Poznań 1993,176 str.
Ocena: 7/10 Dobra
O czym:
Kończy się rok szkolny. Nie wszyscy jednak spieszą się do domu. Aurelia Jedwabińska wątpi, aby ktokolwiek interesował się jej świadectwem, Konrad Bitner zaś woli przygotowywać przedstawienie swojej jednoosobowej trupy teatralnej, aniżeli biec z cenzurką do starszej siostry, Beaty. I tak się poznają: on, młody, niespokojny artystyczny duch, i ona, troszkę zagubiona, z poczuciem osamotnienia, ale samodzielna i zaradna osóbka. Czas wakacyjny spędzony w Pobiedziskach pozwala im lepiej się poznać, daje też Aurelii szansę spotkania z nie odwiedzaną od lat babcią i przynosi nową znajomość z Arturkiem Gburkiem. Oczywiście ta nowa znajomość niezbyt mile odbierana jest przez Konrada... Jaką radosną wiadomość oznajmi rodzinie Gabrysia? Czy Aurelia znajdzie porozumienie z ojcem?
Moje zdanie:
„Dziecko piątku” to kolejna część Jeżycjady, na której nie zawiodłam się. Zabierałam się do jej przeczytania od jakiegoś czasu, ale dopiero niedawno trafiła w moje ręce. Małgorzata Musierowicz doskonale rozumie świat nastoletnich problemów. Ta książka jest na to doskonałym dowodem.
W mądry i ciepły sposób wzrusza i daje wsparcie w niełatwym procesie dorastania. W fabule poznajemy dalsze (raczej niewiesołe) losy Aurelii Jedwabińskiej (czyli zabawnej Geniusi z "Opium w rosole") i Konrada Bitnera(czyli niesfornego Kozia z "Brulionu Bebe").Aurelia jest zagubiona po śmierci swojej matki, z ojcem nie ma zbyt dobrych kontaktów. Poza tym ma poważny problem miłosny, jest zakochana w kimś, w kim zakochana być zdecydowanie nie powinna. Dziewczyna wyjeżdża do babci, chcąc sobie wszystko poukładać i poznaje Konrada, który staje się dla niej ważny.
Ta część początkowo wydawała mi się dziwna, ale po pierwszych 15 stronach już wiedziałam, że to kolejna „wspaniała”. Czytając tę książkę, czułam się jakbym sama tam była. Po raz kolejny przeżywałam radości z rodziną Borejko, towarzyszyłam Aurelii w wizycie u babci i oglądałam przedstawienia Kozia. Bardzo podoba mi się język jakim pisze autorka, gdyż jest lekki i przyjemny w czytaniu. Z łatwością, więc przemierzałam kolejne rozdziały i trudno było mi się oderwać.
W mądry i ciepły sposób wzrusza i daje wsparcie w niełatwym procesie dorastania. W fabule poznajemy dalsze (raczej niewiesołe) losy Aurelii Jedwabińskiej (czyli zabawnej Geniusi z "Opium w rosole") i Konrada Bitnera(czyli niesfornego Kozia z "Brulionu Bebe").Aurelia jest zagubiona po śmierci swojej matki, z ojcem nie ma zbyt dobrych kontaktów. Poza tym ma poważny problem miłosny, jest zakochana w kimś, w kim zakochana być zdecydowanie nie powinna. Dziewczyna wyjeżdża do babci, chcąc sobie wszystko poukładać i poznaje Konrada, który staje się dla niej ważny.
Ta część początkowo wydawała mi się dziwna, ale po pierwszych 15 stronach już wiedziałam, że to kolejna „wspaniała”. Czytając tę książkę, czułam się jakbym sama tam była. Po raz kolejny przeżywałam radości z rodziną Borejko, towarzyszyłam Aurelii w wizycie u babci i oglądałam przedstawienia Kozia. Bardzo podoba mi się język jakim pisze autorka, gdyż jest lekki i przyjemny w czytaniu. Z łatwością, więc przemierzałam kolejne rozdziały i trudno było mi się oderwać.
