Wyd.
Novae Res,
Gdynia
2012, 506 str.
Ocena:
4/10 Przeciętna
Dwie
walizki, zachód słońca i samolot, który właśnie porwał się do
lotu. Niebieskie barwy, na tle których rozpościera się napis „Czy
było warto”. Pod niezwykłą oprawą miała skrywać się pozycja
emanująca emocjami, przygodami, polskością (mimo, że z dala i na
obczyźnie). Jaki świat stworzyła Pani Arkuszewska? I czy, jak w
tytule, było warto przeczytać tą książkę?
W
alei debiutantów, których miałam okazję przeczytać tym razem
znalazła się Pani Liliana Arkuszewska. Kim jest? To rodowita
szczecinianka, która wierzyła w swoją Polskę. Zawsze wierzyła,
że spędzi w niej całe życie, a na namowy do wyjazdu na stałe i
argument, że w Ojczyźnie coraz gorzej, brak perspektyw, uparcie
odpowiadała: „biednie, ale w kraju”. Z pozoru błahe wydarzenie
zmieniło jej decyzję i spowodowało, że od lat żyje na obczyźnie,
która stała się jej miejscem na ziemi. Osiadła w Ottawie, stolicy
Kanady. Determinacja, odkrycie pasji i chęć podzielenia się swoją
historią spowodowały, że to co przeżywała przelała na papier.
Efekt tego potoku słów to książka pt.”Czy było warto Odyseja
dżinsowych kolumbów”, którą miałam sposobność czytać w
ostatnim czasie.
Przyznam,
że dawno nie nakręciłam się tak na żadną pozycję. Na dodatek
sama się na nią zdecydowałam, a nie ja zwykle wybierał Pan Jakub,
który zawsze trafia w moje książkowe upodobania. Po opisie
liczyłam na historię, która mną poruszy, jednocześnie ukazując
trudne chwile emigracyjnej utarczki. Andrzej i Liliana mieli mi
pokazać świat widziany pod żelazną osłoną ciężkiej komuny. Co
rak naprawdę zobaczyłam i czy to, co przeczytałam,
usatysfakcjonowało mnie?
„W
chwilach takich jak ta, na życiowym rozdrożu, nachodzą mnie
refleksje. Każde życie rodzi się nagie, a potem czas je
przyodziewa. Ubiera w indywidualną garderobę i wypełniania nią
szafę ludzkiego życia. Co z tej szafy zabrać? Wszystkiego wziąć
się nie da. Zostawiałam tutaj całą swoją przeszłość. Czy
kiedyś po nią wrócę? Czy będę za nią tęsknić?”
Pani Liliana |
Pierwsze
strony mijały niesamowicie szybko – czytając o trudach życia w
Polsce lat osiemdziesiątych poczułam empatię. Rozumiałam, jak
trudno było młodemu małżeństwu nie tylko żyć i pracować, ale
także wcześniej – dojrzewać i dokonywać wyborów, kiedy każdy
kolejny dzień zwiastował niewiadomą dla nich i ich bliskich. Ta
pierwsza część była pisana nie tylko właściwym językiem, ale
pozwalała czytelnikowi powrócić do własnej przeszłości lub tej,
widzianej oczyma rodziców, wujków czy ciotek. To, co Pani Liliana
zaserwowała czytelnikom w drugiej części powieści również
budziło uznanie. Zwłaszcza spodobały mi się sceny wprost z
paryskich ulic i przypadki (często językowe) świeżo upieczonych
emigrantów. Niejednokrotnie zaskakiwały mnie też ich pomysły np.
oszukiwania automatów telefonicznych. Muszę powiedzieć, że te
opisy sprawiały mi ogromną radość, bo przecież: Polak zawsze
sobie poradzi ;) Niestety uśmiech na twarzy znikł z początkiem
trzeciej części, która była „ciężka” od samego początku.
