czwartek, 27 grudnia 2012

[109] Liliana Arkuszewska „Czy było warto. Odyseja dżinsowych Kolumbów”


Wyd. Novae Res,
Gdynia 2012, 506 str.
Ocena: 4/10 Przeciętna

Dwie walizki, zachód słońca i samolot, który właśnie porwał się do lotu. Niebieskie barwy, na tle których rozpościera się napis „Czy było warto”. Pod niezwykłą oprawą miała skrywać się pozycja emanująca emocjami, przygodami, polskością (mimo, że z dala i na obczyźnie). Jaki świat stworzyła Pani Arkuszewska? I czy, jak w tytule, było warto przeczytać tą książkę?

W alei debiutantów, których miałam okazję przeczytać tym razem znalazła się Pani Liliana Arkuszewska. Kim jest? To rodowita szczecinianka, która wierzyła w swoją Polskę. Zawsze wierzyła, że spędzi w niej całe życie, a na namowy do wyjazdu na stałe i argument, że w Ojczyźnie coraz gorzej, brak perspektyw, uparcie odpowiadała: „biednie, ale w kraju”. Z pozoru błahe wydarzenie zmieniło jej decyzję i spowodowało, że od lat żyje na obczyźnie, która stała się jej miejscem na ziemi. Osiadła w Ottawie, stolicy Kanady. Determinacja, odkrycie pasji i chęć podzielenia się swoją historią spowodowały, że to co przeżywała przelała na papier. Efekt tego potoku słów to książka pt.”Czy było warto Odyseja dżinsowych kolumbów”, którą miałam sposobność czytać w ostatnim czasie.

Przyznam, że dawno nie nakręciłam się tak na żadną pozycję. Na dodatek sama się na nią zdecydowałam, a nie ja zwykle wybierał Pan Jakub, który zawsze trafia w moje książkowe upodobania. Po opisie liczyłam na historię, która mną poruszy, jednocześnie ukazując trudne chwile emigracyjnej utarczki. Andrzej i Liliana mieli mi pokazać świat widziany pod żelazną osłoną ciężkiej komuny. Co rak naprawdę zobaczyłam i czy to, co przeczytałam, usatysfakcjonowało mnie?

W chwilach takich jak ta, na życiowym rozdrożu, nachodzą mnie refleksje. Każde życie rodzi się nagie, a potem czas je przyodziewa. Ubiera w indywidualną garderobę i wypełniania nią szafę ludzkiego życia. Co z tej szafy zabrać? Wszystkiego wziąć się nie da. Zostawiałam tutaj całą swoją przeszłość. Czy kiedyś po nią wrócę? Czy będę za nią tęsknić?”

Pani Liliana
Pierwsze strony mijały niesamowicie szybko – czytając o trudach życia w Polsce lat osiemdziesiątych poczułam empatię. Rozumiałam, jak trudno było młodemu małżeństwu nie tylko żyć i pracować, ale także wcześniej – dojrzewać i dokonywać wyborów, kiedy każdy kolejny dzień zwiastował niewiadomą dla nich i ich bliskich. Ta pierwsza część była pisana nie tylko właściwym językiem, ale pozwalała czytelnikowi powrócić do własnej przeszłości lub tej, widzianej oczyma rodziców, wujków czy ciotek. To, co Pani Liliana zaserwowała czytelnikom w drugiej części powieści również budziło uznanie. Zwłaszcza spodobały mi się sceny wprost z paryskich ulic i przypadki (często językowe) świeżo upieczonych emigrantów. Niejednokrotnie zaskakiwały mnie też ich pomysły np. oszukiwania automatów telefonicznych. Muszę powiedzieć, że te opisy sprawiały mi ogromną radość, bo przecież: Polak zawsze sobie poradzi ;) Niestety uśmiech na twarzy znikł z początkiem trzeciej części, która była „ciężka” od samego początku. Nie chodzi tu o wysublimowany język, ale o brak iskry, radości z pisania i ponownego przeżywania, którą z daleka było czuć w poprzednich. Wydawało się, jakby była ona pisane nieco na siłę, bo przecież opowieść musi się skończyć. Kiedy na 279 stronie na moje ramiona spadł „najcięższy balast”, wiedziałam, że część z Kanadą będzie czytać się trudno, jednak nie sądziłam, że aż tak. Przyznam, że nie mogę pojąć jak, po korekcie (I zapewne tysiącach razy sprawdzania tekstu przez autorkę i jej męża) mógł pozostać w książce zwrot „ZAROBIONY WŁASNYMI RĘCAMI”... Załamałam się! Gdzie korekta? Gdzie poprawność językowa pisarza? Ten błąd podziałał na mnie jak kostka masła na Lilę w pierwszej części. Przyznam, że w głowie świtała mi myśl aby rzucić tomiszczem o ścianę i zaprzestać czytania. Nie mogłam się jednak tak szybko poddać. Zaserwowałam sobie przerwę, ochłonęłam psychicznie i postanowiłam (MIMO WSZYSTKO!) ruszyć w dalszą wędrówkę śladami młodego małżeństwa. Choć kolejne strony ciągnęły się nieubłaganie, a na zegarku ciągle zmieniały się liczby, a ja była zaledwie kilka stron dalej, liczyłam na przebłysk. Na stronie 425 znów poczułam „tą” iskierkę, co dawniej. A wszystko dzięki Cancun.

