niedziela, 28 października 2012

[105] Barbara Delinsky „Marzenia dla każdego”

 Wyd. Harlequin
Warszawa 2011, 224 str.
Ocena: 9/10 Niecodzienna

Na świecie jest tak wielu różnych ludzi – blondyni, bruneci, rudzi – a jednak... każdy z nich urodził się z czyś, co jest przypisane człowiekowi od wiek wieków – przyzwoleniem do darzenia innych uczuciem, do kochania. Miłość przychodzi znienacka. Powoduje, że ta druga osoba staje się częścią pierwszej – wszystko o niej wiemy, wszystko kojarzy się tylko z nią, a myśl nieubłaganie krążą wokół jednego... Jednak czy miłość możemy rozumieć jedynie przez uczucie kobiety i mężczyzny? Czy uczucie, jakim matka darzy swe dziecko może być równie wielkie, albo nawet większe?

Pisarka, z którą spotkałam się po raz pierwszy przy lekturze „Marzeń dla każdego” to Amerykanka, specjalizująca się w pisaniu romansów. Ukończyła Uniwersytet Tufts na wydziale psychologi i oraz Boston Collage, gdzie zdobyła tytuł Magistra Socjologi. Nim spróbowała swoich sił w pisarstwie była dziennikarką i fotoreporterką dla gazety „Belmont Herald”. Obecnie mieszka w Newton w Massachusetts razem z mężem i dziećmi. Dotychczas jej książki przetłumaczono na 25 języków i sprzedano w  trzydziestomilionowym nakładzie.

Christine Gilette, chciałaby zdobyć zlecenie, które może odmienić jej karierę architekta wnętrz. Przybywa do Crosslyn Rise, aby przedstawić swój projekt wykończenia domów na luksusowym osiedlu. Niestety nie wszystko idzie po jej myśli – podczas wizyty na budowie staje się przyczyną rozproszenia robotników. Spadająca belka niszczy nadproże. Gideon Lowe, jeden z członków zarządu, a jednocześnie kierownik prac, wyładowuje swoją nieskrywaną złość na winowajczyni niepożądanego incydentu. Mężczyzna grozi, że zrobi wszystko, by nie otrzymała zlecenia.Jednak kobieta przedstawia na tyle błyskotliwy projekt, że głos Gideona staje się ku jego przykrości, nic nie znaczącym. Początkowa niechęć Gideona z czasem ustępuje miejsca całkowicie odmiennym uczuciom. Talent i urok Christine zaczynają coraz bardziej go fascynować. Dziewczyna jednak stroni od zalotów i woli poświęcać się jedynie pracy. Jaki może być tego powód? Czy rodzące się uczucie ma szanse na rozkwitniecie?

Pani Barbara Delinsky
Wiele osób uważa, że harlequiny to pozycje, które mają jedynie dostarczyć człowiekowi emocji, opisując zawiłości związane z ludzkimi uczuciami. Ot tak – lekkie pozycje, które prócz ogromnego zaskoczenia i uśmiechu na twarzy nie pozostawiają zbyt wiele. Na dodatek wszystko jest tak ubarwione, że człowiek niezbyt wierzy, że porywające doznanie mogłoby spotkać i jego. A jednak pozycje te cieszą się popularnością i to nie tylko u kobiet. Ale jak możliwe jest to, że miliony książek o miłości nie nudzą się ludziom?

Uczucie to coś, czego doświadcza prędzej, czy później każdy. I choć zaczyna się niepozornie, a czasem nawet zupełnie nie tak jak powinno, ma w sobie taką „iskierkę”, którą chce odnaleźć każdy człowiek. Na Gideona i Chris spadło ono jak grom z jasnego nieba – z nienawiści przerodziło się w czułość. Sądzę jednak, że Pani Barbara pozostawiła zbyt niewielką granicę między tymi dwoma przeżyciami – często bywa, że z złego rodzi się dobre, jednak tutaj czytelnik nie mógł się zorientować, kiedy to nastąpiło.

W rzeczywistości Gideon już miał problem, ale zdał sobie z tego sprawę dopiero po trzech tygodniach w czasie których nie mógł wyrzucić Christine Gillette z pamięci. Olśniło go dopiero, gdy zadzwoniła, by się z nim umówić na spotkanie, a ona odłożył słuchawkę z bijącym sercem.”