Autorka w piękny sposób opisuje przeżycia i uczucia młodych ludzi, uczy, ile jest warta prawdziwa przyjaźń. Dlatego jest to książka, przede wszystkim, dająca nadzieję, że kiedyś pojawi się ktoś, kto nas uratuje i wybawi przed szarością codziennych dni - nieważne, czy dopiero co poznamy tę osobę, czy odnajdziemy kogoś zupełnie nowego w kimś, kto jest nam znany już bardzo długo.
Najbardziej uwielbiam fragmenty, w których akcja dzieje się w Pobiedziskach. Małym miasteczku, z niewielkim rynkiem otoczonym niskimi, krzywymi kamienicami. Także babcię Martę, której fartuch pachnie żelazkiem i krochmalem. Była ona najbardziej pozytywną postacią w utworze. Zapomniana babcia okazała się lekiem na całe zło tego świata. Skostniała i schłodzona wewnętrznie dziewczyna zaczęła pomału odzyskiwać radość życia dzięki uczuciu tej serdecznej, wspaniałej kobiety. Zamieniła czarne ubrania na kolorowe szmatki i stała się obiektem zainteresowań dwóch młodzieńców. Uwielbiałam niewielki domek Pani Marty oraz niezwykły swym kształtem trójkątny ogródek. Te niezwykłe miejsce pozwalało mi odpłynąć w błogi nastrój, mimo upałów jakie panowały na dworze. Drugą postacią, która również zdobyła moją sympatię był Pana Jankowiaka, który dzięki Tygryskowi i Róży otworzył się na ludzi i świat. Poznaje on Panią Martę, z którą świetnie mu się rozmawia i zmienia się z zgorzchniałego woźnego na miłego pana, kolejnego przyjaciela rodziny Borejków.
Małgorzata Musierowicz ma niesamowity dar kreślenia postaci, które się lubi, nawet, jeśli nie są ideałami, do których się wraca z entuzjazmem po wielokroć, właściwie fabuła nie jest najważniejsza, tylko to dobro i ciepło, które wypływa z postaci samych w sobie i przez ich związki z innymi ludźmi pokazanymi w książce.
Książka, która daje nam niesamowite poczucie ważnej roli rodziny w naszym życiu. Pokazuje nam, że z rodziną zawsze lepiej, że będzie ona zawsze nas wspierać. Niezwykle mądra i poruszająca serce, Rodzinna, z humorem i zwrotami akcji. Po prostu niezwykła. Wynosimy z niej wiele ważnych refleksji, tłumaczy istotne sprawy, które są realistyczne. Czy jest jakaś część "Jeżycjady", którą można by choć trochę skrytykować? Ja się nie doszukałam. Więc polecam każdemu, nie tylko tą część „Jeżycjady” ;)
Najbardziej uwielbiam fragmenty, w których akcja dzieje się w Pobiedziskach. Małym miasteczku, z niewielkim rynkiem otoczonym niskimi, krzywymi kamienicami. Także babcię Martę, której fartuch pachnie żelazkiem i krochmalem. Była ona najbardziej pozytywną postacią w utworze. Zapomniana babcia okazała się lekiem na całe zło tego świata. Skostniała i schłodzona wewnętrznie dziewczyna zaczęła pomału odzyskiwać radość życia dzięki uczuciu tej serdecznej, wspaniałej kobiety. Zamieniła czarne ubrania na kolorowe szmatki i stała się obiektem zainteresowań dwóch młodzieńców. Uwielbiałam niewielki domek Pani Marty oraz niezwykły swym kształtem trójkątny ogródek. Te niezwykłe miejsce pozwalało mi odpłynąć w błogi nastrój, mimo upałów jakie panowały na dworze. Drugą postacią, która również zdobyła moją sympatię był Pana Jankowiaka, który dzięki Tygryskowi i Róży otworzył się na ludzi i świat. Poznaje on Panią Martę, z którą świetnie mu się rozmawia i zmienia się z zgorzchniałego woźnego na miłego pana, kolejnego przyjaciela rodziny Borejków.
