wtorek, 29 października 2013

Wywiad z Łukaszem A. Zarankiem - Autorem "Nadyii" i "Torsji"

Pewnego marcowego dnia, na kilka dni przed moimi urodzinami, dostałam maila od dotąd nieznanego mi Pisarza, który jest mieszkańcem (uwaga!) mojego powiatu ;) Za sprawą przypadku, trafił na mojego bloga, przejrzał z zaciekawieniem i zaproponował lekturę jeszcze nieopublikowanych „Torsji”. Prócz zaskakującej lektury, udało mi się poznać niezwykłego człowieka. Kim jest więc Łukasz A. Zaranek? Przekonajcie się o tym sami, czytając wywiad, który udało mi się przeprowadzić z przemiłym i rezolutnym Łukaszem ;)

Łukasz podczas LiteraTura I Wrocław 2013 (źródło)

Meme: Witam serdecznie Łukaszu :) Bardzo się cieszę, że zechciałeś odpowiedzieć na kilka moich pytań, mimo mojej długiej nieobecności i braku odpowiedzi :)

Łukasz A. Zaranek: Dziękuję za zaproszenie. Jest mi niezmiernie miło, że zdecydowałaś się na ten wywiad. Jako młoda bloggerka, licealistka i – czego bardzo Tobie życzę – przyszła posiadaczka prawa jazdy, jesteś zaabsorbowana, więc tym bardziej cieszę się, że znalazłaś czas na rozmowę o moich książkach…

Meme: A więc zaczynajmy. Może na pierwszy ogień zapytam o to, co najbardziej mnie nurtuje. Nietypowe tytuły intrygują i często stanowią o nastawieniu potencjalnego czytelnika. Skąd więc pomysł, by nazwać swoją książkę „Torsje”? Dlaczego miałoby to zwrócić uwagę i zaciekawić osobę spoglądającą na pozycje na regałach w księgarni i sprawić, że zapoznają się z opisem, a potem z samą publikacją?

Łukasz A. Zaranek: Idąc do księgarni z zamiarem zakupienia książki, to pierwsze na co zwracamy uwagę to: okładka i tytuł. To stary jak kapitalizm chwyt marketingowy. Szczególnie w przypadku pisarzy spoza mainstreamu (o których nie huczą massmedia, nie rozpisują się gazety) to bardzo ważne. Zarówno okładka mojej pierwszej książki („Nadyia”, Radwan 2011), jak i aktualnie dostępnej, miały intrygować. W przypadku „Torsji” okładka i tytuł to zintegrowana całość, albowiem 3/5 całej przedniej okładki stanowią litery tytułu, których kształt i symbolika nie jest bez znaczenia. Fantastycznym wyczuciem, profesjonalizmem w tym względzie okazała się kaliska graficzka Marta Śniosek-Masacz, która tę okładkę zaprojektowała. Co do samego tytułu: zdaję sobie sprawę, że niektórych może szokować, gdyż ‘torsje’ to nic innego jak wymioty, ‘hafty’, ‘rzygi’, konwulsje – skąd zatem taki tytuł? A to stąd, że ‘torsje’ mogą być także interpretowane metaforycznie i ja takiej interpretacji się dopuściłem. Torsje – jako wyrzut z siebie złych emocji, wspomnień, to ‘rzygnięcie’ całym okropnym światem, który sami sobie psujemy.

Meme: Wiele dzieł powstaje pod wpływem jakiś wydarzeń, sytuacji, które przytrafiają się w życiu lub zasłyszanych opowieści. Co było Twoją inspiracją determinującą powstanie „Torsji”? Co sprawiło, że ta książka po prostu 'musiała powstać'?

Łukasz A. Zaranek: Po wydaniu „Nadyi” czułem, że muszę napisać książkę, która poruszy w większym stopniu zepsucie moralne człowieka współczesnego. Na fali euforii (śmiech) związanej z pierwszą moją książką rozpocząłem prace nad utworem, który miał mówić o samotności człowieka, o jego relatywizmie w postrzeganiu świata i panujących w nim wartości, o konformizmie jakiemu podlega w trakcie swojego życia, a także o jałowości, duszności człowieka wciągniętego w machinę współczesnej cywilizacji. Nie chciałem jednak, aby była to książka przygnębiająca, dlatego wprowadziłem do niej elementy zarówno humorystyczne, jak i oderwane od głównej fabuły, które miały pokazać, że zawsze istnieje ta druga, lepsza strona, do której by dojść, wystarczy tylko przekręcić głowę.

