Wyd. Pascal,
Bielsko-Biała 2012, 416 str.
Ocena: 10/10 Niecodzienna
Codzienne życie wydaje się dla wielu ludzi takie nudne i zupełnie mało ważne, że aż czasem trudno twierdzić,iż może być ono jednak niezwykłe. Rano budzimy się, jemy śniadanie, obiad itd. w międzyczasie wykonując rozmaite domowe obowiązki jak zaprawianie ogórków czy robienie porządków w salonie. Więc dlaczego śmiem uważać taką codzienność niezwykłą,a pozycję Pani Twead jedną z najbardziej klimatycznych książek, jakie czytałam?
Victoria Twead, która urodziła się i wychowała w Dorset w Wielkiej Brytanii, od ponad siedmiu lat mieszka w maleńkiej górskiej wiosce położonej w południowej Hiszpanii. Stało się to za sprawą szybkiej decyzji i chęci spełnienia najskrytszych marzeń. Panią Twead fascynuje wszystko co hiszpańskie: kultura, kuchnia, zwyczaje. Swoimi lekturami zaraża czytelników tym zachwytem i sprawia, że wiele osób z chęcią sami zajrzeliby do któregoś z tych maleńkich hiszpańskich „końców świata”. Jest autorką nie tylko książek kulinarnych, ale również publicystką w przewodniku ExpatFocus.com, dla którego relacjonuje życie Angielki mieszkającej w Hiszpanii.
Mija ponad pięć lat od przeprowadzki Joego i Victorii do słonecznej Andaluzji. Jednak wkrótce ich życie ma ulec kolejnym zmianą. Jedna z nich jest związana z przyjazdem pod sąsiedni dom furgonetki z napisem „Ufarte. Ryby”, z której to zamiast świeżych ryb wyłania się typowo hiszpańska rodzina. Spokój l Hoyo, a tym bardziej głównej bohaterki i autorki książki zostaje zagrożony. Jacy będą nowi sąsiedzi i co zafundują kolejne dni życia w hiszpańskiej wiosce? Oraz: Jakie zmiany mogą jeszcze czekać małżeństwo?
Kiedy czyta się drugą część jakiejkolwiek powieści, zawsze ma się obawy, że nie dorówna ona poprzedniczce. Przyznam, że po niewątpliwym oczarowaniu jakie zafundowała mi Pani Victoria w pierwszej części, miałam niewielkie obawy, czy znajdę coś nowego, które również będzie miało to „coś”, w kolejnej powieści angielskiej pisarki. Bo przecież: Co jeszcze może dziać się w maleńkiej hiszpańskiej wiosce? O czym autorka mogła jeszcze nie opowiedzieć? Takie i inne pytania mnożyły się w mojej głowie, jednak po lekturze stwierdzam, że zupełnie niepotrzebnie.
Cieszę się, że po raz kolejny, w codziennych czynnościach, mogła mi towarzyszyć ta niezwykła powieść, która pokazuje uroki hiszpańskiego miasteczka i niesamowitą atmosferę hiszpańskich rodzin. Wielką radość sprawiło mi to, że mogłam wrócić do małej wioski wewnątrz jednego z najpiękniejszych europejskich krajów, jednocześnie nie zaznając nudy, gdyż Pani Victoria pokazała zupełnie inne oblicza życia mieszkańców i ich problemów. Po raz kolejny zwykłe życie i problemy, jakie mogą dotknąć każdego, w połączeniu z magią Hiszpanii wciągnęły mnie na tyle, że już nie mogę się doczekać kolejnej części. A mam nadzieję, że takowa się ukaże.
„Tamtego dnia usiedliśmy z Joem na tarasie z drinkiem w dłoni. Wieczory w El Hoyo są piękne. Kiedy zachodzi słońce, maluje niebo na wszystkie pastelowe odcienie różu, a morze w oddali iskrzy się różowymi światełkami Różowe światło omywa zbocza gór , tajemniczo podkreślając wgłębienia i kontury. Nad głowami krążą eskadry jaskółek polujących na owady.”
W powieści „Andaluzja, Olé” nie zabrakło niczego, co odnalazłam w pierwszej części. Historia, po raz kolejny obfituje ogromną dawką humoru, niesamowitych wrażeń po przeczytaniu opisów andaluzyjskiego krajobrazu, a także swoistą swobodą. Oczywiście i w tej części nie obyło się bez przepisów, wśród których znalazłam swojego faworyta – recepta na gorącą czekoladę po kastylijsku. Co ciekawa – Pani Victoria dodała również kilka nowych „smaczków” w postaci opisu typowo hiszpańskich zwyczajów świątecznych, ciekawostek na miarę światową i grama, albo raczej kilograma tajemniczości. To ostatnie szczególnie przypadło mi do gustu, gdyż sama głowiłam się o co może tak na prawdę chodzić.
