Warszawa 2010, 261 str.
Ocena: 10/10 Perełka
O czym:
Nastoletnia Żydówka Elżbieta Elsner, by uchronić siebie i ojca od śmierci głodowej w getcie, decyduje się na prostytucję. Jeden z klientów domu publicznego, wysoki rangą esesman, załatwia jej kenkartę i organizuje ucieczkę na aryjską stronę. Bohaterka, już jako Krystyna Chylińska, za sprawą przypadku trafia do mieszkania doktora Korzeckiego. Pomiędzy żydowską dziewczyną a polskim lekarzem, późniejszym adresatem nie wysłanych listów, rodzi się uczucie, które przetrwa dziesiątki lat. Nowa rodzina, związek z ukochanym mężczyzną, praca tłumaczki – można by pomyśleć, że wszystko to gwarantuje szczęście. Tyle że wojenna trauma wciąż jest żywa. Poza tym nieoczekiwanie pojawia się ten drugi – niczym upiorny cień z getta…
Kiedy kupowałam tę książkę, po opisie z tyłu okładki spodziewałam się , że będzie to coś w rodzaju serialu „ Czas Honoru” emitowanego na TVP2. Ale kiedy już ją otworzyłam i zaczęłam czytać, okazało się, że tematyka jest nieco inna niż się spodziewałam. Mimo to w kilka wieczorów pochłonęłam całą.
Początkowo byłam zaskoczona, że młoda Elżbieta jest prostytutką. Dopiero po głębszym zastanowieniu stwierdziłam, że dziewczyna zrobiła to tylko dlatego, by ratować siebie i ukochanego ojca od głodu. Wtedy zaczęłam ją uważać, nie za osobę bez skrupułów, ale za kogoś odpowiedzialnego i kochającego swoich bliskich.
Wbrew podejrzeniom wielu z was to nie jest jakiś tam romans z happy endem, gdzie od początku do końca wiadomo co się stanie. Tu jest tylko główna bohaterka opisująca swoje życie i ludzi, którzy się z nią zetknęli i mieli bezpośredni wpływ na jej losy. Poznajemy jej ojca nauczyciela i matkę Niemkę, z która bohaterka zrywa kontakt wybierając życie w getcie z ojcem. Pierwsza praca, realia wojny, pierwszy mężczyzna, który kształtuje jej pogląd na miłość. Śmierć ojca, ucieczka z "tamtego świata" i spotkanie z niezwykłą kobietą i jej wnuczkiem, dla których staje się niemal jak matka i córka. A kiedy w końcu pojawia się ten ON, kiedy pojawia się miłość i wielka próba, przed którą stają oboje to jej wynik nie jest już taki pewny. Lata wolności przeplatają się ze wspomnieniami z okupacji. Powracają wspomnienia i koszmary a w środku jest ONA i ON...
Jedną z moich ulubionych scen w książce była reakcja małego Michasia gdy dowiedział się, że babcia umiera. Powiedział tylko jedno „Teraz zostaniemy sami” i włożył swoją małą rączkę w rękę nieznajomej kobiety, która od kilku miesięcy mieszkała z nim. Wiedział, że będą oni skazani teraz tylko na siebie, że tylko ona może się nim zaopiekować do czasu powrotu ojca z wojny. Wiedział, że teraz ani ona- Krysia ani on nie mieli nikogo poza jego babcią. Od tego momentu bardzo polubiłam postać chłopca. W obliczu śmierci zachował się dojrzale, choć wtedy miał dopiero 5 lat ! Dalej krocząc przez życie z Krysią także okazał swoją mądrość i zrozumienie. Gdy dziewczyna prowadziła lekcje języków obcych sam uczył się słuchając w ciszy i nie przeszkadzając w pracy swojej żywicielce. Dlatego też jest on moją ulubioną postacią, ze względu na swoją dojrzałość umysłu i czynów.
Elżbietę, a później już Krysię gdy wyszła z getta też podziwiałam. Ale jedynie w niektórych sytuacjach. Bardzo cieszyłam się gdy razem z ojcem Michasia- Doktorem Korzeckim pobrali się . Według mnie byli dobraną parą. Jednak potem w ich życiu, a zwłaszcza w życiu Krystyny zaczęły się dziać różne rzeczy. Była okropnie zawiedziona postawią bohaterki, gdy powrotem wróciła do swojego dawnego „zawodu”. Myślałam sobie jak może tak zdradzać męża?? Ale potem w życiu bohaterki pojawiły się kolejne kłody i zaprzestała tego haniebnego zachowania.