Byłam niebywale zaskoczona, z faktu, iż Pani Delinsky wplotła w akcję wątek matczynej miłości. Po krótkim opisie pozycji, który czytałam przed lekturą, spodziewałam się jedynie porywającego romansu, kipiącego nawet namiętnością. Historia Chris, jej zaangażowanie w relacje z córką i zaradność z pewnością imponowały niejednemu czytelnikowi. Kobieta kochała Jill najmocniej na świecie, choć nastolatka pochodziła z tzw. „wpadki”. Spodobało mi się to, jak pisarka opisywała przyjaźń dziewczyn i jedność myśli, jakie charakteryzowała te dwojga ludzi. Choć dla wielu osób wyglądały jak siostry, funkcjonały jak najprawdziwsza rodzina, mimo że brakowało w niej męskiej ręki.

(…) jeśli mamy być rodziną, to bądźmy nią! To oznacza bycie ze sobą w słońcu i deszczu. To oznacza wspólne życie. To oznacza dzielenie się wszystkim.”

Postać wspomnianej już Jill była jedną z moich ulubionych. Dziewczynka przy swoim młodym wieku, wykazywała się nie tylko dojrzałością, ale również wyczuciem w wielu sprawach. Jak każda dojrzewająca nastolatka pragnęła jednak wiedzieć, kim tak naprawdę jest. Choć początkowo wydawało mi się to irracjonalne, doszłam do wniosku, że Pani Delinsky wykazała się niezwykłą umiejętnością patrzenia na świat i świetnie ukazała rzeczywistość, z którą często możemy się spotkać. Podobało mi się to, jak najpierw wybadała Gideona, a potem zaczęła go traktować jako część jej i matki życia.

Masz rację, że nic już nie będzie takie samo. Ty i ja odnaleźliśmy się, Jill dorasta, Crosslyn Rise rośnie. To jest postęp. A ty się boisz, bo po raz pierwszy od dawna coś się zmienia w twoim życiu.”

Ponownie Autorka ;)
Postać Gideona, która początkowo wydawała się typowym budowlańcem, a potem namiętnym kochankiem, idealnie wgrała się wgrała się w ramy prawdziwego zakochanego mężczyzny – nie były mu w głowie jedynie nocne figle, ale chciał być również oparciem dla Chris i ojcem dla Jill.

Chcesz sobie popłakać i powrzeszczeć na mnie – w porządku. Po to tu jestem. Czasami tylko w ten sposób można wyrzucić z siebie gniew, strach czy zmartwienie. Ale nigdy więcej, do jasnej cholery, nie odgradzaj się ode mnie. Nie wyłączaj mnie ze swojego życia.”

Chris wydawała mi się od początku rozkapryszoną córeczką bogatych rodziców, jednak z czasem zaczęłam powątpiewać w to, głównie z racji koncepcji, jaką mogła powziąć Pani Delinsky przy tworzeniu dzieła. I nie myliłam się, że pisarka chciała stworzyć w czytelniku błędne wrażenie, za co należy jej się ogromny plus. Kobieta okazała się niezwykle odpowiedzialną matką, nieufną kochanką i typową, pełną sprzeczności i emocjonalnych powątpiewań płcią piękną.

- (…) Dlaczego wszystko musi się zmieniać?
- Bo dojrzewamy. Jedne rzeczy zastępujemy innymi, lepszymi. Wiem, że to przerażające. Każda zmiana budzi strach.”

Podsumowując muszę przyznać, że dawno nie czytałam takiej pozycji, którą mogłabym określić mianem „dwa w jednym”. Cieszę się, że Pani Barbara pozwoliła czytelnikowi nie tylko na chwilę przyjemności, ale również pokazała, czy jest jedno z najważniejszych uczuć – matczyna miłość. Jednocześnie pisarka nie zapomniała o tym, co urzeka i urzekać będzie miliardy ludzi. Chciałaby się powiedzieć – życie jednak nie jest takim love story i nie zawsze kończy się pięknym happy end'em, którego wszyscy oczekują. Jednak... jednak gdzieś tam, może nawet na drugi końcu świata, czeka ten jedyny/jedyna. I to, że dziś nikogo nie ma, nie oznacza końca świata, bo przecież każdy ma prawo do szczęścia i miłości, i z pewnością prędzej, czy później je odnajdzie ;)


