Wyd.
Znak,
Kraków
2014, 394 str.
Ocena:
10/10 Perełka
Dom
– ciepłe, przytulne i bezpieczne miejsce, w którym można się
schować przed złem całego świata. Jedno z niewielu miejsc na
świecie, gdzie wiele spraw dzieje się nieco wolniej, a zapach
świeżo kawy wypełnia całe pomieszczenie, dając poczucie
spełnienia, kiedy w końcu znajdzie się chwila spokoju. Dom, będący
uniwersalnym tematem, bo przecież wszystko zaczyna się właśnie w
tej naszej małej oazie, azylu. A gdy dom jest stary i ma w sobie
tajemnice i klimat...
„Zawsze
było jej żal opuszczonych budynków. Zdawało się, że stare mury
wciąż marzą o minionych szczęśliwych dniach, wspominają czasy,
gdy w ich wnętrzu tętniło życie. I teraz też odniosła wrażenie,
że wraz z jej przybyciem w dom wstąpiła nadzieja na lepsze czasy.”
Pani
Magda to jedna z polskich pisarek, która w ostatnich latach skradła
serca czytelniczek w całym kraju. Jej bestsellerowe powieści
zagościły nie tylko na półkach książkoholiczek płci pięknej,
ale także męskiego grona czytających. Pani Kordel zaczęła pisać,
by poradzić sobie z trudną przeszłością. Z czasem jednak okazało
się, że proza, którą tworzy, daje szczęście nie tylko jej, ale
i stanowi swoisty balsam dla duszy wielu Polek. Kobieta, nie jest
tylko pisarką. Będąc matką i żoną stara się spełniać własne
marzenia podróżując, czytając i gotując. Pani Magda, której
bloga czyta się z uśmiechem na ustach, wie, jak wielką wartość
stanowi marzenia, a co dopiero – jego urzeczywistnienie. Razem z
czytelnikami swoich książek, piszących wcześniej do szuflady,
wydała już trzy zbiory opowiadań. Każdorazowo uczestniczyłam w
jej przedsięwzięciu z co raz większą pewnością siebie,
stawiając samej sobie kolejne poprzeczki.
„Malownicze.
Wymarzony dom” to książka, która mogłaby wydawać się jedną z
wielu, napisanych na dawno utartym schemacie. Tylko czy istnienie
elementów pojawiających się w tysiącach lektur powinno skazywać
powieść na niepowodzenie? Czy nie ważniejsza jest oryginalność,
którą czytelnik ma okazję zastać za klimatyczną okładką?
Nigdy
nie myślałam, że można się tak męczyć po zakończeniu lektury.
Nigdy nie miałam świadomości, iż będzie mogło mi brakować
bohaterów lektury aż tak, że uparcie będę poszukiwać informacji
o kolejnej części (a kilka dni później taka faktycznie się
pojawi). Nigdy nie spodziewałam się, że nie będę mogła zacząć
w pełni czytać kolejnej książki, póki nie wyleję tego, co we
mnie siedzi. Nigdy...
… aż
do wczoraj, kiedy skończyłam czytać „Malownicze. Wymarzony dom”
i zdałam sobie sprawę, że takich publikacji jak ta, polska
literatura po prostu potrzebuje. Takich ciepłych, emanujących
spokojem, a jednocześnie wciągających czytelnika w głąb historii
za maleńkie linki zaplątane wokół serca zupełnie niezauważalnie.
W
głowie świtała mi myśl: „Pani Magdo, jak Pani mogła to już
skończyć? Przecież ta historia... Chciałabym czytać ją
wiecznie.” Ale później przyszła chwila spokojnego uporządkowania
myśli, sen i pospieszny poranek. Właśnie wtedy, pomiędzy małymi
nieznacznymi czynnościami codzienności zdałam sobie sprawę, że
ta opowieść musiała się skończyć, żebym mogła dojrzeć do
wielu myśli, które od dawna kiełkowały w mojej głowie.
„Kto
raz zacznie uciekać, ucieka potem przez całe życie”
Książkę
Pani Magdy wypatrywałam przez dłuższy czas w skrzynce. Nie mogłam
się doczekać, kiedy będę mogła chwycić w ręce tom, ze
stonowaną, ale urokliwą okładką, o której wcześniej, przy
pierwszym spotkaniu „twarzą w twarz” pisałam tak:
„Kiedy
patrzę na okładkę,
w pamięci mam nie lada gratkę.
