niedziela, 15 czerwca 2014

[148] Beata Gołembiowska „Żółta sukienka”


Wyd. Novae Res,
Gdynia 2011, 164 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra

Demony przeszłości nie raz dopadają ludzi po latach. Nie tyle co rozszarpują ich ciało na strzępy, lecz to właśnie czynią już z niezwykle doświadczoną cierpieniem duszą. Wydawać by się mogło, patrząc na taką osobę, iż zachowuje się jak ktoś, kto postradał zmysły lub myśli jedynie o sobie, ignorując otoczenie. Jest on określany najczęściej mianem wariata i dziwaka, jednak nikt nie ma pojęci o batalii emocji i przeżyć, jaka toczy się w pamięci, rozumie, a przede wszystkim sercu takiego człowieka. Trudno uwolnić się od nękających koszmarów, gdy dobro i zło skrywa się pod symbolem jednej rzeczy – żółtej sukienki...

Pani Beata Gołembiowska to rodowita poznanianka, która w 1989 roku wyemigrowała z rodziną do Kanady i zamieszkała w Montrealu. Kobieta wcześniej, a mianowicie w 1981 roku ukończyła studia na wydziale biologii środowiskowej na poznańskim UAM-ie. Na obczyźnie ukończyła studia fotograficzne, a jej prace były prezentowane na wystawach indywidualnych i zbiorowych nawet w Galerii Muzeum Sztuk Pięknych. Kiedy pracowała jako malarka dekoracyjna, zaczęła pisać. Proza towarzyszyła jej przy tworzeniu tekstów o fotografii, malarstwie i przyrodzie, jak również opowiadań i scenariuszy. Pani Beata ma za sobą debiut w roli reżysera filmu dokumentalnego o polskim ziemiaństwie i arystokracji w Kanadzie. Stworzyła również album temu poświęcony - „W jednej walizce”. W 2011 roku przyszedł czas na jej debit literacki. Obecnie jest na ostatniej prostej ku wydaniu kolejnej książki „Malowanki na szkle”.

Ania to emigrantka, dla której Kanada nie okazała się rajem – nie ma imponującej pracy, nie skończyła studiów, nie odnalazła też miłości. Mieszka „w zbieraninie gratów z Armii Zbawienia”, wychowuje córkę i pracuje jako sprzątaczka. Dopiero gdy zaczyna opiekować się kalekim Paulem i umiera jej matka, przeszłość domaga się rozliczenia. Po dwudziestu latach zmagania się ze wspomnieniami, wraca do Polski, do Krakowa, do miejsc swojego dzieciństwa, nawet tych wiążących się z najbardziej upiornymi wspomnieniami. Spotyka też człowieka, który wyrządził jej największe zło.

Całkiem przypadkowo padło na taką zakładkę :)
Muszę się przyznać, że początkowo trudno czytało mi się książkę. Nie mogłam porządnie do niej przysiąść, co jakiś czas przerzucając tylko kilka pojedynczych stron. Moment, w którym Ania otrzymała sukienkę, a potem krótkie urywki z życia na emigracji – wydawał mi się niekorzystnym taki duży przeskok, zwłaszcza, że czytelnikowi trudno było początkowo połapać się o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Idąc co raz dalej, wydawało mi, że wiem się skąd w Annie ten cały lęk przed światem. Rozum dobrze podpowiadał mi o co może chodzić w tej historii, jednak z każdą stroną jeszcze bardziej chciałam, aby bohaterka rozliczyła się z przeszłością, mając jednocześnie świadomość, że nie jest to zbyt łatwe.

Gdy doszłam do pierwszego opowiadania, poczułam zwątpienie. Jedyną lekturą, w której spotkałam się z opowiadaniem w książce była historia spisana piórem Łukasza A. Zaranka. Łukasz zrobił kawał niezłej roboty, a opowieść była jednym z pozytywnych elementów w odbiorze lektury. Mimo wszystko bałam się tego – wydaje mi się, że umieszczanie „prozy w prozie” jest bardzo trudne, zwłaszcza, że jej niewłaściwością w umiejscowieniu czy przekazie, można zepsuć cały odbiór powieści. Długo zwlekałam z przeczytaniem pierwszego opowiadania Anny, które powierzyła Paulowi. Jednak gdy w końcu przemogłam się, wszystko zaczęło się krystalizować, a karty powoli zaczęto odkrywać...

