Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 8/10. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 8/10. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 23 czerwca 2016

Diane Chamberlian, Chcę Cię usłyszeć

Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2016, 456 s.
Każdy z nas był w sytuacji, kiedy zabrakło słów, a głos ugrzązł w gardle. Zwykle towarzyszył też temu potworny stres i szczypta lęku. Niekiedy jednak następuje moment, że strach paraliżuje nas z jakiegoś powodu i nie możemy się odezwać. Co zrobiłabyś, gdybyś straciła głos?

Kiedy poznajemy Laurę, jej ojciec umiera po latach zmagań z rakiem. Jest to dla niej ogromny cios to tata pokazał jej piękno podniebnego świata. Przed śmiercią zdążył jednak poprosić córkę, by zaopiekowała się Sarah Tolley starszą panią, o której nigdy wcześniej nie słyszała. Chcąc dopełnić zobowiązania, jedzie do Meadow Wood Village. Po powrocie do domu widzi na schodach płaczącą Emmę. Nie mogąc znaleźć nigdzie męża, spodziewa się najgorszego. Mężczyzna od lat walczy z depresją i nieudolnie próbuje wydać książkę. Spada na nią kolejna tragedia Ray popełnił samobójstwo. Na dodatek pięciolatka, będąca świadkiem zdarzenia, nie chce o tym mówić... nie chce wcale mówić...

Światowej sławy astronom, a jednocześnie matka i zrozpaczona żona staje przed kolejnym wyzwaniem. Próba powrotu do normalności wydaje się niemożliwa. Na dodatek winą za śmierć Raya i mutyzm córki, Laura obarcza siebie. W walce o dawną Emmę może pomóc jej tylko jeden mężczyzna, z którym nie widziała się od sześciu lat biologiczny ojciec dziewczynki. Jej czas pochłaniają również cotygodniowe odwiedziny u Sarah. Kim jest ta kobieta? Czy obietnicy zawsze należy dochować? I w końcu: A ty co być zrobiła aby pomóc swojemu dziecku?

czwartek, 22 października 2015

Katarzyna Kołczewska "Wbrew sobie"

Wydawnictwo Prószyński i S-ka,
Warszawa 2015, 760 s.
Adam i Ewelina są małżeństwem od lat. Będąc po trzydziestce należą do ludzi sukcesu. On - współwłaściciel agencji reklamowej. Ona - szanowany chirurg. Rajscy wydają się być nie tylko idealnie dopasowani, ale również szczęśliwi. Wykształceni, z dobrze płatną pracą nie myślą o problemach codzienności. Eleganckie mieszkanie, sprzątaczka, urlopy w malowniczych miejscach Europy. O brak środków do życia nie trzeba martwić się, te jednak nie zapewniają wszystkiego, o czym marzyli by. Do nieskazitelnej układanki brakuje tylko jednego elementu...

...dziecka, które jest największym pragnieniem Eweliny. A ta zdecydowanie jest zdeterminowaną kobietą i zrobi wszystko, by osiągnąć upragniony cel. Razem z mężem postanowili podjąć walkę, która okazała się wyboistą drogą do szczęścia. Wpadając w wir badań, zabiegów i kolejnych prób zapłodnienia, liczyli na sukces. Czytelnik poznaje bohaterów, którzy oczekują wizyty w klinice leczenia bezpłodności. Brzuch Eweliny jest delikatnie podkreślony, a wewnątrz kiełkuje nowe życie. Ich radość nie zna granic. Ten obraz zdecydowanie wywołuje uśmiech. Początkowy entuzjazm znika, kiedy ginekolog zupełnie zmienia wyraz twarzy po badaniu USG.

Chwilowe zawieszenie poza rzeczywistością nigdy nie zwiastuje niczego dobrego. Tak też jest w tym wypadku - dochodzi do tragedii, która na zawsze odmieni życie Rajskich. Łzy, żal, ból, który niewyobrażalnie rozdziera serce. Zwłaszcza serce matki. Ewelina musi bowiem urodzić martwy płód.

wtorek, 6 października 2015

Sue Monk Kidd "Opactwo świętego grzechu"

Wydawnictwo Literackie,
 Kraków 2015, 348 s.

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
 WZNOWIENIA BESTSELLEROWEJ POWIEŚCI! 
Premiera: 8 października.

Czasem przychodzi chwila, kiedy życie pozostawia po sobie niedosyt. Trudno cieszyć się ze spokoju i harmonii, która nas otacza. Wielu tego by oczekiwało - braku trosk, problemów i przeciwności losu. Pozorna beztroska niekiedy jednak napawa jeszcze większym smutkiem i zmusza do poszukiwania szczęścia i odkrywania samych siebie.

Jessie Sullivan od lat jest mężatką, a jej jedyna córka wyfrunęła z gniazda niecały rok wcześniej, wyjeżdżając na studia. Zostaje jedynie ona, mąż, duży dom i małe przyjemności. Z czasem to życie, dotąd satysfakcjonujące, zaczyna nudzić. Jessie nie czuje się spełniona u boku Hugha, nie dostrzega w codzienności pozytywów, które popychałby ją do działania - popada w stagnację. Pragnie wyrwać się z ram, odnaleźć swoje miejsce i wewnętrzny spokój. Z czasem dostaje od losu szansę, by pomyśleć nad tym, co dotychczas ją spotkało.

W środku nocy małżeństwo budzi telefon. Pewien niecodzienny wypadek sprawia, że Sullivan musi powrócić na wyspę dzieciństwa, którą opuściła wiele lat wcześniej. Wraca, by zaopiekować się matką i rozliczyć się z przeszłością, która zdaje się o sobie przypominać. Kobieta od lat nie odwiedzała znajomych miejsc, starała się unikać wspomnień, które przynosiły ból. Oswojenie demonów młodzieńczych lat staje się przyczyną do akceptacji zagadkowej śmierci ojca i pogodzenia się z dotąd osobliwym zachowaniem matki. Droga do rozszyfrowania sekretu nie będzie łatwa, a kiedy prawda wyjdzie na jaw,  Jessie będzie zupełnie innym człowiekiem.

niedziela, 20 września 2015

Agnieszka Krakowiak-Kondracka "Cudze jabłka"

Wydawnictwo Literackie, 
Kraków 2015, 296 s.
Kiedy rzeczywistość wywraca się do góry nogami, prócz żalu i smutku pozostaje chęć walki, by wszystko przywrócić choćby do stanu normalności. Pragnienie odzyskania stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa w rodzinie staje się najważniejsze. Zwłaszcza, że diametralne zmiany są nie tylko próbą dla człowieka, ale przede wszystkim dla małżeństwa i rodziny. Czy istnieje szansa by uratować to, co pozostaje, gdy znikają wartości materialne?

Ewa i Marek nigdy nie narzekali na brak pieniędzy – żyli wygodnie, nie martwiąc się o nadchodzące jutro. Było ich stać zarówno na prywatną szkołę dla córki Poli, spontaniczne zagraniczne podróże, jak i apartament w centrum Warszawy oraz sprzątaczkę. Nie zastanawiali się nad bieżącymi wydatkami, nie mieli poczucia, że trwonią gotówkę. Marek pracował i dbał o to, aby jego kobietom niczego nie brakowało, a Ewa zajmowała się domem, nastoletnim dzieckiem i przyjemnościami codzienności. Aż do momentu, gdy...

... pieniądze na koncie zaczęły topnieć, a interes, nad którego przygotowaniem Marek spędził długie tygodnie, okazał się fiaskiem. Kiedy Ewa otrzymała przesyłkę z nakazem opuszczenia mieszkania od komornika, była zszokowana. Potem wszystko wyszło na jaw mąż borykał się z problemami już od kliku tygodni, ale nic nie wspomniał żonie o złej passie. Z dnia na dzień rodzina Dragonów została niemal z niczym. Gdyby nie domek letniskowy za miastem, który Ewa odziedziczyła po rodzicach, nie mieliby nawet gdzie mieszkać.