Wspomnienia barwne do mnie powracają
i znów Bieszczadzkie szczyty mnie witają.
Na nowo przeżywam czerwcową przygodę,
z uśmiechem wędruję nawet w niepogodę.
Raz drugi spoglądam na książki oprawę,
przypominając sobie wyborną zabawę.
Na pozycji widnieje kobieta uśmiechnięta,
Magdaleną Kordel od dawna okrzyknięta.
Z nią piszą, Ci którym odwagi trochę brak,
odmieniając w MALOWNICZY DOM życiowy wrak.”
w pamięci mam nie lada gratkę.
Wspomnienia barwne do mnie powracają
i znów Bieszczadzkie szczyty mnie witają.
Na nowo przeżywam czerwcową przygodę,
z uśmiechem wędruję nawet w niepogodę.
Raz drugi spoglądam na książki oprawę,
przypominając sobie wyborną zabawę.
Na pozycji widnieje kobieta uśmiechnięta,
Magdaleną Kordel od dawna okrzyknięta.
Z nią piszą, Ci którym odwagi trochę brak,
odmieniając w MALOWNICZY DOM życiowy wrak.”
Jednak
gdy w końcu otworzyłam kopertę, z lękiem odłożyłam książkę
na półkę. Może to trochę głupie, ale zwyczajnie bałam się ją
przeczytać. W głowie miałam obawy, że Pani Magda, jej pełna
słońca osobowość odkrywana w postach na blogu i kilku
wymienionych mailach, mogą gdzieś zniknąć w konfrontacji z
literaturą. Zwyczajnie okazałam się małym, słabym człowieczkiem,
lękającym się przed tym, że książka osoby, która swoją
postawą i działaniami stanowi dla niej jeden z autorytetów w
literackim światku, może okazać się zbyt słabą wobec jakże
wygórowanych oczekiwań. Ach, ależ wtedy przydał by mi się
przepis Pani Krysi na kłopotki...
„(...)
jak zwykle najbardziej żałujemy rzeczy, których już nie możemy
naprawić.”
Po
wielkanocnym śniadaniu coś mnie tknęło i chwyciłam z półki
właśnie „Malownicze. Wymarzony dom” Pani Magdy. Przy
towarzyszącej mi gorączce, pragnęłam świeżego powiewu wiatru
(który realnie chyba jeszcze bardzie rozłożyłby mnie na łopatki)
i radości z pisania ukrytej między słowami. Podświadomie
marzyłam natomiast o światełku w tunelu własnej niepewności.
„Mam
dzisiaj poczucie, że nic mi się w życiu nie uda, niczego nie
osiągnę, nigdy nie ruszę się z miejsca, nie zrobię ani kroku do
przodu. Miewasz takie dni? Cały mój optymizm diabli wzięli. Diabli
wzięli i poszli cholera wie dokąd. Nie można ich ścigać ani
złapać, by odzyskać zgubę.”
Można
by sądzić, że historia Magdy to jedna z wielu, o których już
napisano. Gdyby nie Malownicze w tytule, wielu mogło by pomylić
książkę z jakimś poradnikiem o tworzeniu własnego wymarzonego
domu. Choć ani pierwsze, ani drugie z napisanych przeze mnie zdań,
nie mówi o powieści, którą właśnie skończyłam czytać, każde
z nich zostawiło cząstkę siebie w najnowszej pozycji Pani Kordel.
W końcu Madeleine, mieszkanka miasta, jak jedna z wielu, kupuje
niespodziewanie dom na prowincji i tam rozpoczyna swoje dalsze życie.
Na dodatek Mania od nowa tworzy salon Pani Janeczki, który wydawał
się istnieć tylko w kawałkach pod postacią wiekowych mebli i
starego zdjęcia.
Największym
atutem powieści są zdecydowanie bohaterzy. Pisarka stanęła na
wysokości zadania podczas ich kreacji. Bardzo spodobały mi się
sceny, w których starała się nie tylko oddać ich cechy
zewnętrzne, które skrzętnie wymodelowała sobie w wyobraźni, ale
także ich wnętrze. Momenty, w których do głosu dochodziła
psychika Julki, Magdy czy Pani Krysi były rozkoszą dla oczy
śpiesznie wodzących po kolejnych linijkach tekstu.