„Zgadłaś, moja emigracja była ucieczką. I to nie od komunizmu, jak to sobie zawsze ładnie tłumaczyłam. Uciekłam od życia. Tak jak nasza matka, tak jak ojciec. Mama uciekała w religię, ojciec w przeszłość, a ja chciałam zostawić za sobą dzieciństwo. Myślałam naiwnie, że jeśli pojadę w daleki świat, to nic nie będzie przypominać mi o przeszłości. Okazuje się, że każda forma ucieczki od życia jest drogą do utraty szczęścia. (…) postanowiłam już od niczego nie uciekać, akceptować to, co dobre i to, co złe (…).”

Język, jakim pisze Pani Beata i świadomość słowa, którym się posługuje, stoi na najwyższym poziomie. Niezwykle plastyczne opisy przyrody i skojarzeń z ojczyzną pokazują, iż pisarka jest bacznym obserwatorem otaczającego świata. Niektóre być może są nieco rozwlekłe, jednak m.in. malarskie smaczki, sprawiają, że czytelnik mimo tego drobnego defektu się uśmiecha. Chełmoński, Wit Stwosz.. ach ;)

Powrót do Polski pokazuje jak ważne dla człowieka są korzenie. Wyjątkowo nie mam tu na myśli reakcji centralnej postaci, lecz jej córki Julii. Dziewczyna, choć wyjechała z matką będąc kilkuletnim szkrabem, czuje niezwykłą magię i siłę przyciągania od miejsc, które poznaje przechadzając się po krainie dzieciństwa Anny. Chwila, gdy widzi rodzinę, dawniej znaną ze zdjęć też jest niesamowicie wymowna. Pokazuje to, że nasza przynależność do narodu, kraju to nie jedynie wyraz zapisany w paszporcie obok słowa obywatelstwo, ale coś więcej – to, co mamy w sercu i co gra w naszej duszy. Jednocześnie ten ulotny i jakże nieznaczny w oceanie życia moment wskazuje na wartość rodziny – każdy z nas usilnie pragnie odnaleźć swoje korzenie, poznać tych, który przed nimi nosili to nazwisko. To zwykła potrzeba serca następujących pokoleń. Scena, w której nie brak wzruszeń również po stronie czytających czy osób patrzących na to wszystko z boku.

„Julia wstała od stołu i podeszła z wyciągniętą ręką do nowo poznanych członków rodziny. Nie zdążyła jej nikomu podać, bo wuj złapał ją w objęcia, ciotka Danusia zrobiła to samo; jedynie ich synowie byli bardziej powściągliwi w okazywaniu uczuć. Łzy wzruszenia przeszkodziły Julii w wykrztuszeniu swojego imienia. Poczuła się jak syn marnotrawny wracający do domu po wieloletniej wyczerpującej podróży.”

Małą, miłą rzeczą, dla mnie, mieszkanki Wielkopolskich i dawnego poznańskiego, były małe akcenty typowo „nasze”. Nie wiem czy w innych miejscach w Polsce można się spotkać z nazewnictwem pyrki w stosunku do ziemniaków (mój kuzyn, który dawniej mieszkał pod granicą niemiecką, początkowo nie wiedział o czym mówimy), ale widząc ten wyraz, uśmiech zagościł na mojej twarzy. Było jeszcze kilka takich form językowych przejętych z gwary środkowo-wielkopolskiej, jednak ten zapadł mi najbardziej w pamięci i koniecznie musiałam o tym wspomnieć ;)

Patrząc na współczesną literaturę, czy choćby na niektóre lektury szkole, możemy zauważyć, że brak w niej Boga. Przecież nie wszyscy teraz wierzą, chodzą do kościoła czy po prostu próbują choć chwilę w ciszy i samotności rozmawiać z Bogiem. Powieści pisane zarówno przez polskich pisarzy, jak i zagranicznych, częściej są oparte na czysto rozrywkowym przeżyciach. Brak w nich pełnej prawdy o życiu – tym, co ważne dla człowieka. Czasem brak wręcz człowieka w człowieku. Może nie zauważamy tego od razu po przeczytaniu, jak zapewne jest niejednokrotnie ze mną, ale nabywając kolejne doświadczenia zarówno literackie jak i życiowe, nasze wymagania względem prozy także ulegają zmianie. W końcu nasze istnienie to nie tylko wieczna zabawa, ale czasem też cierpienie czy zwątpienie, w którym potrzebna jest nie tylko druga osoba, ale coś.. ktoś więcej.

