To,
że uwielbiam
kino i filmy wszelkiego gatunku,
wiadomo nie od dziś, w końcu „ (…) miękkie czerwone fotele,
ciemna sala, szelest popcornu i to, co najważniejsze – duży,
początkowo ciemny ekran, na którym z czasem pojawia się obraz.
Kilkadziesiąt minut przyjemności, podczas których możemy
przyglądać się perypetiom różnych osób i stworów.” to
rzeczy, które sprawiają człowiekowi uciechę. Dziś kiedy ma
miejsce Międzynarodowy
Dzień Teatru,
mówię o kinie, choć i pobyt w teatrze jest dla mnie bardzo
emocjonalnym przeżyciem. Jednak to właśnie
Marta – autorka „Inframundo”,
z którą miałam okazję porozmawiać, sprawiła, że sala kinowa
stałą się dla mnie miejscem magicznym...
Marta A. Trzeciak |
Meme:
Witam serdecznie i na
wstępie od razu bardzo dziękuję, że zgodziła się Pani
odpowiedzieć na te kilka moich pytań ;)
Marta
A. Trzeciak: Witam również - cała przyjemność po stronie
mojej oraz kina „Inframundo” :).
Meme:
Bohaterowie Pani debiutanckiej pozycji nie tylko pracują w
kinie, ale i żyją kolejnymi seansami wyświetlanymi na ekranie
tytułowego „Inframundo”. Skąd pomysł by Greta i jej
przyjaciele byli pasjonatami filmu?
Marta
A. Trzeciak: Przyznam szczerze, że bohaterowie moich książek
po prostu pojawiają się w mojej wyobraźni jako odrębne i
rzeczywiste twory – skoro Greta i Laudo są ludźmi, którzy
kochają stare filmy, to takimi właśnie pozwoliłam im być na
kartach powieści. Skoro Greta jest niepoprawną marzycielką,
rozmawiającą z bohaterami starych filmów, to po prostu nie mogłam
pozwolić, by stała się kimś innym. Poza tym, miłość bohaterów
„Inframundo” – w szczególności Grety – do starego kina
uosabia przywiązanie do marzeń z dzieciństwa. Greta kocha stare
filmy, bo się z nimi wychowała. Unika tego, co krzykliwe,
nowoczesne i jej zdaniem – bezwartościowe. Kino pozwala jej żyć
w świecie marzeń, który zna i w którym czuje się bezpieczna.
Meme:
Główna bohaterka wiele razy w swojej wyobraźni stawała się
częścią swoich ulubionych produkcji i rozmawiałam z postaciami
widzianymi na dużym ekranie. Czy tak jak Greta ma Pani swój
ulubiony film, przy którego oglądaniu przeżywa Pani dylematy
widzianych kreacji?
Marta
A. Trzeciak: Oczywiście! Do moich ulubionych filmów należy
„Kotka na rozgrzanym, blaszanym dachu” z Elizabeth Taylor i
Paulem Newmanem, czy niezastąpiona „Casablanca” z Humphreyem
Bogartem i Ingrid Bergman. Za każdym razem, gdy oglądam te filmy
zagryzam palce i czuję ciarki na plecach – dialogi bohaterów mają
wartość, ich rozterki są soczyste, a charaktery spójne. Kiedyś
filmy kręciło się w taki sposób, w jaki realizowało się sztuki
teatralne – każde ujęcie było dziełem sztuki, a każdy dialog
był wartościowy. Oczywiście, nie chodzi mi o to, że „za starych
czasów” powstawały same dobre filmy, a teraz nie ma nic
wartościowego – po prostu panowała inna konwencja. Bardziej
przypominająca powieść, w której każde zdanie ma znaczenie i nie
można sobie pozwolić na „śmieci”, chyba, że czemuś
konkretnemu służą.
Meme:
Z pewnością publikacja debiutu to nie łatwa sprawa. Na decyzję
podjęciu próby wydania własnej powieści wpływa wiele rzeczy. Jak
to było w Pani przypadku?
Marta
A. Trzeciak: Decyzja o wydaniu książki zapada jakby „sama”.
Pisanie powieści trudno porównać do jakiejkolwiek innej czynności
– jest zarazem ciężką pracą i świetną zabawą. W moim
przypadku jest też „przymusem”. Kiedy postaci powieści
pojawiają się w mojej wyobraźni, kiedy przychodzi mi pomysł na
nową historię nie za bardzo mam wybór :) – po prostu muszę
siąść do kartki papieru i przelać tę historię na papier. Gdy
już tych historii trochę się nagromadzi, człowiek chce, aby jego
„dziecko” ożyło – chce wydać książkę. Tworzy się zarówno
dla siebie, jak i dla czytelników, tak samo jak żyje się zarówno
dla samego siebie, jak i dla swoich bliskich. Wiadomo, że
najważniejsze jest, by samemu być zadowolonym z tego, co się
napisało, ale jednocześnie – to czytelnicy sprawiają, że świat
powieści może ożyć naprawdę – w ich emocjach.