-----------------------

Od opublikowania ostatniej recenzji minęły ponad trzy tygodnie. Niektórzy sądzili pewnie, że opuściłam bloga, że już tu nie wrócę. Mimo że, po zamieszczeniu ostatniej z „obowiązkowych” recenzji pozycji, znikłam na chwilę z blogsfery, cały czas czytałam i zaglądałam, nie tylko na mojego, ale także inne blogi, czytałam Wasze wypowiedzi i oglądała niesamowite stosy. Początkowo liczyłam, że po ciężkim tygodniu uda mi się opublikować kolejną recenzję, jednak kolejne uroczystości rodzinne, masa sprawdzianów i kartkówek zapowiedzianych na kolejne dni sprawiły, że mimowolnie musiałam opuścić miejsce, które po prostu kocham. Dziś wracam z nowym zapałem, choć za oknem wiatr i już, już mróz; zainspirowana przez ambitnych i wytrwałych w dążeniu do celu ludzi, z planem na kolejne dni, tygodnie, miesiące w głowie i nową, taką by pogodzić role blogera, ucznia, córki i wnuczki organizacją pracy. Wierzę, że w końcu uda mi się wyjść na prostą w towarzystwie najwierniejszych czytelników, którzy jeszcze mnie pamiętają i chcą czytać moje recenzje. Wiem, że ich styl na pewno nie będzie taki jak przed przerwą, ale liczę na to, że z czasem wróci do normy, a może i nawet się polepszy ;) Na koniec proszę o trzymanie kciuków za Meme w jej przedsięwzięciach na jesienne dni ;D

środa, 3 października 2012

[104] Jacek Perzyński „Smolar. Piłkarz z charakterem”

Wyd. Instytut Wydawniczy Erica,
Czerwiec 2012, 496 str.
Ocena: 9/10 Niecodzienna

Mimo że Euro 2012, które rozgrywało się w naszym kraju, nie zakończyło się dla Reprezentacji Polski aż tak pozytywnie, jakbyśmy chcieli, ten czas pokazał nie tylko możliwość wspólnego działania rywalizujących klubów, ale również utwierdził w przekonaniu istnienia w naszej ojczyźnie niezwykłego sportowego ducha – kibicowania i walki wśród innych Polaków. Na myśl chwil, w których każdy, bez wyjątku śpiewał hymn i był dymny z orzełka zdobiącego szalik, który trzymał w ręku, na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Bo czy jest coś piękniejszego kochać to co robimy my i co robią inni?

Choć niewiele można znaleźć na temat samego autora, z pewnością każdy dobrze wie, kim jest główny bohater publikacji Pana Jacka. Utwór ten opowiada o człowieku, dla którego największą dumą była możność grania z orzełkiem na piersi. Smolarek futbol miał we krwi, w genach. Zadziorność, nieustępliwość i chęć parcia do przodu zapewniła mu nieśmiertelność. Dwukrotne zdobył dla Widzewa Łódź mistrzostwo Polski (1981 i 1982 r.), a raz Puchar Polski (1985 r.). W 1983 r. awansowali do półfinału Pucharu Europy Mistrzów Krajowych eliminując w ćwierćfinale jedną z najsilniejszych wówczas drużyn świata - Liverpool FC. Miliony Polaków pokochały Włodka, jak mówi o nim wielu przyjaciół, kiedy w 1982 roku strzelił niesamowicie ważne bramki w meczu z NRD, który stał się przełomem. Umożliwił on polskiej ekipie grę w MŚ 1982, gdzie z kolei Smolrarek niejako ośmieszył zawodników ZSRR swoim słynnym tańcem. W reprezentacji Polski rozegrał 60 meczów. Strzelił 13 bramek, dziewięciokrotnie wystąpił jako jej kapitan. Smolarek to również dwukrotny uczestnik finałów mistrzostw świata. W 1982 w Hiszpanii za zdobycie III miejsca zdobył srebrny medal, 4 lata później w Meksyku był zdobywcą jedynej bramki dla Polski. Należy podkreślić też, że za zasługi dla Widzewa już żaden piłkarz nie zagra z 11 na koszulce. Człowiek, który pozostanie w pamięci kolejnych pokoleń...

