czwartek, 26 grudnia 2013

[133] Ted Kowalski "Niebieska trawa"

Wyd. Novae Res,
Gdynia 2013, 238 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra

Za każdym razem, gdy oglądam Ligę Mistrzów czy Puchary Europejskie uwielbiam, kiedy mecze zawędrują na niezwykle urokliwy, nie tylko pod względem przyrody, ale przede wszystkim stadionów, Półwysep Apeniński. Same serce Włoch i jego największe piękno stanowią jednak zabytki tj. moim zdaniem zdecydowanie Koloseum. A gdyby tak zestawić te dwie rozbieżności – coś wiekowego i football, którym rządzą pieniądze (i to nie tylko na okładce) ?

Nie od dziś wiadomo, że Meme uwielbia piłkę nożną i z wielki zaangażowaniem ogląda mecze nie tylko swojej ulubionej drużyny polskiej Ekstraklasy – Lecha Poznań – ale także lig zagranicznych czy reprezentacji. Nie ukrywam, że postanowiłam przeczytać „Niebieską trawę” ze względu na moje piłkarskie zainteresowania. Kiedy chwytałam za książkę, nie tylko zastanawiałam się jak będą wyglądać realia piłkarskie w zupełnie innym kraju, ale również ciekawił mnie aspekt sensacyjny, który zapowiadano w opisie. Z wielką euforią, z racji, ze moja lektura zbiegła się z początkiem sezonu polskiej Ekstraklasy, zaczęłam czytać :)

Pan Ted Kowalski zadebiutował książką „Prorok polski”, która to przez wiele miesięcy znajdowała się na liście bestsellerów portalu iBook (firmy Apple sprzedającego ebooki). „Niebieska trawa”, która została uhonorowana w 2012 roku 1. nagrodą w konkursie zorganizowanym z okazji Tygodnia Książki, to pierwsza jego pozycja, która ukazała się drukiem.

Renato to jeden z niczym nie wyróżniających się mieszkańców Velo leżącego niedaleko Neapolu. Na co dzień pracuje w odlewni, która jest dla niego drugim domem, a kiedy powraca do czterech pustych ścian, znacznie milszym staje się południe spędzane razem z przyjacielem za domem. To właśnie na niepozornym podwórku, na którym na jednym z murów budynku wymalowano kontur bramki, narodził się wielki talent piłkarski, „egzekutor”, którego chciałaby mieć niejedna drużyna. Tylko jego umiejętności zostały „odkryte” zbyt późno, bo ma już pięćdziesiąt pięć lat, co nie pozostawia żadnych realnych szans na grę w zawodowej drużynie. A jednak, nie wszystko na kartach powieści jest takim, jakiego spodziewałby się czytelnik.

Książka często towarzyszyła mi podczas meczów Lecha Poznań
Treningi, które zupełnie nieświadomie stworzyły z Renato mistrza strzałów wolnych czy też „jedenastek” początkowo wydawały mi się nierealnymi. Od lat oglądam mecze, czytam wywiady ze znakomitościami tej dyscypliny i choć mam świadomość, że i oni ćwiczą wiele godzin tygodniowo, nie myślałam, że taka praktyka mogłaby doprowadzić do chwili, gdy skuteczność osiągnie magiczną liczbę 100%, ale i wręcz na „zawołanie” piłka zostanie skierowana w odpowiedni róg. Ta druga zależność była dla mnie zwłaszcza wątpliwą do momentu strzału jednego z piłkarzy Lecha Poznań, który w wywiadzie pomeczowym przyznał, że niejednokrotnie zostawał po treningach i sam lub z bramkarzem, oddawał strzały wole, aż i w meczu przyszła mu taka okazja. W tym momencie od razu w mojej głowie zrodziła się myśl, że można by „wytrenować” tak poprzez ciężką pracę i dyscyplinę naszą reprezentację? :)

Renato leżał, patrząc w sufit, a Ernesto siedział przy nim. Choć obaj milczeli, byli połączeni niewidzialnymi więzami. Wysyłali fale zrozumiałe tylko dla siebie, komunikaty o wzajemnej trosce i wspólnocie losów.”

Mogłoby się wydawać, że „Niebieska trawa” może być gratką jedynie dla fanów piłki nożnej, jednak okazuje się, że w pozycji nie tylko można odnaleźć to, co my – kibice – lubimy najbardziej, ale i spojrzeć na życie toczące się w maleńkiej mieścinie, odkryć niepisaną hierarchię panującą wśród społeczeństwa, ujrzeć prawdziwą przyjaźń, a nawet usłyszeć prawidła życiowe, które czasem mogą nawet wprawić w zaskoczenie. Wbrew pozorom większość stron nie zajmują opisy wprost z murawy, ale najzwyklejsze codzienne sytuacje. Wątek dotyczący relacji międzyludzkich został ukazany w różnych obliczach, jednak w każdej można było odczytać szacunek czy chęć pomocy tym, którzy byli ważni dla konkretnych bohaterów. Ponadto na kartach powieści znajduje się także miłość, przyjaźń czy poczucie wspólnoty.