Meme:
Pisanie często bywa niełatwą sprawą. Zwłaszcza kiedy tysiące
słów i kwestii wytworzonych w wyobraźni bohaterów wręcz „pchają
się” na kartkę. Co było dla Pani najtrudniejsze podczas pisania?
A może to droga debiutanta okazała się najtrudniejszym etapem do
chwili, gdy mogła Pani trzymać w rękach „własne dziecko” ?
Marta
A. Trzeciak: Zdecydowanie najtrudniejszą rzeczą podczas
tworzenia książki była dla mnie dyscyplina pisania. Zapewne każdy
pisarz inaczej podchodzi do tworzenia – z pewnością są tacy,
którzy rozrysowują sobie plan powieści, opracowują szczegółowo
każde wydarzenie, a dopiero na końcu siadają do pisania. W moim
przypadku tak nie jest. Najpierw pojawiają się bohaterowie, potem
świat, w którym żyją oraz historie, których doświadczają.
Moich bohaterów traktuję jak prawdziwe osoby, więc jak najprędzej
chcę dać im życie, prawo do głosu i swobodę działania. W
związku z tym, do pisania podchodzę bardzo emocjonalnie. Niekiedy
więc, muszę zmuszać się do tego, by uporządkować wydarzenia w
taki sposób, bym nie tylko ja i bohaterowie wiedzieli, co się
dzieje, ale również czytelnik.
Natomiast,
jeśli chodzi o samą drogę debiutanta to wydanie powieści nie
wydaje mi się najtrudniejszym etapem. Dopiero zderzenie z
rzeczywistością potrafi zaboleć. Ludzie chętniej wybierają to,
co znane, niż dają szansę komuś, o kim nie słyszeli lub komuś,
kto nie chce się promować na płatkach śniadaniowych. Muszę
przyznać, że otrzymuję bardzo wiele ciepłych słów dotyczących
„Inframundo”, ale aby te ciepłe słowa do mnie dotarły warunek
jest jeden – ktoś musi najpierw przeczytać książkę, aby ją
polubić. Z tym niekiedy jest problem.
Meme:
Pisanie miało być dla Laudo korzyścią materialną i sposobem
na godne życie dla nowo powstałej rodziny. A czym jest ono dla
Pani? Opowiadanie historii to pasja, zawód, a może misja
umożliwiająca przekazanie konkretnych życiowych sytuacji?
Marta
A. Trzeciak: Pisanie jest dla mnie niemal wszystkim – nawet,
jeśli brzmi to jak truizm. Jest zarazem pasją, sposobem wyrażenia
swoich myśli, uwolnieniem wyobraźni, jak i „przymusem”
wewnętrznym. Pisanie jest tworzeniem nowych światów, stwarzaniem
realnych i nierealnych ludzi, jest słynnym „zwierciadłem
przechadzającym się po gościńcu – to odbija lazur nieba, to
błoto przydrożnej kałuży”.
Meme:
Długopis, kartka papieru, notes, brulion, maszyna do pisania,
klawiatura, monitor, laptop. Każdy autor może w inny sposób
tworzyć własne dzieło. Jak wyglądało u Pani pisanie
„Inframundo”? Robiła to Pani w tradycyjny sposób z piórem w
dłoni, czy może systematycznie stukała w klawiaturę? Debiutancka
powieść była tworzona od deski, do deski, czy może
fragmentacjami?
Marta
A. Trzeciak: Ostatecznie powieść trafia oczywiście do
komputera. Zanim to jednak nastąpi, ożywa po części na mojej
starej maszynie do pisania, po części w notesie, gdzie zapisywana
jest piórem. Zwykle do komputera siadam, by napisać gotowy
rozdział, ale jeśli natchnienie przychodzi w pociągu, w parku,
podczas kolacji, czy kawy – wtedy pozostaje brulion i pióro... Nie
ma ucieczki przed wyobraźnią :).
Meme:
Czasami wszystko ustalone jest z góry od początku, a
bohaterowie „nie wtrącają się i nie chcą zmieniać tego, co ich
czeka”. Czy miała Pani od początku zaplanowane, jak potoczy cię
akcja, jakie przygody będą przeżywać bohaterowie i jakie
trudności będą ich spotykać ? Czy może w trakcie pisania
wszystko samo nabrało kolorów?