Agnieszka Krakowiak-Kondracka będąca główną scenarzystką popularnego serialu Na dobre i na złe powraca w nowej odsłonie. Po debiucie Jajka z niespodzianką powieści, która spotkała się z ciepłym przyjęciem czytelników [moja recenzja], przyszedł czas na historię, w której życie nie oszczędza bohaterów.

poniedziałek, 14 września 2015

Joanna Szwechłowicz "Ostatnia wola"

Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2015, 280 s.
Testamenty mają to do siebie, że nie zawsze są po myśli spadkobierców zmarłego. Ostatnia wola będąca nierzadko powodem sporów i nienawiści. Bywają też sytuacje, w których pośmiertny zapis zbiera swoje żniwo. Nie zawsze bowiem udaje się przezwyciężyć ludzkie ułomności - chciwość, poczucie krzywdy i chęć zemsty. Zabójcę w takiej sytuacji zwykle łatwo zdemaskować. Ale gdy rodziną jest się jedynie na papierku, wszystko staje się trudniejsze...

Joanna Szwechłowicz to absolwentka MISH. Z wykształcenia jest polonistką i socjologiem, co odzwierciedla się w jej prozie. W 2014 roku ukazał się jej debiut literacki - Tajemnica szkoły dla panien.

Akcja powieści rozpoczyna się 30 grudnia 1938 roku, kiedy to krewni baronowej Wirydianny Korzyckiej po nietypowym zaproszeniu, ruszają w podróż do pałacu seniorki rodu w Janowcu. Już podczas podróży dostrzegają pozostałych członków rodziny, którzy również otrzymali zagadkowy list. Zwabieni podstępem stawiają się na miejscu, jednak już nie w komplecie. 

Dlatego zapraszam was na piątek, trzydziestego grudnia i proszę, żebyście zarezerwowali sobie czas do pierwszego popołudnia nowego roku. Wieczorem odbędzie się uroczysta kolacja, a w sobotnie południe odczytam swoją ostatnią. Będzie z nami pan Wasilewski, doktor prawa. Wszystko z nim uzgodniłam, niechaj więc niech nikt nie próbuje później podważać testamentu. Skandal i tak wystarczająco was skompromituje. Zwłaszcza osobę, która otrzyma mój majątek niemalże w całości [...] Wasza ukochana ciotka[1]
 

sobota, 9 maja 2015

Cecelia Ahern "Kiedy cię poznałam"

Wydawnictwo AKURAT
Warszawa 2015, 416 s. 
Ocena: 8/10 Bardzo dobra


Życie wiedzie różnymi ścieżkami. Niekiedy nasza droga biegnie pomiędzy pięknymi krajobrazami, pełnymi zieleni, zapachu wiosny i powiewu świeżości. Są jednak dni, a czasem nawet miesiące czy lata, gdy nasza podróż staje się wyjątkowo trudna, a jej szlak biegnie niemal pod górkę. Zarówno te dobre, jak i złe chwile kształtują w nas konkretnego człowieka. A doświadczenia minionych lat sprawiają, że jesteśmy taką, a nie inną osobą.

"To brzmi jak banał, kiedy ktoś mówi, że trzeba zwolnić tempo, ale to prawda. Ja zwolniłam i dzięki temu dostrzegam dużo więcej."*


Cecelia Ahern, to jedna z najbardziej znanych pisarek na całym świecie, którą niemalże znają choć w najbardziej nikłym stopniu wszyscy. Pochodząca z Irlandii kobieta, która ma dwoje dzieci i miesza w dużym mieście, przypomina wiele z nas. Ale to, że posiada niebywałą wrażliwość na świat i potrafi przelać swoje emocje na karty książki, zdecydowanie sprawia, że można ją nazwać kimś wyjątkowym. Dla mnie jest jednak jeszcze kimś więcej - osobą, która swoimi powieściami pomaga znaleźć w sobie to coś, dzięki czemu błyszczymy równie mocno jak ona. 

Jasmine może i nie jest pracoholiczką, ale kocha to, co robi i uwielbia być nieustannie zajętą. Jej czas, prócz pracy zajmuje też opieka nad starszą siostrą - Heather, dotkniętą zespołem Downa, z którą po śmierci matki, zostały same. Do stałych punktów w jej życiu należy również znienawidzony sąsiad, który codziennie zakłóca ciszę nocną oraz ojciec, w którym brak jej zrozumienia. Kiedy jednak w jej układance zaczyna brakować stałego zajęcia, nie może pogodzić się z panującą pustką. Zwolniona z pracy i zmuszona do rocznego płatnego urlopu ogrodowego, rozpaczliwie próbuje znaleźć dla siebie zajęcie, angażując się w coś, czego dotąd nie robiła. Nie wie jeszcze, jak to odmieni jej życie.

"Moja młodsza siostra Jasmine zawsze była zajęta. Zajęta, zajęta, zajęta. A kiedy nie była, opiekował się mną. Ale teraz nie jest zajęta i nie musi się już mną opiekować. Musi się zaopiekować sobą."*

Pierwsze wrażenie. Chwytasz książkę w dłonie, przeglądasz pobieżnie strony pełne słów. Być może natrafiasz na jedną ze stron tytułowych rozdziałów. Niezależnie od pory roku i charakterystycznego dopisku pod nią, intryguje Ciebie tytulatura. Z dopiero kiełkującą ciekawością, poszukujesz pozostałych, kompletując okrągły rok. Tylko co może ten czas oznaczać? 

Drugie spojrzenie. Wtedy wszystko zaczyna kształtować się w głowie. Czytasz kolejne strony, początkowo czując, że wkraczasz nie w tą opowieść co trzeba. Pełno tu wspomnień, mnóstwo emocji tych tu i teraz, jak i tamtych sprzed lat. Poznajesz ją - główną bohaterkę. Ma na imię Jasmine. Razem z nią przychodzi też on - Matt. Zaczynasz myśleć, planować, co może się wydarzyć. Pisarz jest jednak ponad tymi wszystkimi scenami, które rozgrywają się wewnątrz Ciebie...

Kiedy zaczynałam książkę, właśnie tak się czułam. Przeszłam przez owe dwa etapy, z czasem porzucając swój pancerz stereotypowego, nieufnego czytelnika i wczytując się w powieść, tak niepodobną do wszędobylskich romansów czy krwawych kryminałów. Cecelia Ahern opisując skrawek życia Jasmine tworzy opowieść o dojrzewaniu dorosłego człowieka, pokazując, jak ważne jest to, by poznać siebie i osiągnąć upragnione szczęście, nawet, jeśli wymagałoby to dużo czasu oraz chwili zawieszenia, zwolnienia bezlitosnego tempa, jakie wyznacza współczesny świat.

Główna bohaterka nie spodziewała się, że może ją połączyć jakakolwiek pozytywna więź z Mattem Marshallem, którego szczerze nienawidziła od pamiętnej audycji. Irlandzka pisarka, wiążąc losy sąsiadów, pokazuje przejrzysty, ale niepozbawiony zabawnych scen, pełnych ironii dialogów i wspólnych działań na przekór uprzedzeń, obraz budowania przyjaźni. Jasmine przez długi czas nie zauważa jak przebyła drogę między nienawiścią, a sympatią. Kiedy połączyła ich samotność, współczucie i mimowolnie rodzące się wsparcie, stali się dla siebie kołem ratunkowym, dzięki któremu dryfując, w końcu nauczyli się samodzielnie pływać.

"Patrzę na swój ogródek, piękny i kwitnący, który połączył mnie z magicznym, wewnętrznym źródłem wiedzy. Im głębiej kopię w ziemi, tym głębiej kopię w sobie."*

Więź, która rodzi się między nimi jest niezwykła. Cecelia pozwala czytelnikowi na nowo uwierzyć w przyjaźń mimo znacznej różnicy poglądów i sympatię, która nie ma nic wspólnego z głębokim uczuciem, a mimo to wiąże się z ogromnym wsparciem. Sam Matt, któremu również wypadałoby poświecić choć chwilę, okazuje się bardziej skomplikowaną osobą, niż na początku myślał zarówno czytający, jak i główna bohaterka. Bo przecież:

 "Można jednak myśleć, że się kogoś zna, a tak naprawdę wcale go nie znać."*

Słowem, które pozostaje w pamięci i sercu po lekturze, motywem, tak pełnym treści, zapachów i wspomnień czytelnika oraz bohaterów, staje się OGRÓD. Ahern opierając całą fabułę i losy bohaterki na skrawku jałowej przestrzeni, a z czasem pięknym i zadbanym terenie, stworzyła powieść zupełnie inną od swoich poprzednich dokonań. Jasmine odnajdując ukojenie w budowaniu ogrodu, tworzy z placu pełnego szlachetnego piaskowca, pięknie malowany słowami zakątek, który staje się powodem jej wewnętrznej przemiany. Kobieta przeobraża się tak, jak jej ogród - Kwitnie i pięknieje.

