Wyd. W.A.B
Warszawa 2006, 354 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra
W mojej okolicy jest organizowany od kilku lat powiatowy konkurs czytelniczy „Mól książkowy” . W tym roku będę brała w nim udział po raz drugi, gdyż po zeszłorocznej edycji jestem przekonana, że po raz kolejny przeczytam wiele ciekawych pozycji. Jedną z pierwszych książek jakie póki co przeczytałam jest książka Stephena Clarke’a pt. „ Merde! Rok w Paryżu”. Pan Stephen Clarke urodził się w 1959 roku w Wielkiej Brytanii. Studiował zaś w Oksfordzie. Od kilkunastu lat mieszka i pracuje w Paryżu jako dziennikarz i redaktor naczelny gazety Today in English. W 2004 roku wydał na własny koszt pierwszą powieść, Merde! Rok w Paryżu, która szybko stała się bestsellerem - również we Francji. Kontynuacją przygód Brytyjczyka Paula Westa jest Merde! W rzeczy samej. Wkrótce ukaże się trzecia powieść tego cyklu, Merde! chodzi po ludziach. Prawa do jej przekładu kupiły wydawnictwa z kilkunastu krajów, w przygotowaniu jest również adaptacja filmowa.
Powieść ta opowiada o Paulu Wescie, który jest typowym Brytyjczykiem - Hugh Grant połączony z Davidem Beckhamem. Przyjeżdża on do Paryża, by pomóc w otwarciu sieci angielskich herbaciarni. Spędza tam dziewięć miesięcy, podczas których na własnej skórze odczuwa wady i zalety bycia cudzoziemcem we Francji - kraju, gdzie rok zaczyna się we wrześniu, najczęściej uprawianą dziedziną sportu są strajki, a z powodu psich odchodów zostawianych na ulicach do szpitala trafia ponad sześciuset paryżan rocznie. Niezbyt dobre stosunki ze współpracownikami, którzy chcą go oczernić w oczach szefa, tylko utrudniają mu pracę. Jak się później okazuje sam szef, początkowo sprawiający sympatyczne wrażenie, również ma na sumieniu kilka niecnych postępków. Merde! Rok w Paryżu to nie tylko wciągająca i niezwykle zabawna powieść przygodowa. Książka jest również doskonałym przewodnikiem, radzącym, jak skutecznie składać zamówienia w kawiarni, jak przyrządzić sos vinaigrette, żeby się nie zważył, jak kochać francuskie kobiety i wreszcie dlaczego na pewno nie należy kupować domku na wsi.
Muszę przyznać, że mimo pozytywnej opinii mojej koleżanki Ety zastanawiałam się czy książka przypadnie mi do gustu. Trochę się z nią ociągałam, ale w końcu postanowiłam przeczytać książkę w ferie. Czytanie szło mi niestety dość wolno, pomimo że książka przypadła mi do gustu ( to za spawem choroby) ale udało się dobić do końca. Teraz po lekturze muszę przyznać, że nie dziwię się, że ów pozycja dość szybko stałą się bestsellerem – to bardzo dobra książka. Autor pisze prostym językiem, dzięki czemu numery stron zmieniają się niezauważalnie. Ponadto rozdziały są podzielone w dość ciekawy sposób i w każdym z nich możemy dowiedzieć się coś nowego o Francji i Francuzach.