Marta
A. Trzeciak: W moich powieściach nie mam nad bohaterami władzy
absolutnej. Są rozbrykani i rzadko mnie słuchają – kiedy już
ich charakter się ukształtował, zachowują się tak, jak
podpowiada im natura. Tak, jak powiedziałam wcześniej – kluczem
do odpowiedzi na to pytanie jest kolejność, w której poszczególne
elementy powieści pojawiają się w mojej głowie. Wszystko zaczyna
się od bohatera. Jeśli bohater jest człowiekiem o określonej
przeszłości i charakterze, wydarzenia, które go spotkają kreują
się częściowo same. Moje planowanie sprowadza się zatem do
„knucia intrygi” lub prowadzenia fabuły w odpowiednim tempie.
Niekiedy jednak, zdarza się, że chciałam, żeby bohater zrobił
pod koniec powieści coś innego, niż ostatecznie robi.
Meme:
Każdy pisarz ma swój ideał, kogoś, kto jest dla niego nie
tylko autorytetem, ale również kimś, w kogo książki może się
zaczytywać bez opamiętania. Czy i Pani ma taki własny autorytet w
świecie literatury? Może ktoś szczególnie często gości na Pani
półkach?
Marta
A. Trzeciak: Naturalnie, mam swoich ulubionych autorów.
Uwielbiam Marqueza za jego realizm magiczny – zwłaszcza w „Stu
latach samotności”, przepadam za Vonnegutem, u którego podziwiam
odwagę prostoty, cenię Dumasa za to, jak kreuje rzeczywistość,
lubię bardzo Irvinga za to, że ceni sobie opowieść bardziej niż
górnolotny przekaz. Oczywiście, książką mojej „nastoletniości”
był „Mistrz i Małgorzata”, a hitem dzieciństwa „Porwanie
Baltazara Gąbki” :). Długo by wymieniać.
Meme:
Pytanie, które chciałabym zadać raczej nie powinno być
zaskoczeniem. Z napisaniem pierwszej pozycji zyskała sobie Pani
osoby, które będą czekać na kolejne książki (ja z pewnością
do nich należę). Czy planuje Pani powstanie kolejnej lektury? A
może ona już powstała lub jest w trakcie tworzenia i niebawem będę
mogła chwycić kolejną Pani powieść w ręce?
Marta
A. Trzeciak: Bardzo mi miło :). Następna książka już
powstała, jednak nie została jeszcze wydana. Greta i „Inframundo”
są dość angażujący, więc moja kolejna powieść musi jeszcze
trochę poczekać zanim zacznie pachnieć farbą drukarską. Nosi
tytuł „Dalej” i opowiada historię trzech sióstr, które
spotykają się po latach w dość nietypowych okolicznościach.
Mieszanka jest prawdziwie wybuchowa – Rita jest nieokrzesaną
perkusistką, Matylda weganką udzielającą się społecznie, a
Stella cierpi na chroniczną bezsenność. Siostry spotykają się w
wielkim domu swojej ciotki, która roztacza wokół siebie aurę
tajemniczości. Okazuje się, że czeka je zadanie, które wymaga
współpracy i przełamania swoich uprzedzeń. Siostry odkryją, że
łączy je coś więcej, niż tylko więzy krwi...
Meme:
I na koniec – Jak zachęciłaby Pani potencjalnych czytelników
do lektury swojego debiutu?
Marta
A. Trzeciak: Uważam, że „Inframundo” jest wyjątkowe,
ponieważ pozwala czytelnikowi rozwiązywać tajemnice razem z Gretą
i zanurzyć się w jej wyjątkowej wyobraźni. Każdy z nas jest po
części Gretą, Laudo lub Erwiną – mamy swoje marzenia,
pragnienia oraz lęki. Niekiedy boimy się tego, co nowe i kurczowo
trzymamy się tego, co znane i stare. Poza tym, powieść porusza
tematykę starego kina i filmów – pozwala czytelnikowi poczuć, co
to jest prawdziwa „magia kina”.
Meme:
Bardzo dziękuję, że poświęciła mi Pani te kilkanaście
minut i pozwoliła dowiedzieć się nieco więcej na temat osoby,
której dzieło odkrywa się pod niepozorną okładką ;)
Marta
A. Trzeciak: Ja
również dziękuję bardzo i pozdrawiam moich obecnych oraz
przyszłych czytelników :).
Bardzo
się cieszę, że udało mi się porozmawiać z tak ciekawą, a
zarazem niezwykle pracowitą osobą, jaką jest Marta ;) Mam
nadzieję, że mimo wielu zajęć, które pochłaniają jej dnie,
będziemy mogli już w niedalekiej przyszłości, przeczytać
kolejną powieść młodej pisarki ;)