„Zanim zdążyliśmy dotrzeć do rynku, już mogłyśmy usłyszeć odgłosy rozgrywanego tam meczu piłki nożnej. Joe zawsze twierdził, że futbol jest uniwersalnym językiem znoszącym wszelkie bariery międzynarodowe i międzypokoleniowe. Miałyśmy tego najlepszy dowód.”
Nie posiadałam się z radości, kiedy w pozycji odkryłam fragmenty dotyczące Mundialu 2010, który Hiszpania wygrała. Kolejne linijki tekstu czytałam z wypiekami na twarzy, przypominając sobie ich tegoroczne popisy na Euro 2012. Strasznie spodobało mi się to, jak bardzo Pani Victoria oddała atmosferę, która towarzyszyła tamtejszym kibicom podczas rozgrywek ukochanej drużyny. Muszę przyznać, że wszystko wypadło znakomicie, a nawet przyznaję, że dzięki Pani Twead zrozumiałam, że na całym świecie kibice z takim samym zaangażowaniem oglądają poczynania swoich zawodników.
„Hiszpanię i El Hoyo ogarnęła mundialowa gorączka. Nikt o niczym innym nie rozmawiał, nawet Carmen-Bethina przyznała, że modli się w kościele o zwycięstwo dla Hiszpanii!”
Szczególnie spodobał mi się rozdział, w którym autorka opisywała jak to jest zobaczyć swoją własną książkę, a co dopiero – trzymać ją rękach. Przyznam, że ten opis nie tylko ciekawi, ale może i wzruszać wrażliwszych czytelników, gdyż jest to według mnie wisienką na torcie, którym jest niewątpliwie sukces napisania, a przede wszystkim wydania własnej powieści.
„Dotąd nie widziałam swojej książki, a tym bardziej nie miałam jej w ręce – to Ginowe Bliźniaczki przywiozły mi pierwszy egzemplarz. Nie mogłam powstrzymać się od wąchania jej i macania, przerzucania stron, głaskania okładki.”
Bardzo polubiłam nowych bohaterów, którzy odsłonie szturmem wkroczyli na karty lektury. Mimo że jeden z synów małżeństwa Ufarte grał w piłkę nożną, bardziej polubiłam bliźniaczki, które często towarzyszyły podczas dnia Joemu i Victorii, ana dodatek zawsze nosiły identyczne stroje, które zazwyczaj szyła im je Babcia Ufarte. W tej publikacji znalazł się też bohater, który działał mi na nerwy równie mocno, jak Joemu – piesek Fifi, będący mały złośliwym stworzeniem, które chętnie „uczepia się” ludzkich kostek (skąd ja to znam? ;D).
Podsumowując, muszę przyznać, że dawno żadna pozycja nie napełniła mnie tak ogromną dawką pozytywnej energii, która przyda się z pewnością nie tylko w indywidualnych planach i celach, ale również podczas nadchodzących dni nowego roku szkolnego. Pani Victoria narobiła mi również apatytu na to, by wybrać się w przyszłości do Hiszpanii i samemu zasmakować choć przez jakiś czas tej tradycji, kultury i atmosfery, jaką tworzą hiszpańskie rodziny.
Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Pascal.
------------------
Żródło |
Z okazji DNIA BLOGA, który obchodzimy właśnie dzisiaj 31 sierpnia, chciałabym życzyć każdemu Blogerowi bez wyjątków przede wszystkim wytrwałości w prowadzeniu, doglądaniu i upiększaniu swojego małego miejsca ma świecie; osób, dzięki którym będziecie mogli poczuć, że to co robicie jest ważne nie tylko dla was, ale również przynosi przyjemności innym; radości z każdego komentarza, który będzie nie tylko naprawdę coś znaczył, ale być może nawet wzbudzi dyskusję oraz wszystkiego, co sobie wymarzycie, wyśnicie i zapragniecie by się spełniło ;)
haha akurat mam także książkę o przeprowadzce do Andaluzji ;) co prawda jestem dopiero na początku, ale może być ciekawie ;)
OdpowiedzUsuńPrzeczytanie takiej książki bardzo by mi się przydało ;)
OdpowiedzUsuńWróciłam niedawno z tamtych rejonów, nie dziwię się, że autorce tak się tam spodobało :)
OdpowiedzUsuńBrzmi bardzo sympatycznie. Może kiedyś sama przeczytam... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPrzegapiłam dzień bloga ;(
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie na konkurs: http://ksiazka-od-kuchni.blogspot.com zakładka Konkurs
Bardzo ciekawie ją opisałać. Muszę po nią sięgnąć
OdpowiedzUsuń