Włodzimierz Smolarek
Kiedy dowiedziałam się, że będę miała możliwość przeczytania biografii Włodzimierza Smolarka, byłam wniebowzięta. Już do jakiegoś czasu przyglądałam się pozycji, brałam udział we wszelkich konkursach, gdzie można było ja wygrać i koniec końcom – zaczęłam nawet odkładać pieniądze na jej zakup. A tu taka niespodzianka. Bez chwili wahania zdecydowałam się na lekturę tejże pozycji, mimo że nie liczy sobie ona zbyt mało stron, a moja głowa od września zaprzątnięta jest też szkołą.

Autor skradł moje serce już od pierwszych stron – byłam niezwykle zaskoczona, że narracja prowadzona jest z pozycji samego Smolarka. Dzięki temu mogłam poczuć się, jakbym wysłuchiwała niezwykle długiego monologu piłkarza, jednocześnie mogąc się do niego uśmiechnąć, czy przytaknąć w konkretnej sprawie.

Choć co do stylu pisania i powtarzalności niektórych wydarzeń można byłoby się przyczepić, książka wytwarzała pewną „magiczną” otoczkę, która pozwalała zatopić się w opisywanej historii. Każde kolejne słowo, zapisywane piórem autora, a odzwierciedlające myśli głównego bohatera były pełne zafascynowania tym, co stało się dla Pana Włodzimierza nie tylko sposobem na życie, ale ogromną częścią jego istnienia i codzienności. Dzięki tym opisom czytelnik jest pewien, że Smolarek kocha to, co stanowi jego pracę, a nie robi to co musi.

Wiele miejsca Pan Jacek poświęca „wejściu” zwykłego, cichego chłopaka z Aleksandrowa Łódzkiego w świat wielkiej, a potem światowej piłki. Poprzez to pisarz pokazuje czytelnikom, że nawet największe marzenia mogą się spełnić, choć człowiek nie jest do końca przygotowany na nie pod względem specjalistycznego wykształcenia (Smolarek był z zawodu cukiernikiem).

Niezwykle ciekawą rzeczą dla mnie, jako czytelnika, a jednocześnie kibica „obcego” klubu, było zapoznanie się z historią i specyfiką Widzewa Łódź oraz epizodem i realiami w warszawskiej Legii. Pan Smolarek wiele opowiadał o kolejnych meczach Widzewa, jej wzlotach i upadkach oraz problematach. Ciekawie też przedstawia Legię zaznaczając jej związek z odbywaniem służby wojskowe. Ten temat szczególnie mnie zainteresował, a jego owocem stały się rozmowy z tatą o footballu za czasów, kiedy nie było mnie jeszcze na świecie, a mój rodziciel był moim wieku. Wydawać się to może nieco nużące dla osoby mniej powiązanej z tą dyscypliną sportową, zwłaszcza opisy meczów ligowych, jednak istota w niezwykłości tych opisów tkwi w tym, że odnajdujemy odniesienia do współczesnej piłki.

Smolarek jako reprezentant Polski
Te niuanse, które można by odnieść do współczesnej sytuacji piłki nożnej są niejako rady dal działaczy PZPN-u, dzięki którym z nasza Reprezentacja czy choćby stan polskiej ekstraklasy i pozostałych lig, a także klubów mogłyby powrócić do dawnej świetności. Poddaje wątpliwości naturę piłkarzy, zależność gry od pieniądza czy sprowadzanie trenerów z zagranicy, który nie wnoszą nowego tchnienia, a nawet niszczą lekkość i solidarność drużyny. Pn Jacek w biografii Smolarka pisze również o kibicach, którzy dawniej byli mniej ostrzy oraz o komentatorach,, którzy często prowokowali niechciane scysje.

Przyznam, że brakowało mi nieco w tej biografii konkretniejszych opisów lat młodzieńczych, kolegów ze szkolnej ławy itp. Jednak z jednej strony nie dziwię się, dlaczego autor pominął to, a zajął się sportem. Smolarek, człowiek, który zasłynął jako „tańczący z piłką” żył niczym innym jak footballem – to było to co kochał i czemu oddał się na całe życie.

Podsumowując, muszę przyznać, że jestem ogromnie zadowolona z lektury i planuję przeczytać w najbliższej przyszłości kolejną biografię czy to sławnej osoby, czy znów piłkarza. „Smolara” chciałabym polecić wszystkim tym, którzy chcą przeczytać o spełniających się marzeniach, jak i tych, którzy kochają piłkę niczym niestety nieżyjący już Włodzimierz Smolarek, który na zawsze pozostanie w sercach Polaków.

