Wyd.
Harlequin
Warszawa
2011, 224 str.
Ocena:
9/10 Niecodzienna
Na
świecie jest tak wielu różnych ludzi – blondyni, bruneci, rudzi
– a jednak... każdy z nich urodził się z czyś, co jest
przypisane człowiekowi od wiek wieków – przyzwoleniem do darzenia
innych uczuciem, do kochania. Miłość przychodzi znienacka.
Powoduje, że ta druga osoba staje się częścią pierwszej –
wszystko o niej wiemy, wszystko kojarzy się tylko z nią, a myśl
nieubłaganie krążą wokół jednego... Jednak czy miłość możemy
rozumieć jedynie przez uczucie kobiety i mężczyzny? Czy uczucie,
jakim matka darzy swe dziecko może być równie wielkie, albo nawet
większe?
Pisarka,
z którą spotkałam się po raz pierwszy przy lekturze „Marzeń
dla każdego” to Amerykanka, specjalizująca się w pisaniu
romansów. Ukończyła Uniwersytet Tufts na wydziale psychologi i
oraz Boston Collage, gdzie zdobyła tytuł Magistra Socjologi. Nim
spróbowała swoich sił w pisarstwie była dziennikarką i
fotoreporterką dla gazety „Belmont Herald”. Obecnie mieszka w
Newton w Massachusetts razem z mężem i dziećmi. Dotychczas jej
książki przetłumaczono na 25 języków i sprzedano w
trzydziestomilionowym nakładzie.
Christine
Gilette, chciałaby zdobyć zlecenie, które może odmienić jej
karierę architekta wnętrz. Przybywa do Crosslyn Rise, aby
przedstawić swój projekt wykończenia domów na luksusowym osiedlu.
Niestety nie wszystko idzie po jej myśli – podczas wizyty na
budowie staje się przyczyną rozproszenia robotników. Spadająca
belka niszczy nadproże. Gideon Lowe, jeden z członków zarządu, a
jednocześnie kierownik prac, wyładowuje swoją nieskrywaną złość
na winowajczyni niepożądanego incydentu. Mężczyzna grozi, że
zrobi wszystko, by nie otrzymała zlecenia.Jednak kobieta przedstawia
na tyle błyskotliwy projekt, że głos Gideona staje się ku jego
przykrości, nic nie znaczącym. Początkowa niechęć Gideona z
czasem ustępuje miejsca całkowicie odmiennym uczuciom. Talent i
urok Christine zaczynają coraz bardziej go fascynować. Dziewczyna
jednak stroni od zalotów i woli poświęcać się jedynie pracy.
Jaki może być tego powód? Czy rodzące się uczucie ma szanse na
rozkwitniecie?
Pani Barbara Delinsky |
Wiele
osób uważa, że harlequiny to pozycje, które mają jedynie
dostarczyć człowiekowi emocji, opisując zawiłości związane z
ludzkimi uczuciami. Ot tak – lekkie pozycje, które prócz
ogromnego zaskoczenia i uśmiechu na twarzy nie pozostawiają zbyt
wiele. Na dodatek wszystko jest tak ubarwione, że człowiek niezbyt
wierzy, że porywające doznanie mogłoby spotkać i jego. A jednak
pozycje te cieszą się popularnością i to nie tylko u kobiet. Ale
jak możliwe jest to, że miliony książek o miłości nie nudzą
się ludziom?
Uczucie
to coś, czego doświadcza prędzej, czy później każdy. I choć
zaczyna się niepozornie, a czasem nawet zupełnie nie tak jak
powinno, ma w sobie taką „iskierkę”, którą chce odnaleźć
każdy człowiek. Na Gideona i Chris spadło ono jak grom z jasnego
nieba – z nienawiści przerodziło się w czułość. Sądzę
jednak, że Pani Barbara pozostawiła zbyt niewielką granicę między
tymi dwoma przeżyciami – często bywa, że z złego rodzi się
dobre, jednak tutaj czytelnik nie mógł się zorientować, kiedy to
nastąpiło.