Przyjaźń jest bardzo ważna, może nawet najważniejsza. Jeśli przyjaciel cierpi, to trzeba mu pomóc, bo wtedy i tylko wtedy możemy sprawdzić, ile ta przyjaźń jest warta.”
Bardzo podobało mi się jak Pan Kowalski przedstawił Velo – było to miasteczko pełne ciepła i życzliwości. Co najbardziej mi się spodobało – ludzie mieli tam ogromne poczucie wspólnoty, co niejednokrotnie w dzisiejszym świecie jest zaniedbywane, a ludzie potrafią mijać się ulicą, nawet nie wypowiedziawszy ku sobie choćby „dzień dobry”. W moim odczuciu taki obraz rodzinnego domu Renato stanął w kontraście z współczesnymi mieścinami, piętnując nierzadko pozbawione uczuć zachowania ich mieszkańców. Moim zdaniem potrzebne są i w realnym świecie takie miejsca jak Velo – z niezwykłą atmosferą, która sprawi, że raz przyjechawszy, z trudem przyjdzie człowiekowi opuścić ten region :)

Przyznam, ze czytając końcowe rozdziały książki poniekąd obawiałam się, że przygoda z piłką dla Renato ukaże się jakże ulotną chwilą. A jednak los czasem uśmiecha się do człowieka, a list z sądu nie musi oznaczać wyłącznie kłopotów. Choć w pewnym momencie wszystko stało się już zbyt przewidywalne, a ciekawość została zaspokojona przed ostatnim zdaniem, zakończenie okazało się miłym zaskoczeniem, spoglądając „przez ramię” zwłaszcza na początkowe strony.

Podczas meczu Lech Poznań - Zawisza Bydgoszcz
powstała nawet ciekawa zakładka, która niestety
zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach


Wszyscy czuli się naładowani energią i
podnieceni. Byli zaskoczeni, bo spojrzeli na Velo od strony, od której nigdy nie patrzyli. Dostrzegli możliwości, o jakich wcześniej nie myśleli.”

Od początku zastanawiałam się co może oznaczać tytuł – w końcu trawa na murawie jest zielona, nie niebieska. „A może chodzi o blask reflektorów padający na nią” - myślałam, gdy wertowałam kolejne strony, co raz bardziej zaciekawiona przygodą Renato i sytuacją w FC Napo. Mini wykład Fiorelli był niezwykle pomocny w rozszyfrowywaniu tytułu, jednak najbardziej znaczne jest moim zdaniem zakończenie. Autor świetnie wykorzystał maleńki motyw, który znika niemal na połowę publikacji i powraca „z przytupem” rozwiązując akcję. Dawno nie widziałam takiego zabiegu i muszę przyznać, że m.in. tym Pan Ted zaskarbił sobie moje uznanie ;)

Podsumowując, muszę powiedzieć, że lektura tym bardziej przypadła mi do gustu, gdyż nie opisywała tylko football, ale Pan Ted świetnie zarysował też wewnątrz-klubowe relacje piłkarzy i „przyjaźnie” zarządu, których zwykli kibice nie mogą zobaczyć z poziomu widowni. Czytelnik mógł dzięki temu poczuć się, jakby oglądał wszystko „od kuchni”. Najważniejszym okazało się jednak to, iż Pan Kowalski nie zanudziłby nawet osoby, która lubuje się w tej dyscyplinie, ale wymierzył „odpowiednie porcje” danych elementów w budowaniu fabuły, dzięki czemu jego książkę śmiało mogę polecić każdemu (!)

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res, za co serdecznie dziękuję ;)

8 komentarzy:

  1. Znalazłaś tę zakładkę w końcu? :D Hm, myślę, że wiesz, że nie przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znalazłam, więc na zdjęciu została ona zastąpiona karteczką z odpowiednim napisem :P

      Usuń
  2. Kiedyś oglądałam mecze piłki nożnej, głównie w wykonaniu naszych piłkarzy, ale za bardzo emocjonalnie podchodziłam do tej gry i dałam sobie jednak z nią spokój, ale na powyższą książkę być może z czystej ciekawości się skuszę, lecz niczego nie obiecuje .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli dość emocjonalnie oznacza krzyki przed ekranem i totalne dopingowanie to ja właśnie tak robię :) Jeśli uda się Tobie przeczytać, z chęcią zapoznam się z Twoją opinią :)

      Usuń
  3. Jedyny mecz jaki ja obejrzałam to było Euro 2012, Polska - Czechy. I to był koniec. Dlatego książka nie dla mnie.
    " 202 roku" - chyba nie o ten rok ci chodziło. ;)
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten mecz zmienił moje zdanie o polskich kibicach :) Dziękuję za wskazanie błędu bacznemu obserwatorowi :)

      Usuń
  4. Na początku myślałem, że będę skłonny odmówić, ale teraz zmieniłem zdanie. :)

    OdpowiedzUsuń

Mały ślad po Tobie = Wielki uśmiech na mojej buzi ;)