niedziela, 28 października 2012

[105] Barbara Delinsky „Marzenia dla każdego”

 Wyd. Harlequin
Warszawa 2011, 224 str.
Ocena: 9/10 Niecodzienna

Na świecie jest tak wielu różnych ludzi – blondyni, bruneci, rudzi – a jednak... każdy z nich urodził się z czyś, co jest przypisane człowiekowi od wiek wieków – przyzwoleniem do darzenia innych uczuciem, do kochania. Miłość przychodzi znienacka. Powoduje, że ta druga osoba staje się częścią pierwszej – wszystko o niej wiemy, wszystko kojarzy się tylko z nią, a myśl nieubłaganie krążą wokół jednego... Jednak czy miłość możemy rozumieć jedynie przez uczucie kobiety i mężczyzny? Czy uczucie, jakim matka darzy swe dziecko może być równie wielkie, albo nawet większe?

Pisarka, z którą spotkałam się po raz pierwszy przy lekturze „Marzeń dla każdego” to Amerykanka, specjalizująca się w pisaniu romansów. Ukończyła Uniwersytet Tufts na wydziale psychologi i oraz Boston Collage, gdzie zdobyła tytuł Magistra Socjologi. Nim spróbowała swoich sił w pisarstwie była dziennikarką i fotoreporterką dla gazety „Belmont Herald”. Obecnie mieszka w Newton w Massachusetts razem z mężem i dziećmi. Dotychczas jej książki przetłumaczono na 25 języków i sprzedano w  trzydziestomilionowym nakładzie.

Christine Gilette, chciałaby zdobyć zlecenie, które może odmienić jej karierę architekta wnętrz. Przybywa do Crosslyn Rise, aby przedstawić swój projekt wykończenia domów na luksusowym osiedlu. Niestety nie wszystko idzie po jej myśli – podczas wizyty na budowie staje się przyczyną rozproszenia robotników. Spadająca belka niszczy nadproże. Gideon Lowe, jeden z członków zarządu, a jednocześnie kierownik prac, wyładowuje swoją nieskrywaną złość na winowajczyni niepożądanego incydentu. Mężczyzna grozi, że zrobi wszystko, by nie otrzymała zlecenia.Jednak kobieta przedstawia na tyle błyskotliwy projekt, że głos Gideona staje się ku jego przykrości, nic nie znaczącym. Początkowa niechęć Gideona z czasem ustępuje miejsca całkowicie odmiennym uczuciom. Talent i urok Christine zaczynają coraz bardziej go fascynować. Dziewczyna jednak stroni od zalotów i woli poświęcać się jedynie pracy. Jaki może być tego powód? Czy rodzące się uczucie ma szanse na rozkwitniecie?

Pani Barbara Delinsky
Wiele osób uważa, że harlequiny to pozycje, które mają jedynie dostarczyć człowiekowi emocji, opisując zawiłości związane z ludzkimi uczuciami. Ot tak – lekkie pozycje, które prócz ogromnego zaskoczenia i uśmiechu na twarzy nie pozostawiają zbyt wiele. Na dodatek wszystko jest tak ubarwione, że człowiek niezbyt wierzy, że porywające doznanie mogłoby spotkać i jego. A jednak pozycje te cieszą się popularnością i to nie tylko u kobiet. Ale jak możliwe jest to, że miliony książek o miłości nie nudzą się ludziom?

Uczucie to coś, czego doświadcza prędzej, czy później każdy. I choć zaczyna się niepozornie, a czasem nawet zupełnie nie tak jak powinno, ma w sobie taką „iskierkę”, którą chce odnaleźć każdy człowiek. Na Gideona i Chris spadło ono jak grom z jasnego nieba – z nienawiści przerodziło się w czułość. Sądzę jednak, że Pani Barbara pozostawiła zbyt niewielką granicę między tymi dwoma przeżyciami – często bywa, że z złego rodzi się dobre, jednak tutaj czytelnik nie mógł się zorientować, kiedy to nastąpiło.