Są na świecie miejsca o specyficznym aromacie, bezwiednie kodowanym w naszych mózgach. Rozpoznanie, przywołują skojarzenia; wtedy nawet nowe miejsce wydaje się znane i bliskie. W Cancun mam właśnie takie uczucie (...)”

Autorka mimo swojej OGROMNEJ wpadki (i kilku mniejszych odnalezionych również w tej słabszej, a niestety najdłuższej części) ciekawie poradziła sobie z wprowadzaniem slangu. Choć następowało to stopniowo, a nawet wręcz fazowo, z czasem czytelnik przyzwyczaił się do tego urozmaicenia i odebrał jako część stylu pisarki.

Podobało mi się też jak Pani Liliana opisywała każdego z bohaterów. Podchodziła do tego indywidualnie, ukazując charakterystyczne cechy kolejnych przyjaciół. Bardzo, ale bardzo polubiłam Sławka. Czasem spontaniczny, wydawał się rozsądnym, a zarazem otwartym człowiekiem, który jest w stanie podać pomocną dłoń każdemu. Moją sympatię zdobyła też Patka. W każdym etapie jej życia, od małej dziewczynki po nastolatkę, obecność córki Andrzeja i Lili powodowała uśmiech na mojej twarzy. Podobała mi się w niej chęć do życia i poznawania coraz to nowych rzeczy.

Długie czytanie tak mijało...
Gospodynie najpierw ucierały coś w kubeczkach. Zupełnie tak samo, jak my ucieramy kogel-mogel. A gdy do utartej masy wlały wrzącą wodę, rajski aromat rozniósł się po całej chacie. Przez lata będę pamiętać smak tej kawy. Mocna, słodka i miała piankę.”

Pozycja, a zwłaszcza aktywność Patki w różnych dziedzinach życia i podróże bohaterów, obudziły we mnie dawno zapomniane pragnienia i plany. Nowy rok 2013 z pewnością (poniekąd dzięki książce Pani Arkuszewskiej) będzie inny, niezwykły – Teraz z większą werwą będę dążyć do celu, by spełnić swoje marzenia i przeszyć moje możliwości językowe (zarówno w zakresie j. niemieckiego, jak i angielskiego). Patrycja (niejako moja imienniczka – jestem Michalina Patrycja) wywołała we mnie chęć do nauki nowego języka i poznania odmiennej kultury.

-Czy ty wiesz, co to przemysł?
- No pewnie, że wiem!
- Wytłumacz mi.
- No , wiesz... jak człowiek mocno myśli, myśli i myśli, to przemyśli i wtedy jest przemysł.”

Mimo pozytywnych aspektów czegoś zabrakło mi w lekturze. Choć to obszerna historia (ponad pięćset stron) czułam się, jakby niektóre rzeczy zostały do niej niepotrzebnie „wepchnięte”, a czegoś nie powiedziano. W trzeciej części zdecydowanie zabrakło też polskości (choć pojawiła się odmiana przez przypadki, którą ostatnio ćwiczyłam z siostrą).