Najbardziej urzekło mnie w powieści to, że mogłam dzięki niej poznać nieco odległą mi Francję. Mimo to przyznaję, że nie jest to przewodnik po owym kraju. Razem z Paulem poznajemy jednak zakątki stolicy, jej dzielnice i historie. Razem z głównym bohaterem idziemy ścieżką starając się omijać psie kupy i nie wdepnąć w inne niespodzianki na drodze. Autor wykonał kawał dobrej roboty, gdyż w większości sytuacji widziałam oczami głównej postaci obraz Paryża nie tylko pięknego, ale także nękanego przez różnorakie strajki, psie odchody na ulicach i inny bałagan na ulicach. Spodobało mi się też to, że każdy kelner odróżni Francuza od cudzoziemca choćby po tym jak zamawia kawę. Choć to może wydawać się śmieszne wystarczy nie taki zwrot, a kawę możemy dostać w kociołku wielkim jak krater wulkanu, a nie w filiżance. Muszę przyznać, że słowa trzeba dobierać dobrze, nie tylko w obcym kraju, ale nawet w innym mieście. Dla przykładu wspomnę o tacie mojej koleżanki, który będąc w Warszawie ( a jest z okolic Poznania) nie mógł dogadać się z kelnerem prosząc go o galat czy gzik. Jak się później okazało nasz wielkopolski gzik to ser ze śmietaną, a galat nazywany jest w centralnej Polsce zimnymi nóżkami ;)
Kolejną rzeczą, która spodobała mi się w publikacji jest to, że naszpikowano ją francuskimi wtrąceniami. Niektóre są tłumaczone, niektóre nie, ale w większości idzie się domyślić o co chodzi. Owe wtrącenia wzbudziły tym bardziej moje zainteresowanie, że nigdy nie uczyłam się francuskiego, a w tym języku umiem tylko powiedzieć merci ;) Czytając książkę poznałam kilka ciekawych francuskich zwrotów i stwierdziłam, że z chęcią nauczyłabym się francuskiego, choćby na tyle, żeby móc porozmawiać z Francuzem. Już kiedyś byłam zafrasowana owym językiem – wydawał mi się tak niezwykle elegancki i dostojny. Od dłuższego czasu planuję się go nauczyć, gdyż z chęcią udałabym się w podróż po wielu fascynujących krajach i miastach Europy i innych kontynentów.
Jedynym minusem pozycji jest to, że kończy się w najbardziej ciekawym momencie, a wiele wątków pozostaje nie rozwiązanych. Wiem, wiem, że to pierwsza część przygód Paula, ale czuję jednak pewien niedosyt, gdyż na koniec powieści wszystko wygląda tak jak na początku, z tym szczegółem, że Paul już nie ma pracy.
Podsumowując stwierdzam, ze książka jest idealna nie tylko dla tych, którzy są zakochani we Francji i francuskim, ale również osób nie przepadających za owym krajem lub tych, którzy jeszcze nie wyrobili sobie zdania na temat kraju i jego kultury. Jednym słowem mówiąc książka jest dla każdego, kto chce spróbować coś nowego i przekonać, się czy mu również wpadnie to w oko.
------------------------------------------------------
Przyznaję się bez bicia, że już dawno nic nie pisałam. Spowodowane to było nie lenistwem czy brakiem weny, ale brakiem czasu. Ostatnie dwa tygodnie był dla mnie dość emocjonujące i pracowite już od pierwszego ich dnia. Wszystko zaczęło się od tego jak 21 lutego napisałam konkurs Wiedzy o Wielkopolsce pewna, że nie ma co liczyć na kolejny etap. Ku mojemu zdziwieniu dowiedziałam się następnego dnia, że udało mi się przejść dalej ! Po raz kolejny przekonałam się, że jestem człowiekiem małej wiary ;P Awans do etapu rejonowego zobowiązał mnie do pozostawania po lekcjach na zajęciach dodatkowych i mój dzień wyglądał tak, że po powrocie do ze szkoły siadałam do lekcji, trochę poczytałam i zmęczona zasypiałam. „Przygody Tomka….” Szły mi dlatego dość opornie, ale już niedługo kończę czytać i chwytam najprawdopodobniej za Pawlikowska ;) Obiecuje też zrehabilitować się w aktywności blogowej i jeszcze na tygodniu dodać jedną recenzję ;)
Ja zakochałam się w języku francuskim kiedy byłam w Belgii i postanowiłam, że kiedyś na pewno się go nauczę. Póki co brakuje mi na to czasu, ale z książką chętnie się zapoznam :)
OdpowiedzUsuńMój stos książek do przeczytania jest tak duży, że przez najbliższe pół roku po nią nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńJak książka wpadnie mi w ręce, to przeczytam:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
a mnie właśnie te francuskie zwroty odstraszają ;/ piękny język, ale chyba nie opanowałabym go do śmierci :)
OdpowiedzUsuńTen pan na zdjęciu, to autor? Jakoś całkiem inaczej go sobie wyobrażałam ;).