Moje
serce wśród bohaterów zdecydowanie skradł Pan Mieciu. Jego
zabiegi o magdzine serce totalnie mnie rozbrajały. Scena, w której
postać za namową kolegów przychodzi do dziewczyny z prezentem
niesamowicie mnie rozśmieszyła, a mój donośny śmiech wśród
nocnej ciszy obudził połowę domowników. Drugą postacią, która
równie macnie przypadła mi do gustu była Mania. Z uśmiechem myślę
o niej nie tylko ze względu na salon, ale także miłość do
starych przedmiotów, którym dawała nowe życie, nowe otoczenie,
nowych przyjaciół.
„(...)
przedmioty gromadzą w sobie emocje i potem przekazują je dalej.
Dlatego te stare mają duszę.”
Czasem
zdarza się, że powoli rozkręcająca się fabuła, działa na
czytelnika jak przysłowiowa „płachta na byka”. U Pani Kordel
wszystko jednak było nie tylko przemyślane, ale na tyle stonowane,
że moment zawiązania akcji nie tylko minął niezauważalnie, ale
także został wchłonięty przez dalej biegnące wydarzenia. Moment,
w którym w centrum zdarzeń trafia Julka, zdecydowanie był
zaskakujący. Nowa bohaterka, która pojawiła się po niemal
pięćdziesięciu stronach powieści, stała się jedną z osi dla
dalszych perypetii wszystkich bohaterów.
„Ale
przecież jeśli wiesz, że musisz coś zrobić, bo to jedyna droga,
która cię zawiedzie do celu, to nie odpuszczasz. Nawet jeśli wiesz
, że nie wzbudza to zachwytu ani zrozumienia.”
Wydawać
by się mogło, że kiedy skończę pisać o tej pozycji, nie będzie
jej już obok mnie, zniknie z biurka, ustawiona wśród wielu innych
na półce. Tymczasem w przypadku tejże publikacji wszystko nie
odbędzie się tak jak w przypadku „wielu innych”. Malownicze na
zawsze pozostanie razem ze swoimi mieszkańcami w moim sercu. Będzie
miejscem, które chciałabym kiedyś odwiedzić, którego będę
poszukiwać na swój sposób we własnym życiu i otaczającym
świecie. Bo przecież każdy z nas ma gdzieś swoje Malownicze, w
którym czeka na niego dom, pachnący wspomnieniami pozostawionymi
wraz z kurzem na kuchennych szafkach. Dom, z którego roznosi się
zapach świeżo upieczonego makowca i woń kawy pitej na tarasie o
poranku. Dom, w którym człowiek czuje się bezpiecznie, który jest
jego miejscem na ziemi, kawałkiem świata, do którego został
przypisany w boskim planie...
Moja
recenzja jest z pewnością niezwykle emocjonalna i być może nie
wszystko idzie z niej dokładnie wyczytać. Dla mnie jednak stanowi
ogromną wartość. Pisałam ją w zeszłym tygodniu, dzień po
skończonej lekturze. Mam nadzieję, że uda wam się odczytać z
niej główne przesłanie - „Malownicze. Wymarzony dom” to
pozycja niesamowicie godna uwagi :D
Bardzo lubię takie książki. Teraz byłaby w sam raz do czytania :)
OdpowiedzUsuńMnie się nie podoba okładka, a jeśli chodzi o samą książkę to nie wiem czy mam ochotę ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńTaka dygresja do ostatniej fotki w tej recenzji - skończyły Ci się fiszki w innych kolorach, że tylko żółte tam masz? :D
Zawsze możesz się o nią do mnie uśmiechnąć ;) Nie, nie skończyły się - był o zamysł celowy, poza tym: żółtych miałam akurat w tamtym momencie najwięcej :D
UsuńTakie książki są najlepsze, więc z ogromną chęcią przeczytam. :)
OdpowiedzUsuńMam ją w planach :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa recenzja :) a na tę książkę poluję od dłuższego czasu. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńOj mimo takiej świetnej recenzji nie sięgnę po nią, bo to nie moja bajka.
OdpowiedzUsuńNie znam twórczości tej pani, ale Twoja wysoka nota mnie przekonała :)
OdpowiedzUsuń