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości portalu Sztukater oraz wydawnictwu Instytut Wydawniczy Erica.

wtorek, 2 października 2012

[103] Konrad T. Lewandowski „Sensownik Matki Polki”

 Wyd. G+J Gruner+Jahr
Kwiecień 2012, 368 str.
Ocena: 9/10 Niecodzienna

Wojna, choć zakończyła się za naszych przodków, nadal niesie swoje nieograniczone spustoszenie, nie tylko wśród ludności, ale także w psychice walczących o dobro, pokój i godne życie dla mieszkańców wojennych terenów. Ziemia, mimo skalania ją krwią niewinnych ludzi, zregeneruje się i znów będzie oddawać plony i zapewniać dobrobyt. A dusza? Czy psychika ludzka może ot tak, szybko, jak rola wrócić do normalnego działania, chowając w najdalsze zakamarki bitewne wspomnienia?

Pan Konrad T. Lewandowski to nie tylko pisarz, ale także dziennikarz i redaktor. W Internecie posługuje się pseudonimem Przewodas. Konrad T. Lewandowski jest doktorem filozofii i autorem opracowań na temat metafizyki oraz wizji alternatywnych, które uzasadniają jego teorię metafizyczną. Uznanie czytelników zdobył cyklem opowiadań science-fiction o perypetiach dziennikarza Radosława Tomaszewskiego z brukowej gazety "Obleśne Nowinki" oraz cyklem fantasy o kotołaku Ksinie. W 1995 roku otrzymał Nagrodę im. Janusza A. Zajdla za opowiadanie Noteka 2015. Był sześciokrotnie nominowany do tej nagrody. Jest autorem pięciu klimatycznych powieści kryminalnych z udziałem nadkomisarza Jerzego Drwęckiego, których akcja dzieje się w miastach międzywojennej Polski. Jest także autorem publikacji przygodowej pt. „Bursztynowe królestwo”

Pozornie przedstawiana przez współwyznawców współczesna komedia romantyczna, a jednocześnie niesamowicie emocjonalna powieść, która została oparta na autentycznych faktach. Jest ona owocem wieloletniej korespondencji Autora z alter ego głównej bohaterki. Serce młodej Klaudii skrada przystojny Amerykanin David. Wkrótce pobierają się i przeprowadzają do ojczyzny mężczyzny. W połowie sierpnia 2001 roku, aby zapewnić byt rodzinie, David podpisuje zawodowy kontrakt wojskowy. Dni spędzone na rozmowach z żonami innych żołnierzy, opieka nad Synkiem i sprawdzanie list zabitych wydają się nie mieć końca. Choć David szczęśliwie powraca do domu, wojna nie kończy się wraz z ponownym pojawieniem się ukochanego w domu lecz wkracza do codzienności Klaudii. Dla dziewczyny zaczyna się znacznie poważniejsze niż dotąd wyzwanie, które podejmuje z humorem, godnością i wyobraźnią, wspierana przez dwie szalone przyjaciółki.

Kiedy zdecydowałam się na lekturę „Sensownika Matki Polki” z jednej strony czułam pewne obawy – czy mężczyzna sprosta napisaniu przede wszystkim prawdziwej i emocjonalnej komedii romantycznej, jak przystało na ten gatunek? Gdzieś podświadomie czułam jednak, że będzie to „coś” więcej niż zwykła historia, jak można byłoby wnioskować po przeczytaniu opisu. Dziś te dwie niewiadome zyskały już, jak w matematyce – swoje rozwiązanie.

Mężczyzna musi wybrać swoją drogę honoru, a kobieta, która go kocha, musi go wspierać, nieważne, czy jest matką, czy żoną.” str. 220

PTSD – co to jest? Przyznam, że przed lekturą nie miałam pojęcia. Zespół stresu pourazowego, z którym to borykanie się przedstawił w swojej publikacji Pan Lewandowski, to jedna z wielu objaw walki na niebezpiecznym, pełnym okrucieństwa froncie. Autor przekonuje czytelnika, że nie zawsze w trudnej sytuacji może pomóc specjalista – lepszym i z pewnością skuteczniejszym lekarstwem jest kochająca rodzina.