„W
rzeczywistości Gideon już miał problem, ale zdał sobie z tego
sprawę dopiero po trzech tygodniach w czasie których nie mógł
wyrzucić Christine Gillette z pamięci. Olśniło go dopiero, gdy
zadzwoniła, by się z nim umówić na spotkanie, a ona odłożył
słuchawkę z bijącym sercem.”
Byłam
niebywale zaskoczona, z faktu, iż Pani Delinsky wplotła w akcję
wątek matczynej miłości. Po krótkim opisie pozycji, który
czytałam przed lekturą, spodziewałam się jedynie porywającego
romansu, kipiącego nawet namiętnością. Historia Chris, jej
zaangażowanie w relacje z córką i zaradność z pewnością
imponowały niejednemu czytelnikowi. Kobieta kochała Jill najmocniej
na świecie, choć nastolatka pochodziła z tzw. „wpadki”.
Spodobało mi się to, jak pisarka opisywała przyjaźń dziewczyn i
jedność myśli, jakie charakteryzowała te dwojga ludzi. Choć dla
wielu osób wyglądały jak siostry, funkcjonały jak najprawdziwsza
rodzina, mimo że brakowało w niej męskiej ręki.
„(…)
jeśli mamy być rodziną, to bądźmy nią! To oznacza bycie ze sobą
w słońcu i deszczu. To oznacza wspólne życie. To oznacza
dzielenie się wszystkim.”
Postać
wspomnianej już Jill była jedną z moich ulubionych. Dziewczynka
przy swoim młodym wieku, wykazywała się nie tylko dojrzałością,
ale również wyczuciem w wielu sprawach. Jak każda dojrzewająca
nastolatka pragnęła jednak wiedzieć, kim tak naprawdę jest. Choć
początkowo wydawało mi się to irracjonalne, doszłam do wniosku,
że Pani Delinsky wykazała się niezwykłą umiejętnością
patrzenia na świat i świetnie ukazała rzeczywistość, z którą
często możemy się spotkać. Podobało mi się to, jak najpierw
wybadała Gideona, a potem zaczęła go traktować jako część jej
i matki życia.
„Masz
rację, że nic już nie będzie takie samo. Ty i ja odnaleźliśmy
się, Jill dorasta, Crosslyn Rise rośnie. To jest postęp. A ty się
boisz, bo po raz pierwszy od dawna coś się zmienia w twoim życiu.”
Ponownie Autorka ;) |
Postać
Gideona, która początkowo wydawała się typowym budowlańcem, a
potem namiętnym kochankiem, idealnie wgrała się wgrała się w
ramy prawdziwego zakochanego mężczyzny – nie były mu w głowie
jedynie nocne figle, ale chciał być również oparciem dla Chris i
ojcem dla Jill.
„Chcesz
sobie popłakać i powrzeszczeć na mnie – w porządku. Po to tu
jestem. Czasami tylko w ten sposób można wyrzucić z siebie gniew,
strach czy zmartwienie. Ale nigdy więcej, do jasnej cholery, nie
odgradzaj się ode mnie. Nie wyłączaj mnie ze swojego życia.”
Chris
wydawała mi się od początku rozkapryszoną córeczką bogatych
rodziców, jednak z czasem zaczęłam powątpiewać w to, głównie z
racji koncepcji, jaką mogła powziąć Pani Delinsky przy tworzeniu
dzieła. I nie myliłam się, że pisarka chciała stworzyć w
czytelniku błędne wrażenie, za co należy jej się ogromny plus.
Kobieta okazała się niezwykle odpowiedzialną matką, nieufną
kochanką i typową, pełną sprzeczności i emocjonalnych
powątpiewań płcią piękną.
„ -
(…) Dlaczego wszystko musi się zmieniać?
-
Bo dojrzewamy. Jedne rzeczy zastępujemy innymi, lepszymi. Wiem, że
to przerażające. Każda zmiana budzi strach.”