Nie chodzi tu o wysublimowany język, ale o brak iskry, radości z
pisania i ponownego przeżywania, którą z daleka było czuć w
poprzednich. Wydawało się, jakby była ona pisane nieco na siłę,
bo przecież opowieść musi się skończyć. Kiedy na 279 stronie na
moje ramiona spadł „najcięższy balast”, wiedziałam, że część
z Kanadą będzie czytać się trudno, jednak nie sądziłam, że aż
tak. Przyznam, że nie mogę pojąć jak, po korekcie (I zapewne
tysiącach razy sprawdzania tekstu przez autorkę i jej męża) mógł
pozostać w książce zwrot „ZAROBIONY WŁASNYMI RĘCAMI”...
Załamałam się! Gdzie korekta? Gdzie poprawność językowa
pisarza? Ten błąd podziałał na mnie jak kostka masła na Lilę w
pierwszej części. Przyznam, że w głowie świtała mi myśl aby
rzucić tomiszczem o ścianę i zaprzestać czytania. Nie mogłam się
jednak tak szybko poddać. Zaserwowałam sobie przerwę, ochłonęłam
psychicznie i postanowiłam (MIMO WSZYSTKO!) ruszyć w dalszą
wędrówkę śladami młodego małżeństwa. Choć kolejne strony
ciągnęły się nieubłaganie, a na zegarku ciągle zmieniały się
liczby, a ja była zaledwie kilka stron dalej, liczyłam na
przebłysk. Na stronie 425 znów poczułam „tą” iskierkę, co
dawniej. A wszystko dzięki Cancun.
„Są
na świecie miejsca o specyficznym aromacie, bezwiednie kodowanym w
naszych mózgach. Rozpoznanie, przywołują skojarzenia; wtedy nawet
nowe miejsce wydaje się znane i bliskie. W Cancun mam właśnie
takie uczucie (...)”
Autorka
mimo swojej OGROMNEJ wpadki (i kilku mniejszych odnalezionych również
w tej słabszej, a niestety najdłuższej części) ciekawie
poradziła sobie z wprowadzaniem slangu. Choć następowało to
stopniowo, a nawet wręcz fazowo, z czasem czytelnik przyzwyczaił
się do tego urozmaicenia i odebrał jako część stylu pisarki.
Podobało
mi się też jak Pani Liliana opisywała każdego z bohaterów.
Podchodziła do tego indywidualnie, ukazując charakterystyczne cechy
kolejnych przyjaciół. Bardzo, ale bardzo polubiłam Sławka. Czasem
spontaniczny, wydawał się rozsądnym, a zarazem otwartym
człowiekiem, który jest w stanie podać pomocną dłoń każdemu.
Moją sympatię zdobyła też Patka. W każdym etapie jej życia, od
małej dziewczynki po nastolatkę, obecność córki Andrzeja i Lili
powodowała uśmiech na mojej twarzy. Podobała mi się w niej chęć
do życia i poznawania coraz to nowych rzeczy.
Długie czytanie tak mijało... |
„Gospodynie
najpierw ucierały coś w kubeczkach. Zupełnie tak samo, jak my
ucieramy kogel-mogel. A gdy do utartej masy wlały wrzącą wodę,
rajski aromat rozniósł się po całej chacie. Przez lata będę
pamiętać smak tej kawy. Mocna, słodka i miała piankę.”
Pozycja,
a zwłaszcza aktywność Patki w różnych dziedzinach życia i
podróże bohaterów, obudziły we mnie dawno zapomniane pragnienia i
plany. Nowy rok 2013 z pewnością (poniekąd dzięki książce Pani
Arkuszewskiej) będzie inny, niezwykły – Teraz z większą werwą
będę dążyć do celu, by spełnić swoje marzenia i przeszyć moje
możliwości językowe (zarówno w zakresie j. niemieckiego, jak i
angielskiego). Patrycja (niejako moja imienniczka – jestem
Michalina Patrycja) wywołała we mnie chęć do nauki nowego języka
i poznania odmiennej kultury.
„-Czy
ty wiesz, co to przemysł?
-
No pewnie, że wiem!
-
Wytłumacz mi.
-
No , wiesz... jak człowiek mocno myśli, myśli i myśli, to
przemyśli i wtedy jest przemysł.”
