Wyd.
Esprit,
Kraków
2011, 200 str.
Ocena:
8/10 Bardzo dobra
Modlitwa
w życiu każdego człowieka odgrywa zupełnie inną wagę. Dla
jednych jest ona sposobem na „rozliczenie się” nie tylko przed
Bogiem, ale i samym sobą z trosk, zmartwień czy też radości
minionego dnia. Może ona też przybierać wyraz dziękczynny lub
składać się z próśb człowieka, który staje na krótszy lub
dłuższy moment bezpośrednio w obliczu Pana. Bezsprzecznie można
by więc rzecz, że modlitwa, choć dla każdego oznacza coś innego,
to rodzaj duchowego połączenia, któremu oddajemy się częściej
lub rzadziej, z większym lub mniejszym zaangażowaniem. Czy więc o
czymś, co jest osobistą wartością można rozprawiać?
C.
S. Lewis to znany i lubiany na całym świecie brytyjski pisarz,
który wśród nieco młodszych czytelników jest szczególnie znany
z „Opowieści z Narnii”. Autor takich powieści jak „Smutek”
czy „Dopóki mamy twarze” to uczestnik I wojny światowej.
Traumatyczne przeżycia, których doświadczył podczas jednej z
dwóch najcięższych w skutkach wojen we współczesnej Europie
sprawiły, iż utracił on wiarę. W ojczyźnie podjął się studiów
nad literaturą angielską, a na Oxfordzie poznawszy J. R. R.
Tolkiena wszedł w środowisko Inklingów. To właśnie dzięki
dyskusją nie tylko na temat literatury i kultury, ale i religii,
rozpoczął się proces powrotu Lewisa do chrześcijaństwa.
Ostatni
raz miałam sposobność czytać książkę jednego z
najznakomitszych pisarzy z Wysp ponad półtora roku temu. Pamiętam,
ze wtedy – podczas lektury „Smutku” - czułam się nieco
przytłoczona rozmyślaniami autora i ciężko było mi się wgryźć
w jego prozę. Postanowiłam jednak nie zrażać się i pod koniec
ubiegłego roku przyszło mi chwycić za kolejną publikację pisaną
piórem Pana Lewisa, która to została wydana już po śmierci
autora. W moje ręce trafiła publikacja pt. „O modlitwie”
spisana w formie listów do wymyślonego przyjaciela autora. Już
sama alternatywa na przekazanie czytelnikowi treści wydała mi się
bardzo intrygująca i w końcu ciekawość zwyciężyła. Muszę
powiedzieć, że obawy były i to nie małe, jednak jak się okazało
– zupełnie niepotrzebne.
Wiedziona
przeświadczeniem poprzedniej lektury Lewisa postanowiłam, że za
książkę wezmę się tylko wtedy, gdy będę mogła maksymalnie
skupić się na treści, by zrozumieć to, co pragnął przekazać
pisarz. Okres świąteczny i poświąteczny okazał się świetnym
czasem na czytanie tejże publikacji, nie tylko z racji, iż miałam
więcej czasu by oddać się swej pasji, ale i okazji sprzyjającej
rozmyślaniom nad własną modlitwą i religijnością. Do każdego
kolejnego rozdziału starałam się podchodzić więc na spokojnie –
bez zbędnego spinania się, nawet, gdy musiałam jakiś fragment
przeczytać dwukrotnie, gubiąc się pomiędzy kolejno zapisanymi
słowami.
Nawet... pilniczek może być dobrą zakładką :) |
Nie
od dziś wiadomo, ze religia nie jest częścią ludzkiego życia, o
której można rozmawiać wyłącznie w prosty sposób. Nasza
duchowość jest kształtowana nie tylko przez to, co przeżywamy,
ale i przez ludzi, których spotykamy. Nikt nikomu nie jest równy,
więc także naszej wiary nie można by postawić na dwóch szalkach
wagi. Jednak to, co spotyka innych, często może być drogowskazem
dla tych, który szukają sensu swoich przeżyć metafizycznych i
religijnych. „O modlitwie. Listy do Malkolma” stanowią więc
swoiste świadectwo wiary, które dla kolejnych pokoleń pozostawił
Lewis.
"Gotowa
formułka nie może służyć mi do rozmowy z Bogiem, tak jak nie
mogłaby mi służyć do rozmowy z Tobą."
Myślę,
że najbardziej przypadł mi do gustu rozdział, w którym Pan Lewis
„rozdrabniał na części pierwsze” jedyną gotową modlitwę,
którą posługiwał się przez wiele lat po swoim nawróceniu. Autor
poddał oglądowi kolejne frazy „Modlitwy Pańskiej” popularnie
zwanej „Ojcze Nasz”. W każdym kolejnym frazesie zauważał jego
możliwość różnej interpretacji, wyróżniał znaczenia, nie
tylko te, których byśmy się spodziewali, ale i te, które
niejednokrotnie zaskakiwały swą głębią czytelnika. Choć te dość
otwarte spojrzenie na modlitwę, którą codziennie posługują się
miliony Chrześcijan na całym świecie, mogłoby wydawać się
zbędne, myślę że Pan Lewis w ten sposób przybliżył swoim
czytelnikom głębię tejże modlitwy. Pokazał poprzez swoją
analizę, iż „Modlitwa Pańska” nie jest płytkim tekstem, który
„klepie się” na chwałę Pana, ale ukazał prawdziwą wartość
tekstu, który wypływa i wypływać będzie z ludzkich ust do końca
świata.