Nietypowe zapełnienie pustki przez bohaterkę pokazuje też, jak wielką rolę w życiu człowieka zaczyna odgrywać nieustanna pogoń, w której praca staje się pojęciem zasadniczym. Wydaje się, że Cecelia niemal pyta, jak Gauguin - "Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy?" Jasmine nie od razu odnajduje odpowiedzi na te pytania. Dopiero po jakimś czasie potrafi oddzielić ziarno od plew. Dopiero wtedy może zacząć żyć.

"Żeby pofrunąć, trzeba najpierw oczyścić skrzydła z gówna. Pierwszy krok: rozpoznać, co jest gównem."*


Trudno nie wspomnieć o Heather i jej wpływie na kształt powieści. Starsza siostra bohaterki urodziła się z zespołem Downa. Po śmierci matki, Jasmine czuje, że musi przejąć opiekę nad siostrą. Wspólne tworzą system kręgów (piekielnie ciekawa sprawa!) i decydują razem z grupą wsparcia o najważniejszych działaniach. Cecelia świetnie akcentuje zarówno stosunek społeczeństwa do osób, które posiadają dodatkowy chromosom, jak i zachowanie bliskich, którzy próbują chronić ich przed całym złem świata. Heather zdecydowanie jest bohaterką, której nie da się nie lubić, a którą pisarce udało się chyba najlepiej dookreślić, oddają piękno jej natury.

Po lekturze pozostała mi głowa pełna myśli, które walczą ze sobą o pierwszeństwo. Gdy zamknę oczy widzę uśmiechniętego człowieka. Kiedy wysilę zmysł zapachu - czuję świeży zapach trawy i licznych kwiatów. To coś zupełnie innego niż dotychczas. Ahern sprawia, że spoglądając na powieść nie przypominam sobie jedynie imion bohaterów czy konkretne sytuacje, ale przeróżne wonie. Bo ta książka zdecydowanie pachnie. I to wieloma porami roku :)

Przesłanie powieści, które uświadamiamy sobie z każdą kolejną stroną, niesie co raz większe pokłady optymizmu, a zarazem spokoju i błogości, które wypełniają całe ciało. Z każdą, kolejno następującą porą roku rozkwitamy jak Jasmine, akceptując to co było, jest i będzie. Do dziś nie mogę się nadziwić nad pięknem ostatnich słów powieści, które genialnie podsumowują całość, w końcu każdy kiedyś z nas przeobrazi się z gąsienicy w motyla. I tego też Wam życzę razem z Cecelią Ahern. :)

"Teraz rozumiem, że nigdy nie zastygamy w miejscu, nasza podróż nigdy się nie kończy, bo nigdy nie przestaniemy się rozwijać i rozkwitać: kiedy gąsienica myślała już, że świat się skończył, stała się motylem."*

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości portalu Business & Culture, za co serdecznie dziękuję ;)

 *Cytaty pochodzą z książki Ceceli Ahern "Kiedy cię poznałam", kolejno ze stron: 377, 327, 310, 373, 342, 413.

sobota, 14 marca 2015

Diane Chamberlain "Milcząca siostra"

Wydawnictwo Prószyński i S-ka
  Warszawa 2015, 456 s.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra 

Każda rodzina ma swoją tajemnicę. Jedna bardziej trywialną, inna - niezwykle mroczną. Trafiając na strzępki informacji z przeszłości, trudno oderwać się od kart, które wręcz proszą się o odkrycie. Idąc krok za krokiem z ciekawością, gdzieś w sercu nieświadomie pojawia się lęk przed przeniknięciem niejasnych faktów. Przecież nie musi być tak, jak się spodziewany. Prawda może zburzyć cały dotychczasowy porządek świata, zwłaszcza, gdy okaże się, że rzeczywistość, w którym żyliśmy była jedynie dobrze skonstruowanym kłamstwem.

Rhiley przez całe dotychczasowe życie była pewna, że jej siostra Lisa, będąc nastolatką, popełniła samobójstwo. Nikt nigdy nie wspominał jej o okolicznościach tych wydarzeń, ona też nie pytała. Po ponad dwudziestu latach, sprzątając dom ojca po jego śmierci, odkrywa, że Lisa wcale nie umarła - jej siostra przybrała nową tożsamość. MacPherson w czasie poszukiwań będzie musiała znaleźć odpowiedź na wiele pytań. Co stało się przed laty? Dlaczego Lisa opuściła dom, rodzinę i miasto, pozostawiając ich bez żadnej wiadomości? I w końcu - dlaczego jej siostra od tak dawna milczy?

Chamberlain to pisarka, której twórczość stopniowo odkrywam. Nie raz już wspominałam, że za sprawą Książkówki trafiłam na literaturę tworzoną przez amerykańską autorkę, i nie żałuję. Popularna twórczyni powieści obyczajowych, które cieszą się sympatią czytelników na całym świecie, zyskuje co raz większą aprobatę wśród polskich książkoholików. Nie boi się poruszać trudnych tematów, robiąc to w sposób wnikliwy i na tyle tajemniczy, że jej książek nie idzie porzucić ot tak między zdaniami. Ponadto w jej lekturach nigdy nic nie bywa oczywiste...
 
Porządkując dom razem z Rhiley, mimowolnie angażujemy się w życie bohaterki. Kobieta, przygotowując na aukcję miejsce, w którym dorastała, musi uporać się nie tylko z bagażem emocji, ale i masą pamiątek i papierzysk, które po swojej śmierci pozostawił jej ukochany ojciec. Wśród mnóstwa bibelotów, które Frank darzył szczególną sympatią, Rhiley odnajduje zdjęcia siostry - młodej skrzypaczki - i nagrania z koncertów, kiedy ta była jeszcze dzieckiem. Chce zrobić to, czego nigdy nie miała możliwości - poznać siostrę chociażby przez te filmy i fotografie. Obraz Lisy, którego nie mogła zapamiętać jako dwulatka, nabiera dla niej namacalnych cech.

"[...] uświadomiłam sobie, że od początku do końca ją sobie wymyśliłam. Nic o niej nie wiedziałam, więc musiałam sobie wyobrazić, jaka była. Teraz nagle zobaczyłam jej twarz. Zobaczyłam, jak ciężko pracowała. Była tylko dzieckiem."*

Kolejne etapy poszukiwań i następne, równie zaskakujące odkrycia głównej bohaterki sprawiają, że poznajemy obraz całej rodziny, której kulą u nogi staje się przeszłość. Matka nie potrafi porzucić żalu po śmierci ukochanej córki; ojciec, pełen zmęczenia odznaczającego swe piętno na twarzy, żyje obok bliskich, ale jednocześnie poza nimi. Samobójstwo Lisy wpływa na wszystkich MacPerson'ów. Wszystkim brak brak ciepła, bliskości, a przede wszystkim rozmowy. Każdy jednak inaczej sobie z tym radzi.

Próby milczenia doświadczyłam także ja... :)

Powieść podzielona jest na trzy części. Nie tylko Rhiley, ale także Lisa ze swojej perspektywy przedstawia nam historię sprzed lat. Pozycja, której kolejne rozdziały oparte są na dochodzeniu do teraźniejszości, czyta się z wypiekami na twarzy. Przyznaję, że nie mam pojęcia czego byłam bardziej żądna - momentów, w których będę mogła poznać prawdę od bezpośredniego uczestnika tamtych wydarzeń, czy dalszych poszukiwań młodej MacPherson. Chamberlain zdecydowanie pod tym względem gra na pragnieniach czytającego, irytując go w sobie charakterystyczny sposób.

Amerykańska pisarka jak zwykle porusza w swojej powieści tematy trudne, które wymagają zaangażowania emocjonalnego czytelnika. Chamberlain z premedytacją wchodzi na obszary psychiki bohaterów. Każdy, kto w jakiś sposób na chwilę "dostaje głos" w historii toczy wewnętrzną batalię. Moje spojrzenie w szczególności skierowało się ku Danny'emu. Mężczyzna, który ma za sobą doświadczenie walk na froncie, początkowo budził lęk swoim zachowaniem nie tylko w Rhiley, ale również we mnie. Z czasem, gdy dostrzegłam silny wpływ samobójstwa Lisy oraz życia w ciągłym kłamstwie i niedopowiedzeniach także na jego egzystencję, zaczął wydawać mi się najciekawszą i najbardziej złożoną postacią, której "nie odstępowałam" na krok.