Podsumowując, muszę powiedzieć, że dawno żadna powieść nie wywołała we mnie tyle sprzeczności, a jednocześnie nieco zawiodła. Polecam? Nie umiem tego osądzić jednoznacznie. Spowodowane jest to także tym, że lektura pozwala na indywidualne rozważania, na które powinniśmy się sami zdecydować. I na koniec, jak w tytule „Czy był warto?”. Kultura, nowe miejsca, język, rodzinne ciepło (polskiej i paryskiej części) to rzeczy dla których warto. Jednak okaleczenie języka (i dominująca część kanadyjskiej historii)... Decyzję pozostawiam czytelnikom, a ja czekam na kolejną część, gdyż słyszałam, że jej główną bohaterką ma być Patka, którą bardzo polubiłam ;)

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res, za co serdecznie dziękuję ;)

22 komentarze:

  1. Czytałam i dla mnie to była ciekawa lektura :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem też była ciekawa, zwłaszcza pierwsze dwie części. Zawiodła mnie opowieść o Kanadzie i język w niej, co bardzo wpłynęło na ocenę.

      Usuń
  2. Nie słyszałam o niej, ale chyba już nie przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ocena-przeciętna. Odpuszczę sobie tę książkę. Jak na razie mam dość takich "przeciętnych" książek:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Brzmi ciekawie, ale niestety nie mam czasu, a szkoda, bo to moje klimaty. Może kiedyś uda się przeczytać. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie niestety nie zaciekawiła tematyka tej książki. Wolę jednak inne klimaty, dlatego nie będę się zmuszać do czytania „Czy było warto. Odyseja dżinsowych Kolumbów”, ale dziękuję za szczerą, rzetelną recenzje.

    OdpowiedzUsuń
  6. może kiedyś ... w jakiejś odległej przyszłości ... ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Również bardzo nakręciłam się na tą książkę, twoja recenzja trochę ostudziła mój zapał, ale mimo wszystko książkę przeczytam ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałam "Czy było warto..." z wielkim zainteresowaniem, nie tylko pierwsze 2 części, ale całą książkę. Wartką, pełną niespodzianek, przygód, inteligentnych przystanków z refleksjami i niuansów charakterystycznych dla pokolenia komuny. Jaka szkoda, że ich nie wyłapałaś. Przykładem jest właśnie to, czym się oburzyłaś. A nie powinnaś, bo stwierdzenie na 279 stronie „ZAROBIONY WŁASNYMI RĘCAMI”...jest AUTENTYCZNE. Tak kiedyś mówiono, a generacja Liliany z kpiną cytowała. To jest prawdziwe, tak jak cała powieść Liliany. Nie poprawił tego ani redaktor ani korektor, bo to jest POPRAWNIE! Oni czuli tę kpinę, siłę języka. Ty nie wyczułaś bo jesteś jeszcze młodziutka, ale dziwi mnie, że cię nie zastanowiło, dlaczego jest w CUDZYSŁOWIE!
    Bo tak być powinno moja droga. No cóż, inne pokolenie. Musisz jeszcze poczytać kilka książek z czasów PRLu, ale gwarantuję, że tak autentycznej, ciekawej, barwnej, szybkiej, wypełnionej emocjami nie znajdziesz. Wszystkim gorąco polecam
    Stefania C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że nie wiedziałam, iż to celowy zabieg. Słyszałam wiele opowieści na temat tamtych czasów, czytałam kilka książek, niestety nie spotkałam się z takim powiedzeniem. Z tego miejsca chciałabym przeprosić wszystkich, których uraziłam - przede wszystkim Autorkę i Korektora, a także czytelników powieści. Pozycja Pani Liliany wywołała we mnie skrajne emocje, jednak nie sądzę, że jest zła. Mam ochotę na kolejną część trylogii (jak tylko się pojawi, będę na nią polować). A co do publikacji z czasów PRLu - Pani Stefanio, obiecuję nadrobić zaległości i nie dopuścić się podobnych błędów w przyszłości.

