Gdynia
2013, 88 str.
Ocena:
7/10 Dobra
Od
jednego z najważniejszych wydarzeń sportowych w Europie minął już
ponad rok. A zdawałoby się, że jeszcze przed chwilą staliśmy w
skupieniu patrząc na telewizor, gdy Tytoń podchodził do obrony
rzutu karnego. Euro 2012 i wielkie piłkarskie emocje odeszły
bezpowrotnie, jednak w pamięci Polaków, którzy byli
organizatorami, mimo słabego wyniku rodaków, pozostanie na zawsze.
Jednak co prócz wspomnień pozostało Nam po Euro?
Pan
Michał będący inżynierem budownictwa, pracującym przy budowie
wrocławskiego stadionu, to mężczyzna niewiele młodszy od moich
rodziców. Jednak to właśnie mu i jego zespołowi zostało
powierzone jedno z najważniejszych zadań przed 2012 rokiem.
Absolwent Politechniki Śląskiej w Gliwicach na Wydziale Energetyki
był kierownikiem robót instalacyjnych budowy Stadionu Miejskiego we
Wrocławiu.
Nie od dziś wiadomo, że piłka nożna jest jedną z moich pasji. Wielu może i zaskakuje to, ze dziewczyna interesuje się tą dyscypliną, jednak z zauważyłam, że jest to co raz częstszym. W samej blogsferze wśród kibicujących blogerów można wyróżnić m.in. Kreatywę i Karribę. Ale nie o tym miała być mowa – przejdźmy więc do meritum. A o czym mowa? O jednym z piękniejszych euro-stadionów, jego budowie i smakowitych historiach opisywanych piórem Pana Michała Leina, które niejednokrotnie mogły zaskakiwać :)
„Budowa
stadionu kojarzy mi się z budową piramidy. Jeśli nie zostanie z
jakiegoś powodu zburzony (…) będzie pewnie stał setki lat. I
dlatego, mimo wszystko, warto było podjąć się jego budowy.”
Choć
Wrocław znajduje się przysłowiowe kilka kroków od Poznania, nigdy
nie miałam sposobności zobaczyć tego miasta na własne oczy.
Miasto to od zawsze kojarzył mi się jedynie z tamtejszą drużyną
piłkarską. Jednak czytając pozycję Pana Michała, czułam się
jakbym i ja poznawała Wrocław, była jego nowym gościem. Z każdą
kolejną stroną odkrywałam inne oblicze niezbyt znanego mi miejsca
w Polsce. Książka Pana Leina jest świetną wizytówką miłej, a
zarazem spokojnej atmosfery Wrocławia – miejsca tętniącego
życiem.
Wielkie
zaskoczenie wzbudziła we mnie jedna z sytuacji, która wprawiła w
osłupienie także samego autora. Mianowicie jeden z Kierowników
pracujący przy budowie stadionu, pochodzący z Bawarii Martin,
zauroczony Polską postanowił pokazać ją swojej narzeczonej. Nie
byłoby w tym może nic zadziwiającego, gdyby mężczyzna pokazał
jej typowe potrawy czy gościnność, która go zauroczyła w Polsce.
Ten jednak postanowił zabrać ją do Auschwitz. Zapytany z
nieukrywanym zdziwieniem w głosie Pana Michała odpowiedział „U
nas w szkole tak uczono, żebyśmy pokazali innym Niemcom, co
zrobiliśmy innym narodom w czasie wojny”. Myślę, ze to zdanie
jest równie zaskakujące dla mnie – Czytelnika. Choć patrząc na
to już z dystansem, po lekturze – jestem pełna dumy, że są tacy
ludzie, którzy nie boją się powiedzieć, kto zawinił, a nawet –
spojrzeć na to, co uczyniono z powagą i zadumą.
Okazuje
się, że budowa stadionu nie stała się jedynie możliwością do
gry w piłkę czy cieszenia oka kibica. Sama robota przy jego budowie
już było czymś więcej niż pracą. Budowa stała się miejscem,
gdzie ludzie nawiązywali kontakty, zawiązywali przyjaźnie. To tam
wspólnie przeżywali radości i smutki. Przychodziło im nawet
poznać gorzki smak goryczy i stanąć oko w oko ze śmiercią. Także
Polska stała się dla pracujących tam obcokrajowców czymś więcej
niż miejscem wykonywanego zawodu.
