Kraków
2011, 164 str.
Ocena:
7/10 Dobra
Lato
bywa upalne, ale jednak odprężające i pozwalające choć na chwilę
oderwać się od szarej codzienności. Czasem zdarza się, że jest
to ciężka przeprawa przy panującej gorączce w pracy, a nawet w
domu. To moment przerwy od szkoły dla uczniów, czasu zbiorów dla
rolników albo po prostu chwila odpoczynku dla osób odrywających
się w tym czasie od korporacyjnej rzeczywistości. Mimo to lato może
być niczym kruche stąpanie po lodzie w kierunku nieuniknionej
przyszłości. Może być to mgnienie oka, które sprawi, że
zaczniemy inaczej spoglądać na świat. Nawet jeśli te spojrzenie
miało by trwać ułamek sekundy warto...
Przyznaję,
że niezwykle ciekawiła mnie postać autorki, która w ostatecznym
momencie życia postanowiła napisać o tym, czego doświadczyła
przez te wszystkie lata. Cesarina Vighy urodziła się w 1936 r. w
Wenecji. Już w latach dzieciństwa ciekawili ją otaczający ludzie
i zdecydowanie wyróżniała się spośród swoich rówieśników.
Talent aktorski i zamiłowanie, które zakiełkowało w niej już w
najmłodszych latach, przesądziło o wielkim szacunku i ciekawości
wobec teatru. Ukończyła studia filozoficzne na Uniwersytecie w
Padwie. Większość życia spędziła natomiast w Rzymie. Jej
spokojne życie u boku córki i męża stanęło na głowie w
momencie, kiedy dowiedziała się o chorobie - stwardnieniu zanikowym
bocznym, które z czasem sprawiło, że nie była w stanie
samodzielnie wykonywać najprostszych czynności. Nim odeszła oddała
w ręce czytelników historię swojego życia – świadectwo
pogodzenia się z losem, przemijaniem, cierpieniem i śmiercią.
Cesarina Vighy zmarła w 2010 r.
Spisując
własną autobiografię Pani Cesarina podejmuje rozważania nad
cierpieniem, które często opisuje nie tylko jako udrękę, ale
wręcz przeciwnie – akceptuje je, opisując wszystko niezwykle
prosto z nutką sarkazmu i szczyptą zaskakującego humoru. Nie stara
się niczego „wynieść na piedestał” - wręcz przeciwnie.
Wydaje mi się, że jej opowieść ma być swoistym znakiem dla
innych chorych, że można żyć, doszukiwać się w życiu pełnych
piękna i szczęścia chwil, mimo balastu, jaki niesie ze sobą
dolegliwość. Jak głosi opis na okładce książki – uświadamia
czytelnikowi, że nie opisuje czegoś przerażającego, bezlitosnego,
a czasem nawet drastycznego, ale:
„Życie
naznaczone, ale piękne. I pełne marzeń, wspomnień, duchów,
mądrości”.
Kiedy
pozycja trafiła w moje ręce, mając wiele spraw na głowie,
postanowiłam, że jej lektura będzie mi umilać czas podróży
autobusami ze szkoły. Choć tematyka publikacji nie jest łatwa,
postanowiłam czytać ją w miejscach, gdzie ludzkie oko nie jest tak
wyczulone na małe szczegóły, licząc, że poprzez „Ostatnie
lato” zacznę dostrzegać więcej wokół siebie. I tak też się
stało. Kolejno czytane dwa, czasem trzy rozdziały sprawiały, że
niespiesznie poznawałam historię pełną małych (sporadycznie
nieznośnych) szczegółów, niewielkich, ale znacznych radości.
Słowa świadectwa pełne prawdy, a niekiedy może i niepewności...
Dawno
nie pamiętam pozycji, w którą tak trudno było mi się w pełni
zaczytać jak w „Ostatnie lato”. Podczas lektury tejże powieści
niewątpliwie nadrzędnym słowem stał się spokój okraszony muzyką
płynącą z słuchawek (o ile o względnej harmonii można mówić w
autobusie). Dość mozolnie przychodziło mi czytanie obrazów z
pierwszych lat życia kobiety. Często gubiłam się między jej
wspomnieniami, niektóre informacje wydawały mi się zapisane dość
chaotycznie. Choć to autobiografia i od piszącego zależy, co chce
przekazać czytelnikom, trochę denerwowało mnie ten nieporządek i
znacznie utrudniał i tak już ciężką pod względem przemyśleń,
lekturę.
„(...)
życie widziane z bliska to tragedia, z oddali – komedia.”