Małgorzata Musierowicz ma niesamowity dar kreślenia postaci, które się lubi, nawet, jeśli nie są ideałami, do których się wraca z entuzjazmem po wielokroć, właściwie fabuła nie jest najważniejsza, tylko to dobro i ciepło, które wypływa z postaci samych w sobie i przez ich związki z innymi ludźmi pokazanymi w książce.
Książka, która daje nam niesamowite poczucie ważnej roli rodziny w naszym życiu. Pokazuje nam, że z rodziną zawsze lepiej, że będzie ona zawsze nas wspierać. Niezwykle mądra i poruszająca serce, Rodzinna, z humorem i zwrotami akcji. Po prostu niezwykła. Wynosimy z niej wiele ważnych refleksji, tłumaczy istotne sprawy, które są realistyczne. Czy jest jakaś część "Jeżycjady", którą można by choć trochę skrytykować? Ja się nie doszukałam. Więc polecam każdemu, nie tylko tą część „Jeżycjady” ;)
Ulubione cytaty :
„- W tej książce - ciągnęła Gabrysia, opierając głowę na ręce - jest śmieszna opowieść o długich łyżkach. - Dlaczego o długich?
- Zaraz ci powiem. Pewien człowiek chciał zobaczyć, jak jest w zaświatach. I pozwolono mu zajrzeć tam na chwilę. Zobaczył wielki, wielki, wielki kocioł z bardzo pyszną potrawą... (…) - ... a wokół tego kotła siedzieli bardzo smutni ludzie. Byli okropnie głodni i wychudzeni, bo mieli łyżki o tak długich trzonkach, że chociaż mogli nimi zaczerpnąć z kotła - nie mogli ich włożyć do ust. (…)
- Zaraz potem wpuszczono tego człowieka do pokoju obok. Był tam taki sam wielki kocioł z tą samą pyszną potrawą i tak samo długie były trzonki łyżek. Ale ludzie siedzący naokoło kotła byli weseli i zadowoleni. Po prostu - wpadli na to, żeby podawać sobie nawzajem jedzenie na tych długich łyżkach. Każdy karmił drugiego, nie siebie. I wszyscy się najedli. I wiesz co? Okazało się, że to właśnie było niebo.”
„ Różne nam Pan Bóg daje zadania w życiu: umieranie jest też zadaniem. A że każdy ma coś do zrobienia na tym świecie i po to się rodzi, więc trzeba się posunąć, żeby dla innych też było miejsce. I tak już jest tłok. No - tak to już jest, Orelka, tak to jest. I to jest bardzo dobre, nie ma co się boczyć. Nie ma co się bać.”
„ Wreszcie, kiedy kolejne zdanie pojawiło się przed jej oczami, wypisane czytelnymi literami, złapała, o co jej chodziło: że zdanie ma sens dopiero wtedy, gdy się je doprowadzi do kropki. I że podobnie jest z życiem i śmiercią: to śmierć jest tą kropką, która nadaje życiu określony sens.”
Kurczę, a ja mam za sobą tylko 'Opium w rosole', przeczytane jeszcze w podstawówce. Urzekła mnie ta powieść, ale jakoś nie sięgnęłam nigdy po więcej. Chyba muszę nadrobić, bo domyślam się, że wszystkie książki Musierowicz pełne są tego niesamowitego uroku...
OdpowiedzUsuńUwielbiam Musierowicz! Czytałam ją jako nastolatka, czyli dawno dawno. Muszę wrócić do tej autorki, bo kojarzy mi się z beztroską:)
OdpowiedzUsuńNo ja niestety nie sięgnę za lektury Musierowicz.. Nigdy mnie jakos do niej nie ciągnęło.
OdpowiedzUsuńPiszę, żeby się pokazać. Cały czas jestem, tylko siły brak na pisanie :)
OdpowiedzUsuńMuszę przeczytać tą i całą jeżycjadę ;) U mnie mnóstwo (przesadzam ;)) nowych notek. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzytałam i jak cała seria bardzo mi się podobała. Bo książki pani Musierowicz mają w sobie coś takiego, że od razu się robi cieplej na duszy, i weselej;-)
OdpowiedzUsuń