Świeżutkie "Torsje" (źródło)
Meme: Nikomu nieznany człowiek z niczym nie wyróżniającej się części Polski. Jak trudne było wydanie pierwszej powieści? Skąd w Tobie tyle uporu? Czy kolejna publikacja przyszła już łatwiej?

Łukasz A. Zaranek: Pierwsza książka pisana była między wrześniem 2005 a marcem roku następnego. Wydanie nastąpiło w czerwcu…2011. Widzisz zatem, że debiutanci lekko nie mają (śmiech). Niemniej jednak po kilku latach odpuszczenia sobie tematu wydania „Nadyi” właśnie na początku roku 2011 postanowiłem po raz ostatni spróbować. Jak widać opłacało się.

Meme: Po lekturze Twojej książki mogę śmiało stwierdzić, że jesteś bacznym obserwatorem świata. To, co nas otacza, przelałeś też na karty najnowszej powieści. Czy pokazanie negatywów współczesności ma coś uzmysłowić? Czy może są to po prostu Twoje refleksje?

Łukasz A. Zaranek: Zawsze wzbraniam przed nazywaniem mnie moralizatorem, a coś takiego zasugerowałaś. Wolę już być enfant terrible (śmiech) łamiącym reguły i trochę nietaktownym. W moich książkach nie znajdziesz kaznodziejskiego tonu, który mówi, że białe jest białe, a czarne-czarne. Używając tej terminologii powiedziałbym bardziej, że poruszam się w szarości. Szarości, w której by się nie zgubić trzeba znać definicję zarówno bieli, jak i czerni. Ja je definiuję.

Meme: Bohaterowie w powieści to podstawa. Twoi są silnie zarysowani, wpływają na wyobraźnię czytającego. Jak tworzysz postaci swoich książek? Czy Aleks i pozostali odnajdują swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości?

Łukasz A. Zaranek: Oczywiście, że postacie które konstruuję na kartach prozy są postaciami fikcyjnymi! Niemniej jednak jak każdy pisarz, wykorzystuję pewne cechy, zdarzenia, sytuacje, motywy, nawiązania, które wydarzyły się/lub mogły się wydarzyć w świecie realnym. Jedną z funkcji literatury jest funkcja mimetyczna (naśladowcza), według niej literatura jest lustrem, w którym obija się rzeczywistość – czasami lustrem zniekształcającym, czasami deformującym, bywa także lustrem wyostrzającym, a nawet… weneckim. (śmiech)

Meme: Czy obawiasz się reakcji czytających na ogromną ilość wulgaryzmów, które odnajdujemy w „Torsjach”? Myślisz, że mogłoby to zniesmaczyć i uprzykrzyć lekturę?

Łukasz A. Zaranek: Nie boję się (śmiech). Kto jest bez winy, nich pierwszy rzuci kamień (śmiech). Ale tak poważnie: nagromadzenie wulgaryzmów ma także związek z mimetycznością. Patetyczność i wzniosłość języka moich bohaterów naraziłaby ich na śmieszność.

Meme: Skąd pomysł by w powieści znalazło się opowiadanie 'żyjące własnym życiem', które istotnie wpływa na akcję?

Łukasz A. Zaranek: Masz na myśli opowiadania o Laukasie. Długo zastanawiałem się, czy wdrożyć to opowiadanie w fabułę. Niemniej jednak nie żałuję, że tam się znalazło. Liczę na inteligencję moich Czytelników i wiem, że doskonale poradzą sobie z interpretacją tej przypowieści w odniesieniu do całości utworu.

Autor w nietypowym ujęciu. (źródło)
Meme: Jesteś mieszkańcem moich okolic, jednak przed „Torsjami” nie wiedziałam o żywotności pisarza z moich stron. Czy myślałeś o tym, by w jakiś sposób przybliżyć swoją osobę i twórczość mieszkańcom naszego powiatu?