"[...] To nie mój umysł jest chory - powiedział - tylko moja dusza. A jej nie wyleczysz prochami."*

Ważną rolę w opowieści odgrywa też mały instrument - Violka. Przez chwilę niesamowity świat muzyki wydaje nam się okrutnym placem, na którym toczy się nieustanna walka. Wiele spostrzeżeń w tej kwestii nasuwa czytelnikowi profesja Rhiley, która zdecydowanie wydaje się być wybrana pod wpływem samobójstwa siostry. Przez długi czas mamy jedną możliwość - podążać za jej przypuszczeniami i wnioskami. Dopiero kiedy zaczęła się przede mną jawić druga strona medalu, spojrzenie to poszerzyło się. Muzyka, każdy dźwięk, staje się niezwykle pożądanym krzykiem smutku i szczęścia całej rodziny. Piękny odgłos skrzypiec i melodia z nich płynąca, która pojawia się gdzieś w naszym umyśle, roztacza swą "woń" przez całą powieść.

Dodanie opowieści odrobiny zabarwienia kryminalnego nie pierwszy raz wychodzi autorce na dobre. Fakt ten sprawia, że stajemy się detektywem, który nie tyle, co Rhiley pragnie odnaleźć siostrę, ale bardziej jak Danny - znaleźć sprawiedliwość. Byłam rozdarta pomiędzy tymi dwoma postawami bohaterów. Każda w jakimś stopniu wydawała mi się słuszna i właściwa dla rozwiązania całej zagadki. Byłam też ogromnie ciekawa jak w świetle działań rodzeństwa zachowa się poszukiwana, która odchodziła od rodziny z myślą, że nigdy więcej ich nie zobaczy, a oni w ogóle nie będą mieli pojęcia, że tak na prawdę nie popełniła samobójstwa.

Kobiety to Czytają!
"[...] sprawiedliwość ma wiele postaci."*

Charakterystyczne postacie uwikłane w całą historię sprawiają, że czytelnik porzuca początkową myśl wedle której cała historia jest przewidywalna. Czytając kolejne strony i odkrywając następne tajemnice czułam się co raz bardziej zaskoczona. Mam wrażenie, że tylko Chamberlain potrafi tak silną nicią spajać najbardziej skrajne elementy świata przedstawionego, tworząc jednorodną i mocną, pod względem dostarczanych wrażeń, opowieść. Nie znam żadnej innej pisarki, która sprawiałaby, że czytelnik jej powieści zdaje się być wyłączony na tych kilka momentów, kiedy oddaje się lekturze, z realnego świata. To, co dzieje się tu i teraz, zdaje się być nam obojętne. Bardziej prawdopodobne było, że wystygnie mi obiad albo spóźnię się na pociąg po siostrę, niż możliwość, że odłożę książkę chociażby przed skończeniem rozdziału.

Chamberlain sprawia, że wydarzenia w lekturze idą w jednym z możliwych kierunków. Czytelnik, jak i sama autorka mają pełną świadomość, że wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Czy rozwiązanie jest dobre? Chamberlain pozostawia tę kwestię sumieniu czytającego, który zaczyna zastanawiać się, jak postąpiłby w obliczu podobnego precedensu we własnej rodzinie. Podzieliłby punkt widzenia Dany'ego czy może cieszyłby się razem z Rihley? Bez próby wczucia się w sytuacje bohaterów nie możemy zdecydować o jednokolorowej barwie finału. 

"Człowiek nie może [...] bez końca uciekać od swoich błędów."* 

"Milcząca siostra" to powieść, która wodzi za nos. Przez nią błądzimy od skrajności w skrajność. Chamberlain niesamowicie miesza, wprowadza zaskakujące rozwiązania, ale nie robi tego odpychająco. To pozycja, którą czyta się błyskawicznie, a która nie nudzi. Myślę, że jej autorka jest jedną z najlepszych przedstawicielek swojego kraju, które tworzą prozę obyczajową. Zdecydowanie polecam powieść, w której tak naprawdę najważniejszą postacią nie jest niewidziana od lat siostra, ale całą rodzina - jako całość i osobne ogniwa. Obiecuję, że tę publikację o barwach ludzkiego kłamstwa przeczytacie z ogromną ciekawością i nieodpartym wrażeniem, że lektura zbyt szybko topnieje w rękach. 

*Cytaty pochodzą z książki Diane Chamberlain "Milcząca siostra", kolejno ze stron: 97,119, 418, 407. 

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka, za co serdecznie dziękuję ;)

czwartek, 5 lutego 2015

Matthew Quick „Niezbędnik obserwatorów gwiazd”


Wydawnictwo Otwarte
Kraków 2013, 320 s.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra 

Ziemianinie, jeśli to czytasz, oznacza, że jesteś w gronie wtajemniczonych. Nasz sekret, który jeszcze tylko przez ułamki sekund pozostanie utajony, dotyczy książki niezbędnej prawidłowej egzystencji emocjonalnej. Choć zapewne nic nie rozumiesz z moich słów, tak jak ja nie rozumiałam sensu powstania Numeru 21, nie przerywaj lektury. Nie podłapało mnie psychiczne rozchwianie, ani nie zamieniłam się w robota zaprogramowanego przez NASA albo inną podobną jej organizację. Dopuściłam się jedynie pewnych działań w mojej kapsule mieszkalnej na Ziemi – zajrzałam do „Niezbędnika obserwatorów gwiazd”...

Rozpoczynając lekturę tej nietypowej powieści, wkraczamy do świata pełnego przemocy i przemilczeń. Świata, w którym tak naprawdę nie można żyć pełnią życia. Nie są w nim ważne marzenia i talent, ale praca i przystosowanie się do panujących warunków. Zwłaszcza, jeśli tak jak Finley jesteś jedynym białym w drużynie koszykarskiej. Człowiekiem, za którym ciągnie się przeszłość wypierana mimowolnie ze świadomości.

Pan Matthew to amerykański pisarz, który światowy rozgłos uzyskał z publikacją swojego debiutanckiego dzieła pt. „Poradnik pozytywnego myślenia”. Powieść zyskała aprobatę nie tylko w wersji pisanej, ale również jej ekranizacja ściągnęła tłumy ludzi do kin, także w Polsce. Autor ma za sobą kolejne powieści, które zaraz po premierze, zapragnięto przenieść na duży ekran.

Niekiedy życie przysparza nam wielu trosk, smutków i łez. Czasem jednak gorycz skrywa się głęboko w sercu, nie chcąc by rozum przyjął do wiadomości traumatyczną sytuację. Słone krople, które wcale nie spływała po twarzy, zalegają gdzieś wewnątrz, jakby oczekiwały na właściwy moment, na odpowiednią osobę, przed którą nie będzie nam wstyd płakać. Bo przecież tylko prawdziwy przyjaciel potrafi wylewać łzy razem z nami, sprawiając tym ulgę. 

„Prawie wszystko można zniszczyć. Wszystko jest kruche. Tymczasowe.”*

Czytając całą książkę, czułam się niczym Russ – zawieszona w przestrzeni. Moim kosmosem stała się rzeczywistość literacka, tak inna, ale bardzo podoba do otaczających mnie zjawisk. Nie mogłam przestać trwać w tym stanie, chcąc rozszyfrować reguły rządzące kosmosem, zasady wyznaczające bieg rzeczywistości. Zbliżając się do końca, wszystko zaczynało się klarować. Przyjaźń, rodzina, miłość – od zawsze uważałam, że to najwyższe wartości. Cieszę się, że ktoś, w tak sprawny sposób postanowił pokazać młodszym, jak i starszym czytelnikom, co powinno wieść prym w życiu.