Podsumowując
muszę przyznać, że dawno nie czytałam takiej pozycji, którą
mogłabym określić mianem „dwa w jednym”. Cieszę się, że
Pani Barbara pozwoliła czytelnikowi nie tylko na chwilę
przyjemności, ale również pokazała, czy jest jedno z
najważniejszych uczuć – matczyna miłość. Jednocześnie pisarka
nie zapomniała o tym, co urzeka i urzekać będzie miliardy ludzi.
Chciałaby się powiedzieć – życie jednak nie jest takim love
story i nie zawsze kończy się pięknym happy end'em, którego
wszyscy oczekują. Jednak... jednak gdzieś tam, może nawet na drugi
końcu świata, czeka ten jedyny/jedyna. I to, że dziś nikogo nie
ma, nie oznacza końca świata, bo przecież każdy ma prawo do
szczęścia i miłości, i z pewnością prędzej, czy później je
odnajdzie ;)
-----------------------
Od
opublikowania ostatniej recenzji minęły ponad trzy tygodnie.
Niektórzy sądzili pewnie, że opuściłam bloga, że już tu nie
wrócę. Mimo że, po zamieszczeniu ostatniej z „obowiązkowych”
recenzji pozycji, znikłam na chwilę z blogsfery, cały czas
czytałam i zaglądałam, nie tylko na mojego, ale także inne blogi,
czytałam Wasze wypowiedzi i oglądała niesamowite stosy. Początkowo
liczyłam, że po ciężkim tygodniu uda mi się opublikować kolejną
recenzję, jednak kolejne uroczystości rodzinne, masa sprawdzianów
i kartkówek zapowiedzianych na kolejne dni sprawiły, że mimowolnie
musiałam opuścić miejsce, które po prostu kocham. Dziś wracam z
nowym zapałem, choć za oknem wiatr i już, już mróz;
zainspirowana przez ambitnych i wytrwałych w dążeniu do celu
ludzi, z planem na kolejne dni, tygodnie, miesiące w głowie i nową,
taką by pogodzić role blogera, ucznia, córki i wnuczki organizacją
pracy. Wierzę, że w końcu uda mi się wyjść na prostą w
towarzystwie najwierniejszych czytelników, którzy jeszcze mnie
pamiętają i chcą czytać moje recenzje. Wiem, że ich styl na
pewno nie będzie taki jak przed przerwą, ale liczę na to, że z
czasem wróci do normy, a może i nawet się polepszy ;) Na koniec
proszę o trzymanie kciuków za Meme w jej przedsięwzięciach
na jesienne dni ;D
Zacznę więc od tego, że trzymam kciuki i że cieszę się na Twój powrót :)
OdpowiedzUsuńCo do książki - myślę, że przyda mi się taki tytuł w jakiś długi, zimowy, nudny wieczór, podczas którego przyda mi się rozgrzanie lekką, niezobowiązującą lekturą. Fajnie, że kryje się tu jakaś głębsza refleksja, lubię lekkie, mądre książki.
Dziękuję za te słowa motywacji ;D
UsuńSama chcę poczytać kolejne dzieła tej Autorki w ferie zimowe ;)
Cieszę się, że wróciłać. Książkę czytałam i bardzo miło wspominam
OdpowiedzUsuńKciuki trzymam :)
OdpowiedzUsuńCo do książki - uwielbiam romanse Barbary Delinsky :) Kilka już przeczytałam i zawsze mam ochotę na więcej ;)
Powodzenia ;)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się wymowa tej książki... Ostatnio dopada mnie jesienna depresja i staram sięgać, bo bardziej rozweselające lub po prostu przyjemne lektury :D
dasz radę kobieto ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z komentarzem powyżej, w tej szarudze trzeba sięgać po coś pozytywnego ;)
Mama nadzieję! I właśnie to coś pozytywnego wyciągnęło mnie niejako z tej jesiennej depresji i przygnębienia ;)
UsuńLubię takie książki. Sięga się po daną pozycję, po coś niezobowiązującego, być może przewidywalnego, a tu dostajemy coś więcej :)
OdpowiedzUsuńMyślę jednak, że nie przeczytam "Marzeń dla każdego", bo to raczej nie mój gatunek.