając miałam łzy w oczach...
OdpowiedzUsuńNie myślałam, że moje recenzje mogą wzbudzać aż tyle emocji ;) Bardzo mi miło ;D
UsuńTematyka tej książki po części jest mi bliska. Wprawdzie nie musiałam nigdy borykać się z problemem adopcji, ale mam za sobą długoletnie starania się o maluszka i wiem, jaką ,,drogę krzyżową'' muszą przejść potencjalne matki.
OdpowiedzUsuńTo musi być trudna, ale też bardzo potrzebna książka. Szczególnie dla osób, które mają podobne problemy...
OdpowiedzUsuń