„Zabawne, jak jedno brutalne zdarzenie może sprawić, że spojrzysz na świat inaczej.”* 

Tak jak Finley'a, cały czas dręczyły mnie myśli dotyczące Numeru 21. Ciągle był gdzieś we mnie nieuzasadniony niepokój, lęk przed tym, co pisarz mógł zapisać dalej. Z każdą kolejną stroną dochodziło do mnie, że Pan Quick nie pisze powieści science-fiction, ale odtwarza realne życie – traumę pourazową, która dotyka tak wiele dzieciaków w moim wieku, a także osoby starsze. Jak ja zachowałabym się w obliczu utraty rodziny? Na dodatek tak niespodziewanej straty w zaskakujących okolicznościach? Czy moja psychika byłaby w stanie wytrzymać tak ogromny ciężar?
Matthew Quick [źródło]

Mój ziemski przewodnik Finley – te słowa szczególnie zapadły mi w pamięć. Ileż to ludzi, którzy tak jak Finley wyciągnęli pomocną dłoń, pojawiło się w naszym życiu? Przyglądając się doskonale wykreowanym postaciom dwóch rozgrywających i Erin, odkrywałam w nich te cechy, które często mogłabym przypisać moim przyjaciołom. Zapis relacji, jakie istniały między nimi zdecydowanie stanowi odzwierciedlenie przyjaźni czy miłości, jakie doświadczamy w życiu. Pan Matthew spisywał to, co „leżało mu na serduchu” - a to jest najczęściej najwłaściwsza droga, by stworzyć coś niepowtarzalnego.

„Spoglądam w oczy Russella. Próbuje powstrzymać łzy. Zastanawiam się, czy naprawdę myśli, że jego rodzice są na statku kosmicznym, czy też używa kosmosu jako pewnego rodzaju tarczy – warstwy słów, dzięki którym może się swobodnie i szczerze wyrażać, prawie jak w przebraniu, choć brzmi to bardzo dziwnie.”* 

Bardzo podoba mi się, że pisarz, tak często poruszał wagę literatury w życiu młodego człowieka. Pojawił się tak mój ukochany „Mały Książę”, świetnie odzwierciedlający zagubienie Russella w otaczającym go świecie. W powieści nie zabrakło także wzmianki o kultowej, głównie wśród młodzieży, ale także i dorosłych, serii o Harrym Potterze. Klub czytelniczy był strzałem w dziesiątkę jak dla mnie, mola książkowego. Jeśli jednak o niego chodzi, mimo że niezwykle intrygowały mnie główne postacie, raczej nie mogłabym do niego dołączyć. Niemniej jednak przyznam, ze przez kilka sekund niedostępnym umysłom ziemskich istot, zaczęłam zastanawiać się, czy aby ponownie nie spróbować wgłębić się w pierwszą część tej poczytnej serii :)

Ciekawym motywem w życiu bohaterów była koszykówka. Nie stanowiła ona dla nich tylko i wyłącznie gry – czasem stawała się sensem życia, możliwością ucieczki, pokazania swojej siły. Każdy z innych pobudek zaczął grać, posiadał inne wspomnienia związane z tablicą, o którą nierzadko uporczywie trafiała piłka, nie chcąc wpaść do kosza. Pan Matthew sprawia, że dyscyplina pozornie nic nie znacząca dla czytelników nie zainteresowanych tym sportem, staje się czymś więcej niż jedynie jedną z wielu gier zespołowych.

„[...] koszykówka może was dużo nauczyć i że te lekcje są ważniejsze niż zwycięstwa i przegrane, indywidualne statystyki, ważniejsze nawet niż sama gra, bo na parkiecie uczycie się życia i to najcenniejsza rzecz, jaką wyniesiecie z tego doświadczenia”*

W temacie gwiazdozbiorów - Wielka Niedźwiedzica [źródło]
Początkowo byłam bardzo zawiedziona tym dziwnym, a nawet nieco irracjonalnym zakończeniem. Z czasem jednak zrozumiałam, że to właśnie koniec jest wisienką na torcie, idealnym podsumowaniem całego odrealnienia publikacji. Moment nieuchronnej decyzji Finley'a, jego rozmowę z Russem, czytałam ze łzami w oczach. Pięknym było zobaczyć w literaturze ludzi, dla których przyjaźń, wzajemna akceptacja i niejako milczenie, stało się deską ratunku – kołem, rzuconym, gdy wir wciągał go w swoje czeluście.

„Za każdym razem, kiedy myślę sobie, że świat jest paskudny, że życie nie ma żadnego znaczenia, przypominam sobie, że to tu jest i zawsze na mnie czeka – mówi Russ. – Zawsze mogę spojrzeć w kosmos i się zachwycić, bez względu na to, co się dzieje. A gdy spoglądam w górę, moje problemy robią się takie małe. Nie wiem czemu, ale zawsze czuję się wtedy lepiej.”* 

„Niezbędnik obserwatorów gwiazd” to książka dla każdego, kto chce na chwilę się zatrzymać. Idąc przez życie, niczym ciemną noc, w której nie możemy być niczego pewni, stanąć i spojrzeć w niebo pełne gwiazd. To, co ponad horyzontem, jest tym co jest przed nami – niepewną przyszłością. Pan Matthew pokazuje, że ogromnie ważną prawdę życia. Stara się pouczyć swoich czytelników, by nie być jedynie dla siebie, ale żyć w poczuciu, że nasze poczynania mogą pomóc innym. Każdy z bohaterów jego książki żyje i kroczy krętymi ścieżkami rzeczywistości dzięki komuś. Powieść ta jest wskazówką, by nie cofać dłoni, gdy ktoś nam bliski, potrzebuje ucieczki z jednej wielkiej czarnej dziury.

*Cytaty pochodzą z książki „Niezbędnik obserwatorów gwiazd”, kolejno ze stron: 149, 158, 88, 19, 180.

czwartek, 4 grudnia 2014

[164] Jacek Getner „Pan Przypadek i Celebryci”


Wydawnictwo Zakładka
Warszawa 2013, 234 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra
 
Małe dziecko podchodzi bliżej, puka w szklaną szybę, za którą znajdują się ludzie. Jednak to tylko telewizja, fikcja scenarzystów seriali albo galimatias pragnących życiowego sukcesu i sławy ludzi. Świat, do którego nijak możemy wedrzeć się biernie obserwując sytuację z kanapy. Tylko czy warto wkraczać w świat celebrytów? W końcu tam intryga goni intrygę, a tajemnica, tajemnicę. Czasem przydaje się wstrząs, który zafunduje ktoś z zewnątrz, ktoś, kto wcale nie pragną się tam znaleźć. Być może będzie to detektyw i jasnowidz w jednym, jak było w przypadku świata stworzonego piórem Getnera.

Jacek Przypadek chcąc nie chcąc po ogromnym sukcesie rozwiązanych spraw minionej opowieści, staje się obiektem zainteresowań najbardziej wpływowych osób w kraju. Nic więc dziwnego, że gdy tylko na planie serialu dochodzi do zagadkowego morderstwa jednego z aktorów, sprawa trafia w ręce młodego detektywa. Szantażowany „szołmen” również decyduje się na usługi detektywa-jasnowidza, choć wcale nie ma zamiaru za nie płacić. Ostatnia sprawa, pozornie banalna – poszukiwania narzeczonego uczestniczki wielu reality show, okazuje się wielce korzystna dla samego Przypadka. Znów powracają znajome postacie, by umilić czytelnikom popołudnie.

Pan Getner to scenarzysta sitcomu „Daleko od noszy” oraz serialu komediowego „Ale się kręci”. Dla mnie jednak jest twórcą wielce intrygującej postaci Jacka Przypadka. Na dodatek pisarz ten jest niebywałym obserwatorem najmniejszych w życiu szczegółów, dzięki którym rodzą się tak mądre opowieści, jak te, spisane w "Brzydkiej Miłości". Pan Jacek jest też jednym z twórców literatury, który zaszczycił mnie odpowiedzią na kilka nurtujących mnie pytań, dzięki czemu powstał wyczerpujący wywiad :) 

Z pierwszą zagadką, z którą bohater wplątuje się w świat wpływów, dużych pieniędzy i wielu kłamstw jest kwestia zaskakującej śmierci jednego z aktorów serialu „Miłość i medycyna”, który ginie... na planie ostatniego odcinka, w jakim miał wystąpić. Denat za sprawą swojego odejścia znalazł wśród kolegów i koleżanek wielu wrogów. Niektórym zalazł za skórę jeszcze wcześniej, nim odnaleziono go nieżywego w trumnie niezbędnej do sceny pogrzebu. Kto zapił? Komu zależało na śmierci mężczyzny? Pytań jest wiele, jednak Przypadek zna odpowiedź na wszystkie, przez co czytelnik sam zaczyna poddawać wątpliwości jego rzekome umiejętności jasnowidzenia.
 