Mimo
pozytywnych aspektów czegoś zabrakło mi w lekturze. Choć to
obszerna historia (ponad pięćset stron) czułam się, jakby
niektóre rzeczy zostały do niej niepotrzebnie „wepchnięte”, a
czegoś nie powiedziano. W trzeciej części zdecydowanie zabrakło
też polskości (choć pojawiła się odmiana przez przypadki, którą
ostatnio ćwiczyłam z siostrą).
Podsumowując,
muszę powiedzieć, że dawno żadna powieść nie wywołała we mnie
tyle sprzeczności, a jednocześnie nieco zawiodła. Polecam? Nie
umiem tego osądzić jednoznacznie. Spowodowane jest to także tym,
że lektura pozwala na indywidualne rozważania, na które powinniśmy
się sami zdecydować. I na koniec, jak w tytule „Czy był warto?”.
Kultura, nowe miejsca, język, rodzinne ciepło (polskiej i paryskiej
części) to rzeczy dla których warto. Jednak okaleczenie języka (i
dominująca część kanadyjskiej historii)... Decyzję pozostawiam
czytelnikom, a ja czekam na kolejną część, gdyż słyszałam, że
jej główną bohaterką ma być Patka, którą bardzo polubiłam ;)
Książkę
miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa
Novae Res,
za co serdecznie dziękuję ;)
Czytałam i dla mnie to była ciekawa lektura :)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem też była ciekawa, zwłaszcza pierwsze dwie części. Zawiodła mnie opowieść o Kanadzie i język w niej, co bardzo wpłynęło na ocenę.
UsuńNie słyszałam o niej, ale chyba już nie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńOcena-przeciętna. Odpuszczę sobie tę książkę. Jak na razie mam dość takich "przeciętnych" książek:)
OdpowiedzUsuńBrzmi ciekawie, ale niestety nie mam czasu, a szkoda, bo to moje klimaty. Może kiedyś uda się przeczytać. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMnie niestety nie zaciekawiła tematyka tej książki. Wolę jednak inne klimaty, dlatego nie będę się zmuszać do czytania „Czy było warto. Odyseja dżinsowych Kolumbów”, ale dziękuję za szczerą, rzetelną recenzje.
OdpowiedzUsuńmoże kiedyś ... w jakiejś odległej przyszłości ... ;)
OdpowiedzUsuńRównież bardzo nakręciłam się na tą książkę, twoja recenzja trochę ostudziła mój zapał, ale mimo wszystko książkę przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam "Czy było warto..." z wielkim zainteresowaniem, nie tylko pierwsze 2 części, ale całą książkę. Wartką, pełną niespodzianek, przygód, inteligentnych przystanków z refleksjami i niuansów charakterystycznych dla pokolenia komuny. Jaka szkoda, że ich nie wyłapałaś. Przykładem jest właśnie to, czym się oburzyłaś. A nie powinnaś, bo stwierdzenie na 279 stronie „ZAROBIONY WŁASNYMI RĘCAMI”...jest AUTENTYCZNE. Tak kiedyś mówiono, a generacja Liliany z kpiną cytowała. To jest prawdziwe, tak jak cała powieść Liliany. Nie poprawił tego ani redaktor ani korektor, bo to jest POPRAWNIE! Oni czuli tę kpinę, siłę języka. Ty nie wyczułaś bo jesteś jeszcze młodziutka, ale dziwi mnie, że cię nie zastanowiło, dlaczego jest w CUDZYSŁOWIE!
OdpowiedzUsuńBo tak być powinno moja droga. No cóż, inne pokolenie. Musisz jeszcze poczytać kilka książek z czasów PRLu, ale gwarantuję, że tak autentycznej, ciekawej, barwnej, szybkiej, wypełnionej emocjami nie znajdziesz. Wszystkim gorąco polecam
Stefania C.
Przyznam, że nie wiedziałam, iż to celowy zabieg. Słyszałam wiele opowieści na temat tamtych czasów, czytałam kilka książek, niestety nie spotkałam się z takim powiedzeniem. Z tego miejsca chciałabym przeprosić wszystkich, których uraziłam - przede wszystkim Autorkę i Korektora, a także czytelników powieści. Pozycja Pani Liliany wywołała we mnie skrajne emocje, jednak nie sądzę, że jest zła. Mam ochotę na kolejną część trylogii (jak tylko się pojawi, będę na nią polować). A co do publikacji z czasów PRLu - Pani Stefanio, obiecuję nadrobić zaległości i nie dopuścić się podobnych błędów w przyszłości.