OdpowiedzUsuńNo i mam nauczkę, że żeby nie jeść przy czytaniu, bo jedzenie i czytanie o psich kupach, to niezbyt się komponuje :D.
Gratuluję przejścia do kolejnego etapu i trzymam kciuki za wygraną :)!
Cieszę się, mam tą książkę na półce i czeka do przeczytania. :-)
OdpowiedzUsuńZ chęcią przeczytam ... ;))
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tej książce :)
OdpowiedzUsuńZ chęcią przeczytam :)
Może w dalszej lub bliższej przyszłości zgłoszę się. A narazie jak widać z mojego komentowania goni mnie brak czasu :)
OdpowiedzUsuńZaintrygowałaś mnie tą książką tak bardzo, że zaraz sprawdzę jej dostępność w bibliotece :) A co do języka francuskiego - rzeczywiście piękny, ale słyszałam, że strasznie trudny. Jednak mimo to, fajnie byłoby umieć się nim posługiwać :P
OdpowiedzUsuńWiesz, że będę trzymać za Ciebie kciuki :D A potem Meme wygra i zacznie układać piosenki o naszej kochanej Wielkopolsce! :)
Pozdrawiam!
Książki mimo wszystko nie przeczytam, jakoś nie ona nie zainteresowała.
OdpowiedzUsuńŻe niby ślizgają się na psich odchodach i łamią nogi ? :D
OdpowiedzUsuńCzy wiesz Meme, co znaczy słowo "Merde"? Jest, możnaby było powiedzieć znane z powodu bitwy pod Waterlo.
OdpowiedzUsuńGdy panika ogarnęła armię, na polu bitwy zostały trzy bataliony Starej Gwardii. Gwardziści postanowili walczyć do końca i nie przyjęli aktu kapitulacji, proponowanej im przez Brytyjczyków. Dowodzący Francuzami generał odpowiedział im krótko : "Merde!".
Po wojnie Francuzi opowiadali gloryfikujące historie o bohaterskich gwardzistach. Jednak nie wypadało przytaczać niecenzuralnego słowa generała. Oficjalna więc wersja, spotykana do dzisiaj brzmiała : "Stara gwardzia umiera, ale się nie poddaje".
A merde to słowo, jak mniemam bardzo często występujące w owej książce - gówno.
Bardzo miły tytuł, prawda?
Z chęcią przeczytam ;) Tym bardziej, że lubię brytyjczyków, Hugh Granta również;) i tytuł bardzo miły;DDD
OdpowiedzUsuńWiem, że jest w bibliotece, a więc zobaczę. A co do tych galat to miałam takie samo nieporozumienie z moją znajomą. Ona jest z okolic Poznania, a ja z Łodzi i u nas mówi się zimne nogi
OdpowiedzUsuńZainteresowała mnie ta książka. Bardzo lubię Francję i francuski, chociaż nauka tego języka idzie mi baardzo opornie- po trzech latach wkuwania tych wszystkich słówek itd. potrafię się tylko przedstawić. xD Na pewno przeczytam! Swoją drogą, tytuł jest uroczy. ^^
OdpowiedzUsuńA tak nawiasem, lubię Twoje recenzje- można się dużo z nich dowiedzieć. :p
Zawsze obawiałam się tej książki, ale teraz wiem, że warto sięgnąć po książki pana Clarke'a :) Już zapisałam i chętnie przeczytam. Jestem ciekawa jakie jeszcze pozycje przeczytasz w związku z konkursem :)
OdpowiedzUsuńMam ochotę na tą książkę i przeraża mnie jedynie motyw Francji. Chryste, dwie godziny tygodniowo francuskiego to największy horror jaki w życiu przeżyłam. O mojej nauczycielce od francuskiego mógłby pisać Stephan King.
OdpowiedzUsuńJakoś omijałam tę pozycję, właściwie sama nie wiem dlaczego, ale po Twojej recenzji nabrałam ochoty do czytania. Książka wędruje na listę :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy książka ta by mnie zaciekawiła, więc raczej nie przeczytam. Gratuluję przejścia do kolejnego etapu ;)
OdpowiedzUsuń