„Ludzie uwielbiają wierzyć w takie nadprzyrodzone bzdury. Zresztą, im bardziej przestają wierzyć w Boga, bo przecież nauka wyklucza Jego istnienie, tym bardziej wierzą w inne bzdury, które z nauką nie mają nic wspólnego.”*
 
Dalej na drodze detektywa, którego niezmiernie polubiłam (nie wiem czy postać literacka może jeszcze bardziej przypaść czytelnikowi do gustu), staje dawny „znajomy”. Ten epizod życia Przypadka został według mnie wymyślony do najmniejszego szczegółu perfekcyjnie. Czytając rozwiązanie, otwierałam oczy ze zdumienia, przekonując się, co autor tym razem sympatykom Jacka. Pan Getner niesamowicie potrafi wodzić czytelnika za nos! Trochę byłam zła, że udało mu się skutecznie mną manipulować, ale radość z odkrycia prawdy była niewątpliwie większa niż rzekoma złość. Te kilkadziesiąt stron to moim skromnym zdaniem mistrzostwo!

Do trzeciego incydentu podchodziłam z ogromną rezerwą. Precedens opatrzony kryptonimem „Blondyn wieczorową porą” nie zakładał ogromnego zaskoczenia czytającego, gdy Przypadek poznawał wstępne informacje na temat zajścia. Wszystko wydawało się zbyt przewidywalne, zbyt oczywiste i przejrzyste. Dobrnąwszy jednak do zakończenia okazało się, iż nie tak bacznie i skrupulatnie przyglądaliśmy się szczegółom, jak detektyw, choć i my mieliśmy okazję poznać perspektywę tych samych osób, co przyjaciel Błażeja. Wyszło jak zwykle oryginalnie i zabawnie :)

Przyznam, że zaczynając czytać kontynuacje przygód Jacka Przypadka, nieco obawiałam się, czy autor będzie w stanie w równie zabawny i inteligentny sposób kontynuować kreację bohatera. Po pierwszej części wydawało się jednak w jakimś stopniu, że postać została w pełni zaprezentowana przed czytelnikami. Żartobliwość, ogromna erudycja i niebywała inteligencja zauroczyła nie tylko żeńską część bohaterek opowieści Pana Getnera, ale i tą część czytelniczek.

„- Jemu naprawdę wydaje się, że potrafi każdego prześwietlić na wylot. Jak aparat Roentgena. 
Dopiero ostatnie słowa pana Fryderyka dotarły do Marzeny. No właśnie. Ona w przeciwieństwie do swojego patrona wierzyła w to, że wzrok Jacka rzeczywiście ma wiele wspólnego ze słynnymi promieniami X.”*

Dawno się tak nie ubawiłam, jak podczas lektury „Pana Przypadka i celebrytów”. Autor niezwykle umiejętnie operując słowem, zaprosił nas do przeżywania rzeczywistości, która dla portali plotkarskich jest istnym rajem. W końcu każda afera, a zwłaszcza takie, w jakich uczestniczy główny bohater opowieści to materiał na pierwszą stronę gazety. Magazynu, który niestety nie każdy będzie oglądać z uśmiechem.

Każda ze spraw, jakie pochłonęły w mniejszym lub większym stopniu Jacka, była opisana tak, by czytelnik z lekturą ostatniej strony, doznawał niemałego zaskoczenia. Myślę, że w tym aspekcie pisarz wypadł niezwykle dobrze, nie pozwalając rozwikłać zagadek nie tylko podkomisarzowi Łosiowi czy jego pomocnikowi – starszemu aspirantowi Somańce, ale także samym czytającym. Ciekawą rolę odgrywały też wtrącenia od samego autora. Wydawać by się mogło, że cała historia nie jest spisana, leż opowiadana z ogromnym rozbawienie ze zdezorientowanej osoby spoglądającej na tysiące słów zapełniających strony. Dialog z czytelnikami uważam za kapitalne rozwiązanie! - dzięki temu opowieść tworzona piórem, nabiera realizmu.

Cieszę się, że w kolejnej części przygód bohatera wykreowanego przez POLAKA, nie zabrakło postaci, które bardzo polubiłam w pierwszej odsłonie serii. Przyczyną mojej niemałej radości był zdecydowanie fakt, iż Pan Getner postanowił rozbudować nieco wątek Błażeja i nieco naprostować relacje uczuciowe między bohaterami całe powieści. Przyznam, że najmniej spodobało mi się rozwiązanie zamieszania z zakochanymi kobietami krążącymi wokół Przypadka. Miejmy jednak nadzieję, że kolejna część przyniesie wyjaśnienie i w tej kwestii :)

„[...] wyciągnęła rękę w stronę Jacka. Ten wstał, nachylił się i delikatnie pocałował jej dłoń. - No proszę. I w dodatku jest pan szarmancki. 
- Ja używam tylko słowa grzeczny – powiedział Przypadek, siadając z powrotem na swoim miejscu. - A kobiecych dłoni nie potrafię ściskać, więc muszę je całować.
- A dlaczego pan musi?
- Bo uważam, że ściskać można cytrynę, a nie ciało kobiety [...]”*

Śmiało pragnę wysnuć tezę, że seria o przygodach Jacka Przypadka nie jest zdecydowanie tylko i wyłącznie kryminałem, czy pozycją detektywistyczną. Znacznie więcej w niej np. komedii, ku radości wielu czytających, także mnie. Nie brak obyczajowości i kapki przygodówki. Zdecydowanie jest w niej jednak najwięcej oryginalności i świeżości, jaką niesie za sobą proza Pana Getnera spisana na zaskakująco dobrym, jak na współczesną literaturę, poziomie językowym. Z drugą częścią widzę rozwój kunsztu pisarskiego, aż strach pomyśleć jak wypadną w jej cieniu kolejne odsłony przygód Przypadka.

Utwór Pana Jacka Getnera jest świetną odskocznią od codzienności, choć to właśnie życie codzienne opisuje. Zdecydowanie to jedna z lektur, przy której można odpocząć i zrelaksować się, oddając się wyłącznie lekturze. Niezauważalnie można też toczyć grę z Przypadkiem, ale zwykle kończy ona się zerowym wynikiem po naszej stronie. Mimo to polecam wypróbowanie tej walki każdemu, kto szuka w literaturze magii słowa pisanego. Pan Getner niewątpliwie razem z jasnowidzem – Jackiem Przypadkiem, czarują i oczarowują.

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości autora - Pana Jacka Getnera, za co serdecznie dziękuję ;)

*Cytaty pochodzą z książki „Pan Przypadek i Celebryci”, kolejno ze stron: 129, 71, 208.

niedziela, 9 listopada 2014

[163] Łukasz A. Zaranek „Nadyia”


Wydawnictwo Radwan
Tolkmicko 2011, 80 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra

Każdy człowiek od urodzenia posiada wolną wolę. Wzrastając, zaczynamy podejmować samodzielne decyzje – czasem lepsze, niekiedy gorsze. Bardzo często nie mamy jednak pełnej świadomości, że każda nasza decyzja, nawet ta podejmowana w momentach, kiedy umysł nie jest w stanie racjonalnie kontrolować naszych działań, niesie za sobą skutki. Gdy pojawia się alkohol, nie wszystko, co robimy staje się oczywistym. W końcu będąc nietrzeźwym, wiele rzeczy umyka. Dopiero rano, budząc się z potężnym kacem, można zastanawiać się czy wszystko, co wydarzyło się poprzedniej nocy, było dobre...

Max razem ze swoimi „kumplami” jest stałym bywalcem klubów i dyskotek. Alkohol, a często nawet narkotyki, to codzienna proza jego życia. Brak konkretnego celu i sensu egzystencji sprawia, że chłopak popada nie tylko w nałogi, ale i trafia do grona „szemranego” środowiska. Jedna wymazana z pamięci noc sprawia, że do chłopaka wracają odgłosy przeszłości, którą uporczywie próbował odsunąć, topiąc smutki w mocniejszych trunkach. Kiedy docierają do niego fakty minionych dwudziestu czterech godzin, staje przed najważniejszą, ale i najtrudniejszą decyzją w swoim życiu.