W rzeczywistości Gideon już miał problem, ale zdał sobie z tego sprawę dopiero po trzech tygodniach w czasie których nie mógł wyrzucić Christine Gillette z pamięci. Olśniło go dopiero, gdy zadzwoniła, by się z nim umówić na spotkanie, a ona odłożył słuchawkę z bijącym sercem.”

Byłam niebywale zaskoczona, z faktu, iż Pani Delinsky wplotła w akcję wątek matczynej miłości. Po krótkim opisie pozycji, który czytałam przed lekturą, spodziewałam się jedynie porywającego romansu, kipiącego nawet namiętnością. Historia Chris, jej zaangażowanie w relacje z córką i zaradność z pewnością imponowały niejednemu czytelnikowi. Kobieta kochała Jill najmocniej na świecie, choć nastolatka pochodziła z tzw. „wpadki”. Spodobało mi się to, jak pisarka opisywała przyjaźń dziewczyn i jedność myśli, jakie charakteryzowała te dwojga ludzi. Choć dla wielu osób wyglądały jak siostry, funkcjonały jak najprawdziwsza rodzina, mimo że brakowało w niej męskiej ręki.

(…) jeśli mamy być rodziną, to bądźmy nią! To oznacza bycie ze sobą w słońcu i deszczu. To oznacza wspólne życie. To oznacza dzielenie się wszystkim.”

Postać wspomnianej już Jill była jedną z moich ulubionych. Dziewczynka przy swoim młodym wieku, wykazywała się nie tylko dojrzałością, ale również wyczuciem w wielu sprawach. Jak każda dojrzewająca nastolatka pragnęła jednak wiedzieć, kim tak naprawdę jest. Choć początkowo wydawało mi się to irracjonalne, doszłam do wniosku, że Pani Delinsky wykazała się niezwykłą umiejętnością patrzenia na świat i świetnie ukazała rzeczywistość, z którą często możemy się spotkać. Podobało mi się to, jak najpierw wybadała Gideona, a potem zaczęła go traktować jako część jej i matki życia.

Masz rację, że nic już nie będzie takie samo. Ty i ja odnaleźliśmy się, Jill dorasta, Crosslyn Rise rośnie. To jest postęp. A ty się boisz, bo po raz pierwszy od dawna coś się zmienia w twoim życiu.”

Ponownie Autorka ;)
Postać Gideona, która początkowo wydawała się typowym budowlańcem, a potem namiętnym kochankiem, idealnie wgrała się wgrała się w ramy prawdziwego zakochanego mężczyzny – nie były mu w głowie jedynie nocne figle, ale chciał być również oparciem dla Chris i ojcem dla Jill.

Chcesz sobie popłakać i powrzeszczeć na mnie – w porządku. Po to tu jestem. Czasami tylko w ten sposób można wyrzucić z siebie gniew, strach czy zmartwienie. Ale nigdy więcej, do jasnej cholery, nie odgradzaj się ode mnie. Nie wyłączaj mnie ze swojego życia.”

Chris wydawała mi się od początku rozkapryszoną córeczką bogatych rodziców, jednak z czasem zaczęłam powątpiewać w to, głównie z racji koncepcji, jaką mogła powziąć Pani Delinsky przy tworzeniu dzieła. I nie myliłam się, że pisarka chciała stworzyć w czytelniku błędne wrażenie, za co należy jej się ogromny plus. Kobieta okazała się niezwykle odpowiedzialną matką, nieufną kochanką i typową, pełną sprzeczności i emocjonalnych powątpiewań płcią piękną.

- (…) Dlaczego wszystko musi się zmieniać?
- Bo dojrzewamy. Jedne rzeczy zastępujemy innymi, lepszymi. Wiem, że to przerażające. Każda zmiana budzi strach.”