      Usuń
  9. Podpisuję się pod Twoją recenzją. Książka mnie nie zachwyciła, niestety:(

    OdpowiedzUsuń
  10. Może kiedyś z czystej ciekawości skuszę się na tą książkę, lecz w obecnej chwili nie czuje akurat zainteresowania jej tematyką.

    OdpowiedzUsuń
  11. O rany, tyle zakładek indeksujących wystaje u mnie tylko z trzech książek, w których jestem po prostu zakochana :D W każdym razie jestem ciekawa tej książki, bo skoro wywołuje tak mieszane uczucia to coś w niej musi być... no i jeszcze może zmotywować do działania, świetna sprawa ;)) Szkoda tylko, że lektura zostawia po sobie uczucie niedosytu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Giffin, kolorowe fiszki umieszczam w miejscach, które pomagają mi w pisaniu recenzji, rozśmieszają lub po prostu ujmują za serce czy to głębią, patriotyzmem, czy nawet nietypowością ;) Stąd zapewne ich tak dużo. Kiedy czytałam biografię Smolarka (a dodam, że piłka nożna jest moim konikiem) fiszek zabrakło mi w połowie książki (a niestety skończyło mi się całe opakowanie) ;P

      Co do pozycji Pani Liliany - właśnie jest w niej coś zaskakującego, powodującego uśmiech, a nawet zdenerwowanie czy smutek. Intryguje, jest motorem do działania, ale brakowało mi "czegoś ", dziki czemu mogłabym zachwycić się nad całością, a nie jedynie nad konkretnymi fragmentami. Mimo to uważam, ze warto ją przeczytać. Dlatego też czekam na drugą część trylogii ;D

      Usuń
  12. Tak zastanawiam się nad tym zwrotem "zarobiony własnymi ręcami" i dochodzę do wniosku, że występuje coś takiego w mowie potocznej, więc może to był zabieg celowy? Ogólnie rzecz biorąc książka do mnie nie przemówiła, a mam tak bogate czytelnicze plany na nowy rok, że nie zmieszczę już w nich czegoś, co do czego nie jestem przekonana :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Cieszy mnie, że lubisz czytać. Książki nawet żebraka czynią bogatym, umożliwiają podróże w czasie i przestrzeni, pozwalają stać się choć na chwilę kimś innym, zmieniają nasze spojrzenie na wiele spraw.
    Niewiele jest książek traktujących o współczesnej emigracji, "Czy było warto" Liliany Arkuszewskiej jest jedną z nich. Świetnie napisana, żywym, barwnym językiem, doskonale oddaje klimat tamtych czasów.
    Zarzut błędu i niepoprawności językowej, jaki stawiasz autorce i korektorowi wydawnictwa jest bezpodstawny, bo jak słusznie stwierdziła we wcześniejszym wpisie Stefania C., jest to dosłownie przywołane slangowe wyrażenie z lat 70-80. Przypuszczam, że z racji twojego wieku nie miałaś okazji się z nim zetknąć, dlatego zupełnie niepotrzebnie "dołożyłaś" autorce i wydawnictwu (to ty popełniłaś błąd :-)
    Sprawdź również tekst pierwszego cytatu z książki, który zamieściłaś w swojej recenzji. Jest "Każde życie rodzi się nagle...", a powinno być "Każde życie rodzi się nagie...".
    Różnica między słowem "nagle" i "nagie" trochę zmienia przywołany przez ciebie cytat, więc jeśli już cytujesz - rób to dosłownie, nie zmieniaj tekstu.
    Napisałaś, że najtrudniejszą dla ciebie była "kanadyjska" część powieści. Cóż, o gustach się nie dyskutuje, ale może właśnie dla emigrantów - bohaterów powieści, początkowy, kanadyjski etap był najtrudniejszy, dlatego odniosłaś takie wrażenie (bo taki był zamysł autorki).
    Przyznam, że jestem pełna podziwu dla Liliany za napisanie tej powieści. Nowe spojrzenie na jakże aktualny temat emigracji, autentyzm, poczucie humoru, szczerość, otwartość, sposób prowadzenia opowieści i swoboda z jaką posługuje się językiem polskim (po 30 latach emigracji)!
    Polecam wszystkim!
    Danka M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Pani Danuto ;) Strasznie mi głupio, że popełniłam tak błąd, jednak nigdy nie słyszałam takiego powiedzenia, choć lubię słuchać opowieści z tamtych czasów. Obiecuję skorzystać z tego błędu, gdyż nauka na błędach jest najbardziej wartościową i poprawić swoją znajomość jeśli chodzi o pozycje z lat PRL-u ;)