Gdy żona doktora Korzeckiego ciężko zachorowała pomyślałam, że to kara za te wszystkie nieprzyzwoitości. Potem jednak zrobiło mi się jej żal . Znów gdy zdradziła męża w czasie rehabilitacji zaczęłam ją źle postrzegać. Ale po raz kolejny moje nastawienie co do głównej bohaterki zmieniło się gdy przystąpiła do chrztu. Tak więc co do Elżbiety- Krystyny mam mieszane zdanie, chociaż wydawała się być osobą dojrzałą.
Książka ta nie skupia się głownie na przeżyciach wojennych, ale na dramacie skrzywdzonej kobiety, kobiety, która tak naprawdę jest samotna. Pod postacią pani Chylińskiej, wykształconej, szczęśliwej i zamężnej, chowa się wiele osobistego bólu. Bohaterka zdaje sobie sprawę, że jakaś część jej samej pozostała uwięziona w gettcie warszawskim. Całe jej życie jest gettem, więzieniem, z którego nie może się uwolnić lub wybrać odpowiedniej dla siebie drogi.
Listy miłości Marii Nurowskiej są także spowiedzią kobiety hańbionej i otaczanej czułością, wplątanej w tryby Historii i noszącej znamiona postaci tragicznych. To książka, którą czyta się jednym tchem, i która później żyje w nas, swoim własnym życiem. Intensywna, piękna, dotyka głębi serca. Jej się po prostu nie zapomina.
Ta powieść zrobiła na mnie ogromne wrażenie! Ta książka pokazuje, jaki człowiek jest słaby i że przeszłość nie jest osobnym, zamkniętym epizodem naszego życia. Raczej przyszłość jest harmonijnym następstwem tego, co było kiedyś. Listy Miłości to lektura, która powinna znaleźć się w każdym domu. Tak naprawdę to książki Nurowskiej odkryłam niedawno ale już wiem, że będzie to jedna z moich ulubionych autorek. Już przymierzam się do pochłonięcia jej kolejnej pozycji. Polecam każdemu, nie tylko osobą mającym w życiu trudno aby podnieść się na duchu, że Zasze może być lepiej, ale także ludziom, którzy wiodą spokojne życie.
Początkowo byłam zaskoczona, że młoda Elżbieta jest prostytutką. Dopiero po głębszym zastanowieniu stwierdziłam, że dziewczyna zrobiła to tylko dlatego, by ratować siebie i ukochanego ojca od głodu. Wtedy zaczęłam ją uważać, nie za osobę bez skrupułów, ale za kogoś odpowiedzialnego i kochającego swoich bliskich.
Wbrew podejrzeniom wielu z was to nie jest jakiś tam romans z happy endem, gdzie od początku do końca wiadomo co się stanie. Tu jest tylko główna bohaterka opisująca swoje życie i ludzi, którzy się z nią zetknęli i mieli bezpośredni wpływ na jej losy. Poznajemy jej ojca nauczyciela i matkę Niemkę, z która bohaterka zrywa kontakt wybierając życie w getcie z ojcem. Pierwsza praca, realia wojny, pierwszy mężczyzna, który kształtuje jej pogląd na miłość. Śmierć ojca, ucieczka z "tamtego świata" i spotkanie z niezwykłą kobietą i jej wnuczkiem, dla których staje się niemal jak matka i córka. A kiedy w końcu pojawia się ten ON, kiedy pojawia się miłość i wielka próba, przed którą stają oboje to jej wynik nie jest już taki pewny. Lata wolności przeplatają się ze wspomnieniami z okupacji. Powracają wspomnienia i koszmary a w środku jest ONA i ON...