Łukasz Zaranek to zapalony społecznik, który aktywnie działa nie tylko dla swojej miejscowości, ale i całej gminy. Mężczyzna angażuje się nie tylko w życie polityczne swoich okolic, ale przede wszystkim w wydarzenia kulturalne i sportowe. Każdą wolną chwilę poświęca na obserwacje otaczającego go świata, starając się, by w swoich książkach i wierszach zwrócić uwagę na rzeczy najistotniejsze.

Muszę powiedzieć, że po przeczytaniu „Torsji” i poznaniu samego Łukasza, byłam ogromnie ciekawa jego debiutu. Sama radość w oczach, z którą ten mężczyzna mówi o pisaniu, pozwalała mi przeczuwać, że jego pierwsza książka nie zrodziła się bez przyczyny i nie jest lekturą, obok której można przejść obojętnie. W końcu zwróciła kogoś uwagę i proza młodego pisarza ujrzała światło dzienne. W kartkach pełnych słów skrywających się za niewątpliwie przykuwającą wzrok okładką, upatrywałam literackiego rozsmakowania, w tym, co proste, ale dobrze wykonane.

Po przeczytaniu rysu fabularnego i pierwszych stron książki wiedziałam, że o zaskoczeniu nie ma tu mowy – czytelnik dobrze wie, co wydarzy się dalej, a jednak ciekawość nie pozwala zakończyć lektury w połowie zdania. Autor zdecydowanie nie stara się jak najbardziej zagiąć opisywaną rzeczywistość, ale sięgając po najprostsze środki przekazu, przykuwa uwagę. Prostota, jaka tkwi w całej fabule to ogromna zaleta, mimo że nie możemy liczyć podczas czytania na nieprzewidywalność.

Cieszę się, że Zaranek, jako początkujący pisarz skupił się na jednym bohaterze – Maxie, wykorzystując w pełni możliwość wykreowania postaci, nie stawiając na dwie czy trzy osoby stanowiące oś publikacji. Mężczyzna, którego stworzył został na tyle dobrze przedstawiony czytelnikowi, że trudno w tym aspekcie cokolwiek zarzucić. Mimo, że mamy tylko jednego głównego bohatera, Łukasz nie umniejszył roli pozostałych, przedstawiając ich równie rzetelnie i skrupulatnie, ale nie nachalnie i obcesowo.

Język „Nadyi” jest niezwykle prosty i bardzo współczesny, dlatego czytający nie ma problemu z tym, żeby zaaklimatyzować się w opisywanej rzeczywistości. Całość tekstu, mimo co jakiś czas pojawiających się przekleństw, czyta się przyjemnie i bardzo sprawnie. Nic nie mąci naszej uwagi, nie utrudnia odbioru. Sposób, w jaki Zaranek przedstawia kolejne wydarzenia pozwala poczuć się tak, jakbyśmy obserwowali zdarzenia gdzieś z boku. Również narracja stanowi zaletę noweli – zrozumienia jej sensu i przekazu.

„Miłość zabija. Zabija nas od wewnątrz i nic jej w tym nie przeszkadza. Nawet głupia nadzieja, która podobno nigdy nie umiera.”*

Najbardziej intrygująca, a zarazem niezwykle dopracowana jest postać tytułowej Nadyi. Czytelnik od samego początku nie ma pojęcia kim jest i dlaczego pisarz postanowił nadać właśnie taki tytuł swojej noweli. Postać, która nie istnieje już w równoległej rzeczywistości, a jedynie wyobraźni głównego bohatera, potęguje odczucia rozdarcia wewnętrznego Maxa. Nadaje ona tekstowi nie tylko oryginalności dopiętej do prostego tematu, ale i wartkości jakże krótkiej akcji. Nadyia jest bodźcem całych wydarzeń, przyczyną czytelniczego rozsmakowania.

Kolejne zdjęcie, które bardzo lubię... :)
Wydawać by się mogło, że trudną sprawą jest opisać planowane wydarzenia na przykładowo trzystu stronach. Po lekturze „Nadyi” muszę przyznać, że sztuką jest to, co zrobił Łukasz. Znacznie trudniejsze jest bowiem napisać pełnowymiarową historię na mniej niż stu stronach. Jasne – Zaranek mógł napisać więcej, uchwycić inne punkty widzenia. Niemniej sądzę, że w tym konkretnym przypadku więcej nie koniecznie znaczyło by lepiej.

„Nadyia” to nowela, która stanowi przestrogę. Łukasz rysując przed czytającymi historię Maxa, w pierwszej chwili nieco irytującego lekkoducha, ale już po kilku stronach chłopaka o trudnej przeszłości, stara się zaznaczyć, że w realnym świecie możemy spotkać wielu jemu podobnych. Ukazując historię jednego zdarzenia, pisarz uchwyca w ramy niebezpieczeństwa związane z odurzeniem alkoholowym grożące nastolatkom. Wiele osób w moim wieku żyje od imprezy do imprezy. Takie też środowisko przedstawia Łukasz, pokazując co może się zdarzyć w świecie alkoholu, narkotyków i przygodnego seksu.

Szkoda, że dostępność tej książki jest tak mała. Trudno ją znaleźć w niejednej księgarni internetowej, a co dopiero – w stacjonarnej. Mi udało się „dopaść” jeden jedyny egzemplarz biblioteczny. Serwisy aukcyjne również milczą... Więc jeśli tylko dojrzycie ją gdziekolwiek – w sklepie czy innym, czasem bardziej zaskakującym miejscu, koniecznie kupcie tę drobnych rozmiarów książeczkę, która skrywa życiowe prawdy. Zdecydowanie polecam debiut Łukasza A. Zaranka, który moim skromnym zdaniem jest publikacją lepszą od jego kolejnej książki „Torsje”.

* Cytat pochodzi z książki Łukasza A. Zaranka „Nadyia” ze strony 30.

środa, 15 października 2014

[161] Krzysztof Koziołek „Święta tajemnica”


Wydawnictwo Kropka
Zielona Góra 2009, 288 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra

Spowiedź święta stanowi jedną z nadrzędnych części w życiu katolika. To dzięki niej możemy splamieni grzechem, ponownie umocnić swoją wiarę. Dla księży spowiedź to posługa, która ma swoje nadrzędne zasady – oznacza bezwzględną tajemnicę nie tylko tego, co zostało powiedziane, ale również tego, że coś w ogólne było mówione. Mężczyźni skryci za kratką konfesjonałów słyszeli już niejedne okropieństwa, pomagali słowem ludziom, którzy dopuścili się zła. Nikt jednak, zarówno z grona spowiedników, jak i spowiadających się, nie spodziewał się, że kiedyś, w konfesjonale padną słowa: „Zabiłem dziecko”, a morderca będzie śmiał się człowiekowi w twarz, mając świadomość, że kapłan nie będzie mógł zdradzić choćby słowa...

Pan Krzysztof Koziołek to pisarz pochodzący z Zielonej Góry, na co dzień mieszkający w Nowej Soli, na której ulicach umieszcza niektóre z fragmentów swoich powieści. Pisarz ukończył Politologię na Uniwersytecie Zielonogórskim. Swoją przygodę z prozą rozpoczął w 2007 roku publikacją „Droga bez powrotu”. „Święta tajemnica”, będąca jego kolejną wydaną pozycją została nominowana do nagrody Lubuskiego Wawrzynu Literackiego. W 2010 roku autor został zgłoszony do Paszportu Polityki 2010. W 2011 roku Krzysztof Koziołek otrzymał Lubuską Nagrodę Literacką, uznany za najbardziej obiecującego lubuskiego pisarza. Dziś na na swoim koncie siedem książek, uczestniczy w wielu spotkaniach z młodzieżą i czytelnikami, które trudno wyprzeć z pamięci. Tak samo jak jego prozę...