      Jeżeli chodzi o błąd "nagle-nagie" - zawsze po napisaniu recenzji czytam ją, a potem poprawiam używając autokorekty. Musiałam zapewne popełnić jakąś literówkę (cytaty przepisuje z książką w ręku, a słownik dopasował to do innego wyrazu i poprawił, że tak powiem "po swojemu". Jak tylko dodam komentarz, poprawię tą omyłkę ;)

      Może ma Pani rację - kanadyjska część różniła się od poprzednich i samo jej pisanie zapewne było większą trudnością dla autorki. Podczas pobytu w Paryżu Pani Liliana opisała najdrobniejsze szczegóły i problemy, jakie im towarzyszyły. Było tam ukazane również, że Polak, zawsze sobie poradzi, wymyślając najrozmaitsze rozwiązania. Tego najbardziej zabrakło mi podczas opisu życia w Kanadzie. Zaciekawiła mnie charakterystyka zmiany mieszkań, prac itp. jednak brakowało mi tam czegoś. Mimo to mam ogromną ochotę na publikacje, w której będą opisywane perypetie Patki ;)

      Usuń
    2. Napisałaś, że lubisz język niemiecki, a co z literaturą niemiecką?
      Spróbuj sięgnąć po niektóre pozycje i choć może te książki nie są "łatwe" w czytaniu, ale naprawdę warto się z nimi zapoznać. Na mnie duże wrażenie zrobiły powieści takich autorów, jak
      H. H. Kirst, E.M. Remargue.
      Pozdrawiam i zachęcam do dalszego czytania, bo warto czytać:-)
      Danka M.

      Usuń
    3. Teraz moja kolej na "literówkę" ;-))
      Oczywiście prawidłowe nazwisko brzmi Remarque(przez q a nie przez g).
      Danka M.

      Usuń
    4. Niemiecki to mój konik, jednak jak Pani zauważyła, nie czytałam dużo pozycji z literatury napisanej w tym języku. Można zauważyć, że dużo czytuję rodzimych autorów czy nawet amerykańskich, a pozostałych - kiedy nadarzy się okazja. Kiedy tworzyłam cykl "Literackie podróże dookoła świata" (to cykl typowo wakacyjny) planowałam, że w tym roku poszerzę swoje czytelnicze horyzonty choćby o literaturę niemiecką czy nawet portugalską. Ten plan nadal jest w mojej głowie, jednak potrzeba czasu na wykonanie. Na dodatek niezbyt orientuje się w autorach niemieckich. Tym bardziej jestem Pani wdzięczna za te nazwiska. Jeśli tylko znajdę czas i sposobność postaram się z nimi zapoznać ;)A zna Pai może jakiś pisarzy niemieckich zajmujących się literaturą kryminalną bądź sensacyjną?

      Literówki każdemu się zdarzają - nic nie szkodzi ;)

      Usuń
    5. Przeczytałam jedną powieść (kryminał - fikcja w powiązaniu z autentycznymi wydarzeniami) współczesnej, niemieckiej autorki Andrei Marii Schenkel. Nie zachwyciła mnie, bo nie przepadam za aż tak "krwawą" literaturą.
      Z niemieckojęzycznych autorów "oczarowały" mnie powieści i opowiadania Friedricha Dürrenmatta (Szwajcar). Jeśli lubisz kryminały i powieści sensacyjne z elementami groteski, niecodziennego humoru i ironii, możesz spróbować sięgnąć do jego twórczości.
      Danka

      Usuń
  14. Super recenzja:)
    ksiazkowyczas.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Mały ślad po Tobie = Wielki uśmiech na mojej buzi ;)