Podsumowując muszę przyznać, że dawno nie czytałam takiej pozycji, którą mogłabym określić mianem „dwa w jednym”. Cieszę się, że Pani Barbara pozwoliła czytelnikowi nie tylko na chwilę przyjemności, ale również pokazała, czy jest jedno z najważniejszych uczuć – matczyna miłość. Jednocześnie pisarka nie zapomniała o tym, co urzeka i urzekać będzie miliardy ludzi. Chciałaby się powiedzieć – życie jednak nie jest takim love story i nie zawsze kończy się pięknym happy end'em, którego wszyscy oczekują. Jednak... jednak gdzieś tam, może nawet na drugi końcu świata, czeka ten jedyny/jedyna. I to, że dziś nikogo nie ma, nie oznacza końca świata, bo przecież każdy ma prawo do szczęścia i miłości, i z pewnością prędzej, czy później je odnajdzie ;)


-----------------------

Od opublikowania ostatniej recenzji minęły ponad trzy tygodnie. Niektórzy sądzili pewnie, że opuściłam bloga, że już tu nie wrócę. Mimo że, po zamieszczeniu ostatniej z „obowiązkowych” recenzji pozycji, znikłam na chwilę z blogsfery, cały czas czytałam i zaglądałam, nie tylko na mojego, ale także inne blogi, czytałam Wasze wypowiedzi i oglądała niesamowite stosy. Początkowo liczyłam, że po ciężkim tygodniu uda mi się opublikować kolejną recenzję, jednak kolejne uroczystości rodzinne, masa sprawdzianów i kartkówek zapowiedzianych na kolejne dni sprawiły, że mimowolnie musiałam opuścić miejsce, które po prostu kocham. Dziś wracam z nowym zapałem, choć za oknem wiatr i już, już mróz; zainspirowana przez ambitnych i wytrwałych w dążeniu do celu ludzi, z planem na kolejne dni, tygodnie, miesiące w głowie i nową, taką by pogodzić role blogera, ucznia, córki i wnuczki organizacją pracy. Wierzę, że w końcu uda mi się wyjść na prostą w towarzystwie najwierniejszych czytelników, którzy jeszcze mnie pamiętają i chcą czytać moje recenzje. Wiem, że ich styl na pewno nie będzie taki jak przed przerwą, ale liczę na to, że z czasem wróci do normy, a może i nawet się polepszy ;) Na koniec proszę o trzymanie kciuków za Meme w jej przedsięwzięciach na jesienne dni ;D

8 komentarzy:

  1. Zacznę więc od tego, że trzymam kciuki i że cieszę się na Twój powrót :)

    Co do książki - myślę, że przyda mi się taki tytuł w jakiś długi, zimowy, nudny wieczór, podczas którego przyda mi się rozgrzanie lekką, niezobowiązującą lekturą. Fajnie, że kryje się tu jakaś głębsza refleksja, lubię lekkie, mądre książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za te słowa motywacji ;D

      Sama chcę poczytać kolejne dzieła tej Autorki w ferie zimowe ;)

      Usuń
  2. Cieszę się, że wróciłać. Książkę czytałam i bardzo miło wspominam

    OdpowiedzUsuń
  3. Kciuki trzymam :)

    Co do książki - uwielbiam romanse Barbary Delinsky :) Kilka już przeczytałam i zawsze mam ochotę na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Powodzenia ;)

    Bardzo podoba mi się wymowa tej książki... Ostatnio dopada mnie jesienna depresja i staram sięgać, bo bardziej rozweselające lub po prostu przyjemne lektury :D

    OdpowiedzUsuń
  5. dasz radę kobieto ;)
    Zgadzam się z komentarzem powyżej, w tej szarudze trzeba sięgać po coś pozytywnego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mama nadzieję! I właśnie to coś pozytywnego wyciągnęło mnie niejako z tej jesiennej depresji i przygnębienia ;)

      Usuń
  6. Lubię takie książki. Sięga się po daną pozycję, po coś niezobowiązującego, być może przewidywalnego, a tu dostajemy coś więcej :)
    Myślę jednak, że nie przeczytam "Marzeń dla każdego", bo to raczej nie mój gatunek.

    OdpowiedzUsuń

Mały ślad po Tobie = Wielki uśmiech na mojej buzi ;)