Ksiądz Sambor to wikary, któremu kolejne dni mijają na spowiedziach, mszach, modlitwie i nauce w szkole. Pewnego zimowego poranka z półsnu wyrywa go głos spowiadającego się, którym okazuje się morderca osiemnastolatka, który zaginął zaledwie kilkanaście godzin wcześniej. Tajemnica nie pozwala zdradzić księdzu żadnych szczegółów. Z kolejnym wizytami mężczyzny, ojciec postanawia podjąć własne śledztwo, by dać kres działaniom zabójcy, który spędza mu sen z powiek. Nie ma pojęcia, w jaką grę zostanie wplątany i ile poświęci.

Kiedyś przez myśl przeszedł mi wielce podobny pomysł na opowiadanie z księdzem i mordercą w rolach głównych. Gdy na spotkaniu autorskim usłyszałam o fabule książki Pana Koziołka, byłam maksymalnie zaskoczona, ze ktoś wykorzystał „mój” pomysł. W końcu zapragnęłam poznać prozę tegoż pisarza, pożyczając publikację od znajomej. Jednak od chwili „wypożyczenia” do właściwej lektury minęło sporo czasu, a pierwsze emocje rozdzierające duszę i serce minęły. Tak przystąpiłam do czytania.

Gdy zaczynałam czytać książkę i powoli poznawać księdza Sambora moja wyobraźnia sprawiła, że w postaci tej upatrywałam znajomego kapłana. Początkowo wydawało mi się to intrygujące, że wiele w wielu cechach ojciec przypominał dobrze znaną mi osobę, jednak z czasem pomyślałam sobie również o kilku innych duchownych, których znam osobiści i zlękłam się. Bo, gdyby wydarzyło się coś podobnego, nie byłoby już tak zajmujące...

„Z młodzieżą trzeba postępować inaczej. Nie można jej wszystkiego narzucać i mówić 'Bo tak ma być i już”. Młodzi ludzie, tak samo zresztą jak wielu starszych, a w dzisiejszych czasach jest ich szczególnie dużo, chcą myśleć samodzielnie, samemu dochodzić do pewnych rzeczy. Zresztą zawsze uważałem, że Stwórcy nie zależy na produkowaniu owieczek podążających ślepo za swoim pasterzem, tylko tworzeniu istot myślących, szukających Boga, zastanawiających się nad Jego potęgą, miłością i miłosierdziem (...)” 

Początek mimo wszystko wydawał się nieco słaby – nie mogłam się w nim odnaleźć, a narrator opisujący wszystko dość szczegółowo denerwował. Na dodatek, nie wszystko było tak, jakbym sobie wyobrażała i jak obstawiałam, mając kiedyś w głowie podobną wersję wydarzeń. Z kolejnymi stronami powieść zaczynała nabierać kolorytu, zdarzenia przybierały na tempie, a moje czytanie stawało się co raz bardziej zachłanne. Postanowiłam przymknąć oko na dość smętne moim zdaniem wprowadzenie w szkolną rzeczywistość ks. Sambora, będącą najsłabszym punktem pierwszych rozdziałów i rozpocząć wspólne poszukiwanie bestialskiego mordercy.

„Kto pyta, ten przynajmiej się nas czymś zastanawia, sam dochodzi do wniosków. A że to trwa czasami bardzo długo, bywa że i całe życie? Co z tego, skoro wiara urodzona w taki sposób, zazwyczaj bardzo bolesny, jest znacznie silniejsza od tej ślepo przyjętej?”*

Rzeczą, która wprowadziła mnie w największy podziw był sposób podziału książki. Okazało się to nie tylko funkcjonalne, ale i niezwykle sprytne. Tradycyjnie rozpoczęła się ona prologiem. Potem nastąpiły trzy tematyczne części, zapowiadające w jednym słowie o czym czytelnik będzie mógł przeczytać w nadchodzących rozdziałach. Zabieg ten sprawił, iż wędrowanie z ojcem dzień po dniu okazywało się niezwykle ekscytujące. Choć zabójca zostaje ujawniony na ponad sto stron przed końcem ze względu na koniec części opatrzonej tytułem „pościg”, nie żałowałam, iż tak została rozstrzygnięty najbardziej znamienny szczegół kryminału. Wkrótce po rozpoczęciu fragmentów opatrzonych tytułem „proces”, przekonałam się jak wiele uczynił dla nas – czytelników Pan Koziołek, nie kończąc powieści, po odkryciu zbrodniczych kart. Jestem mu niezwykle wdzięczna za ten, pełen rozdzierających serce emocji, ostatni kawałek tekstu.

„Ksiądz Sambor spuścił wzrok, pochylił głowę, chowając twarz w dłoniach. Westchnął głęboko, niemal doświadczając zmysłami pogrążenia się w otchłani. Czuł się zupełnie tak, jakby znalazł się w wielkiej beczce lepkiej smoły, mając przy tym zawiązane oczy i zakneblowane usta. Jakby szukał rękoma brzegu kadzi, jednak ślepy, miotał się tylko, nie mogąc też wezwać pomocy. A każdy kolejny ruch zamiast prowadzić go ku wolności, pogrążał tylko coraz głębiej i głębiej...”*

Autorowi należą się również gromkie brawa za kreację głównego bohatera. Pan Koziołek znacznie bardziej skupił się na portrecie psychologicznym, co tutaj okazało się niezwykle ważnym posunięciem. Wszystkie rozterki, wahania i krzyki suszy były opisami niezwykle realnymi – pełnymi bólu, smutku, bezradności czy złości. W części zatytułowanej „Proces” emocje zawarte między słowami przybrały na sile i nie sposób było dołączyć do grona skandujących przed sądem „Dajcie go nam!” ludzi, mając ogląd na całość wydarzeń.

„Bardzo łatwo jest oceniać kogoś na podstawie relacji w mediach. Szkopuł w tym, iż media często posługują się tylko strzępami informacji, najczęściej tymi najbardziej spektakularnymi, niekoniecznie jednak najważniejszymi i dającymi pełny obraz sytuacji (...)”*

Ciekawie zostało przedstawione również dojście do sedna sprawy osób postronnych – Nowickiego, Nadkomisarz Bielskiej, Stawskiej i Piecuch. Bohaterowie Ci zaimponowali mi swoją odwagą, zapalczywością i wiarą w niewinność księdza zwłaszcza jeżeli chodzi o nauczycielki i dziennikarza. Negatywną postacią wg mnie, która pozornie nie zaliczała się do części z morderstwem i innymi przestępstwami wypisanymi na dłoniach, był adwokat. Patrząc na jego postawę wobec oskarżonego, byłam przekonana, że nawet on uznaje księdza za winnego. W tym momencie zaczęłam się zastanawiać ile osób stających na ławie oskarżonych, choć nie mieli winy, było bronionych przez podobne osoby...

„Czasem prawda skrywa się nieco głębiej. Tylko trzeba chcieć ją znaleźć.”*

Choć początkowo byłam zwiedzona końcem, doszłam do wniosku, iż tym sposobem zakończenia fabuły autor nie poszedł w kierunku banalnych rozwiązań, sięgając po coś własnego, innego. Epilog nieco skojarzył mi się z ostatnimi scenami popularnych TVN-owskich produkcji, aczkolwiek słowa wyjaśnienia co do każdej postaci usatysfakcjonowały mnie. Cały wydźwięk powieści wprawił mnie nieco w smutek, iż człowiekowi czasem zabrana zostaje dość pochopnie szansa na zwykłą sprawiedliwość. Ksiądz Sambor to jedynie postać fikcyjna, ale ile jest tych, być może nawet niewinnych, którzy nie mieli możliwości na obiektywny proces.

„Żeby coś w sobie zmienić, trzeba najpierw tego chcieć.”*

Myśląc o moim, początkowo nieco sceptycznym nastawieniu do „Świętej tajemnicy”, zastanawiam się skąd znalazło ono miejsce w mojej głowie. Powieść pełnego zaskakujących pomysłów na książki pisarza, okazała się wciągającą lekturą, nawet zważywszy na to, iż czasu nie mam tak wiele jak zawsze, ze względu na wakacyjną pracę. Krótko mówiąc: Szczerze polecam publikację, w której choć od początku będziemy niemalże wiedzieć co się wydarzy, mimo wszystko nie będziemy się nudzić, a wręcz przeciwnie – będziemy razem z księdzem Samborem próbować podsunąć zbrodniarza pod nos policji. 

Cytaty pochodzą z książki "Święta tajemnica", kolejno ze stron: 243, 243, 193, 228, 210 ,91