„Lepiej
byłoby odnosić się do Boga w ogóle bez nabożeństwa niż z
nabożeństwem, które przeczyłoby bliskości.”
Autor
powieści zauważa także, że człowiek mógłby stać się bliższym
Bogu, gdyby nie skupiał się na nabożeństwie, które winien
wypełnić, lecz oddawałby się w pełni dialogowi, w który
wchodziłby z Panem. Myślę, że jest trochę w tym racji, gdyż
modlitwa, w której człowiek w pełni i bez ogródek oddaje swe
myśli, pragnienia, troski, radości, słowa podzięki, jest według
mnie możliwością na umocnienie więzi z Chrystusem. Nie chodzi
przecież o to, by z nie wiadomo jak czcią przybliżać się do
Boga, lecz starać się być blisko niego także w momentach, gdy nie
możemy wygłaszać rozbudowanych, gotowych formułek. Trzeba
pozostać sobą.
„Nabożeństwo
byłby doskonałe, gdybyśmy pozostawali go prawie nieświadomi;
wtedy moglibyśmy się skupić jedynie na Bogu.”
Powieść
Pana Lewisa jest moim skromnym zdaniem świetną lekturą nie tylko
dla tych, którzy wierzą, ale i dla ludzi, który są pełni
wątpliwości. Książka pozwala zastanowić się nad własnym
życiem, poddać analizie własne zachowania, przyzwyczajenia i
potrzeby duchowe. Uważam, że jego przemyślenia, które nie
wynikały, że tak powiem „z kapelusza” lecz z własnych i dość
świeżych doświadczeń, mogą być świetną wskazówką dla ludzi,
którzy na nowo chcieliby odnaleźć w sobie Boga.
„Żeby
mógł istnieć świat albo Kościół, potrzeba najróżniejszych
ludzi. Być może zdanie to jest nawet prawdziwsze w odniesieniu do
Kościoła. Jeśli łaska udoskonala naturę, to musi ona doprowadzić
do rozkwitu tej pełni różnorodności, którą zamierzył Bóg,
stwarzając naturę każdego z Nas.”
Podsumowując,
muszę powiedzieć, że choć lektura nierzadko przychodziła z
łatwością, nie żałuję ani trochę iż oddałam się czytaniu
ostatniej powieści Pana Lewisa. Dzięki jego jakże trafnym
spojrzeniom, niezwykłemu kunsztowi języka i niepoprawnemu
humanizmowi, jaki wykazywał w swoich słowach, mogłam na chwilę
zatrzymać się i spojrzeć na swoje życie. Kolejno zapisywane
frazesy co raz bardziej przypieczętowują wielką wartość książki,
której nie można minąć obojętnie i której to lektura nie kończy
się moim zdaniem z zamknięciem ostatniej strony.
Książkę
miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości portalu
Sztukater i
wydawnictwu
Esprit,
za co serdecznie dziękuję ;)
Zakładka oryginalna, choć nic nie przebije tego, czego w tej roli użył bohater jednej powieści McEwana - plastra boczku ;-)
OdpowiedzUsuńZapewne książka ciekawa, ale w tej chwili nie mam ochoty na takie rozważania w literaturze.
OdpowiedzUsuńLubię takie spokojne, refleksyjne książki.
OdpowiedzUsuńNigdy nie czytałam Lewisa, nawet Narnii. Z pewnością kiedyś z nim spróbuję, ale raczej nie teraz :)
OdpowiedzUsuńDo Narnii na pewno wrócę w wakacje (siostra mnie do tego zmobilizowała, bo akurat to jej lektura) :)
UsuńKuszą mnie te książki Lewisa
OdpowiedzUsuńPięknie to wszystko opisałaś. Podziwiam twoją zdolność umiejętnego przelewania emocji na ,,papier''.
OdpowiedzUsuńCo do powyższej książki, od dawna myślę o tym, aby ją poznać, dlatego popytam się w mojej bibliotece. Może akurat będą ją mieli.
Podobnie jak Lewis jakiś czas temu odstąpiłam od wyuczonych formułek. Książka wydaje mi się ciekawa, od jakiegoś czasu mam ochotę na przeczytanie czegoś o tematyce religijnej, co by było lekkie i nie zrobiłoby mi prania mózgu. ;)
OdpowiedzUsuńPS: Spóźnione wszystkiego najlepszego! ;)
UsuńJestem tutaj pierwszy raz i od razu znalazłam to czego szukam. Od niedawna moja wiara została mocno zachwiana, a Bóg i religia stały się dla mnie obojętne. Lewisa lubię i szanuję, myślę że pomoże mi on poprzez tą książkę odnaleźć właściwą drogę. Bardzo dziękuję za świetną i precyzyjną recenzję :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie muszę sięgnąć po coś doroślejszego, bo autora znam tylko z "Opowieści z Narnii"... aż mi wstyd za moją ignorancję.
OdpowiedzUsuń