Łukasz A. Zaranek: Chyba właśnie przybliżam (śmiech). Po wydaniu „Nadyi” miałem kilka spotkań autorskich, stałem się bardziej rozpoznawalną postacią. Mam nadzieję, że osoby „władne” nie pozbawią mnie możliwości spotkania z Czytelnikami i porozmawiania o ich odbiorze „Torsji”.

Meme: I na koniec - nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała o plany na przyszłość. Czego możemy spodziewać się po Łukaszu Zaranku?

Łukasz A. Zaranek: Spodziewać możecie się… wszystkiego (śmiech). Ale konkretnie: w przyszłym roku mam zamiar wydać tomik wierszy, których przez ostatnie… 15 lat nazbierało się całkiem sporo. Ponadto do skończenia pozostają mi „Tajemnice Rogasen”, kryminał z wątkiem rodem z Dana Browna osadzony w realiach Rogoźna i okolic, kilka opowiadań w stylu political fiction, a także kontynuacja „Torsji”.

Meme: Bardzo dziękuję Ci za rozmowę, w której niezmiernie widać tą ogromną pasję tworzenia :)

Łukasz A. Zaranek: Dziękuję i do zobaczenia na spotkaniach autorskich.

Dawno z taką przyjemnością nie rozmawiałam z Pisarzem! Samej udało mi się dowiedzieć naprawdę wiele nowych rzeczy na temat Autora z moich okolic. Mam nadzieję, że poznawszy Łukasza od tej strony, nabraliście jeszcze większej ochoty na lekturę jego książek ;) Dla tych, którzy jeszcze nie posiadają „Torsji” na swoich półkach, mam niespodziankę – w listopadzie wypatrujcie konkursu, w którym do wygrania będą „Torsje” z autografem! ;)

niedziela, 20 października 2013

[131] Karen Wheeler „Samo szczęście”

Wyd. Pascal
Bielsko-Biała 2013, 352 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra

Wydawać by się mogło, że wymarzone miejsce na ziemi i osoba, którą kochamy u boku może stanowić pełnie szczęścia. Jednak los czasami bywa przewrotny, a cios zostaje zadany w najmniej możliwym tego momencie. Szczęście Karen zostaje zachwiane. Jednak czy oznacza to koniec świata? Czy człowiek może podnieść się? Czuć, znów pokochać? Czy może najpierw warto by rozliczyć się z przeszłością?

Karen, będąca zarówno autorką jak i bohaterką powieści to była redaktorka działu mody "Mail on Sunday". Aktualnie współpracuje z czasopismami "Financial Tims How t Spend It" i "Daily Mail". Publikuje także na łamach "Evening Standard", "You" i "Sunday Times Style". Ponadto jej artykuły pojawiają się w wielu magazynach wydawanych poza Wielką Brytanią. „Samo szczęście” jest już trzecią książką Pani Wheeler opublikowaną w Polsce.

Francja, do której zawitała główna bohaterka i w której zadomowiła się na dłużej, była dla niej miejscem pełni szczęścia. Miała przy sobie ukochanych przyjaciół, z którymi zawsze mogła porozmawiać. Idealny układ w nowym świecie londyńskiej fashionistki uzupełniał mały, wiejski domek i latynoski kochanek. Dni ubarwia pachnący croissant o poranku i plotki dobiegające spod kawiarni. Jednak jej świat okazuje się nie tak piękny, jak wymarzony – Karen przyłapuje swojego narzeczonego na zdradzie. Wszystko, co zbudowała w Francji zaczyna upadać niczym domek z kart. Lecz życie przygotowało jeszcze niejedną niespodziankę...

Cała historia zaczyna się jak wiele zupełnie zwykłych obyczajówek, które mogą zachwycić jedynie na chwilę, nie zagrzewając stałego miejsca w pamięci czytelnika. Pani Wheeler odbiega od zwyczajowego 'zakątka na końcu świata' i 'płomiennej miłości'. Poddaje analizie duszę człowieka, duszę kobiety, która utraciła szczęście. Stworzona na bazie autobiograficznych przeżyć pisarki powieść to historia o walce kobiety porzuconej z samą sobą i powracającym uczuciem w rytm codziennie płynącego do przodu życia. Starania Karen, jej uporczywa walka o miłość zdają się wydawać momentami aż nierealnymi. Jednak bohaterka jest jak wiele kobiet, które uporczywie poszukują miłości, z którą często bywa tak, iż nadchodzi gdy człowiek przestaje jej wyglądać. Tworząc psychologiczny portret bohaterki, sprawia, że mogą utożsamiać się z nią osoby, które tak jak i ona doznały zawodu, i starały się walczyć. Choć może ta walka była bezskuteczna..