Przyznam, ze kiedy na kartach powieści Pani Beaty odkryłam tak silne powiązanie z religią, byłam nieco zaskoczona. Było to zdecydowanie pozytywne zaskoczenie, zwłaszcza ze sama jestem wierząca. Byłam ogromnie ciekawa jaką rolę odgrywa Bóg w życiu kobiety mieszkającej na emigracji, którą wyraźnie wypełnia niepojęte cierpienie. Śledząc kolejne sceny z życia Anny próbowałam zrozumieć, jaki związek z dychami przeszłości ma Matka Boska, różaniec i kościół...

Moim ulubionym momentem w powieści jest zdecydowanie chwila, w którym ciężar cierpienie i bólu w Ani nieco traci na wadze, kiedy wyznaję prawdę córce, jednocześnie przebaczając. Ten krótki fragment jest niczym zwieńczenie ciężkiego życia i tyrady uczuć bijących się w kobiecie. Pełne wyzwolenie uzyskuje, wkraczając do kościoła. Ballada, w którą układa się niesamowicie szczery wiersz, śpiewana przez młodych przywołała w mojej pamięci równie znaczną słowami piosenkę śpiewaną przez zespół Natanael „Idziesz sam. Niezwykle ciepłe, pozytywne skojarzenie sprawiło, że mimo ogromnego ładunku emocjonalnego jaki niesie za sobą przeczytanie wcześniejszych stron powieści, człowiek czuje, że Ania znów zacznę tak naprawdę żyć, znów będzie, jak przed laty, małą uśmiechniętą dziewczynką ;)

„Pragnął jej powiedzieć, że źle robi. W Polsce też da się żyć. Nie można uciekać od cierpienia. Ono i tak nas doścignie; czy tu w komunistycznej ojczyźnie, czy w dalekiej wymarzonej Kanadzie.”

Śmiało mogę powiedzieć, że książka ta pokazuje czytelnikowi jak cienka jest granica między dobrem, a złem. Żółta sukienka i lalka Agnieszka stają się ponadczasowymi elementami, które przywołują wspomnienia i smutki. Próba odnalezienia dobra w tym, co dawniej oznaczało miłość, staje się możliwością odpowiedzi na pytania „Czy przebaczenie jest możliwe?”, „Czy można oczyścić duszę z tego, co tworzy w niej rany?” Dawno nie czytałam tak dobrej prozy, i gdyby nie drobne elementy, powieść byłaby jednym z lepszych debiutów, z jakimi miałam styczność. Szczerze polecając tą emocjonalną pozycję każdemu gotowemu na zmierzenie się z niełatwą rzeczywistością, mogę mieć nadzieję, że w kolejnej książce pisarki, odnajdę równie barwny język i poruszającą historię :)

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości autorki - Pani Beaty Gołembiowskiej, za co serdecznie dziękuję ;)

Cytaty pochodzą z książki „Żółta sukienka”; kolejno strony: 142, 138, 136

9 komentarzy:

  1. Z tego co zrozumiałam, fabuła czasami była zakłócana przez krótkie urywki z życia Anny na emigracji. Trochę mnie to niepokoi, bowiem nie lubię takich przeskoków, a nawet wzbudzają we mnie irytacje. Cieszy mnie za to, że można znaleźć w tej książce silne powiązanie z religią. To rzadko spotykany motym, a szkoda.
    Patrząc jednak na całokształt twojej recenzji, mimo iż jest bardzo pochlebna, nie zaciekawiła nie niestety tematyka „Żółtej sukienki”, dlatego nie będę ściemniać, tylko otwarcie napiszę, że tym razem się nie skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Słyszałem o autorce, miałem nawet przyjemność prowadzenia z nią rozmowy. Kobieta miła i utalentowana, co widać po tym, jakie książki wydaje. ,,Żółta sukienka" jest mi obca, ale mam nadzieję, że na krótki czas ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy o tej książce nie słyszałam. Muszę jednak przyznać, że z przyjemnością się skuszę

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawno nie czytałam tak wnikliwej recenzji mojej powieści. Serdecznie dziękuję Pani Michalino!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wczytałam się w opinię i nie mogłam się oderwać, to tylko świadczy o tym, że chętnie sięgnę po książkę, tym bardziej, że do mnie zmierza.

    OdpowiedzUsuń
  6. Książkę polecam każdemu, ponieważ to świetna lektura, porusza trudny temat, ale daje nadzieję na lepsze jutro :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Koniecznie i ja muszę przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetna, wnikliwa recenzja :) Od jakiegoś czasu chodzi mi ta książka po głowie i chętnie ją przeczytam, jedyne co może mi się nie spodobać to silne powiązanie fabuły z religią- nie przepadam za takimi rozwiązaniami.

    OdpowiedzUsuń

Mały ślad po Tobie = Wielki uśmiech na mojej buzi ;)