Jedną z moich ulubionych scen w książce była reakcja małego Michasia gdy dowiedział się, że babcia umiera. Powiedział tylko jedno „Teraz zostaniemy sami” i włożył swoją małą rączkę w rękę nieznajomej kobiety, która od kilku miesięcy mieszkała z nim. Wiedział, że będą oni skazani teraz tylko na siebie, że tylko ona może się nim zaopiekować do czasu powrotu ojca z wojny. Wiedział, że teraz ani ona- Krysia ani on nie mieli nikogo poza jego babcią. Od tego momentu bardzo polubiłam postać chłopca. W obliczu śmierci zachował się dojrzale, choć wtedy miał dopiero 5 lat ! Dalej krocząc przez życie z Krysią także okazał swoją mądrość i zrozumienie. Gdy dziewczyna prowadziła lekcje języków obcych sam uczył się słuchając w ciszy i nie przeszkadzając w pracy swojej żywicielce. Dlatego też jest on moją ulubioną postacią, ze względu na swoją dojrzałość umysłu i czynów.
Elżbietę, a później już Krysię gdy wyszła z getta też podziwiałam. Ale jedynie w niektórych sytuacjach. Bardzo cieszyłam się gdy razem z ojcem Michasia- Doktorem Korzeckim pobrali się . Według mnie byli dobraną parą. Jednak potem w ich życiu, a zwłaszcza w życiu Krystyny zaczęły się dziać różne rzeczy. Była okropnie zawiedziona postawią bohaterki, gdy powrotem wróciła do swojego dawnego „zawodu”. Myślałam sobie jak może tak zdradzać męża?? Ale potem w życiu bohaterki pojawiły się kolejne kłody i zaprzestała tego haniebnego zachowania.
Gdy żona doktora Korzeckiego ciężko zachorowała pomyślałam, że to kara za te wszystkie nieprzyzwoitości. Potem jednak zrobiło mi się jej żal . Znów gdy zdradziła męża w czasie rehabilitacji zaczęłam ją źle postrzegać. Ale po raz kolejny moje nastawienie co do głównej bohaterki zmieniło się gdy przystąpiła do chrztu. Tak więc co do Elżbiety- Krystyny mam mieszane zdanie, chociaż wydawała się być osobą dojrzałą.
Książka ta nie skupia się głownie na przeżyciach wojennych, ale na dramacie skrzywdzonej kobiety, kobiety, która tak naprawdę jest samotna. Pod postacią pani Chylińskiej, wykształconej, szczęśliwej i zamężnej, chowa się wiele osobistego bólu. Bohaterka zdaje sobie sprawę, że jakaś część jej samej pozostała uwięziona w gettcie warszawskim. Całe jej życie jest gettem, więzieniem, z którego nie może się uwolnić lub wybrać odpowiedniej dla siebie drogi.
Listy miłości Marii Nurowskiej są także spowiedzią kobiety hańbionej i otaczanej czułością, wplątanej w tryby Historii i noszącej znamiona postaci tragicznych. To książka, którą czyta się jednym tchem, i która później żyje w nas, swoim własnym życiem. Intensywna, piękna, dotyka głębi serca. Jej się po prostu nie zapomina.
Ta powieść zrobiła na mnie ogromne wrażenie! Ta książka pokazuje, jaki człowiek jest słaby i że przeszłość nie jest osobnym, zamkniętym epizodem naszego życia. Raczej przyszłość jest harmonijnym następstwem tego, co było kiedyś. Listy Miłości to lektura, która powinna znaleźć się w każdym domu. Tak naprawdę to książki Nurowskiej odkryłam niedawno ale już wiem, że będzie to jedna z moich ulubionych autorek. Już przymierzam się do pochłonięcia jej kolejnej pozycji. Polecam każdemu, nie tylko osobą mającym w życiu trudno aby podnieść się na duchu, że Zasze może być lepiej, ale także ludziom, którzy wiodą spokojne życie.
Ulubione cytaty :
„Przyzwyczaisz się (…) Sama widzisz. Zresztą, co tam … co się przejmować. Śmierć stoi za plecami…”
„ Dlaczego- mówiłam- uczyłeś mnie, jak trzeba umierać, dlaczego mi nie powiedziałeś, jak trzeba żyć? Książka, którą trzymał wtedy na kolanach, to były Rozmyślania o śmierci Marka Aureliusza. Umierając trzymał przed sobą instrukcję… A ja? Co ze mną? Przecież ja chciałam żyć. (…) Udawałam, że śmierci nie ma, że jej nie widzę. Mimo, że natykałam się na nią co krok, przecież na drugie imię miała Getto.”