Rozdziałem,
który według mnie najbardziej zapada w pamięci jest jeden z
dłuższych opatrzony tytułem „Rady pani La Palisse”. Wydawać
by się mogło, że w tej części spotkamy się z opowieścią na
temat wskazówek pani La Palisse. Jednak rzeczywistość okazuje się
zgoła inna. Począwszy od nieco zabawnej rymowanki, przechodzimy do
stworzonego przez Panią Z. minidekalogu do ludzi chorujących tak
jak ona. Kolejne punkty – jedne bardziej poważne, inne nieco
zabawne – pokazują, że kobieta oswoiła swoją sytuację.
Szczególnie spodobał mi się fragment następujący po dziesiątym
przykazaniu:
„Ojciec
Niebieski zatrzymał się, gdy doszedł do dziesiątego przykazania:
najwyraźniej szkoda Mu było Mojżesza, który musiał zejść z
góry Synaj w sandałach, wlokąc ze sobą dwie ciężkie kamienne
tablice. Ponieważ my piszemy na lekkich kartkach, możemy dodać
jeszcze kilka zaleceń.”
I
tak dochodzimy do przykazania numer trzynaście, właściwie
wieńczącego poprzednie zasady wyznawane przez narratorkę powieści.
Należy więc zdobyć lub pielęgnować w takiej iście kryzysowej
sytuacji nic innego, jak poczucie humoru. Myślę, że doza śmiechu
jest niezwykle ważna przy borykaniu się z tak poważną
dolegliwością jak stwardnienie zanikowe boczne, bo przecież, jak
pisze autorka:
„Jest
wiele rzeczy na świecie, z których można się śmiać: inni
ludzie, my sami, sprawy, które wydawały się wam ważne, a teraz
okazały się głupstwem. Jest to chwila, w której nasze oko widzi
najjaśniej.”
Ostatni
rozdział uzmysławia czytelnikowi, że faktycznie było to tytułowe
„Ostatnie lato” Pani Z. Kobieta odeszła, nie doczekawszy, tak
jak przeczuwała, końca lata. Moment ten, ta chwila ulotna opisywana
w „Białym kosie” wprawia czytelnika w nostalgię. Muszę
przyznać, że czytając ten niezwykły kawałek podsumowujący jakby
chwile ostateczne chorej, zaczęłam się zastanawiać nad własną
śmiercią, odejściem bliskich, tych których kocham. Tak jak i ona,
odchodzi kos, ale jego historii bohaterka nie miała już okazji
poznać. Wszystko koniec końcom nadchodzi prędzej czy później...
„W
pewniej chwili. W pewnej chwili. W pewnej chwili...”
Myślę,
że cudzie wspomnienia naprawdę trudno jasno i konkretnie ocenić,
ale jeszcze trudniej je odczytywać. Sentymentalni, będą w nich
odszukiwać małych szczegółów, przedmiotów ważnych w życiu
przez to, że przypominają kogoś, coś (?) Romantycy będą
upatrywać kwiecistych opisów doznawania miłości, a realiści –
konkretów. Myślę, że każdy z nich znalazłby w tej pozycji coś
dla siebie. Trzeba jednak umieć dobrze szukać, bo nie zawsze słowa
podane są na tacy, ale wręcz przeciwnie – wypisane między
wierszami.
Książkę
miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa
M,
za co serdecznie dziękuję ;)
Nie wiedziałam, że jest to powieść autobiograficzna Pani Cesarina. Zaskoczyłaś mnie tym faktem, gdyż do tej pory myślałam, że to zwyczajna, niezobowiązująca lektura na lato. Natomiast po twojej recenzji wnioskuje, że to jednak mądra, wartościowa, z ukrytym przesłaniem publikacja. W takim razie nie omieszkam się za nią rozejrzeć w wolnej chwili.
OdpowiedzUsuńJa tak samo! Zaskoczyłaś mnie.
UsuńAż żałuję, że się na nią nie skusiłam :( Ale nic straconego, kiedyś na pewno się w nią zaopatrzę! :)
Nie słyszałam o niej, ale wydaje się piękną książką, w sam raz na ciepłe dni. Sięgnę
OdpowiedzUsuńKsiązkę czytałam jakiś czas temu i czasami wracam do pojedyńczych fragmentów. Jest cudowna !
OdpowiedzUsuńtakie biografie to akurat ta forma, która z miejsca do mnie przemawia. losy bohaterki utkane w porywającą historię. chętnie przeczytam.
OdpowiedzUsuńJak kiedyś książka wpadnie w moje ręce to przeczytam, będę o niej pamiętać.
OdpowiedzUsuńHmmm... Tytuł jest taki trochę przygnębiający, wiadomo, że lato kojarzy się z czymś przyjemnym, a tutaj ma być ono ostatnie... Zaciekawiłaś mnie ;)
OdpowiedzUsuń