Lekturę
tej niewielkiej książeczki umilały oczywiście przezabawne rysunki
namalowane przez samego autora. Każdy z nich miał w sobie to coś,
tą iskierkę radości z tworzenia, która sprawiała, że na buzi
malował się uśmiech. Na dodatek ilustracje były świetnym
uzupełnieniem do zawartego w kolejnych rozdziałach tekstu. Moim
ulubionym jest poniższy z Bogiem w roli głównej. Czy tak
faktycznie było? ;)
„A
czy nie warto dać z siebie maksimum sił, żeby wykorzystać szansę,
która zdarza się raz na dwadzieścia lat?”
Dziwnym
byłby gdyby mnie – osobę, która ogląda mecze piłki nożnej
chyba z większym zaangażowaniem, niż piłkarze grający na boisku
– najbardziej nie ujął rozdział w całości poświęcony opisowi
Euro „od wewnątrz”. Cały ten rozdział czytałam z
nieschodzącym z buzi uśmiechem i ekscytacją, łapiąc poszczególne
słowa, by zapamiętać najdrobniejsze szczegóły. Opowieść
stawała się tym bardziej niezwykła, z racji iż dopiero po
lekturze pozycji Pana Leina mogłam zdać sobie sprawę z tego, ilu
ludzi stało nie tylko zabudową stadiony, ale i jego obsługą
podczas meczów.
„(...)
niektórzy chcieli zatrzeć w pamięci swoją obecność na
stadionie, bo wśród porzuconych rzeczy widziałem polską flagę z
nazwą miejscowości, z której pewnie pochodzili jej właściciele.
Skojarzyło mi się to z obrazem z pola bitwy, na którym przegrana
strona wraz z honorem traci wszystkie chorągwie.”
Wielkim
zaskoczeniem był dla mnie fakt, iż pierwszy trening miejscowego
klubu Śląsk Wrocław odbywał się, gdy Stadion Miejski był
jeszcze PLACEM BUDOWY!. To było aż niewiarygodne. Jedni pracowali,
a inni... trenowali schematy gry :) Nieco komiczne w odczuciu
czytelnika stwierdzenie, że gdyby zdarzył się wypadek, nie byłoby
to zajście na boisku, a wręcz „na budowie”, muszę szczerze
powiedzieć, że z czasem napawa przerażeniem.
I
na koniec pytanie zadane nie tylko czytelnikowi czy piłkarzom,
którzy z pewnością nie do końca spełnili oczekiwania kibiców -
„Co dalej?”. Myślę, że ta myśl sformułowana przez Pana
Michała powinna dać do myślenia wielu ludziom, nie tylko tym,
którzy biegają z orzełkiem na piersi po polskich i zagranicznych
stadionach. Bo przecież ważnym jest też to, by tak niezwykły
obiekt jak Stadion Miejski był wykorzystywany i mógł zarabiać na
siebie.
„I
pomimo marnego wyniku naszej reprezentacji możemy być dumni, że
zdaliśmy celująco egzamin jako gospodarze turnieju.”
Podsumowując,
muszę powiedzieć, że książka Pan Michała, choć bezpośrednio
nie traktuje o piłce nożnej była dla mnie nie lada gratką. Wiele
w niej zaskakiwało, kilka rzeczy bawiło, a najwięcej oczywiście
budziło podziw. Uznanie nie tylko dla ludzi, którzy włożyli w
budowę wiele trudy, ale i dla Pana Leina, który stworzył wręcz
niezwykłą kronikę wspomnień ;)
Książkę
miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa
Novae Res,
za co serdecznie dziękuję ;)
Tematycznie książka bardziej dla mojego brata aniżeli dla mnie, więc jemu polecę, a w międzyczasie sama ją chociaż pobieżnie przejrzę, gdy będę miała takową okazje.
OdpowiedzUsuńHm. Wiesz, że nie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńksiążka bez wątpienia oryginalna i niebanalna, ale mnie czytanie o stadionie jakoś nie kręci ;)
OdpowiedzUsuńMasz racje oryginalna :) Wbrew pozorom aż tak dużo stadionu tam nie ma - Pan Michał zajął się także tym, co można było dostrzec wokół podczas prac :)
UsuńWe Wrocławiu byłam i stadion widziałam :) Książką zainteresowana nie jestem - jakoś wolę czytać o krajach odległych, niż o miastach w Polsce :)
OdpowiedzUsuńRaczej nie dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuję serdecznie Blogerce Meme za przepiękną recenzję :) najlepsze recenzje za książkę, co jest dla mnie szczególnie ważne, otrzymuję od kobiet ;)
OdpowiedzUsuńMiło mi Panie Michale, że przeczytał Pan moją recenzję :) Tak to już jest, że kobiety, zwłaszcza te lubujące się w piłce nożnej, dostrzegają mimo wszystko w tej pozycji nie tylko sport, ale i ludzi, ich relacje i codzienność :)
Usuń