Całkiem jakby los doprowadził do spotkania dwóch zranionych dusz, żeby mogły sobie współczuć i pocieszać się nawzajem.”

Moją sympatię zyskał sobie Arnaud – sąsiad Karen, który swoim entuzjazmem i rezolutnością zjednywał sobie nie tylko wszystkich mieszkańców Villiers, ale i czytelnika. Myślę, że za jedną z jego zasług można by uznać pomoc w wyjściu Karen z życiowego dołka. Zaraz obok Travisa był dla niej przyjacielem. Było mi szczerze szkoda, że jego dalsze losy sprawiły, że stał się człowiekiem, o którym może łatwiej byłoby po prostu nie pamiętać. Ważną postacią była też Magda, która każdorazowo dodawała do życia bohaterki kolorytu i sprawiała, że jej zasięg wzroku nie był już zwężony do samej siebie i swojego cierpienia, ale mieścił rzeczy naprawdę istotne.

(...) być przydatnym innym, próbować ich podnieść, kiedy upadają przygnębieni – tak jak tylu ludzi próbowało ostatnio mi pomóc – to chyba najwyższy cel życia. Jedyna sprawa, która gwarantuje, że będzie się lepiej czuło z samym sobą na dłuższą metę.”

Pani Wheeler z Biffem [źródło]
Wiele radości sprawiło mi to, że na kartach powieści pojawiło się zwierzę. Był nim Biff – ukochany pupil Karen. Pies sprawiał, że nie tylko na twarzy poszczególnych postaci pojawiał się uśmiecha, ale także i na mojej. Żywiołowy pieszczoch wprowadzał na kolejno przewracane strony wiele radości i swą obecnością pozwalał zwrócić uwagę, że warto cieszyć się z najprostszych i najbardziej niepozornych rzeczy.

Przekonałam się, że kiedy jest źle, trzeba iść naprzód w nadziei, że szczęście czeka tuż za rogiem. I tak zamierzam zrobić: 'iść przed siebie.'”

Książka jest jakby pisana zupełnie niezgodnie z tytułem. Na kartach powieści pozornie nie odnajdujemy „Samego szczęścia”, o którym mowa już na okładce. Razem z bohaterką odkrywamy nie tylko mniej słodkie, ale i te gorzkie strony życia. Wspólnie wylewamy łzy, choć wokół panuje nieład. Można by też powiedzieć, że razem z bohaterką czytelnik może dojść do wielu ważnych wniosków, które sprawią, że nasza egzystencja zyska głębszych wartości.

Bóg dał ci życie i ono jest najcenniejsze. Nie wolno ci mówić, że chcesz je odrzucić, kiedy w tej chwili ktoś gdzieś o nie walczy (...)”

Główna bohaterka nie potrafi się tak po prostu odkochać. Mężczyzna, który zawsze był gdzieś obok, z którym dzieliła swoje dni, nagle miał stać się obcym? Odejść w niepamięć? Wydaje mi się, że każdej kobicie nie łatwo byłoby po prostu zapomnieć. Zawsze znajdą się rzeczy, które będą Nam przypominać o drugiej osobie – zdjęcie, miejsce, piosenka..

Delphie mówi coś, co mnie zdumiewa. - Kiedy poczujesz , że toniesz, wyciągnij rękę, a ja ja chwycę – Zupełnie jakby odczytała moje najczarniejsze myśli. - Nie pozwolę Ci utonąć Ka-renne. Ani ja, ani twoi przyjaciele.”

Jednak i złamane serce i smutek trzeba czasem uciszyć, zając ręce i myśli czymś innym. Nie warto się obwiniać, zastanawiać się co ta druga osoba myśli, co robi, czy pamięta, że zależy jej na niej. Nie warto też próbować jej pokazać, że żyjemy już obok kogoś innego, zwłaszcza, gdy prawda jest zupełnie inna. Mimo to kobieta nie raz nie dwa zachowuje się właśnie tak, jak nie powinna. Myśli, kalkuluje, zastanawia się, jednym słowem „kombinuje”. A może warto by było spróbować zamiast tego poświecić czas przyjaciołom czy zawalczyć o swoje marzenia?