UsuńPodpisuję się pod Twoją recenzją. Książka mnie nie zachwyciła, niestety:(
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś z czystej ciekawości skuszę się na tą książkę, lecz w obecnej chwili nie czuje akurat zainteresowania jej tematyką.
OdpowiedzUsuńO rany, tyle zakładek indeksujących wystaje u mnie tylko z trzech książek, w których jestem po prostu zakochana :D W każdym razie jestem ciekawa tej książki, bo skoro wywołuje tak mieszane uczucia to coś w niej musi być... no i jeszcze może zmotywować do działania, świetna sprawa ;)) Szkoda tylko, że lektura zostawia po sobie uczucie niedosytu.
OdpowiedzUsuńGiffin, kolorowe fiszki umieszczam w miejscach, które pomagają mi w pisaniu recenzji, rozśmieszają lub po prostu ujmują za serce czy to głębią, patriotyzmem, czy nawet nietypowością ;) Stąd zapewne ich tak dużo. Kiedy czytałam biografię Smolarka (a dodam, że piłka nożna jest moim konikiem) fiszek zabrakło mi w połowie książki (a niestety skończyło mi się całe opakowanie) ;P
UsuńCo do pozycji Pani Liliany - właśnie jest w niej coś zaskakującego, powodującego uśmiech, a nawet zdenerwowanie czy smutek. Intryguje, jest motorem do działania, ale brakowało mi "czegoś ", dziki czemu mogłabym zachwycić się nad całością, a nie jedynie nad konkretnymi fragmentami. Mimo to uważam, ze warto ją przeczytać. Dlatego też czekam na drugą część trylogii ;D
Tak zastanawiam się nad tym zwrotem "zarobiony własnymi ręcami" i dochodzę do wniosku, że występuje coś takiego w mowie potocznej, więc może to był zabieg celowy? Ogólnie rzecz biorąc książka do mnie nie przemówiła, a mam tak bogate czytelnicze plany na nowy rok, że nie zmieszczę już w nich czegoś, co do czego nie jestem przekonana :)
OdpowiedzUsuńCieszy mnie, że lubisz czytać. Książki nawet żebraka czynią bogatym, umożliwiają podróże w czasie i przestrzeni, pozwalają stać się choć na chwilę kimś innym, zmieniają nasze spojrzenie na wiele spraw.
OdpowiedzUsuńNiewiele jest książek traktujących o współczesnej emigracji, "Czy było warto" Liliany Arkuszewskiej jest jedną z nich. Świetnie napisana, żywym, barwnym językiem, doskonale oddaje klimat tamtych czasów.
Zarzut błędu i niepoprawności językowej, jaki stawiasz autorce i korektorowi wydawnictwa jest bezpodstawny, bo jak słusznie stwierdziła we wcześniejszym wpisie Stefania C., jest to dosłownie przywołane slangowe wyrażenie z lat 70-80. Przypuszczam, że z racji twojego wieku nie miałaś okazji się z nim zetknąć, dlatego zupełnie niepotrzebnie "dołożyłaś" autorce i wydawnictwu (to ty popełniłaś błąd :-)
Sprawdź również tekst pierwszego cytatu z książki, który zamieściłaś w swojej recenzji. Jest "Każde życie rodzi się nagle...", a powinno być "Każde życie rodzi się nagie...".
Różnica między słowem "nagle" i "nagie" trochę zmienia przywołany przez ciebie cytat, więc jeśli już cytujesz - rób to dosłownie, nie zmieniaj tekstu.
Napisałaś, że najtrudniejszą dla ciebie była "kanadyjska" część powieści. Cóż, o gustach się nie dyskutuje, ale może właśnie dla emigrantów - bohaterów powieści, początkowy, kanadyjski etap był najtrudniejszy, dlatego odniosłaś takie wrażenie (bo taki był zamysł autorki).
