Wyd. G+J RBA
Wrzesień 2010, 95 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra
Panią Beatę zapewne wszyscy znają. Jedni ją widzieli, inni czytali jej publikacje. Przed konkursem kojarzyłam Panią Pawlikowska, jednak nigdy nie miałam styczności z jej pozycjami. Kiedy okazało się, że jedna z jej pozycji znajduje się na liście konkursowej nie mogłam sobie odpuścić, żeby nie tylko przeczytać jej dziennik, ale również wejść w jego posiadanie. Książkę sprezentowałam sobie na urodziny i entuzjastycznie przystąpiłam do lektury.
Dla tych, którzy niewiedzą Pani Beata to nie tylko pisarka, ale również dziennikarka i podróżniczka. Pisze felietony, reportaże i opowiadania z podróży w wielu dziennikach i czasopismach m.in. w Rzeczpospolitej, Polityce, Playboyu, Vivie, Cosmopolitan. Stara się dotrzeć tam, gdzie nie sięgnęła jeszcze biała cywilizacja. Drobiazgowo dokumentuje życie plemion Indian amazońskich, zanim znikną bezpowrotnie. Robi zdjęcia, nagrywa mowę, pieśni, obrzędy, zapisuje tradycje. Pani Pawlikowska wydała już kilkanaście powieści by pokazać piękno jeszcze nieodkryte, które może zniknąć bezpowrotnie zanim zobaczą je ludzie.
Sama uwielbiam odkrywać nowe miejsca i piękne zakątki świata, więc z chęcią przystąpiłam do lektury „ Blondynki w Tybecie”. Publikacja Pani Beaty była kolejną pozycją do konkursu „Mól książkowy”, którą musiałam przeczytać. Kilkakrotnie próbowałam ją „dopaść” w bibliotece, aczkolwiek zawsze okazywało się, że ktoś mnie ubiegł. Jednak zachęcona opowieściami mojej przyjaciółki Ety postanowiłam nie poddawać się i z okazji moich marcowych urodzin sprawiłam sobie własny egzemplarz. Z radością kartkowałam książeczkę oglądając ciekawe rysunki i podziwiając niesamowite fotografie.
Muszę przyznać, że te małe i niepozorne czytadło spełniło moje oczekiwania. Przed lekturą tej pozycji nie miałam za dużego pojęcia o Tybecie. Kojarzył mi się on tylko z wyżyną tybetańską, o której mówiliśmy na lekcjach geografii. Przejęta przystąpiłam do lektury i czytając jeden z dzienników z podróży, czułam się, jakbym sama podróżowała po tej dość niepozornej krainie. W książce Pani Pawilkowskiej razem z nią poznałam smak herbaty z masłem i solą ( przyznaję się, że choć wydawało mi się to dość dziwne, z chęcią spróbowałabym tego smakołyku w rzeczywistości) oraz zasmakowałam się w yurla ;)
Mimo wielu smakołyków kuchni tybetańskiej moje serce zdobyły niepozorne chorągiewki powiewające na wietrze. Łopoczące na wietrze kolorowe skrawki płótna mają rozsyłać na cały świat pokojowe przesłanie buddyjskiej mądrości, siły i współczucia. Wiatr porywa dobre słowa, unosi je i dostarcza je do ludzi wszystkich wyznań i kolorów skóry. Kolor błękitny ma oznaczać niebo, biały – powietrze i wiatr. Czerwony jest to zaś ogień, żółty- ziemia,a zielony to woda. Na każdej z tańczących na wietrze falbanek znajduje się Ta – potężny koń symbolizujący prędkość, z jaką zło zostaje przemienione w dobro. Przyznam się szczerze, że nie mogłam oderwać oczu od tego wspaniałego widoku. Jakiego? Zobaczcie sami, jak pięknie wiatr porywa materiał ;)
W publikacji Pani Beaty spodobał mi się nie tylko Tybet, ale również prosty, a zarazem wymowny język jakim posługuje się autorka. Udaje jej się świetnie oddać klimat tybetańskiej krainy, a zarazem przekazać czytelnikowi najważniejsze informacje. Z moim uznaniem spotkało się również to w jaki sposób podróżniczka ukazuje ludność Tybetu. Pokazuje nam w swojej krótkim dzienniku życzliwość tych ludzi, ale także i pracowitość i religijność.

Kolejna rzeczą, która mnie zaciekawiła jest historia Dalajlamy i jego następców. Wydawało mi się niezwykłe to, że następcy rozpoznawali w rzeczach swojego poprzednika swoją własność. Również czytając historię Tybetu przyznam, że tak jak pisze w swojej publikacji Pani Beata, historia Tybetu jest nieco podobna do naszej.
Podsumowując przyznaję, że cieszę się, że mogłam przeczytać tak wspaniały dziennik, który ukazał mi nowe, niezwykłe, ale ginące miejsce na świecie. Z pewnością też stwierdzam, że mogę polecić książeczkę tej dziennikarki i podróżniczki, nie tylko osobą kochającym podróże, ale także tym, którzy lubią poznawać nowe kultury i zwyczaje. Kończąc muszę powiedzieć, że z pewnością chwycę za inne dzienniki Beaty Pawlikowskiej by poznać kolejne, niedostrzegane współcześnie miejsca ;)