Tak jak wspominałam - momentami pozycja Pani Wheeler mogłoby się wydawać od tak – zwykłą gawędą o ludzkim życiu, o czymś, co może się przytrafić wielu kobietom. Jednak książka nie okazuje się taką banalną, jak można by się spodziewać po przeczytaniu ponad stu stron. Przewidywalność początkowych rozdziałów mydli oczy czytelnika, który zupełnie nie spodziewa się dalszego rozwoju akcji. Ten niespodziewany można by rzec nawet zwrot akcji sprawia, że perypetie bohaterów zostają postawione w innym świetle.

Często ludzie czegoś żałują, bo zakładają, że gdyby postąpili inaczej, skutek byłby lepszy, milszy dla nich. A prawda jest taka, że mogłoby być znacznie gorzej.”

Podsumowując, muszę powiedzieć, że publikacja Pani Wheeler choć mogłaby się nie wydawać literaturą niskich lotów, jest książką niezwykle ważną. Co mam na myśli? Mianowicie poprzez historię pisarki zdajemy sobie sprawę, że każdy rozdział w naszym życiu prędzej, czy później zostanie zamknięty. A osoby, które kochaliśmy czy kochamy, dobrze będą wiedzieć, że zależy Nam na nich, chociaż nie zdobyliśmy się na przeprosiny tego drugiego człowieka, mimo że w głębi duszy zależało Nam na nich. A potencjalnym czytelnikom „Samego szczęścia” mogę dodać tylko jedno ze zdań, które zapisano na okładce powieści: „Będziecie się śmiać, potem płakać, a potem powiecie 'Ach!'”

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Pascal, za co serdecznie dziękuję ;)

czwartek, 17 października 2013

Powroty zwykle bywają trudne...

Daleka droga do domu...[źródło]
jednak zawsze wracam, bo nie potrafiłabym pozostawić w zapomnieniu tego miejsca, które od zawsze sprawiało mi tyle radości. Przez ponad miesiąc, kiedy na blogu nie pojawił się żaden post, nie potrafiłam zmobilizować się do napisania recenzji, choć na biurku piętrzyły się przeczytane książki. Nie mogłam się skupić, brakowało mi wewnętrznej motywacji, choć... uwielbiam to miejsce i zawsze pozawalało mi ono odpocząć od rzeczywistości. A teraz to, co się działo wokół mnie, przysłoniło pasję, która nadawała życiu odpowiedniego rytmu. I tak dziś, wchodząc tu po raz enty podczas mojej nieobecności i przeglądając kolejne blogi przypomniałam sobie, co sprawia mi najwięcej radości – PISANIE I CZYTANIE. Bo to właśnie po to powstał mój blog – bym mogła wyrażać samą siebie, robić to, co kocham, jednocześnie dzieląc się niesamowitymi lekturami z Wami, Moi Czytelnicy.

W ciągu tego miesiąca wydarzyło się wiele rzeczy - tych „większych” i „mniejszych”. Przede wszystkim udało mi się nadrobić pozycje, które od dawna czekały na przeczytanie. Na początku października znów zaczęłam pisać, nie tylko recenzje, z których dwie są już w pełni gotowe ;) Poza tym udało mi się zakwalifikować do drugiej części pierwszego etapu Olimpiady Historycznej i czeka mnie do końca listopada przygotowywanie pracy pisemnej. Poza tym pierwsze oceny i złożona deklaracja maturalna. Czas biegnie nieubłaganie... Szczęście nie dopisało jedynie w kwestii prawa jazdy, ale wierzę, że kolejny listopadowy termin będzie szczęśliwym :)

Dziękuję, że jesteście! Spoglądając na nowo na wpisy pod opiniami wiem, że mam dla kogo tu być :) Jesteście moją motywacją, więc postaram się więcej pisać. Na dziś tyle, zamiast podsumowania. Mam nadzieję, że mi wybaczycie jego brak w tym miesiącu :)