Przyznam, że jestem pełna podziwu dla Liliany za napisanie tej powieści. Nowe spojrzenie na jakże aktualny temat emigracji, autentyzm, poczucie humoru, szczerość, otwartość, sposób prowadzenia opowieści i swoboda z jaką posługuje się językiem polskim (po 30 latach emigracji)!
Polecam wszystkim!
Danka M.
Witam Pani Danuto ;) Strasznie mi głupio, że popełniłam tak błąd, jednak nigdy nie słyszałam takiego powiedzenia, choć lubię słuchać opowieści z tamtych czasów. Obiecuję skorzystać z tego błędu, gdyż nauka na błędach jest najbardziej wartościową i poprawić swoją znajomość jeśli chodzi o pozycje z lat PRL-u ;)
UsuńJeżeli chodzi o błąd "nagle-nagie" - zawsze po napisaniu recenzji czytam ją, a potem poprawiam używając autokorekty. Musiałam zapewne popełnić jakąś literówkę (cytaty przepisuje z książką w ręku, a słownik dopasował to do innego wyrazu i poprawił, że tak powiem "po swojemu". Jak tylko dodam komentarz, poprawię tą omyłkę ;)
Może ma Pani rację - kanadyjska część różniła się od poprzednich i samo jej pisanie zapewne było większą trudnością dla autorki. Podczas pobytu w Paryżu Pani Liliana opisała najdrobniejsze szczegóły i problemy, jakie im towarzyszyły. Było tam ukazane również, że Polak, zawsze sobie poradzi, wymyślając najrozmaitsze rozwiązania. Tego najbardziej zabrakło mi podczas opisu życia w Kanadzie. Zaciekawiła mnie charakterystyka zmiany mieszkań, prac itp. jednak brakowało mi tam czegoś. Mimo to mam ogromną ochotę na publikacje, w której będą opisywane perypetie Patki ;)
Napisałaś, że lubisz język niemiecki, a co z literaturą niemiecką?
UsuńSpróbuj sięgnąć po niektóre pozycje i choć może te książki nie są "łatwe" w czytaniu, ale naprawdę warto się z nimi zapoznać. Na mnie duże wrażenie zrobiły powieści takich autorów, jak
H. H. Kirst, E.M. Remargue.
Pozdrawiam i zachęcam do dalszego czytania, bo warto czytać:-)
Danka M.
Teraz moja kolej na "literówkę" ;-))
UsuńOczywiście prawidłowe nazwisko brzmi Remarque(przez q a nie przez g).
Danka M.
Niemiecki to mój konik, jednak jak Pani zauważyła, nie czytałam dużo pozycji z literatury napisanej w tym języku. Można zauważyć, że dużo czytuję rodzimych autorów czy nawet amerykańskich, a pozostałych - kiedy nadarzy się okazja. Kiedy tworzyłam cykl "Literackie podróże dookoła świata" (to cykl typowo wakacyjny) planowałam, że w tym roku poszerzę swoje czytelnicze horyzonty choćby o literaturę niemiecką czy nawet portugalską. Ten plan nadal jest w mojej głowie, jednak potrzeba czasu na wykonanie. Na dodatek niezbyt orientuje się w autorach niemieckich. Tym bardziej jestem Pani wdzięczna za te nazwiska. Jeśli tylko znajdę czas i sposobność postaram się z nimi zapoznać ;)A zna Pai może jakiś pisarzy niemieckich zajmujących się literaturą kryminalną bądź sensacyjną?
UsuńLiterówki każdemu się zdarzają - nic nie szkodzi ;)
Przeczytałam jedną powieść (kryminał - fikcja w powiązaniu z autentycznymi wydarzeniami) współczesnej, niemieckiej autorki Andrei Marii Schenkel. Nie zachwyciła mnie, bo nie przepadam za aż tak "krwawą" literaturą.
UsuńZ niemieckojęzycznych autorów "oczarowały" mnie powieści i opowiadania Friedricha Dürrenmatta (Szwajcar). Jeśli lubisz kryminały i powieści sensacyjne z elementami groteski, niecodziennego humoru i ironii, możesz spróbować sięgnąć do jego twórczości.
Danka
Super recenzja:)
OdpowiedzUsuńksiazkowyczas.blogspot.com