Naprawdę wiele bym dała, aby żadna wojna mnie nie dotyczyła, jednak skoro mam być całkiem szczera, przyznam się, że jest jeden wyjątek – nie oddałabym pokoju w zamian za miłość do Davida.” str. 218

Pan Konrad ma niezwykle lekkie i przystępne pióro, choć przychodziło mu pisać nie tylko o rzeczach zabawnych i nieznanych szaremu, zwykłemu człowiekowi, ale także o tym, co jest niewątpliwie trudne, bolesne i przykre. Utrzymując cały czas jeden punkt widzenia – Klaudii – świetnie przekazywał wewnętrzne sprzeczności pozostałych bohaterów.

Szczególnie spodobało mi się to, że Autor opisując konkretne historie z życia rodziny głównej postaci, często przyrównywał je do zdarzeń, które miał miejsce w znanych i lubianych pozycjach oraz szkolnych lekturach. Byłam niezwykle zaaferowana, kiedy odnajdywałam motywy z moich ulubionych publikacji, z uśmiechem na ustach przypominając sobie ich czytanie.

W utworze Pana Lewandowskiego nie zabrakło także bogatych opisów otaczającego świata, które ubogacały lekturę, pozwalając czytelnikowi jeszcze bardziej poczuć się, jakby był częścią tego niezwykłego i niesamowicie magicznego świata. We włosach czuło się powiewający wiatr, a przed oczyma widziało się połacie rozpościerającego się wokół lasu. Nawet promienie słoneczne okalały zziębnięta skórę, kiedy w rzeczywistości za oknem padał deszcz ;)

Zachód słońca był najpiękniejszy ze wszystkich, jakie widziałam w życiu. Czerwona poświata podświetliła obłoki, które zabarwiły się wszystkimi odcieniami różu i purpury z karmelowymi akcentami. Widok ten dosłownie wyciągał przez oczy duszę, która pragnęła wzlecieć i rozpłynąć się w czystym pięknie.” str. 238

Świetnie w moim odczuciu wypadł również opis tła obyczajowo-społecznego. Pisarz idealnie oddał klimat jaki panuje na wsi, jednocześnie podkreślając uroki takich miejsc. Z wielkim realizmem przedstawił również typowe wiejskie kobiety, - panie, które mają ogromną wiedzę o świecie, choć potrafią wyrazić ja w najbardziej prozaicznych słowach - oraz istotę mieszkańców wiosek:

(...) na wsi wszyscy wiedzą o wszystkich wszystko.” str. 267

Pan Konrad ciekawie przedstawił też obraz polskiej rodziny i otaczających jej ludzi – wiernych przyjaciół. Po lekturze „Sensownika Matki Polki” mogę śmiało powiedzieć: Chyba każdy chciałbym mieć takiego przyjaciela, który mimo wszystko, powędruje za człowiekiem na koniec świata i będzie gotowy podać pomocną dłoń, kiedy podwinie się noga, jak Kama i Daria.

W swoim dziele Pan Lewandowski mierzył się również ze „stąpaniem po krawędzi” - wiele miejsca poświęcił wierze, która we współczesnym czasach często jest obiektem sporów, niedomówień etc. Myślę, iż Autor świetnie poradził sobie z tym tematem, ukazując wiarę przodków, wiarę w naturę i życie. Opisując coś zupełnie rzadkiego i nieczęsto spotykanego, pokazał czytelnikowi szacunek innych wobec przekonań Klaudii i tolerancję, jaką powinien charakteryzować się każdy, bez względu na to, co wyznaje.

Monoteizm czy politeizm? Nieważne! Dogmaty, księgi i rytuały, nieważne! (…) kapłani, duchowni, teolodzy, nie oni są istotni! Ważne, że życie, maleńka iskierka życia oraz wola istnienia przeciwstawiły się całemu zły panującemu nad tym miejscem ogromowi destrukcji i zbrodni i odbierały mu coś, co wydawało się na zawsze śmierci przynależne.” 358 str.

Podsumowując, muszę przyznać, że nie warto sądzić po pozorach – lekka, nieco wakacyjna, pełna humoru pozycja, zawsze może okazać się bardziej wartościowa niż Nam się wydawało. Szczerze polecam lekturę szczególnie tym, którzy nie tylko chcieliby poznać nietypową chorobę, ale również tym, którzy chcieliby rozsmakować się w mieszance kulturowej, jak funduje nam Pan Lewandowski ;)

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości portalu Sztukater oraz wydawnictwu G+J Gruner+Jahr.